Jesień 2024, nr 3

Zamów

Czy biskupi mają się czego obawiać?

Abp Stanisław Gądecki (w środku), przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski. Fot. Episkopat.pl

Polski episkopat znacznie dłużej niż Fundacja „Nie lękajcie się” zapowiadał własny raport o seksualnych przestępstwach w Kościele. Niestety, zaniedbał sprawę.

Skończył się trzydniowy szczyt biskupów w Watykanie. Na konferencji prasowej po jego zakończeniu zapowiedziano trzy nowe dokumenty, w tym m.in. motu proprio ustanawiające nowe prawo o ochronie małoletnich dla Miasta Państwa Watykan, jak również tworzenie task forces, czyli specjalnych mobilnych grup ekspertów dla tych krajów czy diecezji, które jeszcze sobie z problemem wykorzystywania seksualnego nie radzą. W najbliższych dniach będą bliżej definiowane te i inne działania postulowane podczas spotkania.

Na zakończenie szczytu papież zaapelował do wszystkich władz i poszczególnych osób „o kompleksową walkę przeciwko wykorzystywaniu małoletnich w dziedzinie seksualnej, a także w innych dziedzinach. […] aby poważny skandal księży pedofilów nie służył ukrywaniu braku walki z nadużyciami popełnianymi przez nieduchownych”.

Z jednej strony istnieje skłonność do triumfalistycznego chwalenia się osiągnięciami Kościoła w Polsce w walce z wykorzystywaniem seksualnym, a z drugiej – nadmierna krytyka negująca jakikolwiek dorobek pod tym względem

Rodzi się pytanie: co to spotkanie wniesie do Kościoła w Polsce, co może zmienić u nas? Każdy przewodniczący konferencji episkopatu (w naszym przypadku: zastępca przewodniczącego), wracając do siebie, będzie musiał przekazać w swoim kraju do przemyślenia i zastosowania zasady, postanowienia, sugestie – odpowiednio do lokalnej sytuacji, mentalności, kultury czy też etapu zaangażowania Kościoła, jeśli chodzi o problem wykorzystywania seksualnego. Poszczególne Kościoły lokalne bowiem, tak jak i różne społeczeństwa, są na różnych etapach rozwoju pod tym względem.

Nie chcę jednak analizować tutaj tego, co mówiono w watykańskiej auli czy też podczas nabożeństwa pokutnego lub końcowej Mszy świętej. Chciałabym przyjrzeć się temu, co działo się w tle – i w Rzymie, i w Polsce.

Samoobrona po polsku

Mam wrażenie, że wyostrzyły się w ostatnich dniach dwie przeciwstawne tendencje, z którymi i tak mieliśmy już do czynienia. Z jednej strony – skłonność do wypowiedzi chwalących się osiągnięciami w walce z wykorzystywaniem seksualnym w Kościele polskim; a z drugiej – nadmierna krytyka negująca jakikolwiek dorobek pod tym względem. Właśnie tego typu postawy miał na myśli Franciszek, mówiąc w końcowym przemówieniu watykańskiego spotkania o unikaniu dwóch skrajności. Pierwszą nazwał „samoobroną”, która „nie mierzy się z przyczynami i następstwami tych poważnych przestępstw”, a drugą – „parodią sprawiedliwości”.

Nierzetelność „raportu” Fundacji „Nie lękajcie się” jest ceną płaconą za zaniedbania Kościoła w Polsce

W Polsce – w tych samych dniach, gdy kolejni uczestnicy watykańskiego szczytu i sam papież wskazywali środki zaradcze mające ukrócić zaniedbania i błędy przełożonych kościelnych, przezwyciężyć zmowę milczenia, niesłuchanie ofiar, stawianie na pierwszym miejscu instytucji zamiast ofiary – ukazało się przynajmniej kilka wypowiedzi i opracowań ze strony kościelnej, które trzeba uznać za, wspomnianą przez papieża, błędną strategię samoobrony. W materiałach Biura Prasowego KEP i Katolickiej Agencji Informacyjnej triumfalistycznie przekonywano opinię publiczną, jak wiele już polscy biskupi zrobili dla ochrony małoletnich. Podobnie brzmiały – i nadal brzmią po watykańskim szczycie – wypowiedzi rzecznika Konferencji Episkopatu Polski.

