Zima 2024, nr 4

Zamów

Chrześcijańskie przebaczenie

Obchody Tysiąclecia Chrztu Polski w Płocku w 1966 roku. Od lewej: metropolita krakowski arcybiskup Karol Wojtyła, administrator diecezji wrocławskiej arcybiskup Bolesław Kominek i metropolita poznański arcybiskup Antoni Baraniak. Fot. NAC

Aby dojść do przebaczenia, każdy musi się przełamać. To przełamywanie i poprawianie swego usposobienia jest właśnie chrześcijańskie.

Przemówienie wygłoszone w katedrze wrocławskiej 6 lutego 1966 roku. Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 7/1984.

Moi najdrożsi Wrocławianie – Biskupi, Księża, Bracia i Siostry!

Często podczas obrad soborowych myślałem o tym, jak to wspólnymi siłami zabierzemy się do realizowania Soboru – jak to powoli, ale wytrwale będziemy utrwalać oblicze Kościoła, a także i nasze własne duchowe oblicze. Zastanawiałem się nad tym, jakimi drogami będziemy się zbliżać do Ewangelii. Bo to przecież jest zadaniem uchwał soborowych. Kiedy się nad tym zastanawiałem, nie przyszło mi nigdy na myśl, że wielkie ideały soborowe zaczniemy wcielać w życie od tych prostych, wszystkim znanych prawd, prawd o miłości bliźniego – o miłości wszyst­kich ludzi, bez względu na to, czy są oni naszymi dobroczyńcami czy krzywdzicie­lami. Że będziemy zaczynać od tego, co mieści się w samym sercu Ewangelii – od krzyżowego przebaczenia. Od nauki największej na świecie, która nie głosi: ząb za ząb, oko za oko, pięść za pięść, ale która nakazuje naśladować Ojca Niebieskiego, który słońcu pozwala świecić równocześnie na dobrych i złych.

Powiedzmy od razu. Chyba nie wzięlibyśmy na pierwsze przemówienie posobo­rowe akurat takiego tematu. Może byśmy sięgali do bardziej wyszukanych zagad­nień. A tu nagle została nam podsunięta stara, a przy tym zawsze aktualna tematyka. Sprawy miłości, przebaczenia – stosunku do nieprzyjaciół i krzywdzi­cieli – sprawy odwetu, urazów i różnych emocjonalnych zatamowań. Sprawy te nagle stały się żywe. Szczególnie po rozpętaniu dyskusji nad listem Episkopatu Polski do biskupów niemieckich. Rozgorzała namiętna, niemal ogólnonarodowa rozmowa. Oczywiście pod wpływem telewizji, radia, prasy, a może i innych dzisiaj modnych osiągnięć. Chyba wszyscy z Czcigodnych Słuchaczy – każdy z obecnych – w jakiś sposób brał w tych debatach udział, albo też został w te debaty wciąg­nięty. Były to przecież rozmowy i spory, które rozpaliły hale fabryczne, biura, najrozmaitsze instytucje usługowe. A dyskutowano nie tylko na uniwersytetach i akademiach, ale i w szkółkach. (…)

Nie bójcie się. Ta dyskusja nie przyniosła nam szkody. To była ogromna okazja do pogłębienia i oczyszczenia – nie tylko pojęć, ale uczuć, postępowania i całego chrześcijańskiego usposobienia. A nauczyliśmy się debaty i współżycia z niewierzącymi. Mamy nowe doświadczenia. Biskupi polscy posłyszeli soborowy nakaz o dialogu, który jest nakazem obecnej chwili. Rozpoczęliśmy dialog z innymi episkopatami.

Milenijne Orędzie

W tym celu wysialiśmy dziesiątki listów i orędzi do więcej niż połowy episkopatów na świecie. Niektóre listy będą jeszcze napisane. To znaczy, żeśmy zrozumieli na czym polega tzw. kolegialność Kościoła – odpowiedzialność biskupów całego świata za Kościół rozciągający się również po całym globie ziemskim. W tym również jest wspaniały ślad nauki Soboru.

Pisząc o Polsce, mobilizując przychylną opinię biskupów zagranicznych o Polsce, nie zamierzaliśmy przeciwstawiać świata naszej Ojczyźnie. Wiadomo, tego nikt nic może powiedzieć. Odwrotnie, zapraszaliśmy przedstawicieli świata chrześcijańskiego do dzisiejszej Polski – do jej dzisiejszej rzeczywistości. Chyba i po to, by się przekonali, czy i jak jest możliwe współżycie Kościoła i państwa socjalistycznego.

Jestem zdania, że naoczne zetknięcie się biskupów zagranicznych z dzisiejszą Polską nic przyniesie jej ujmy. Możliwość zetknięcia się z naszą Ojczyzną – nie tylko członków światowego Kolegium biskupiego, ale i pierwszego biskupa, który stoi na czele tego Kolegium, biskupa rzymskiego papieża Pawia VI – nie mogłoby nikomu w Polsce zaszkodzić. To, cośmy zrobili, to było podniesienie wizytówki dzisiejszej Polski, takiej jaka ona jest – wizytówki Polski Ludowej – w której przygniatająca większość obywateli zapełnia kościoły, jak to powiedział niedawno Władysław Gomułka – mimo że władzę sprawują ludzie, którzy oficjalnie do kościoła nic chodzą.

Poza tym trzeba pamiętać, że naród polski, to naród pielgrzymów i tułaczy – to naród obywateli świata. 12 milionów Polaków żyje poza granitami Kraju. To są ludzie stęsknieni za Polską – choć w ogromnej większości już ich przodkowie życic ułożyli sobie poza Ojczyzną. Uwrażliwienie biskupów zagranicznych na te polskie mniejszości narodowe nie jest też bez znaczenia, nie jest również bez znaczenia dla dzisiejszej Polski.

