Nasz proboszcz mówił, że długo zastanawiał się, jak ma po tym filmie wyjść do ludzi i czytać im apel kard. Nycza o powołania.
W niedzielę rano obejrzałem film Tomasza Sekielskiego. Przez cały dzień byłem nim ogromnie przytłoczony. Zastanawiałem się, czy coś na ten temat usłyszę wieczorem w Kościele. Dzień pokazał przecież, że można powiedzieć, że nie ma co oglądać „byle czego”, albo że to atak na tradycję, polskość czy Jana Pawła II.
U nas było inaczej. Zaczęło się od tego, że proboszcz odczytał apel kardynała Kazimierza Nycza o powołania kapłańskie – wcześniej zaznaczył, że coś jeszcze doda na koniec mszy w ogłoszeniach.
I powiedział: że zaczął oglądać film i na pewno go skończy. Mówił, że długo zastanawiał się, jak ma po tym filmie wyjść do ludzi i czytać im apel o powołania. Mówił, że łzy skrzywdzonego dziecka czy dorosłego są dla niego czymś strasznym i nie ma żadnego usprawiedliwienia dla sprawców takich czynów. Prosił tylko, żeby oglądać film nie wyłącznie w kontekście zła wyrządzanego przez księży, ale potraktować go jako okazję do zastanowienia się nad każdym złem, które ma konsekwencje na całe życie. Na przykład nad tym, co czuje dziecko porzucone przez rodzica, który odchodzi z dnia na dzień.
Czy takie rzeczy da się jakkolwiek porównać – można oczywiście dyskutować. Ale cieszę się, że usłyszałem w swojej parafii (o. Pio na Kabatach w Warszawie) słowa: „Zobaczcie koniecznie ten film. To moralny obowiązek dla każdego z nas”.