Zima 2024, nr 4

Zamów

Być z bitymi, a nie bijącymi. Po obejrzeniu filmu „Tylko nie mów nikomu”

Fragment grafiki do filmu „Tylko nie mów nikomu”, reż. Tomasz Sekielski, Polska 2019

Chcę wierzyć, że wrażliwemu widzowi po seansie dokumentu Tomasza Sekielskiego przez gardło nie przejdzie już tak łatwo formułka o tym, że oskarżający księdza o pedofilię to kłamcy lub po prostu wrogowie Kościoła.

Jako redaktor Więź.pl często słyszę od naszych internetowych krytyków zarzut, że w ostatnich miesiącach zajmujemy się głównie serialem „księża to pedofilie” i produkujemy najchętniej kolejne materiały dotyczące wykorzystywania seksualnego nieletnich przez księży. Tylko że my nie możemy postępować inaczej.

Jeszcze kilkanaście lat temu temat wykorzystywania seksualnego dzieci w Kościele praktycznie nie istniał w debacie publicznej. Obecnie, gdy na jaw wychodzą kolejne przypadki, choćby tylko pisanie i nagłaśnianie sprawy „Kościół a pedofilia” (tak, nieco umownie i skrótowo, nazwaliśmy tag dotyczący przestępstw seksualnych księży wobec nieletnich) wynika z poczucia obowiązku. Obowiązku czysto ludzkiego, bo zawsze – jak mawiał Jacek Kuroń – lepiej być z bitymi niż z tymi, którzy biją, krzywda zaś wyrządzona bezbronnym to wyjątkowo perfidna zbrodnia. I chrześcijańskiego, bo głos ofiar duchownych to – jak uparcie powtarza papież Franciszek – głos samego Chrystusa. Ich ból i łzy – jak wierzę – są także Jego cierpieniem.

Film Sekielskiego pozwala zbliżyć się do perspektywy skrzywdzonych, choć w niewielkim stopniu „dotknąć” ich cierpienia. I docenić odwagę

Osoby skrzywdzone – latami zmuszane do milczenia, upokarzane i pogardzane – dziś mogą wreszcie zabrać głos. Czynią to choćby w dokumencie „Tylko nie mów nikomu”. Choć znaczna część historii, o których słyszymy na ekranie, została opisana wcześniej w mediach, obraz Tomasza Sekielskiego wnosi coś bezcennego do polsko-kościelnej debaty, i to na kilku polach.

Raczej niewielu z nas miało okazję wysłuchać osób wykorzystanych w dzieciństwie przez księży, ba – zapewne niewielu dokładnie czytało ich wstrząsające relacje. Co prawda, wcześniej powstało już kilka publikacji, np. ważna książka Artura Nowaka (jednego z bohaterów filmu) i Małgorzaty Szewczyk-Nowak „Żeby nie było zgorszenia”, napisana z perspektywy ofiar. Jednak film, a zwłaszcza dokument, jako medium wizualne ma chyba możliwość mocniejszego oddziaływania na odbiorcę niż literacki reportaż.

W „Tylko nie mów nikomu” to właśnie ofiary są w centrum opowieści. Słuchamy traumatycznych wspomnień, widzimy jak przeszłość rzutuje na ich późniejsze życie, jak wciąż muszą zmagać się z dawnymi koszmarami. Za pośrednictwem ukrytej kamery uczestniczymy w ich bezpośrednich konfrontacjach z oprawcami. To doświadczenie autentycznie poruszające i wstrząsające dla widza, pozwalające choć na krótką chwilę poznać perspektywę skrzywdzonych, choć w niewielkim stopniu „dotknąć” ich cierpienia. I docenić odwagę. Chcę wierzyć, że wrażliwemu widzowi tego filmu po seansie przez gardło nie przejdzie już tak łatwo formułka o tym, że oskarżający księdza o pedofilię to kłamcy lub po prostu wrogowie Kościoła.

