Zima 2024, nr 4

Zamów

Pragnienie unicestwienia. Jeszcze o stosach

Ks. Andrzej Draguła. Fot. Więź

To, co dla dawnych pokoleń było niewyobrażalną profanacją szczątków ludzkich, dzisiaj staje się coraz bardziej powszechne: rozsypywanie na łąkach pamięci, wyrzucanie do wody, rozpylanie na cztery wiatry. Współcześnie sami decydujemy się na to, do czego niegdyś dążyli nasi wrogowie.

Pod ostatnim moim tekstem porównującym darcie Biblii przez Nergala i gdański „stos marności” pojawił się na Twitterze taki oto komentarz: „Zastanawiający (dla mnie) jest fakt, że zniszczoną Biblię czy dewocjonalia również poddaje się spaleniu. Ta sama czynność, znaczenie symboliczne odmienne”. To bardzo interesująca uwaga. Okazuje się, że spalenie spaleniu nierówne. Ważny jest nie tylko przedmiot, czyli to, co się poddaje spaleniu, ale także sam motyw spalenia oraz to, co się robi z pozostałościami, a więc z popiołem. Inny cel domaga się też innego potraktowania pozostałych po spaleniu resztek.

Palenie prewencyjne

W rozdziale zatytułowanym „O świętych obrazach” uchwały synodu krakowskiego z roku 1621 znalazł się zapis zachęcający proboszczów do dbania o obrazy zawieszone w kościołach: „A jeśli są jakieś obrazy zniszczone, uszkodzone, zjedzone przez starość, pokryte brudem, pleśnią, to mają się oni zatroszczyć o ich odświeżenie, naprawienie, odnowienie kolorów oraz o przywrócenie do pierwotnego stanu i połysku”. Prawodawca był jednak realistą i natychmiast dodał: „Gdyby jednak okazało się to niemożliwe, wtedy, po przygotowaniu nowych obrazów, należy stare spalić, a popiół ich zebrać w sekretnym i poszanowania godnym miejscu”. Można by zaryzykować stwierdzenie, że trzeba urządzić im jakiś godny pochówek. Bo choć same w sobie nie były świętą materią, to przecież odbierały kult jako znaki nadprzyrodzoności.

Nie ulega wątpliwości, że celem spalenia jest unicestwienie, dematerializacja, nie tylko zniszczenie czy – w odniesieniu do człowieka – pozbawienie życia, ale pozbycie się danej rzeczy czy ciała. Powody spalenia mogą być dwa: albo rzecz jest już nieużyteczna, albo należy uniemożliwić jej dalsze użytkowanie (pomijam tutaj palenie o charakterze ofiarniczym, które spotykamy w Starym Testamencie, w kultach niechrześcijańskich czy choćby w „Klątwie” Stanisława Wyspiańskiego). W pierwszym przypadku chodzi o rzecz, która jest tak zniszczona, że nie może już spełniać swej roli – jak na przykład owe obrazy czy niedające się już naprawić stare meble; w odniesieniu do człowieka chodzić będzie o jego martwe ciało. W drugim przypadku chodzi o spalenie prewencyjne, którego celem jest zapobieżenie dalszemu istnieniu danej rzeczy albo – niestety – dalszemu istnieniu człowieka. To tutaj właśnie należy szukać genezy „stosów marności” albo tych okrutnych stosów, na których płonęli żywi ludzie bądź też ich wyobrażenia: kukły czy portrety (stos in effigie).