Czy należało pisać do biskupów niemieckich?

Proszę Państwa, zawsze ten, kto inicjuje rozmowę, jest silniejszy, moralnie wyższy. Tak jest wtedy, kiedy sąsiedzi się skłócą, kiedy małżonkowie się zagniewają, kiedy przyjaciele wobec siebie zaniemówią.

Wiadomo, że rok 1965 był rokiem dwudziestolecia wcielenia Ziem Zachodnich do Macierzy. Uczciliśmy nasz dwudziestoletni dorobek godnie w Olsztynie, Szcze­cinie, Opolu, a przede wszystkim we Wrocławiu. Chyba wszyscy, jak tu jesteśmy zebrani, pamiętamy te obchody, uczestniczyliśmy w nich, one nas radowały. Pamiętamy sierpniowe wykłady w tej katedrze – pamiętamy przemówienie Pry­masa na placu katedralnym.

Całe szpalty licznych numerów prasy katolickiej były wtedy zapisywane moimi przemówieniami i artykułami z tej okazji. Nic z tamtych twierdzeń nie zostało i nie zostanie uronione. Orędzie biskupów polskich nie powstało wbrew naszym słowom z Olsztyna. Szczecina. Opola i Wrocławia – jak to pisano – ale właśnie ze względu na te słowa. Bo wypowiedzi biskupów o nieodwracalnej rzeczywistości polskiej na Ziemiach Zachodnich zostały zaaprobowane przez cały naród. Ale co się stało? Zostały nasze słowa zakwestionowane przez poważną część prasy zachodnioniemieckiej. Ta prasa rzucała na nas oszczerstwa przed światem. A cho­dziło i chodzi o to, żeby za granicą nie natrafiać na sprzeciwy. Żeby nic oddalać ostatecznego uznania naszej obecności tutaj ze strony niektórych państw zachodnich, a także i Niemców, ale odwrotnie.

Chodzi o to, żeby uwrażliwić innych na pilną potrzebę takiej aprobaty, żeby pozyskać jej bezwzględną konieczność. Ma to również kolosalne znaczenie dla stabilizacji kościelnej na tych Ziemiach.

Mógłbym urządzić poważną wystawę z wycinków i artykułów niemieckich atakujących nasze dwudziestolecie. Mógłbym zestawić litanię przezwisk i oszczerstw, jakimi w prasie niemieckiej obrzucano Prymasa Polski i Arcybiskupa Wrocławskiego. Mógłbym pokazać szeroką kolekcję listów, pełnych pogróżek i impertynencji, które otrzymałem zarówno do Wrocławia, jak i do Rzymu. Mógł­bym przytoczyć dziesiątki dyskusji na ten temat z Niemcami – z duchownymi i świeckimi. Z lojalnymi i nielojalnymi.

Przekonaliśmy się, że nic można na tym poprzestać. Że musimy w jakiś umiejętny sposób, drogą pokojową zdobywać i przekonywać opinię zagraniczną, a szczególnie niemiecką, o nienaruszalności granicy na Odrze i Nysie. Zachęcały nas, biskupów polskich, do tego niektóre przychylne opinie w kręgach katolickich, a także i niekatolickich. Bowiem nie wszyscy odpowiedzieli na nasze obchody wrocławskie przez szyderstwa i negację. Mam na myśli np. artykuł pt. „Ein heisses Eisen”, opublikowany w piśmie „Würzburger Sonntagsblatt”. Jest to o tyle ważne, że pojęcie „żelaza gorącego”, heisses Eisen, weszło potem do orędzia biskupów polskich. Heisses Eisen, żelazo gorące, nazywano w artykułach niemieckich gra­nice na Odrze i Nysie.

Największa na świecie nauka nie głosi: ząb za ząb, oko za oko, pięść za pięść, ale nakazuje naśladować Ojca Niebieskiego, który słońcu pozwala świecić równocześnie na dobrych i złych

Niezłym odgłosem było też memorandum protestantów niemieckich, tak przychylnie przyjęte przez nasze władze państwowe. Przychylność przychylnością, ale nic powiedziano dotąd u nas wyraźnie, że to właśnie przemówienia Prymasa Polski i Arcybiskupa Wrocławskiego są przez protestantów niemieckich w tym doku­mencie przytoczone po to, żeby przekonać opinię niemiecką o bezwzględnym stanowisku Polaków co do nienaruszalności granicy na Odrze i Nysie. Cała moja argumentacja jest przytoczona żywcem, z kilkakrotnym powoływaniem się na moje artykuły.

Stan opinii zachodnioniemieckiej był więc następujący: poważna część wypowiedzi starała się rozumieć nasze stanowisko, ale równie poważny odłam był wprawdzie poruszony, lecz okazywał przy tym wiele sprzeciwów. Te sprzeciwy należało jakoś rozładować. Oznaczało to, że trzeba kontynuować pracę podjętą w kraju w roku dwudziestolecia.

Wszyscy biskupi polscy rozumieli jednak, ze wysiłki te muszą mieć charakter delikatny, psychologicznie wnikliwy. W pierwszej fazie czwartej sesji obserwowaliśmy w Rzymie losy specjalnego niemieckiego wydania paxowskiego „Wrocław­skiego Tygodnika Katolików” (WTK) poświęconego kościelnym obchodom dwudziestolecia. Nie chodzi mi w tej chwili o to, że numer ten został w Niemczech skonfiskowany. Na uwagę zasługuje fakt, że liczni ojcowie soborowi – Francuzi, Anglicy, Amerykanie, Włosi, którzy otrzymywali ten numer w Rzymie – przyjmowali go nieufnie, podejrzliwie. Oprawa tego specjalnego numeru wydawała im się zbyt propagandowa, polityczna, nawet brutalna.

