Jesień 2024, nr 3

Zamów

Matki nie upilnowałam

Kiedy z moją matką zaczął romansować kolejny, trzeci już z rzędu wikary, zastanawiałam się: dlaczego Bóg przysyła do nas właśnie takich księży – którzy nie znajdują szczęścia w kapłaństwie, szukają pocieszenia w seksualnej relacji z kobietą, obrażają Boga i krzywdzą ludzi?

Odkąd pamiętam, rodzice kłócili się. Ani sobie nawzajem, ani nam – mnie i młodszemu rodzeństwu: bratu i siostrze – nie okazywali miłości. Ale będę mówić za siebie.

Ojciec wolałby pierworodnego syna, o czym nie omieszkał kiedyś powiedzieć w mojej obecności. Gdy zrobiłam coś, co mu nie pasowało, karał mnie, traktując jak powietrze, całymi dniami nie odzywał się do mnie. Wolałam, żeby krzyczał albo uderzył, jak to w złości robiła matka, bo to milczenie było koszmarem.

Co jakiś czas ojciec wracał do domu pijany, ale chyba alkoholikiem nie był – podobnie działo się w wielu znanych mi rodzinach.

Rodzice nie tylko się kłócili, ale czasem też się bili. Ojciec był o matkę bardzo zazdrosny. Miała ładną twarz – brat jest do niej podobny. Ja i najmłodsza siostra – do ojca. Może dlatego brat był maminy, a my z siostrą tatowe. Nie skutkowało to jednak jakimś większym przydziałem miłości wobec nas.

Matka i ksiądz

– Miałam dziewięć lat, młodszy brat sześć, a najmłodsza siostra dwa, kiedy ojciec postanowił wyjechać do Kanady, żeby – jak powtarzał – podreperować domowy budżet. Żyliśmy skromnie, ale wokoło nas było wiele biedniejszych rodzin. Na początku przysyłał nieduże kwoty pieniędzy i paczki z rzeczami, których w Polsce nie było. W pewnym momencie to się urwało.

Przed wyjazdem ułożył szyfr i wkleił mi go do książki o akwarium i rybkach. Szyfr zmieniał się w zależności od daty. Kazał mi opisywać wszystko, co dzieje się w domu. Dzięki szyfrowi matka miała nie wiedzieć, o czym piszę do ojca. Przykazał też, żebym koniecznie matki pilnowała. I starałam się to robić. Jednak jej nie upilnowałam.

Matka zwierzyła się księdzu podczas rozmowy (lub spowiedzi) ze swoich kłopotów i jakoś się to później rozwinęło. Wiem tylko tyle, że to on pierwszy ją pocałował

Nie pamiętam, czy pisałam, co się dzieje w domu. Pamiętam jedynie, że matka zakazywała mi tego.

Jakiś rok po wyjeździe ojca do Kanady zaczęły się w naszym domu coraz częstsze wizyty księży. Miały one charakter poczęstunków mocno zakrapianych alkoholem. W tych spotkaniach czasem uczestniczyło kilku księży oraz państwo X. (bezdzietne małżeństwo, w którym mąż był całkowicie pod pantoflem żony). Nie pamiętam więcej osób. Mój brat twierdzi, że niekiedy w spotkaniach brała udział jeszcze jedna kobieta. Ale czasem była tylko matka i księża, a najczęściej tylko ona i ks. S. – jeden z wikarych w naszej parafii.

Kilka lat temu zapytałam matkę, jak doszło do jej bliskiej znajomości z księdzem S. Odpowiedziała, że to on zainicjował ten kontakt. Matka zwierzyła mu się podczas rozmowy (lub spowiedzi) ze swoich kłopotów i jakoś się to później rozwinęło. Wiem tylko tyle, że to on pierwszy ją pocałował. O więcej nie byłam w stanie pytać.