No właśnie – Kościół. Sekielski bezlitośnie, ale uczciwie obnaża to, o czym większość krytycznie myślących katolików w Polsce wie lub domyśla się od dawna – problem wykorzystywania seksualnego dzieci przez księży dotyczy naszego kraju, nie ma w dodatku charakteru pojedynczego, ale systemowy. I trwa właściwie do czasów obecnych (nagranie przedstawiające księdza, mającego sądowy zakaz zbliżania się do dzieci, który głosi dla nich rekolekcje, zostało zarejestrowane pod koniec 2018 roku!). Druzgocące i wołające o pomstę do nieba są zarówno czyny samych sprawców, jak i reakcja na nie kościelnych przełożonych.

„Tylko nie mów nikomu” wyraźnie pokazuje, że biskupi nie radzili sobie z przestępstwami (obawiam się, że dalej sobie nie radzą) – transfery sprawców z parafii do parafii lub z diecezji do diecezji, bagatelizowanie zarzutów i niepilnowanie postanowień sądowych to niestety nie legendy miejskie, ale ponura rzeczywistość. Zamiast empatii skrzywdzeni spotykali się z lekceważeniem, korporacyjną solidarnością księży, tytułową zmową milczenia. Kilka dni temu abp Charles Scicluna, sekretarz pomocniczy Kongregacji Nauki Wiary, który z ramienia Watykanu od lat walczy z przestępstwami seksualnymi w Kościele, tłumaczył, że nikt w Kościele, nawet biskup, nie jest ponad prawem. Rozumiem tych, którzy po obejrzeniu „Tylko nie mów nikomu” uznają, ze zasada ta nie dotyczy Kościoła w Polsce.

Wesprzyj Więź

W filmie Sekielskiego Małgorzata Szewczyk-Nowak przytacza niezwykle istotną tezę dotyczącą sprawców przestępstw seksualnych w Kościele, a tak naprawdę źródeł całego kryzysu. Otóż faktyczni pedofile stanowią jedynie niewielki procent wśród kościelnych przestępców. Zdecydowana większość to osoby, które z powodu niedojrzałości psychoseksualnej próbują zaspokoić swój popęd poprzez kontakty z dziećmi (to dla nich łatwiejsze niż relacje z dorosłymi). Teza ta dobrze znana jest na gruncie kościelnym, powtarzają ją między innymi o. Adam Żak SJ i Ewa Kusz z krakowskiego Centrum Ochrony Dziecka. Tyle że niewielu w Kościele wyciąga z niej przerażający wniosek – winę za wykorzystywanie seksualne nieletnich w jakimś stopniu ponosi niedbała formacja seminaryjna, która zamiast pracy nad ludzką dojrzałością kandydata do kapłaństwa wbija mu klerykalne poczucie wybraństwa i wyższości, zostawia go samemu sobie i następnie kieruje głównie do… pracy z dziećmi. W ten sposób kościelne struktury sprzyjają późniejszym zbrodniom w swoich szeregach.

By wyjść z obecnego kryzysu, Kościół potrzebuje naprawdę gruntownej przemiany i porzucenia klerykalnej mentalności

Jest jeszcze jeden smutny wymiar tego, jak Kościół w Polsce nie radzi sobie z problemem. W dokumencie wyraźnie widać, że duchowni – nie sprawcy, ale ci, którzy mają z nimi kontakt – boją się kontaktów z twórcami dokumentu. Zapewne – podobnie jak biuro prasowe Konferencji Episkopatu Polski – są przekonani o „braku bezstronności” Tomasza Sekielskiego, nie-katolickiego dziennikarza. Wciąż przed nami czas, kiedy osoby z zewnątrz Kościoła będą traktowane w nim nie jak wrogowie, a jako sojusznicy. I nawet wydane w personalistycznym, empatycznym tonie oświadczenia prymasa Polski i przewodniczącego episkopatu niewiele tu zmienią. Niewiele, bo oni sami wcześniej odmówili udziału w filmie.