Z tych doświadczeń należało wysunąć właściwe wnioski. Dialog z Niemcami na rzecz spraw polskich uznany został za rzecz konieczną. Istniała jednak powszechna zgoda co do tego, że trzeba wziąć pod uwagę trudności, obolałe pretensje i urazy, wysuwane przez prasę niemiecką, wspomniane także w licznych listach. Propozycja dialogu nie była zresztą ze strony biskupów nowa. Sam wysuwałem pilną potrzebę takiego dialogu w maju ub. roku w artykule „Tygodnika Powszech­nego” pt. „Ziemie Zachodnie – mandat sprzed dwudziestu lat”. Dobrze pamiętam jak inicjatywa tego dialogu została zaaprobowana przez władze polskie. Artykuł powstał zresztą w Rzymie, gdzie zaznajomili się z nim jeszcze przed opublikowa­niem w prasie polskiej niektórzy przedstawiciele polskiej misji i podkreślić muszę z naciskiem, że uznali tę inicjatywę dialogu polsko-niemieckiego za pożyteczną. Po ukazaniu się artykułu spotkałem się z poklaskiem w dziesiątkach listów – zarówno od wierzących, jak i niewierzących. Witano z zadowoleniem katolickie próby perswazji i przekonywania Niemców o polskiej rzeczywistości Ziem Zachodnich. Podobny artykuł, nawiązujący do wrocławskich obchodów kościelnych dwudzie­stolecia i wchodzący w dyskusję z niemieckimi urazami, złożyłem do druku w „Tygodniku Powszechnym” pod koniec października ub.r., ale artykuł się nie ukazał.

Mówię o tym wszystkim po to, żeby pokazać, do jakich faktów nawiązało nasze soborowe orędzie do biskupów niemieckich, starające się doprowadzić do oficjal­nego respektu dla Polski milenijnej, w której granicach mieszczą się polskie Ziemie Zachodnie i Północne.

Psychologia orędzia, założenia, język

Kiedy jest mowa o orędziu biskupów polskich do biskupów niemieckich, podkreślić trzeba dwie rzeczy: Sobór i Milenium. To są okoliczności, nadające tej korespondencji specjalny posmak – posmak przede wszystkim religijny. A religia – wiadomo – to rzecz intymna, choć społeczna. Dlatego momenty religijne w tym liście musiały wyjść naprzeciw potrzebom psychologicznym. W sumie zadecydo­wały one o ujęciu i zabarwieniu listu.

Co ma oznaczać soborowy charakter listu? To, że wysuwa on przede wszystkim cele ewangeliczne. A Ewangelia nie dzieli ludzi, ale nawiązuje do ich wartości uniwersalistycznych, ogólnoludzkich – do ich zdrowego rozsądku i dobrej woli. Staje na podstawowej prawdzie, że wszyscy ludzie bez wyjątku, bez względu na narodowość i religię – są przez Boga stworzeni, mają wspólną, przez Chrystusa Pana odkupioną naturę.

Naturalnie, że wierność zasadom ewangelicznym nie oznacza ślepoty, jakiegoś romantyzmu i infantylizmu w stosunkach międzyludzkich. O tym biskupi polscy nie zapomnieli. Nie pisali listu do ministrów niemieckich ani do wszystkich człon­ków narodu naszych wczorajszych wrogów. Biskupi polscy pisali tylko do pasterzy tego narodu – a więc do tych, którzy w pierwszym rzędzie ponoszą odpowiedzial­ność za moralne oblicze swych współziomków. Inicjatywa Episkopatu Polski dotyczyła wąskiej, elitarnej grupy ludzi, biskupów – znających założenia Ewange­lii, znających moralną kwalifikację zarówno zbrodni, co i miłości. Zaadresowanie listów naszych do biskupów obu państw niemieckich oznaczało m.in. przypomnie­nie ich pasterskich obowiązków. Wiadomo, skąd biorą swój początek spory, nienawiści, złośliwości, zemsty i odwet. To są czynniki, które poczynają się w życiu duchowym. Dlatego przede wszystkim ci, którzy wpływają i kształtują sferę duchową swych współobywateli i współwyznawców, zostali zaproszeni do rozła­dowywania resztek hitlerowskiej nienawiści oraz do poszanowania praw polskich.

Wspierała nas tu soborowa nauka o biskupstwie. Zwłaszcza że Sobór przypomniał starą prawdę o ewangelicznym kolegium apostolskim. Orzekł on, że dzisiej­sze zgromadzenie biskupów jest spadkobiercą grona Apostołów.

Tak jak Apostołowie ponosili wspólną odpowiedzialność za utrwalenie Ewangelii i rozwój całego Kościoła w świecie, tak też i dzisiejsi biskupi w miarę możli­wości mają być współodpowiedzialni za wspólne dobro Kościoła, które nie zna szowinizmu, nacjonalizmu które siłą rzeczy przerastać musi każdą ciasnotę narodową.

