rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Miecz obosieczny. Postscriptum do „stosu marności”

Ks. Andrzej Draguła. Fot. Więź

Jeśli komuś przyjdzie kiedyś do głowy spalić, zniszczyć, podrzeć czy połamać coś, co dla nas chrześcijan jest godne szacunku i czci, trudno będzie podnosić krzyk oburzenia. Każdy będzie mógł się powołać na gdański precedens palenia książek.

Po publikacji tekstu „Szatańska materia. Na marginesie pewnego stosu” natrafiłem na kilka komentarzy porównujących gdański „stos marności” i podarcie Biblii przez Nergala.

Oba wydarzenia połączył także Zbigniew Nosowski w swoim komentarzu pisanym na gorąco w niedzielny wieczór: „ Ksiądz, który «liturgicznie» dokonał wielkopostnego spalenia książek, pokazał, że tak można, a nawet «trzeba». […] Mogą być mu głęboko wdzięczni następcy Nergala drącego Biblię. Bo skoro można publicznie palić jakieś książki, to dlaczego nie można ich publicznie niszczyć w inny sposób?”. Byli jednak i tacy komentatorzy, którzy pisali, że gdańskie spalenie książek i innych przedmiotów przy kościele to niewielki incydent w porównaniu do akcji Nergala.

Postanowiłem więc uważniej przyjrzeć się obu wydarzeniom. W analizie należy wziąć tu pod uwagę następujące elementy: przedmiot, podmiot i okoliczności czynu. Konkluzja z tego porównania – niestety – nie jest pocieszająca.

Przedmiot, czyli święta Księga i nawiedzone książki

Biblia jest świętą księgą dla wielu milionów ludzi. Jej status jako księgi świętej jest niekwestionowany i zdają sobie z niego sprawę także niewierzący. Bardziej skomplikowane jest pytanie, na ile i kiedy Biblia jest przedmiotem kultu. Znamienne jest to, że w liturgii czcią otacza się nie Biblię jako taką, ale Ewangeliarz (całowanie, kadzenie, błogosławieństwo).

Poza tym nierozstrzygnięte pozostaje pytanie teologiczne, czy świętość dotyczy zawartości Pisma (czyli Słowa Bożego) czy też księgi jako takiej w jej materialnym wymiarze. Pod tym względem judaizm idzie bardziej konsekwentnie w kierunku szacunku i czci wobec zwoju Tory. Posoborowe inicjatywy – gdzieniegdzie zrealizowane – aby w prezbiterium było coś na kształt „tabernakulum Słowa” nie przyjęły się – zapewne dlatego, że dla katolików obecność Chrystusa w Eucharystii i w księdze Biblii nie jest taka sama. Na pewno nie można mówić o obecności określanej jako substantialiter (substancjalna). Prowadziłoby to do daleko idących konsekwencji w sferze kultu: na przykład właściwe przechowywanie.

Nie da się jednak znieważyć zawartości Księgi bez znieważenia samej Księgi, przynajmniej jeśli chodzi o materialne zniszczenie (podarcie). Dobrze jednak jest tutaj przypomnieć słowa Benedykta XVI: „wiara chrześcijańska nie jest «religią Księgi»: chrześcijaństwo jest «religią słowa Bożego», nie «słowa spisanego i milczącego, ale Słowa Wcielonego i żywego»” („Verbum Domini”, nr 7).

W przekonaniu inicjatorów spalenia książek w Gdańsku mamy do czynienia nie tyle z przedmiotami, które do zła się odnoszą, ile raczej z takimi, które owo zło manifestują i materializują

W przypadku gdańskiego „stosu marności” mamy do czynienia z książkami, a także przedmiotami materialnymi, które w rozumieniu tych, którzy zainicjowali ich spalenie, są materialnym wyrazem funkcjonowania bożków, sił magicznych, a może nawet jakichś form szatańskiego wpływu na przedmioty. Na taką interpretację wskazują przytaczane przez organizatorów cytaty biblijne, a także pojawiające się w komentarzach wskazania dotyczące egzorcyzmów w Kościele.

Wnioskować z tego należy, że w przekonaniu inicjatorów spalenia mamy tutaj do czynienia nie tyle z przedmiotami, które do zła jakoś się odnoszą, ile raczej z takimi, które owo zło manifestują i materializują. Wyrażają więc ich zdaniem nie symbole jakiejś rzeczywistości, ale samą rzeczywistość, a samo posiadanie tych przedmiotów może generować negatywne skutki dla duszy. Oczywiście nie da się wykluczyć, że – jak przypomina Kościół – w określonych przypadkach (np. opętanie) może istnieć wpływ złego ducha na konkretną rzecz, ale trudno mówić o takim wpływie na nakład jakiejś książki czy wyprodukowaną serię zabawek. Nie ma przedmiotów infekowanych złem.

Podmiot, czyli ksiądz i artysta

W przypadku „stosu marności” podmiotem czynu jest ksiądz (księża), w związku z czym podjęty gest automatycznie nabiera znaczenia teologicznego. Uważam, że gdyby to zrobiła osoba świecka, należałoby ten czyn interpretować nieco inaczej, ze względu nie tyle na mniejszą świadomość (bo wcale mniejszej nie musiałaby mieć), ile na odmienny status sakramentalny. Czynność księdza jest „inna” niż świeckiego.