By wyjść z obecnego kryzysu, Kościół potrzebuje naprawdę gruntownej przemiany i porzucenia klerykalnej mentalności. Być może wiele jego pozornie nienaruszalnych form nie przetrwa burzy. Pytanie, czy będzie nad czym płakać. Kilka dni temu papież Franciszek powiedział w mocnym przemówieniu do przedstawicieli rzymskiej diecezji: „Któregoś dnia Duch Święty kopniakiem przewróci stół i trzeba będzie zaczynać od nowa”. Oby przewrócił. Gdy instytucja bierze stronę bijących, a nie bitych, sprawców zła, a nie ich ofiar, obraża Boga i człowieka.

Zranieni w Kościele

Podziel się

Wiadomość

Na wstępie się zgodzę, by potem Autor nie ułatwiał sobie zbycie mojej krytyki „a, to obrońca księży pedofilów”. Otóż również moje wątpliwości budzi pytanie, czy formacja seminaryjna nie przysłużyła się do kryzysu. Tym bardziej, że od czasu Trydentu wygląda ona we wszystkich krajach podobnie, więc stanowi wspólny mianownik tak dla USA, jak i dla Polski czy innych Kościołów partykularnych, co pozwala stawiać takie pytanie.Do Trydentu młodego księdza poza zakonami zazwyczaj przysposabiał proboszcz i przedstawiał go biskupowi. Ergo obecna formacja seminaryjna nie jest taka bardzo starożytna, więc można pomyśleć nad jej przemianą, bo stoi za tym krótka Tradycja.

Ale to, że wśród ujawniających przypadki pedofilii są sami przyjaciele Kościoła, to Autorze w swojej prostolinijności przestrzeliłeś. Otóż są tam osoby o różnych intencjach, których dopóki katolicy nie rozliczą się z daleko większych grzechów nie mają prawa krytykować. O tym, co naprawdę myślą siły postępu o katolikach proszę sobie przeczytać tu https://krytykapolityczna.pl/felietony/ziemowit-szczerek/europa-islam-a-oswiecenie/. Pada tam takie zdanie, że „… nawet liberalni katoliccy publicyści to beka i siara”. To chyba o Tobie Autorze, i o Więzi. O mnie myślą gorzej. I nasz stosunek do przestępstw pedofilskich w Kościele nie ma tu żadnego znaczenia.Nadskakiwanie im z krytyką Kościoła nie ma dla nich znaczenia. Co nie powinno mieć wpływu na nasze działania, i tak mamy robić to, co zaniedbaliśmy.

Był sowiecki dowcip, jak to ichni uczeni ożywili mumię Lenina i prowadzą Wodza Rewolucji na zwołane w trybie pilnym posiedzenie Politbiura. Wyrazu szacunku i inne takie, po czym przystępują do rzeczy: Włodzimierzu Iliczu, są kłopoty. Jakoś nie możemy dogonić tych cholernych imperialistów i w ogóle. Pomóżcie. Lenin pomyślał i zażadał: Pokoju do pracy z biurkiem, łóżkiem i łazienką, samowarem, zapasem jedzenia na 2 tygodnie, a przede wszystkim – obszernym zestawem dokumentów wg listy. Wszystko gotowe. Prowadzą go, on wywiesza na klamce „nie prpzeszkadzać” i zamyka się w środku.
Po upływie 2 tygodni towarzysze już się nie mogą doczekać, ale drzwi wciąż zamknięte, światło się pali, więc nie śmią przeszkadzać. Dopiero po 3 tygodniach otwierają zapasowym kluczem, wchodzą – po Leninie ani śladu, tylko 2 koperty na stole – jedna adresowana do Politbiura, otwierają, a tam instrukcja: Ożywić towarzysza Dzierżyńskiego i przekazać mu drugą kopertę!”… Wydali dyspozycję uczonym, ale nie byliby Politbiurem. gdyby nad parą nie otworzyli również tej drugiej koperty. W niej też było wszystkiego parę słów: „Felek, jestem w Poroninie, zaczynamy od początku!”
Kto wie, może i chrześcijanom by się przydało – na nowy początek – ożywić Nerona i trochę lwów wypuścić na arenę…