Zbawienie jest społeczne. Do Boga dochodzimy między innymi poprzez współżycie z bliźnimi. Ta prawda dotyczy stosun­ków między jednostkami, ale sięga też do sfery współżycia z in­nymi narodami

Jeszcze jedno: każdy dialog ma swoje prawa, ma swoje wymagane cechy. Trudno, jeśli chce się z kimś dojść nawet do najmniejszego porozumienia, należy się zawsze wnikliwie wczuwać w myślenie, w sposób odczuwania partnera dialogu. Chodzi przecie o wzajemne zrozumienie, o odnalezienie tego, co jakoś mimo wszystkie odrębności łączy, jednoczy. Monolog zakochany jedynie we własnym tupecie niczego nie osiąga. Chyba pięścią. Ale na rękoczyny w takim wypadku nie ma miejsca. Dlatego biskupi starali się wejść jakoś w psychikę odbiorców. Nie mówię w duszę Niemców, bo to byłoby za dużo. Ale nie wolno nam było – przy założeniach skutecznego dialogu – lekceważyć czułych, subiektywnie bolesnych, urazowych miejsc.

Musieliśmy mimo wszystkich oporów zdobyć się na jakąś porcję ludzkiej wrażliwości, delikatności. Zastrzegam się jednak stanowczo: subtelność żadną miarą nie oznacza i nie oznaczała rezygnacji z własnych interesów i tej rezygnacji każdy obiektywnie czytający nasze orędzie nie może się tam dopatrzeć. Będzie o tym zresztą mowa.

Drugie założenie tego orędzia to Tysiąclecie Polski – zarówno Chrztu, jak i państwowości. Oczywiście, że większym obowiązkiem biskupów jest podkreśle­nie Milenium Chrztu św. Zgodzimy się chyba wszyscy, że tysiącletni jubileusz to nie lada okazja do obrachunków – do jakiegoś generalnego rachunku sumienia – nie tylko wewnątrz, ale i na zewnątrz.

Cokolwiek byśmy sądzili, zbawienie jest społeczne. Do Pana Boga dochodzimy między innymi poprzez współżycie z naszymi bliźnimi. Ta prawda dotyczy stosun­ków między jednostkami, ale trochę sięga do sfery współżycia sąsiedzkiego z in­nymi narodami. Wiadomo, że tysiącletnie dzieje narodu polskiego w stosunkach z Niemcami są bardzo boleśnie nabrzmiałe krzywdą, bólem, a nawet odrazą. Jest jednak różnica, jeżeli się próbuje to dziedzictwo nienawiści potęgować, jeszcze bardziej wyolbrzymiać albo je jakoś w sposób dostępny rozładowywać. Pojęcie odziedziczonej nienawiści między Polakami a Niemcami jest znane – mówi się o Erbfeindschaft. Ostatecznie wojna te napiętrzone urazy jeszcze powiększyła.

A jednak. Jednak nawet Polacy więzieni, uciskani i męczeni przez Niemców nie zapomnieli o tym, że nienawiść – mimo wszystkich obolałości – nie jest normalnym stanem człowieczeństwa.

Pozwolą Państwo, że przytoczę zakończenie opisu poniewierki w obozach niemieckich, jakie czytamy w „Listach spod morwy” Gustawa Morcinka, który pisze następująco: „Obozowcom trudno wypowiedzieć szczerze tamte słowa: «…. i od­puść nam nasze winy, Jako i my odpuszczamy naszym winowajcom». Słowa te są dla nas jak kamień na prostej drodze, na którym boleśnie się potykamy. Na słowach tych załamujemy się i nie kończymy zaczętej modlitwy. Lecz podobnie jak w obozie miał człowiek wiarę, iż przyjdzie dzień wyzwolenia, a ta wiara trzymała go przy życiu, tak i teraz pragnie mieć tę wiarę; może kiedyś przyjdzie chwila, taka dziwnie radosna, cicha, pokorna chwila w naszym życiu, kiedy będzie mógł wyszeptać owe proste słowa: «Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom»”.

Wiemy, że w życiu poszczególnych ludzi – zwłaszcza mocno pokrzywdzonych – chwile takie mogą bardzo dużo kosztować. O tym wiemy wszyscy. Po to, żeby dojść do przebaczenia, każdy człowiek musi się łamać, ale to przełamywanie i poprawianie swego usposobienia jest właśnie chrześcijańskie. Wiemy też, że chwile przebaczenia przybierają w życiu jednostkowym rozmaite postacie – a w życiu chrześcijańskim nie bywają one rzadkie.

Cokolwiek sądzić, w zbiorowym życiu chrześcijańskiego narodu polskiego prawdziwe Tysiąclecie nie może obejść się bez tej ważnej chwili przebaczenia – bez tej modlitwy autentycznego przełamywania i nachylenia ku wszystkim bliźnim. Milenium Chrztu Polski uważamy za tę właśnie chwile wypatrywaną przez Mor­cinka i tysiące polskich obozowców.

Szkodliwe nieporozumienia

Wszystkim z obecnych wiadomo, jak ogromną górę zarzutów nawarstwiono i usypano przeciw orędziu. Chcąc być delikatnym, trzeba powiedzieć, że chodzi o nieporozumienia, chociaż można by to powiedzieć inaczej.

Naszkicowałem powyżej najczystsze intencje biskupów polskich – idee, które są na wskroś chrześcijańskie i polskie – nam wszystkim jakoś bardzo bliskie.

Pamiętajmy szczególnie o jednym. Język, ujęcie słowne, jest wobec idei zawsze pochodne, wtórne. My, biskupi polscy, nie upieramy się, że forma podawcza orędzia, wyraz zewnętrzny miałby być najdoskonalszy. Każdy list może być napi­sany na tysiąc sposobów. Dzieła literackie, nawet najwyższej klasy, podlegają dyskusji, podlegają krytyce na podstawie sprawdzianów wewnętrznych i zewnętrz­nych. Taką samą naukową krytykę tekstu stosujemy wobec najcenniejszej książki na świecie – wobec Pisma Św., wobec jego ludzkiej szaty. Ale robi się to – jeśli chce się pozostawać lojalnym wobec prawdy – w sposób spokojny, obiektywny. A nie porywczo, namiętnie, tendencyjnie, nienawistnie itp. Takie podejście nigdy nie służy sprawie. W wypadku orędzia podejście tendencyjne polskiej sprawie zaszko­dziło. Wiecie, Czcigodni Słuchacze, co mnie w tych wszystkich dyskusjach praso­wych najbardziej męczyło? Otóż, ta wielka niedorzeczność, wmawiająca biskupom polskim, że zaprzedali Ziemie Zachodnie.