Zajmuję się tematyką wykorzystywania seksualnego od ponad dziesięciu lat. Towarzyszę osobom skrzywdzonym, uczę się i kształcę innych, biorę od 2012 roku udział w międzynarodowych spotkaniach osób odpowiedzialnych w swoich krajach za ochronę dzieci i młodzieży, współtworzę również takie działania w Polsce. Z tej perspektywy patrząc, reaguję na takie zadowolone z siebie „samoobronne” wypowiedzi najpierw zdumieniem, ale potem także bólem i złością. Wyraźnie wskazują one bowiem, że w zasadzie jako społeczeństwo i jako Kościół jesteśmy wciąż jeszcze na etapie zaprzeczania albo przynamniej minimalizowania problemu.

Skoro jesteśmy tak bardzo „do przodu”, jak twierdzą autorzy tych opracowań, to po co mamy się zmieniać, z czego mamy się rozliczać? A jest przecież oczywiste, że tak jak są w Polsce kapłani, którzy krzywdzili dzieci i młodzież, to były i są również takie sprawy, które nie przebiegały w duchu prawdy, sprawiedliwości i poszanowania godności ofiar. Nie zdziwiłabym się, gdyby któregoś dnia – zgodnie z normami opisanymi w papieskim dokumencie Come una madre amorevole” – niektórzy polscy przełożeni ponieśli stosowne konsekwencje.

Ważne jest w tej sytuacji, aby nie patrzeć na cały Kościół jako monolit. Są w nim bowiem biskupi, wyżsi przełożeni zakonni, duchowni i świeccy, którzy angażują się i stają po stronie osób skrzywdzonych, pomagają im. Te osoby widzą, ile jest do zrobienia i pracują nad tym, aby dzieci i młodzież znajdowały bezpieczne środowisko i w Kościele, i poza nim. Są jednak w Kościele również inni – i przełożeni, i kapłani, i świeccy – którzy albo krzywdzą dzieci i młodzież, albo usprawiedliwiają sprawców, przymykają oczy na niewłaściwe zachowania kolegów, nie słuchają ofiar, a nawet je obwiniają.

Kościół to nie monolit. Są w nim ci, którzy stają po stronie pokrzywdzonych i ci, którzy usprawiedliwiają sprawców, a nawet obwiniają ofiary

Jeśli Konferencja Episkopatu Polski nie przyjmie wspólnej linii działania przeciwko powtarzającym się błędom i trwającej opieszałości, to również w Polsce możemy mieć „Kościoły różnych prędkości”. Liczę jednak na to, że ci biskupi, którzy pracują na rzecz zmian, nie będą równali w dół, aby być w źle pojętej jedności ze swoimi kolegami.

Cena zaniedbań

Duże poruszenie w Polsce wywołało krótkie spotkanie Marka Lisińskiego (ofiary duchownego) i towarzyszących mu polityczek Agaty Diduszko-Zyglewskiej i Joanny Scheuring-Wielgus z papieżem. Gorzej, niestety, z opracowaniem, które przy okazji przekazano papieżowi. Szumnie nazwano ten dokument „raportem”, tymczasem ma on charakter niezweryfikowanych krytycznie „wypisków” z prasy.

Spotkanie to wywołało różne reakcje. Jedni cieszyli się, że „dowalono” polskim biskupom, skoro Lisińskiemu udało się porozmawiać bezpośrednio z papieżem. Inni czuli się zgorszeni wydarzeniem, które wywołało w nich zamieszanie i pytania o to, co myśli papież, skoro zgadza się na takie spotkania. Największe zamieszanie wywołał ów „raport” – napisany, jak powiedziała Scheuring-Wielgus, głównie przez Diduszko-Zyglewską, ale przedstawiony jako opracowanie Fundacji „Nie lękajcie się”.

