Owocem watykańskiego spotkania biskupów ma być „kopernikańska rewolucja”: patrzenie na Kościół oczami ofiar wykorzystywania seksualnego, a nie z punktu widzenia obrony instytucji.
Powszechnie oczekiwano, że watykański szczyt – spotkanie przewodniczących krajowych konferencji episkopatów poświęcone problemom wykorzystywania seksualnego dzieci i młodzieży w Kościele – będzie oznaczał stanowcze przejście od pięknych słów do konkretów, i to w skali całego Kościoła powszechnego. Takie słyszeliśmy zapowiedzi. Czy rzeczywiście można na to liczyć?
Słowa, gesty i zobowiązania
I tak, i nie. Nie było bowiem możliwe, aby to spotkanie dokonało zmian prawa kościelnego – choć o tym dyskutowano. Nie spodziewano się też uchwalenia przepisów kanonicznych dyscyplinujących biskupów i kościelnych przełożonych – to leży bowiem w kompetencji papieża.
Dlatego organizatorzy watykańskiego szczytu od kilku tygodni obniżali oczekiwania, wyjaśniając, że spotkanie nie będzie mogło zadowolić wszystkich obserwatorów. Bez wątpienia pozostaną jednak po tym wydarzeniu nie tylko słowa i gesty, ale również zobowiązania do podjęcia dalszych działań. I to zobowiązania, które – jak wszystko na to wskazuje – będą dotrzymane.
„Wyznajemy, że często my biskupi nie wywiązywaliśmy się z naszych obowiązków, że zgrzeszyliśmy myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem”
Z polskiej perspektywy szczytowym momentem ostatnich dni w Watykanie jest oczywiście scena, w której Franciszek całuje dłoń Marka Lisińskiego, wykorzystanego seksualnie w młodości przez duchownego diecezji płockiej. Ten niezwykły gest to pocałunek złożony przez papieża symbolicznie także na dłoniach wszystkich innych osób pokrzywdzonych i zranionych w Kościele. Również ci pokrzywdzeni, którzy nie są związani z Fundacją „Nie lękajcie się” kierowaną przez Lisińskigo, czuli się wówczas przez niego reprezentowani.
Wydarzenie to – tak ważne dla Polski – nie zostało jednak, co mnie nieco zaskoczyło, szerzej dostrzeżone przez dziennikarzy i komentatorów licznie zgromadzonych w Rzymie. Skupiali się oni bowiem na poszukiwaniu przez biskupów katolickich z całego świata skutecznych metod działania i instytucjonalnych rozwiązań mających wyrażać i wspierać politykę „zero tolerancji”.
Myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem
W istocie bowiem watykańskie spotkanie rzeczywiście miało służyć przede wszystkim ujednoliceniu świadomości biskupów z całego świata w zakresie wykorzystywania seksualnego – bo np. w wielu krajach Afryki czy w Azji powoływanie się na różnice kulturowe wciąż prowadzi niekiedy, także w Kościele, do lekceważenia samego faktu krzywdy ofiar. Mówiąc kościelnym językiem, chodziło o dostrzeżenie ich cierpienia oraz uznanie, że w tych bezbronnych osobach skrzywdzony został Bóg – i to przez tych, którzy występowali wobec nich in persona Christi.
Po drugie, przewodniczący episkopatów mieli też dobitnie zrozumieć wreszcie, że problem, o którym mowa, polega nie tylko na samych faktach okrutnej przemocy seksualnej, lecz także na błędnej postawie przełożonych wobec wydarzeń, o których się dowiadywali: koncentracji na unikaniu publicznego skandalu, chronieniu sprawców, oskarżaniu ofiar, niszczeniu dokumentacji, manipulacjach medialnych. Z punktu widzenia tożsamości Kościoła jest to sprawa fundamentalna, bo w ten sposób biskupi sprawiają, że Kościół nie jest dla osób skrzywdzonych znakiem zbawienia, lecz staje się źródłem dodatkowej udręki.
„Kopernik udowodnił, że to nie słońce krąży wokół ziemi, lecz ziemia krąży wokół słońca. W naszym przypadku rewolucją kopernikańską jest odkrycie, że to nie osoby wykorzystane seksualnie «krążą» wokół Kościoła, lecz Kościół wokół nich”
W tym wymiarze kluczową rolę odegrały nagrane świadectwa osób pokrzywdzonych, których biskupi wysłuchiwali każdego dnia rano na początku swych obrad. Wielokrotnie była w nich mowa o lekceważeniu zgłoszeń przez przełożonych – łącznie np. z zakonnikiem, który został odrzucony przez biskupa, gdy przedstawił mu dawną krzywdę z młodości. Najpierw napisał list do biskupa, na który nie było odpowiedzi. Sprawa ruszyła z miejsca dopiero po interwencji u nuncjusza. Mimo to podczas osobistego spotkania biskup (8 lat po otrzymaniu pierwszej informacji!) zaatakował skrzywdzonego przed laty zakonnika.