Lepiej będzie, jeśli nie dorosnę

Spotkania z udziałem księży w naszym domu wzbudzały we mnie duży niepokój, tym bardziej, że ich uczestnicy zazwyczaj się upijali. Czułam, że dzieje się coś niedobrego, jednak nie umiałam tego nazwać. Czasem po dziecinnemu szłam do pokoju, w którym biesiadowali, pukałam i gdy matka wychodziła, pytałam: – Mamo, kiedy oni sobie pójdą? Matka mnie zbywała, a po wyjściu swoich gości albo na drugi dzień karała za takie zachowanie – krzyczała na mnie i upokarzała mnie. Zdarzało się jej mówić: – To są sprawy dorosłych, których ty nie rozumiesz.

Skoro tak – myślałam – lepiej będzie, jeśli nie dorosnę.

Innym razem, kiedy ośmieliłam się poprosić, żeby jej goście już do nas nie przychodzili, krzyczała: – Nie będę niewolnikiem we własnym domu, bo tobie się coś nie podoba.

Ludzie myślą, że dzieci pewnych spraw nie rozumieją. To nieprawda. Bardzo często rozumieją, tylko nie potrafią tego nazwać i wypowiedzieć

Bywało też, że mama wychodziła w gości albo przyjeżdżał po nią samochód i gdzieś jechała. Wtedy zostawałam z rodzeństwem sama, czasem także na noc. Bałam się, nigdy nie wiedziałam, kiedy wróci. Spałam w napięciu płytkim snem. Gdy tylko słyszałam zgrzyt klucza w zamku, szłam sprawdzić, czy matka jest pijana. Kiedy okazywało się, że nie bardzo, czułam ulgę i miałam nadzieję, że może nie robiła głupich rzeczy. Jeśli była mocno pijania, martwiłam się, że zdarzyło się coś złego. Ludzie myślą, że dzieci pewnych spraw nie rozumieją. To nieprawda. Bardzo często rozumieją, tylko nie potrafią tego nazwać i wypowiedzieć.

Raz, kiedy matka długo nie wracała z „gości”, nie mogąc znieść napięcia oraz ciężaru odpowiedzialności za nią i rodzeństwo, zabrałam brata i siostrę, i poszliśmy do mieszkających nieopodal dziadków. Bardzo potrzebowałam, żeby również mną się ktoś zaopiekował. Przeczuwałam, że mamie się to nie spodoba, a jednak to zrobiłam. Babcia nas nakarmiła i położyła spać. Brat i siostra zasnęli, ja czuwałam. Bałam się, co będzie, ale z drugiej strony czułam ulgę, że jestem z dziadkami. Późno w nocy przyszła matka, która nie zastawszy nas w domu, domyśliła się, że jesteśmy u dziadków. Babcia wyrzucała jej, że włóczy się gdzieś po nocach, a dzieci zostawia same. Zabrała nas do domu, gdzie dostałam burę: –Tylko niedobre dziecko stawia matkę w złym świetle wobec innych – powtarzała mi wielokrotnie tamtej nocy. Miałam ogromne poczucie winy.

Zlepieni

Kiedy przyjeżdżał tylko sam ks. S. i było to za dnia, matka kazała nam bawić się na dworze i pilnować najmłodszej siostry. Sama zamykała dom na klucz. Podejrzewałam, że dzieje się coś bardzo złego. Chciałam sprawdzić.

Raz podczas takiej wizyty księdza schowałam zapasowy klucz i gdy drzwi zostały zamknięte, po pewnym czasie otworzyłam je i cicho weszłam do domu. Wydawało mi się, że zakradam się do domu sama, ale brat mówi, że poszedł wtedy za mną.

Ksiądz S. miał wiele. Miał moją mamę, a także pieniądze

Weszłam po schodach na piętro i przez otwarte drzwi do pokoju zobaczyłam, że ks. S. i matka leżą na kanapie, on ma spuszczone spodnie, a ona nie ma majtek i są ze sobą zlepieni. Przez chwilę patrzyłam na nich w szoku. Co myślałam? Śmieszne… Że pośladki księdza są dziwnie wklęśnięte i bardzo brzydko to wygląda.

Brat mówił mi, że nie pozwoliłam mu zobaczyć, co dzieje się w pokoju, zasłoniłam go sobą, a potem lekko popchnęłam, żeby zszedł na dół. Ja tego nie pamiętam.