Wmawiano i imputowano to nam przez szereg tygodni. Dopiero najwyższy autorytet władzy państwowej ukrócił tę nieprawdę. Co w tym wszystkim jest niemal tragiczne? Nie to, że biskupi wysunęli z polskiej strony możliwość pertrak­towania o zmianie granicy na Odrze i Nysie. Tego w liście nigdzie nie ma, jak zaświadczył o tym sam Władysław Gomułka. Gorsze jest to, że niektóre artykuły prasy polskiej robiły wrażenie, jakoby rzeczywiście Polacy byli podzieleni – jakoby nie było jednomyślności między nami co do polskiej rzeczywistości na Ziemiach Zachodnich. I to jest, z punktu widzenia potrzeb naszej Ojczyzny, największa szkoda, jaką przyniosło to nieobiektywne rozpętanie dyskusji wokół listu – to jest uderzenie w twarz prawdziwej polskiej racji stanu.

Z całą stanowczością pragnę stwierdzić, że orędzie Episkopatu Polski do biskupów niemieckich stoi na gruncie prawa narodu polskiego do istnienia, na gruncie prawa do rozwoju w obecnej polskiej rzeczywistości na Ziemiach Zachodnich. Gdybyśmy chcieli przemawiać politycznie – tak jak to robią czynniki rządowe – musielibyśmy sięgnąć do argumentacji politycznej. Ale przy stosowaniu argumen­tów politycznych, których w liście nie ma, można by nam, może i słusznie, zarzucić brak kompetencji – wchodzenie w tytuły przysługujące rządowi. I tu zachodzi straszliwa niedorzeczność. Z jednej strony domagają się od nas stosowania argu­mentów politycznych, a z drugiej strony odmawiają nam prawa mówienia na tematy polityczne. A w rzeczywistości myśmy w dziedzinę polityki nie weszli, dlatego nie stosowaliśmy także argumentacji politycznej.

Nawet Polacy więzieni, uciskani i męczeni przez Niemców nie zapomnieli o tym, że nienawiść – mimo wszystkich obolałości – nie jest normalnym stanem człowieczeństwa

Argumenty na rzecz polskości Ziem Zachodnich są w liście trzy: jeden historyczny, a dwa moralne i tylko moralne, bo takie leżą w naszej kompetencji. Historia Polski, przedstawiona w orędziu, rozpoczyna się na ziemiach piastowskich. Kolebka Państwa Polskiego przyjmującego Chrzest, pokazana jest w orędziu na tych samych terenach, na których Polska milenijna obchodzi swoje Tysiąclecie. Ale argumenty historyczne nie są dzisiaj decydujące, mają słabą siłę dowodową. Wrocławskie przemówienie Prymasa Polski, opierające się na dowodach history­cznych, zostało przez prasę zachodnioniemiecką złośliwie zakwestionowane, a na­wet wyszydzone. Dlatego to wysuwa list o wiele głębszą argumentacją moralną. Bo na płaszczyźnie moralnej wysuwa takie atuty, których słuszność nie może budzić wątpliwości ze strony drugiej. Słuszność ta wynika z litanii krzywd i zbrodni, jakich dopuścili się Niemcy wobec Polski. Dlatego konieczność ponoszenia przez nich skutków wojny – konieczność wynagrodzenia, ekspiacji i odszkodowania na rzecz Polski.

A wreszcie sprawa najważniejsza: podstawowym prawem moralności międzynarodowej jest prawo narodu do istnienia. Łączy się ono bezpośrednio z prawem do życia, jakie posiada każdy człowiek. Dlatego to napisaliśmy w sposób wprost namacalny, że bez Ziem Zachodnich Polska nie mogłaby żyć.

Granica na Odrze i Nysie jest w liście nazwana heisses Eisen. Obraz rozżarzonego żelaza nie mówi nic innego, jak to, że nie należy go tykać, że trzeba się mieć przed nim na baczności. Dialog zaproponowany biskupom niemieckim dotyczy spraw duchowych, kulturowych. Wyraźnie stoi napisane, że polemiki mają się zakończyć, zimna wojna nienawiści ma być zremisowana, ale nie za cenę ustępstw terytorialnych, lecz mimo gorącego żelaza – trotz heissen Eisen. A więc ponad palącą, nietykalną, zachodnią granicą Polski.

Wszystko to jest w orędziu umieszczone, z tym, że używa się obrazów wyjętych z polemiki czasopism niemieckich i nawiązuje się do dzisiejszego sposobu odczu­wania Niemców. Tego wszystkiego wymaga argumentacja moralna, do jakiej my, biskupi, mamy nie tylko prawo, ale ona jest naszym obowiązkiem. Natomiast nie powinniśmy sobie przyswajać języka politycznego, bo ten rodzaj przysługuje ministrom, a nie biskupom.