Błędy i zaniedbania wielu biskupów najdobitniej duchowo wyraziło sobotnie nabożeństwo pokutne sprawowane w Sali Królewskiej w watykańskim Pałacu Apostolskim. Przejmujące wezwania modlitewne czytał kardynał John Dew z Wellington w Nowej Zelandii: „Wyznajemy, że biskupi, prezbiterzy, diakoni i zakonnicy dopuścili się w Kościele przemocy wobec dzieci i młodzieży. Wyznajemy, że ochranialiśmy winnych, a uciszaliśmy zranionych. Wyznajemy, że nie uznaliśmy cierpienia wielu ofiar i nie okazaliśmy im pomocy, kiedy było to niezbędne. Wyznajemy, że często my biskupi nie wywiązywaliśmy się z naszych obowiązków. Wyznajemy, że zgrzeszyliśmy myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem. Prosimy o przebaczenie za nasze grzechy”.
Kopernikańska rewolucja
Wnioski z tego rachunku sumienia zaproponował zaś w niedzielnej końcowej homilii przewodniczący Konferencji Episkopatu Australii abp Mark Coleridge. Nawiązując do niedzielnych czytań mszalnych, wezwał do „kopernikańskiej rewolucji”, która powinna być owocem tego spotkania. Wyrażać ma się ona w tym, by biskupi patrzyli na Kościół oczami ofiar wykorzystywania seksualnego, a nie z punktu widzenia obrony instytucji. „Kopernik udowodnił, że to nie słońce krąży wokół ziemi, lecz ziemia krąży wokół słońca – mówił zwierzchnik archidiecezji Brisbane. – W naszym przypadku rewolucją kopernikańską jest odkrycie, że to nie osoby wykorzystane seksualnie «krążą» wokół Kościoła, lecz Kościół wokół nich. Dzięki temu odkryciu będziemy mogli zacząć patrzeć ich oczami i słuchać ich uszami. A gdy to się dokona, i świat, i Kościół zaczną wyglądać inaczej”.
W konkluzjach abp. Coleridge’a pojawiło się jeszcze jedno bardzo ważne pojęcie – które odgrywało też istotną rolę podczas obrad całego szczytu: rozliczalność. Arcybiskup Brisbane stwierdził: „Wezwiemy do rozliczenia tych, którzy ukrywali nadużycia. Zaostrzymy procedury wyboru i formacji przywódców Kościoła”. Wprowadzeniu rozliczalności kościelnych przełożonych poświęcony był drugi dzień watykańskiego spotkania. Ciekawe, że posługiwano się trudno przetłumaczalnym angielskim pojęciem accountability, które w języku polskim dopuszczalne jest na razie tylko w tekstach specjalistycznych. Nawet we włoskim tekście watykańskiego wystąpienia kard. Oswaldo Graciasa z Bombaju podano termin angielski i opisowe włoskie tłumaczenie: „konieczność podlegania rozliczeniom”.
Należy spodziewać się ogłoszenia wkrótce nowych norm prawnych wprowadzających rozliczalność i przejrzystość do prawa kanonicznego i struktur kościelnych
Nie dziwią te trudności językowe, bo w istocie są one głębsze, merytoryczne – w katolickiej refleksji nad władzą w Kościele rozliczalność to pojęcie dość nowe. Podobnie jest zresztą z innym kluczowym postulatem watykańskiego szczytu – przejrzystością. Struktury Kościoła jako instytucji wzorowane są do dziś na modelu monarchicznym, w którym władca jest suwerenem, nikomu nie podlega (poza Bogiem i historią), jest z definicji sprawiedliwy i ma zawsze rację, nie musi więc być rozliczany ani nie jest zobowiązany do jawności. Kryzys wywołany wykorzystywaniem seksualnym boleśnie obnażył słabości tego modelu – okazało się bowiem, że nawet w Kościele nie można liczyć na uczciwość i sprawiedliwość przełożonych (więcej o tym można przeczytać w ważnej dyskusji „Teologiczny rachunek sumienia” z udziałem Sebastiana Dudy, ks. Andrzeja Kobylińskiego i Zuzanny Radzik w zimowym numerze „Więzi”)
Wkrótce nowe normy prawne
Wprowadzanie rozliczalności i przejrzystości do prawa kanonicznego i struktur kościelnych to długa droga. Od czerwca 2016 r. obowiązuje już motu proprio Franciszka Come una madre amorevole [„Jak kochająca matka”], a jego główne przepisy przewidują, że przełożeni kościelni będą usuwani z urzędu z powodu zaniedbań w dziedzinie ochrony osób małoletnich i „bezbronnych dorosłych” (pisała tutaj o tym dokumencie Ewa Kusz). Do odwołania biskupa – postanowił papież – wystarczy „poważny brak sumienności”. Przełożony kościelny nie będzie już mógł bronić się, powołując się na swoją niewiedzę o tym, jak działają sprawcy. Wciąż jednak brakowało bardziej precyzyjnych kryteriów rozliczalności, niejako „aktów wykonawczych” wcielających tę zasadę w życie na różnych szczeblach życia Kościoła.