Bałam się, że znów to robią

Kiedy matka i ks. S. zauważyli mnie, szybko zamknęli drzwi i kazali iść do kuchni. Wiedziałam, że teraz będzie horror, poniosę karę za to, co zrobiłam. Ksiądz z wrażenia dostał krwotoku z nosa. A matka powiedziała, że muszę go przeprosić. Zabrała mnie do kuchni, dokąd po jakimś czasie on też przyszedł.

Przeprosiłam go, chociaż nie wiedziałam za co. Nikt mi nie wytłumaczył, na czym właściwie polega moja wina. Ale już wiedziałam, że to, co przeczuwałam – że w domu dzieje się coś niedobrego – było prawdą. Odtąd, kiedy mama zamykała się z księdzem S. w pokoju, nasłuchiwałam przylepiona do ściany sąsiedniego pomieszczenia. Bałam się, że znów to robią.

Kiedyś wystraszona zapukałam do pokoju. Nie pamiętam, co powiedziałam, ale matka zamknęła uchylone drzwi, coś tam uporządkowali, po czym matka drzwi otworzyła, tym razem na oścież i powiedziała: – Zobacz, wszystko jest w porządku, siedzimy sobie i rozmawiamy.

Czułam się okropnie. Przecież nie powinnam mieć pretensji do ludzi za to, że rozmawiają ze sobą. Mój niepokój o to, co matka i ksiądz S. robią, jednak nie znikał. Jeśli to był wieczór, najpierw czekałam, aż zaśnie rodzeństwo – często siedziałam przy bracie i trzymałam go za rękę, bo i on się bał (najmłodsza siostra była na tyle mała, że na szczęście niewiele rozumiała). A później przystawiałam ucho do ściany i słuchałam, czy rozmawiają. Kiedy milkli, a tym bardziej, kiedy słyszałam dźwięk rozkładanej wersalki – serce mi zamierało.

Wiedziałam, że w domu dzieje się coś niedobrego. Odtąd, kiedy mama zamykała się z księdzem S. w pokoju, nasłuchiwałam przylepiona do ściany sąsiedniego pomieszczenia

Takich nocnych czuwań i umierania z niepokoju o matkę było wiele, bo z czasem ks. S. bywał u nas już praktycznie codziennie. Ostatnie miesiące przed odejściem do innej parafii prosto od nas jeździł na lekcje religii. Był również moim katechetą.

Nikomu nie wolno było mówić, co się u nas dzieje. Jednak sąsiedzi i dziadkowie chyba też musieli widzieć jego samochód, który usiłował ukryć wśród drzew. Na ławce w salce katechetycznej dzieciaki umieściły napis Chudy (tak przezywano księdza S.) + imię mojej matki = LOVE.

Ks. S. nauczył nas na religii piosenki zaczynającej się od słów: „Jak w uczniowskim zeszycie, jakieś trudne zadanie, takie trudne jest życie, wielki znak zapytania. Co jest najważniejsze, co jest najpiękniejsze, co prawdziwe, jedyne, największe, za co warto życie dać”. Dostałam również od niego obrazek Niepokalanego Serca Maryi – najpiękniejszy, jaki dotąd widziałam.

Ksiądz ukradł mi miłość matki

Zawsze dobrze się uczyłam, chciałam w ten sposób zaskarbić sobie miłość rodziców. Matka chwaliła się przed znajomymi moimi wynikami w nauce, ale to nie sprawiało, że czułam się kochana.

Kiedy zdałam egzamin dopuszczający mnie do bierzmowania, koledzy z klasy powtarzali, że Chudy mnie przepuścił. I znacząco dodawali: – Lubi cię, bo… wiadomo. Rzeczywiście okazywał, że mnie lubi – nie wiem, czy ze względu na mamę, czy na mnie samą. Chciał mnie przytulać, chyba tak jak ojciec czy wujek, ale unikałam tego jak ognia. A jeśli nie mogłam zrobić uniku, sztywniałam. Czułam zagrożenie.