Brawa dla Autora za pisanie o „przestępczości seksualnej” w Kościele, zamiast mantrycznego powtarzania wyrazu „pedofilia”, który w tej sprawie służy do cwanego przesunięcia znaaczeniowego oraz wciśnięcia kolejnego kitu ogłupionej publiczności.
Myk polega w uproszczeniu na tym, że skoro „PEDOFILIA”, to rzecz dotyczy osób o zaburzonym popędzie, skierowanym do dzieci zamiast do dorosłych (kiedyś takich zaliczano do zboczeńców) takich ludzi jest w populacji pewien niewielki procent. Ergo (1) jest ich margines, (2) są +/- równo rozsiani, z pewnymi zwyżkami w zawodach mających kontakt z obiektem seksualnym. Czyli możemy rzecz zbagatelizować (to tylko garstka chorych) i rozwadniać (czemu nie węszycie w szkole, tylko w kościele?).
Pozwala to przemilczać fakt o znacznie większym zasięgu: Dzieci są obiektem seksualnym nie tylko dla pedofilów, lecz również (w praktyce – przede wszystkim) obiektem seksualnym ZASTĘPCZYM dla ludzi mających +/- normalny popęd (hetero lub homo) do dorosłych, nie do dzieci, ale mających wewnętrzne lub zewnętrzne przeszkody w zaspokojeniu popędu z preferowanym rodzajem partnera (lęk przed kobietami, izolacja, zakazy prawne, moralne etc.). Zabawy facetów w więzieniu to zwykle nie homoseksualizm, lecz SEKS ZASTĘPCZY, zabawy pastuszka z owieczką to też nie zoofilia.
Tak więc kler to zbiorowisko facetów czasem nienormalnych, ale częściej wepchniętych (mniej lub bardziej dobrowolnie) w sytuację dla nich nienormalną, a dla otoczenia – niebezpieczną. Skala niebezpieczeństwa nie pozwala na żadne porównania z nauczycielami, trenerami czy chórmistrzami – tam owszem zdarzają się pedofile, ale większość to normalni faceci w normalnej sytuacji, którym nikt ani nic nie przeszkadza w ułożeniu sobie tych spraw między dorosłymi. Kościołowi zaś cholernie daleko od tego postulatu, wskutek:
(1) CELIBATU, który zabrania im jakiegokolwiek zaspokojenia popędu przez kontakt z kimś drugim (a zasadniczo również solo),
(2) WIELKIEJ NADREPREZENTACJI HOMOSEKSUALISTÓW wśród księży (oczywiście napędzanej przez celibat i obyczajowość, ale homoseksualiści mają swoje, niezależne od celibatu przeszkody społeczne w ujawnianiu i realizowaniu własnej seksualności),
(3) OKAZJI, wynikającej zarówno z samego kontaktu z dziećmi, jak i specyficznej pozycji i niemal boskiego autorytetu u dzieci,
(4) POCZUCIA BEZKARNOŚCI, wynikającego z postawy
(a) całej korporacji oraz
(b) niewolniczo wytresowanego społeczeństwa, nie wyłączając rodziców pokrzywdzonych, a nawet samych księży, wywodzących się z tegoż społeczeństwa i z niego biorących swe pańszczyźniane wzorce i wyobrażenia.

Reasumując: DZIECKO jest dla księdza zwykle PARTNEREM ZASTĘPCZYM.
KSIĘŻA BEZ TRUDU WYCHODZĄ NA CZOŁO STAWKI, przed wszystkich nauczycieli, trenerów, chórmistrzów etc.
Tu NIE MA OGRANICZEŃ DO PARU PROCENT populacji. POTENCJALNIE KAŻDY KSIĄDZ jest w sytuacji mniejszej lub większej opresji seksualnej i może swój popęd skierować zastępczo do dziecka lub dzieci tej czy innej płci.
W praktyce jest ich z pewnością mniej, ale żadne tam pojedyncze procenty. Nie dawajmy sobie wciskać tego kitu.