To moralne spojrzenie polskiego orędzia dotknęło też sprawy przesiedleńców niemieckich. Biskupi niemieccy nawiązali do tego i wprowadzili do swojej odpowiedzi passus dla nas bardzo korzystny. Mówiąc o tzw. prawie do ojcowizny – Heimatsrecht – dawnych tutejszych niemieckich mieszkańców, przyznali również prawo do ojczyzny młodej generacji polskiej, która na Ziemiach Zachodnich się urodziła i te ziemie za swoją ojczyznę uważa. Tej młodzieży polskiej jest dzisiaj grubo ponad 50 proc. ogółu mieszkańców Ziem Zachodnich. W tym miejscu chciałoby się nad tendencyjnością naszej prasy wprost zapłakać. Czasopismo „Forum” wydrukowało wprawdzie odpowiedź biskupów niemieckich do Episkopatu pol­skiego, ale wydrukowało ją tak, jak gdyby zdaniem biskupów niemieckich prawo do ojczyzny przysługiwało młodzieży pokolenia przesiedleńców niemieckich, nie zaś młodej generacji Polaków, którzy na Ziemiach Zachodnich się urodzili i tu upatrują swoją ojczyznę. „Forum” opuszczając małe słówko „tam”, wprowadziło tym samym wręcz przeciwne zniekształcenie tekstu. Nie mogę uwierzyć, że to był przypadek, skoro w licznych wystąpieniach gazetowych i wiecowych tym właśnie przekształceniem posługiwano się zupełnie fałszywie.

Odpowiedź biskupów niemieckich uznaliśmy za pozytywną dlatego, że spokojna, obiektywna analiza tekstu pozwała przypuszczać, że jest w nim wyrażona zgoda na aktualny stan polskiej rzeczywistości Ziem Zachodnich. Ze względu na zachodzące różnice zapowiedzieliśmy niemiecki przekład poważnego dzieła o hi­storii Polski, które dotąd się nie ukazało – które znajduje się dopiero w druku w kolekcji pt. „Sacrum Poloniae Millenium”.

Największy popłoch starano się wywołać w sprawie przebaczenia. Pamiętajmy, że każde przebaczenie posiada charakter na wskroś moralny i religijny. Jest ono zgoła czymś innym niż proste zapomnienie win ze strony tego, który doznał nawet najboleśniejszych ich skutków.

Zapomnienie to sprawa psychologiczna, podczas gdy przebaczenie jest faktem na wskroś moralnym i religijnym. Zważmy, że większa część listu polskiego zawiera długie wyliczenie oskarżeń, których biskupi narodu niemieckiego muszą wysłuchać i przyjąć jako bezsporną prawdę. Są wyliczone zbrodnie Krzyżaków, rozbiory, jest Kulturkampf, jest wreszcie gehenna hitlerowska. Kończąc te oskar­żenia biskupi piszą tak: „Nie chcemy wyliczać wszystkiego, aby na nowo nie rozrywać nie zabliźnionych jeszcze ran. Jeśli przypominamy tę straszliwą polską noc, to jedynie po to, aby nas łatwiej było dzisiaj zrozumieć, nas samych i nasz sposób dzisiejszego myślenia… Staramy się zapomnieć…”. Uwydatniają te zdania psychologiczną trud­ność zapomnienia, a to rzutuje pośrednio również na trudność przebaczenia. Kiedy w ostatnich zdaniach listu przebaczenie to zostaje udzielone, to tylko z ogromnie głębokiego, najgłębszego motywu religijnego. Tylko dlatego, że właś­nie takie podejście jest najbardziej chrześcijańskie.

Podstawowym prawem moralności międzynarodowej jest prawo narodu do istnienia. Dlatego jako biskupi napisaliśmy, że bez Ziem Zachodnich Polska nie mogłaby żyć

Chyba wolno mi w tym miejscu sięgnąć do „Krzyżaków” Henryka Sienkiewi­cza. Odczytajcie sobie w jakiejś godzinie domowej 25 rozdział drugiego tomu „Krzyżaków”. Scena starego Juranda, ongiś potężnego pana ze Spychowa, którego Krzyżacy katowali, oślepili – jego samego i Danusię, jego córkę. Przyprowadzają do Juranda krzyżackiego zbira, Zygfryda. Oślepiony Jurand przesuwa dłonią po twarzy złoczyńcy, namyśla się, a potem sięga po misericordię – tzn. po nóż, po sztylet. Sienkiewicz pisze, że wówczas całe otoczenie zatrzymało dech w piersiach. Kara była stokroć zasłużona, pomsta słuszna. Jednakże na myśl, że ów na wpół żywy starzec będzie omackiem rzezał skrępowanego jeńca, wzdrygnęły się serca wszystkich obecnych. Jurand chwycił palcem koniec ostrza i począł przecinać sznury na ramionach Krzyżaka. Zrozumieli wszyscy o co idzie. Że chce obdarować krzyżackiego jeńca wolnością. Także bohaterom Sienkiewicza nie przyszło łatwo zrozumieć gest przebaczenia. Dopiero modlitwa „Ojcze nasz”, Chrystusowe słowa o przebaczeniu pomogły w zrozumieniu, pozwoliły przełamać się i dorównać do poziomu prawdziwego chrześcijaństwa. Czyż nie zachodzi w naszej psychice podobieństwo uchwycone przez Sienkiewicza?

Postawmy sobie pytanie: kim jesteśmy? Co jest autentycznie chrześcijańskie, a co zarazem jest nasze własne, polskie? Pamiętajcie zawsze, Drodzy Bracia, że sprawa dobroci i przebaczenia leży w samym sercu chrześcijaństwa. Jak to pisze św. Paweł do chrześcijan nieprzyjacielskiego wówczas Rzymu: „Nikomu złem za złe nie odpłacajcie… a raczej jeśli nieprzyjaciel twój głodny jest, daj mu jeść, jeśli pragnie, daj mu pić. Tak postępując zgromadzisz węgle żarzące na głowę jego. Nie pozwól zwyciężyć się złu, lecz zwyciężaj zło dobrym” (Rz 12,77 nn).