Opracowanie to, zapowiadane od dłuższego czasu, rozczarowało mnie. Mam wrażenie, że najbardziej służy ono budowaniu politycznego wizerunku autorek. We wstępie i zakończeniu opracowania jest wiele błędów rzeczowych. Przedstawiane przypadki są opisywane w oparciu o publikacje prasowe, czasem z uzupełnieniami, aby informacje pasowały pod ustaloną tezę. Pojawiły się już sprostowania.

Za raniące zamieszanie odpowiedzialni są konkretni przełożeni kościelni winni zaniedbań w przekazywaniu prawdy opinii publicznej, ale rykoszetem uderza ono w całą wspólnotę Kościoła

Każdy ma prawo pisać, co chce. Paradoksalnie jednak „raport”, który miał służyć ochronie pokrzywdzonych i upomnieniu się o sprawiedliwość dla nich, rykoszetem odbija się właśnie na tych osobach. Dokument ten, oskarżając biskupów, dzieli ludzi. Jedni w te oskarżenia nie wierzą, a inni wiedzą, że nie są one prawdziwe i atakują nie autorkę tekstu, lecz osoby skrzywdzone, które o tym opowiedziały mediom. Te zaś, napiętnowane, kolejny raz są pod pręgierzem i mogą czuć się pokrzywdzone. Rodzi się pytanie: kto im teraz pomoże?

Rzecz jasna, sprawa ma także głębsze dno – brak wiarygodnych informacji ze strony instytucji kościelnych. Episkopat zapowiada swoje opracowanie od znacznie dłuższego czasu niż fundacja i wciąż nie przedstawił ani wiarygodnych statystyk, ani tym bardziej rzetelnej kompleksowej analizy sytuacji. Nierzetelność „raportu” Fundacji „Nie lękajcie się” jest więc ceną płaconą za to, że Kościół w Polsce nie zbadał i nie przedstawił skali i przyczyn wykorzystywania seksualnego w naszym kraju, nie przeanalizował powodów braku odpowiednich reakcji w przeszłości, nie zastanawiał się, dlaczego wciąż zdarzają się sytuacje niewłaściwych reakcji przełożonych kościelnych.

Jeżeli nadal nie dokonamy pod tym względem w polskim Kościele radykalnej zmiany, to podobne „raporty” będą dalej powstawać, a media będą je jeszcze bardziej ochoczo nagłaśniać. I choć w rzeczywistości za raniące zamieszanie odpowiedzialni są konkretni przełożeni kościelni winni zaniedbań w przekazywaniu prawdy opinii publicznej, to rykoszetem uderza ono we wszystkich katolików, w całą wspólnotę Kościoła.

Sprzymierzeńcy czy wrogowie?

Wesprzyj Więź

Czy zatem szczyt w Watykanie zmieni coś w polskim Kościele? Nie wiem.

Coraz bardziej jestem za to przekonana, że wielu polskich świeckich katolików może się podpisać pod stanowczymi słowami, które w trzecim dniu szczytu wygłosiła do papieża, zgromadzonych biskupów i innych uczestników spotkania meksykańska watykanistka Valentina Alazraki: „Jeśli jesteście przeciwko tym, którzy dopuszczają się wykorzystania lub ukrywają je, to my jesteśmy z wami po tej samej stronie. Możemy być sprzymierzeńcami, a nie wrogami. Pomożemy wam znaleźć zgniłe jabłka i pokonać opór, aby usunąć je ze zdrowych. Ale jeżeli nie zdecydujecie się, aby w sposób radykalny być po stronie dzieci, matek, rodzin, społeczeństwa obywatelskiego, to możecie się nas słusznie obawiać, ponieważ my, dziennikarze, którzy chcemy wspólnego dobra, będziemy wtedy waszymi najgorszymi wrogami”.

Chciałabym te słowa zadedykować naszym biskupom i wyższym przełożonym zakonnym – nie w imieniu dziennikarzy, lecz zaangażowanych świeckich.

Podziel się

Wiadomość