Dodać należy, że ta konkretna czynność w Gdańsku została dokonana w kontekście liturgicznym, na co wskazują szaty: alba, ornat, stuła oraz obecność ministrantów w komżach. W takim kontekście wydarzenie to staje się nie tyle prywatną czynnością pojedynczego księdza, ile publicznym aktem Kościoła.

W przypadku podarcia Biblii przez Nergala nie ulega wątpliwości, że mamy do czynienia z czynnością publiczną – to był koncert biletowany, a nie impreza dla najbliższych w ogródku. Pozostaje pytanie, na ile charakter tego czynu zmienia status Nergala jako artysty. Nie jest to pytanie, na które możliwa byłaby prosta odpowiedź.

Wnioski z analizy porównawczej gdańskiego spalenia książek i innych przedmiotów przy kościele oraz podarcia Biblii przez Nergala nie są, niestety, pocieszające

Możliwe są dwie próby interpretacji. Artyści bowiem przyjmują najczęściej dwie możliwe relacje do własnego dzieła. Pierwszą można nazwać relacją wyznawczą: artysta przyznaje, że dany czyn artystyczny (dzieło) jest wyrazem jego przekonań; mówi, że „dzieło to ja”. W tym przypadku następuje utożsamienie siebie z dziełem, które ma być wyrazem jego poglądów. Druga interpretacja rozrywa ten związek. Artysta deklaruje, że to co robi, to jedynie „kreacja artystyczna”, „gra znaczeniami”. „Dzieło to nie ja”. Twórca oddziela wówczas – zgodnie z tezą znaną z „Rejsu”, że „twórca nie może być tworzywem” – siebie od dzieła. Mówiąc inaczej, dzieło nie musi być odzwierciedleniem poglądów artystycznego podmiotu.

Osobiście jestem dość krytyczny wobec tej drugiej koncepcji. I choć nie neguję, że może istnieć taka schizofreniczna konstrukcja rozumienia działania artystycznego, to najczęściej upada ona w konfrontacji z pozaartystycznymi wypowiedziami autora, które to wypowiedzi raczej potwierdzają, że jednak „dzieło to ja”, niż temu zaprzeczają. Okazuje się wówczas, że dzieło nie jest wcale tak bardzo zewnętrzne wobec twórcy jak mogłoby się wydawać.

Na marginesie dodam, że powyższa argumentacja to dość powszechna strategia obrończa artystów oskarżanych o różnego rodzaje profanacje i bluźnierstwa. I ja im nie dowierzam.

Okoliczności, czyli dla niektórych i dla wszystkich

Wesprzyj Więź

Niektóre okoliczności czynu zostały przywołane już powyżej przy okazji omawiania kwestii podmiotu. Chciałbym tutaj zwrócić uwagę na jedną tylko rzecz. Do dzisiaj nie widziałem (i nie chcę widzieć!) nagrania z koncertu Nergala. O ile mi wiadomo, takie wideo zostało zrealizowane i upowszechnione przez uczestników koncertu, a nie przez jego organizatorów czy też samych wykonawców. Choć była to czynność publiczna, bo koncert nie był „utajniony”, nie była przeznaczona do szerszego rozpowszechniania. Czy film ten jest dostępny w sieci, nie wiem. I nie będę sprawdzał.

W przypadku gdańskiego „stosu marności” sami organizatorzy zadbali o to, by zdjęcia z tego wielkopostnego performance’u zostały upublicznione. Usunęli je z sieci dopiero po protestach, ale wtedy one – niestety – i tak już obiegły świat. Pod tym względem inicjatorzy tego aktu stali się naśladowcami swojego prekursora – Girolamo Savonaroli. Tadeusz Żychiewicz w swoim szkicu o tym florenckim dominikaninie pisał: „Savonarola utwierdził się w swych intuicjach: to poprzez słowne wizje, poprzez obrazy wiedzie najkrótsza i najpewniejsza droga do dusz ludzkich. Bo mogą spłynąć po człowieku zawiłe tłumaczenia i perswazje, i można odrzucić najmądrzejsze nawet argumenty, lecz sugestywny obraz pozostaje nawet wtedy, kiedy się go nie chce” („Girolamo Savonarola”, miesięcznik „W Drodze” nr 3/1992, s. 33). Tych sugestywnych obrazów palenia książek i innych artefaktów na przykościelnym placu w Gdańsku nie da się już usunąć z sieci. Gorzej – nie da się już ich odzobaczyć.

Płynie z tego wszystkiego jeszcze jedna smutna konkluzja. Jeśli komuś – jakiemuś artyście albo i też nie – przyjdzie kiedyś do głowy spalić, zniszczyć, podrzeć czy połamać coś, co dla nas chrześcijan jest święte, godne szacunku i czci, trudno będzie podnosić krzyk oburzenia. Każdy będzie mógł się powołać na gdański precedens. Bezmyślnie daliśmy takim ludziom dodatkowy argument i broń do ręki. Każdy miecz jest obosieczny.

Podziel się

Wiadomość