Prośba o przebaczenie leży na podobnej płaszczyźnie, co sam fakt przebacze­nia. Oczywiście, że zbrodnie narodu niemieckiego wobec Polski nie są w żaden sposób porównywalne do poczucia winy, na jakie może się zdobyć świadomość Polaków wobec Niemców. Ale nigdy nie można powiedzieć, że na przestrzeni długich lat sąsiedztwa nie było nigdy takich sytuacji, w których by z naszej strony nie było nic złego.

Niejeden troskliwy ojciec rodziny umierając prosi swych najbliższych o wybaczenie popełnionych ułomności. Powszechnym przykładem pozostanie tu na zawsze postać Dobrego Papieża Jana XXIII, który odchodząc z tego świata, w boleściach prosił wszystkich ludzi o przebaczenie. Głoszenie absolutnej niewinności, jakiegoś angelizmu pozostanie – zarówno w życiu indywidualnym, jak i społecznym, i międzynarodowym – fałszem i tylko fałszem.

Wywiad z telewizji zachodnioniemieckiej

Starałem się wam przedstawić zamiary biskupów polskich oraz obiektywną, autentyczną treść korespondencji między Episkopatem Polski a biskupami niemieckimi. Oczywiście dotykałem tylko punktów istotnych, newralgicznych. Spo­kojny, beznamiętny odbiór tych listów musiałby w nich dostrzec tylko dalszy ciąg wysiłków dwudziestolecia, tego co zawierały wystąpienia w Olsztynie, Szczecinie, Opolu, a przede wszystkim we Wrocławiu. Tylko to. Ale naszemu religijnemu i moralnemu sposobowi mówienia i pisania starano się nadać wydźwięk polity­czny. Zrobiła to najpierw część rewizjonistycznej prasy niemieckiej. Ale tylko część.

Bo to, co w Polsce z niemieckiej prasy przeczytano i przedrukowano, to był tylko znikomy fragment. Przywiozłem z Rzymu i z Austrii dziesiątki gazet i wy­cinki czasopism i gazet, które poprawnie, życzliwie zareagowały na nasze orędzie. Otóż, tej poprawnej, życzliwej Polsce i jej granicom opinii oficjalnie w kraju nie notowano. Wiem dobrze, że podskórnie i ona była również w Polsce w całości skrzętnie notowana.

Ale publicznie złośliwy użytek zrobiono tylko z wystąpień rewizjonistycznych. Przez te okulary rewizjonistyczne zaczęto odczytywać nasz list. I powstało to wszystko, cała ta dyskusja, niekiedy wprost demagogiczna, której byliście świadkami przed Bożym Narodzeniem, a również kilka dni po Nowym Roku.

Zbrodnie narodu niemieckiego wobec Polski nie są w żaden sposób porównywalne do poczucia winy, na jakie może się zdobyć świadomość Polaków wobec Niemców. Ale głoszenie naszej absolutnej niewinności pozostanie fałszem i tylko fałszem

Obserwowałem bardzo poważnie to nieporozumienie i śledziłem rozmaite manowce polityczne, które w tych roznamiętnionych okolicznościach powstawały. Powiem Wam szczerze: modliłem się dużo, radziłem się ludzi kompetent­nych, aż wreszcie zdecydowałem się w imieniu biskupów polskich wystąpić w telewizji zachodnioniemieckiej ze stanowczym sprostowaniem. Należy podkreś­lić: orędzie było kontynuacją wrocławskich uroczystości, ale było nią na płaszczyźnie religijnej, moralnej, soborowej, ekumenicznej. Kiedy nasze intencje zostały brutalnie zniekształcone, było potrzeba – chcąc nie chcąc – przejść na teren polityczny. Oczywiście nie w kościele. Wybrałem sposób przed kamerami telewizji zachodnioniemieckiej.

Polityczne interpretacje nie były i nie są usprawiedliwione. Skoro jednak ludzie nielojalni przenieśli niektóre jego treści na teren polityczny, przedstawiciel Episko­patu Polski był zmuszony wyprostować i rozwiać nieporozumienie. W tym wywia­dzie telewizyjnym starałem się w sześciu odpowiedziach dać zdecydowaną odprawę ewentualnym nieporozumieniom. Odpowiedzi dotyczyły: soborowych i milenijnych założeń orędzia, mówiłem również o biskupach w Niemieckiej Republice Demokratycznej, o przedmiocie dialogu, o nienaruszalności granicy na Odrze i Nysie, o warunkach pojednania i przebaczenia, o historycznym pojęciu przedmurza, o stosunku katolików polskich do memorandum protestantów niemieckich, o układzie poczdamskim oraz o perspektywach na przyszłość.

Przyznaję lojalnie: treść wywiadu zeszła już na tory polityczne, przekroczyłem w nim trochę kompetencje religijne. Ale zrobiłem to tylko w interesie naszych w wspólnych spraw – dla dobra Kościoła w Polsce i dla dobra Ojczyzny. Dlatego oświadczam kategorycznie, że po tym wywiadzie nie może być miejsca na najmniejsze nieporozumienie. Każdy, kto po tym najbardziej „łopatologicznym” oświad­czeniu wobec 10 milionów telewidzów niemieckich pragnie podtrzymać jeszcze jakiekolwiek zastrzeżenia co do stanowiska biskupów polskich wobec biskupów niemieckich, tego chyba nie można podejrzewać o odrobinę dobrej woli.

Czy orędzie Episkopatu Polskiego do biskupów niemieckich miało sens?

