Zima 2024, nr 4

Zamów

Żyć znaczy po prostu być. O książce „Sensu sens”

Marek Adamik, autor książki „Sensu sens”. Fot. Materiały prasowe

„Kiedyś przesypiałem życie, chociaż paradoksalnie unikałem snu. Dzisiaj rozumiem, że żyć znaczy również spać” – pisał zmagający się z nieuleczalną chorobą Marek Adamik. Brzmi jak banał? Tak. Tyle że całe nasze życie składa się z banałów, które układają się w mozaikę codzienności i dzięki którym funkcjonujemy.

Był wziętym ilustratorem, grafikiem, autorem okładek wykonywanych dla najbardziej prestiżowych tytułów prasowych. Pewnego dnia musiał zwolnić, usłyszał diagnozę.

W jakiś czas później Marek Adamik napisał książkę o walce. W „Sensu sens” ringiem stała się coraz trudniejsza proza życia, przeciwnikiem choroba, stawką zaś nie tyle odzyskanie utraconego zdrowia, ile tytułowego sensu. Ozdobione intrygującymi rysunkami, literacko i z pomysłem ułożone zapiski stają się swoistym dziennikiem z podróży w głąb siebie.

Bohater opowieści dość szybko zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji, z tego, że nic nie będzie jak dawniej. Przekroczył granicę życia, nad którym mógł zapanować. Żył szybko i dynamicznie. Błyskotliwie. Ciągle w biegu, jakby przed czymś uciekał. Niestety, wszystko ma swoją cenę. „Pędziłem przed siebie. Rwałem do celu. Bez snu, byle dalej. Dalej. Zdarzało mi się na pierwszym roku spotykać profesorów z wydziału, na porównywalnych do mojej pozycjach, w pracach poza uczelnią. Zaskoczyło mnie zdawanie egzaminu u wykładowcy nieświadomego, że okładki czasopism zdobiące ściany jego gabinetu są mojego autorstwa. To nie było normalne. Powinienem zauważyć jakikolwiek sygnał ostrzegawczy” – pisze.

Zwykle jest tak, że szczęście mieszka w domku z kart, zaś nieszczęście lokuje się w pobliżu domina. Do przeżywanych trudności zdrowotnych dochodzą u Adamika pierwsze w karierze problemy zawodowe. Telefony milkną, kalendarz rozluźnia się, prestiż okazuje się ulotny. W ich miejsce zjawia się bezsilna samotność.

Sensu sens
Marek Adamik, „Sensu sens”, Wydawnictwo Helion, Gliwice 2015

Fragmenty opisujące samą walkę z chorobą (na kartach książki nienazwaną, chodzi o stwardnienie rozsiane) są poruszające, ale pozbawione nieznośnej ckliwości. Choć jeden z lekarzy radzi autorowi – a on sam pochwala takie podejście – by zapomniał o chorobie, zadanie to staje się momentami wręcz niewykonalne. Przeciwnik jest cierpliwy, konsekwentny i bezwzględny. Atakuje stopniowo i trafia w czułe punkty. Momentami utrudnia mowę i chodzenie, czym wprowadza lęk i niepewność („wywrócę się?”, „czy mnie zrozumieją?”). Tymczasowo odbiera wzrok w jednym oku, pozbawia „zmysłu kreski” – a to przecież dla rysownika największe cierpienie, subiektywnie najwyższa cena do zapłaty, najniższy krąg piekieł. „Jakby umarła część mnie” – notuje z rezygnacją.

Gdy unicestwieniu ulega siła mięśni i siła organizmu, zostaje jedynie siła woli, zaś gdyby i „ta ostatnia załamała się – jak czytamy – koniec nastąpiłby gwałtownie szybko”.

Zmysł kreski ostatecznie wraca, a gdzieś obok niego nieśmiało zaczyna przebijać się inna, podobnie niezwykła zdolność. Zmysł sensu, „sensu sens”, o którym mówimy od początku. „Odczuwanie więzi ze światem. Nigdy dotychczas nie byłem taki szczęśliwy. To bierze się z czystego faktu, że żyję. Żyję chwilą, bez obaw. Nie wiadomo, ile zostało mi jeszcze czasu. Bez pragmatyzmu i zamartwiania. Przestałem walczyć z losem, jakikolwiek by nie był. To przełomowy moment. Być otwartym. Z walki w akceptację” – wyznaje w pewnym momencie autor. A więc akceptacja. W takim podejściu choroba nie jest absurdalnym przekleństwem, nawet nie złem koniecznym, ale „wystawieniem pozytywnego znaku”.

„Kiedyś przesypiałem życie, chociaż paradoksalnie unikałem snu. Dzisiaj rozumiem, że żyć znaczy również spać” – zapisuje jakiś czas później. Żyć znaczy również doceniać chwile. Żyć znaczy również po prostu być. Banał? Tak. Tyle że całe nasze życie składa się z większych lub mniejszych banałów, które układają się w mozaikę codzienności. Dzięki takim banałom funkcjonujemy.

Wesprzyj Więź

Książka ukazała się w 2015 roku. Szybko zdobyła uznanie krytyki (nominacja do Nagrody Conrada 2016) oraz serca czytelników, zarówno chorych, jak i zdrowych. Została uznana za wybitną, piękną, poruszającą, za „znak i symbol troski o czytelnika”.

Nie było jednak żadnej czarodziejskiej różdżki, odejmującej cierpienie i wyrównującej trudne lata dla autora. W połowie marca ubiegłego roku Marek Adamik wyruszył w Tatry i nigdy już nie wrócił do świata żywych. Mam nadzieję, że w ich potędze znalazł spokój i ukojenie, których uparcie szukał.

Przeczytaj też: Bezradność, co się nazywa życie

Podziel się

Wiadomość