Popioły męczenników

James Georg Frazer w monografii „Święta gałąź. Studia z magii i religii” pisze o praktyce palenia ludzi przez starożytnych Celtów. Ludzie ci „byli skazani na śmierć jako wiedźmy lub czarownicy, a wybierano ten właśnie rodzaj egzekucji, ponieważ palenie żywcem wydawało się najpewniejszym sposobem pozbycia się tych szkodliwych i niebezpiecznych istot”. Gdy nie można było spalić wiedźmy, palono jej kukłę. „[…] ginące w płomieniach figury przedstawiają wiedźmy lub czarowników i że zwyczaj palenia tych figur jest jedynie substytutem palenia żywych złych mężczyzn i kobiet, jako że zgodnie z zasadami magii powinowactwa, czyli homeopatycznej, spalając wizerunek, pali się faktycznie samą wiedźmę”. No cóż, nie trzeba wielkiej przenikliwości, by się domyśleć, że praktykowane wciąż jeszcze – choć w formie zabawy – topienie marzanny w formie kukły to pozostałość po pławieniu czarownic in effigie. Ubolewać trzeba i nigdy nie dość się tego wstydzić, że praktykę palenia na stosie – najpierw czarownic, a potem heretyków – podjął wiele wieków później świat chrześcijański.

Ale co robiono z pozostałymi prochami? Ellen G. White, amerykańska pisarka i założycielka adwentyzmu, w książce „Wielki bój” opisuje śmierć Jana Husa i Hieronima z Pragi, którzy spłonęli na stosie w trakcie trwania soboru Konstancji (Hus w roku 1415, a Hieronim w 1416). „Kiedy ciało Husa doszczętnie się spaliło, zebrano pozostałe prochy razem z ziemią, na której spoczywały, i wrzucone je do Renu, którym popłynęły do oceanu”. Podobnie stało się z Hieronimem: „Gdy ogień dokończył swego dzieła, zebrano popioły męczennika razem z ziemią, na której leżały, i podobnie jak popiły Husa, wrzucono je do Renu”. Ten literacki opis zgodny jest z faktami. Chodziło o to, by potencjalny męczennik nie miał ani grobu, ani pogrzebu, a tym samym, aby nie rozwinął się kult związany z ciałem czy miejscem, a jeśli nie kult, to przynajmniej pamięć. Ale jak zauważa autorka, „Jego [Husa] prześladowcy na próżno wyobrażali sobie, że w ten sposób wykorzenili głoszone przez niego prawdy. Nie domyślali się, że popiół zaniesiony do morza podobny był do ziarna, które miało być rozsiane we wszystkich zakątkach ziemi i że wyda ono w nieznanych krajach bogate żniwo świadków prawdy”.

Ubolewać trzeba i nigdy nie dość się tego wstydzić, że praktykę palenia na stosie – najpierw czarownic, a potem heretyków – podjął świat chrześcijański

Oczywiście, podobnie czyniono również z męczennikami Kościoła starożytnego, a także w innych okresach chrześcijaństwa. Palenie ciał i wrzucanie popiołów do rzeki miało uniemożliwić ewentualny pogrzeb, który mógłby być kolejną manifestacją wiary. W „Milczeniu” Shusaku Endo czytamy: „[…] strażnicy ułożyli wysoki stos z mokrego chrustu i podpalili zdjęte ze słupów ciała Mokichiego i Ichizo.  Zrobili tak po to, by wierni nie zabrali cennych dla nich szczątków męczenników”. Czasami  jednak udawało się zebrać prochy pozostałe po spaleniu. W roku 320 ciała czterdziestu męczenników z Sebasty spalono, a prochy wrzucono do rzeki,  jednakże spłynęły one w jedno miejsce, a chrześcijanie je zebrali i godnie pochowali. Podobnie było ze św. Polikarpem, biskupem Smyrny (155 r.). Poganie spalili ciało męczennika, by go nie wydać chrześcijanom. Ci jednak zebrali z największą czcią święte popioły i pochowali je. Motywem dla palenia ciał męczenników mogło być także przekonanie, że spalenie ciała uniemożliwi zmartwychwstanie, w które wierzyli chrześcijanie.