Jak najbardziej! Skutki jego już dzisiaj są widoczne. Sam się o tym przekona­łem po wywiadzie. Reakcja prasy niemieckiej była po tych zdecydowanych wystąpieniach telewizyjnych spokojna, Polsce przychylna.

Zaatakowało mnie formalnie tylko jedno pismo rewizjonistyczne – „National Soldatenzeitung”. Lecz ten atak jest raczej dobrym sprawdzianem. Natomiast reszta prasy niemieckiej zamieściła wywiad bądź to w dosłownym brzmieniu, bądź też w oprawie przychylnych komentarzy. Tak też postąpiła prasa francuska, wło­ska, szwajcarska, brytyjska, amerykańska.

Ta dobra wróżba świadczy o zmianie klimatu w Niemczech – przynajmniej w znacznej części kół wpływowych. Nawet w niektórych zachodnioniemieckich kołach rządowych. Nie chcę się tu nad tym rozwodzić. Pragnę się podzielić informacjami hardziej religijnymi. Według ostatnich doniesień Milenium polskie będzie obchodzone we wszystkich diecezjach niemieckich. Będą się odbywały pogadanki religijne o dzisiejszej Polsce. Sądzę, że dopomoże to powolnemu rozładowywa­niu nieufności wobec nas. Rozumiemy przecież, że krok biskupów polskich był inicjatywą, początkiem, a olbrzymie dzieło usuwania nienawiści, odcinania się od nienawiści – to wszystko jest do zrobienia. Ale kierunek tak bliski dzisiaj ludziom dobrej woli został przez biskupów polskich wskazany i podjęty.

Tak jak Apostołowie ponosili odpowiedzialność za utrwalenie Ewangelii w świecie, tak też dzisiejsi biskupi w mają być odpowiedzialni za dobro Kościoła, które nie zna szowinizmu czy nacjonalizmu

W ostatnich latach zarzucano nam często nacjonalizm, zarzucano naszej religijności brak szerokiego, uniwersalistycznego spojrzenia. Również prasa krajowa, ateistyczna i postępowa zarzucała biskupom polskim, że na soborze myślą tylko o nacjonalistycznym, zaściankowym katolicyzmie. Wmawiano nam, że nie potra­fimy opuścić rodzinnego grajdołka, że nie umiemy się zdobyć na format europejski, światowy, ogólnoludzki. Orędzie biskupów polskich wyszło z treści polskich, ale przebiło się do treści ogólnoludzkich. Poważne czasopisma o zasięgu europejskim, a nawet światowym podkreślały, że umieliśmy domyśleć i dociągnąć ważne kon­sekwencje Soboru do ostatka, że zrobiliśmy na drodze duchowej, moralnej, powa­żny krok naprzód w kierunku pokoju, nie tracąc przy tym niczego, co nasze, polskie.

Mogą mi Państwo zarzucić – Boże, po co tyle zaangażowania na rzecz spraw ogólnoludzkich, skoro Kościół w Polsce poniósł w tym ostatnim harmiderze tyle strat. Nie miejmy pod tym względem najmniejszej obawy. To nie były straty. Chrześcijaństwo soborowe musi być myślące, krytyczne.

Nie możemy się zadowalać powierzchowną wiarą i fikcyjną miłością. Nasze duchowe usposobienie musi być nieustannie doskonalone. I te ostatnie wypadki były jedną ze wspaniałych okazji podszlifowania naszego katolicyzmu wzwyż. I myśmy to zrobili. Dokładniej mówiąc – we Wrocławiu zrobiliście to Wy, moi drodzy.

Pomyślcie, czy nadarza się często taka okazja, by tematy religijne weszły na wokandę wszystkich instytucji życia publicznego? Twierdzę bez lęku, że Kościół katolicki w Polsce wszedł ostatnio poprzez te dyskusje we wszystkie zakamarki tzw. świata i wszedł tam bez wstydu. Wszędzie o nim gadano – sprzeczano się i dochodzono do tego, co jest prawdziwe. Co nie jest tylko odpryskiem przelotnego nastroju politycznego, ale co jest w naszym kraju, także w życiu religijnym, trwałe i nienaruszalne. Pragnę bardzo serdecznie podziękować katolikom miasta Wroc­ławia za tak wielki poziom dojrzałości chrześcijańskiej. Żeście w tej próbie pogłę­bili przywiązanie do Kościoła. To podziękowanie przyjmijcie nie tylko ode mnie, ale i od Księdza Prymasa, od biskupów wrocławskich – od Kościoła w Polsce.

Wesprzyj Więź

Jeszcze nigdy nie otrzymałem tylu setek listów z wyrazami oddania, przywiązania – listów, które są dokumentami serca i rozumu. Za te wszystkie wyrazy pamięci i uczuć bardzo serdecznie dziękuję! Pogratulujmy sobie wszyscy wzajemnie, żeśmy wszyscy pogłębili wiarę w Boga, który przecież jest Miłością. Który uczy miłości ku drugim.

I jeszcze jedno! Podziękujmy sobie także za to, że mieliśmy tyle cierpli­wości z tymi, którzy się do Boga, do Ojca wszystkich ludzi nie przyznają. Dziękuję Wam za dobre, twórcze, braterskie rozmowy z niewierzącymi. Za ten dialog z niewierzącymi. Bo przecież musimy ze sobą współżyć i po chrześcijańsku dawać przykład spokojnego, kulturalnego, życzliwego współżycia. W duchu Ewangelii musimy przebaczyć tym wszystkim, którzy jątrzyli, nie rozumieli nas albo nie chcieli rozumieć – a Panu Bogu dziękujmy za łaskę, za mądrość, zdrowy rozsądek i siłę, jakimi wspiera nasze życie i naszą pracę.

Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 7/1984.

Podziel się

Wiadomość