Na konferencji prasowej po zakończeniu szczytu jego organizatorzy zapowiedzieli, że takie normy prawne zostaną wkrótce ogłoszone. Formalnie może się to dokonać tylko poprzez akt papieża, ale wiadomo, że tak istotna zmiana wymaga odpowiedniego przygotowania. I tu właśnie widzę rolę watykańskiego szczytu. Miał on uświadomić przewodniczącym krajowych konferencji episkopatów powagę sytuacji oraz niezbędność zmian w prawie kościelnym. Bez takiego przygotowania można by obawiać się niekiedy nawet buntu ze strony biskupów nieprzyzwyczajonych do tego, by ktoś ich surowo rozliczał z wykonywania powierzonych zadań.
Franciszek mówił nie tylko jako pasterz Kościoła, lecz jako duchowy przywódca świata, który uświadomił sobie własne okropne zaniedbania wobec osób najbardziej bezbronnych i postanowił stanowczo je przezwyciężyć
Powstaną także specjalne task forces, czyli mobilne zespoły ekspertów, które będą wspierać poszczególne episkopaty i diecezje w ich walce z nadużyciami. Wspieranie będzie zapewne oznaczało w tym przypadku również nadzór nad wprowadzaniem w życie norm i wytycznych płynących z Watykanu. Należy też spodziewać się m.in. większego upodmiotowienia osób pokrzywdzonych w procesach kanonicznych, zmian w rozumieniu sekretu papieskiego i otwarcia akt kościelnych dla ofiar przemocy seksualnej.
Konsekwentne wcielanie w życie tych owoców watykańskiego szczytu prowadzić może do sytuacji, w której Kościół katolicki zacznie realnie przewodzić w światowych zmaganiach o przezwyciężenie różnych form przemocy seksualnej wobec dzieci i młodzieży. Końcowe przemówienie papieża po niedzielnej Mszy świętej miało taki właśnie charakter – Franciszek mówił nie tylko jako pasterz Kościoła, lecz jako duchowy przywódca świata, który uświadomił sobie własne okropne zaniedbania wobec osób najbardziej bezbronnych i postanowił stanowczo je przezwyciężyć, stanąć nieodwołalnie po stronie ofiar i nigdy tego nie zmienić. Oby tak było! Oby wspólnoty Kościoła były naprawdę najbezpieczniejszym miejscem wychowania dzieci i młodzieży oraz wzorem dla innych grup i instytucji.
To nie prawda, że ochranialiśmy winnych. Na pewno nikogo nie ochraniałem. To konkretne osoby w kościele ochraniały winnych i konkretne osoby powinny ponieść konsekwencje. Wiem, należę do wspólnoty i jestem wezwany do solidarnej pokuty za grzech pedofilii w Kościele. Ale najpierw poczekam aż wyjdzie jeden czy drugi biskup i z pokorą wyzna, że ochraniał sprawców, żałuje tego i prosi ofiary i Kościół o przebaczenie. Wtedy będę wraz nim pokutował. w przeciwnym wypadku będzie to pusty gest, który nikogo nie zadowoli.
John ma bezdyskusyjną rację. Sprawców pedofilii w kościele chronić mogą – z racji swojego stanowiska – dopiero wyżej postawieni hierarchowie. Oni taką moc mają “z urzędu”. Inna sprawa, jeżeli ksiądz-współbrat wie o bracie-księdzu pedifilu i nic z tą wiedzą nie robi, to staje się współuczestnikiem tego przestępstwa (jak w przypadku każdego innego przestępstwa “cywilnego”). Tajemnica spowiedzi nie może chronić zbrodniarza i wtedy spowiednik ma obowiązek nieudzielenia rozgrzeszenia oraz bezzwłocznego poinformowania odnośnych władz kościelnych i cywilnych o “wyspowiadanej” zbrodni. A jeśli chroni? – Nie jestem specjalistą w tej dziedzinie, lecz jeżeli istotnie chroni, to bardzo źle, bowiem chroni w ten sposób zbrodniarza, uniemożliwia jego ukaranie oraz dotarcie do skrzywdzonego dziecka w celu udzielenia mu wszelkiej możliwej pomocy. Tak więc – jeśli chroni “z przepisu” (czy “z mocy sakramentu spowiedzi”), to należy go bezwzględnie stosownie zmodyfikować. Rozumiem, że nie mogą się pojawić zdania przeciwne, bo byłyby nieracjonalne i chroniłyby w oczywisty sposób przestępców spowiadających się z dokonanej zbrodni. Dodam, że wypowiadam się jako nominalny członek KK i emerytowany nauczyciel akademicki w stopniu doktora.
Jeśli nie było możliwe zakończyć konferencji konkretnymi konkluzjami, to znaczy, że nie powinna być zwołana. Jaki przewrót kopernikański? Wypowiedź tego arcybiskupa wystawia Kościół na niepowagę. Nie-Kościół się z nas śmieje lub czuje niesmak. Konferencja była źle przygotowana, lepiej było ją odłożyć by zakończyć mocnym akcentem.