Umarłych pogrzebać

W Starym Testamencie spalenie ciała było rozumiane różnie, w zależności od kontekstu. Mogła to być dodatkowa kara za popełnione grzechy. Tak miało być z Tamar, która – jak utrzymywano – „stała się nierządnicą i nawet stałą się brzemienną z powodu czynów nierządnych”. Gdy Juda się o tym dowiedział, rzekł: „Wyprowadźcie ją i spalcie” (Rdz 38, 24). Księga Kapłańska wyznaczała karę śmierci przez spalenie temu, „kto bierze za żonę kobietę i jej matkę”, dopuszczając się tym samym rozpusty (Kpł 20, 14). Jak zauważa ks. Czesław Krakowiak, „Kremację stosowano wobec przestępców i wrogów, aby ich ostatecznie zniszczyć”. Ale spalenie przewidywano także jako zabieg – powiedzmy – higieniczny i stosowano je zarówno w czasie wojny, jak i w przypadku zarazy, zwłaszcza trądu.

Jako odosobniony przypadek jawi się kremacja ciała Saula i jego synów (1 Sm 31, 12-13). Powodem takiego wyboru pochówku mógł być miejscowy zwyczaj mieszkańców Jabesz Gilead albo stan zmasakrowania ciał, które Filistyni – pozbawiwszy wcześniej głów – powiesili na murach miasta Bet-Szean. Jak pisała Elżbieta Adamiak na łamach „Tygodnika Powszechnego”, „zabić przeciwnika to za mało dla żądnych zemsty. Ważnym znakiem ostatecznej klęski pokonanego staje się i to, co stanie się z jego ciałem i jego własnością. […] Dopóki ciało nie zostanie pochowane, człowiek nie zazna spokoju, nawet w śmierci – wierzono. Mieszkańcy Jabesz Gilead okazali miłosierdzie Saulowi i jego synom – narażając własne życie zdjęli ich ciała z muru, spalili je, a zebrane kości pogrzebali pod tamaryszkiem w Jabesz (1 Sm 31,13)”. Dopiero wtedy zmarły mógł doznać pokoju. Wiemy dobrze, choćby z historii Antygony, jak wielką karą było zhańbienie ciała przez jego niepogrzebanie.

Zmiana kulturowa

Wesprzyj Więź

Tak czy inaczej, w spaleniu zawsze chodzi o to samo: o doszczętne zniszczenie – czy to będzie rzecz, czy człowiek. A to, co pozostało z kremacji, traktowano dwojako: albo zachowywano z szacunkiem, o czym świadczy szeroko rozpowszechniona w starożytności praktyka całopalnych grobów popielnicowych i do czego zachęcał synod krakowski w odniesieniu do obrazów, albo dopełniano dzieła zniszczenia przez rozsypanie popiołów czy też wrzucenie ich do wody.

I tutaj obserwujemy radykalną zmianę kulturową. To, co dla dawnych pokoleń było niewyobrażalną profanacją szczątków ludzkich, dzisiaj staje się coraz bardziej powszechne: rozsypywanie na łąkach pamięci, wyrzucanie do wody, rozpylanie na cztery wiatry. Współcześnie sami decydujemy się na to, do czego niegdyś dążyli nasi wrogowie, mając nadzieję, że brak ciała i grobu wystarczy dla niepamięci o ludziach.

Przyznaję, że nie rozumiem, skąd ta dzisiejsza tęsknota za nicością, a może i niepamięcią.

Podziel się

1
Wiadomość

W mitologii egipskiej i bliskowchodniej przetrwanie ciała było gwarantem przetrwania duszy po śmierci. Brak ciała = brak życia pozagrobowego.

Chrześcijaństwo przejęło ten sposób myślenia i też u zarania swojej historii podkreślało ideę zmartwychwstania ciała. Z czasem doktryna ta jednak okazywała się coraz mniej zrozumiała i wymagała coraz bardziej złożonych wybiegów interpretacyjnych (vide kanibal Św. Tomasza z Akwinu). Platońska nieśmiertelność duszy wygrała z bliskowschodnim kultem ciała.

Mówiąc prościej, wydaje się, że upowszechnienie praktyki pochówku przez spalenie jest naturalną konsekwencją odmagiczniania świata. Ale to odmagicznienie samo w sobie jest pochodną zawiłości i niejasności doktryny chrześcijańskiej jeśli chodzi o (martwe) ciało.