Ksiądz S. miał wiele. Miał moją mamę, a także pieniądze. W czasach mojego dzieciństwa nie było dostępu do tak wielu produktów, jak to jest dzisiaj. Być może dlatego taka, wydawałoby się, błahostka tak mocno utkwiła w mojej pamięci: Wróciłam któregoś dnia ze szkoły do domu i już od progu poczułam apetyczny zapach świeżo upieczonego schabu. Weszłam do kuchni i chciałam skubnąć kawałek, na co matka bardzo się zdenerwowała. Skarciła mnie i oświadczyła, że mięso ks. S. kupił dla siebie i dla niego zostało przygotowane.

Dusiłam się łzami z żalu. Po cichu. Nie mogłam pokazać, jak mi smutno, bo przecież nie o sam schab chodziło, ale o to, jak mało jestem dla matki ważna. Tego typu sytuacje utwierdzały mnie w przekonaniu, że ksiądz S. ukradł mi miłość matki. My, jej dzieci, nie obchodziłyśmy jej emocjonalnie.

Żałuję, że cię urodziłam

Któregoś z tych dni, kiedy ksiądz S. był u nas w „gościnie”, zaczepił mnie, gdy wieczorem szłam do łazienki umyć się. – Trzeba się podmyć – powiedział. Zdenerwowałam się bardzo i zawstydziłam na te jego słowa.

Zdarzyło się kiedyś, że do znajomego, który wykonywał u nas jakąś pracę, matka ni z tego ni z owego (była pod wpływem alkoholu i jego też częstowała wódką) powiedziała: – Próbujemy z księdzem S. być kochankami.

Mówiąc to, głupio się śmiała, jakby to był świetny żart. Myślałam, że zapadnę się ze wstydu pod ziemię. Nieustannie odczuwałam wstyd i poczucie odpowiedzialności za matkę, bo nie potrafiłam zaradzić jej kontaktom z ks. S., ale to wszystko mogłam w sobie jedynie dusić. Nie miałam nikogo, komu mogłabym się zwierzyć.

Mimo że przeraźliwie bałam się matki, wciąż zdarzało mi się ponawiać prośby, żeby spotkania z księżmi nie odbywały się w naszym domu. Zawsze potem dostawałam za swoje

Odbywające się bardzo często imprezy z alkoholem finansowali w większości księża, myśmy nie mieli tylu pieniędzy. Te spotkania odbywały się nie tylko w naszym domu, ale też u koleżanki matki (tej z mężem pantoflarzem), na plebaniach i na różnych wyjazdach (na niektóre byłam brana jako „przykrywka” – gdy ktoś pytał, miałam mówić, że jestem z rodziny księdza).

W niektórych z takich spotkań brał udział ksiądz z pobliskiej miejscowości. Nigdy nie widziałam go pijanego. Widział i wiedział, co się dzieje, a jednak nie reagował. Nawet wtedy, gdy matka poniżyła mnie w obecności innych. Byłam całkowicie bezbronna. Raz w nerwach wykrzyczała: – Żałuję, że cię urodziłam!

Coraz bardziej czułam się zła

Wiedziałam, że nikt nie stanie w mojej obronie. Moim największym marzeniem było mieć starszego brata, który broniłby mnie w domu i w szkole. Wielokrotnie pisałam do ojca, żeby wrócił, ale on wymigiwał się od podania daty powrotu, w końcu przestał pisać. Odwiedził mnie po wielu latach, kiedy już byłam dorosłą kobietą i wiodłam samodzielne życie. Wyglądał źle, kłamał co do zdarzeń, które znałam, oczekiwał współczucia i pomocy, których nie byłam w stanie mu dać. Ze zdumieniem odkryłam, że jest mi całkowicie obcy. Wiem od brata, który od czasu do czasu ma z nim kontakt, że wrócił do Kanady.

Zdarzało się, że kiedy spotkania z księżmi odbywały się u znajomych z naszego miasteczka, musiałam pomagać matce wracać do domu, bo ledwo trzymała się na nogach. Jeśli to było w dzień – matka pracowała w systemie zmianowym, a oprócz tego przecież były dni wolne – paliłam się ze wstydu. Mocno utkwiła mi w pamięci sytuacja, kiedy pewnego dnia po powrocie od tych znajomych – poprzedzonym moimi perswazjami, że czas już iść do domu – zezłoszczona goniła mnie z jakimś kijem dookoła naszego domu w samym staniku i majtkach, bo kiedy się rozbierała, wpadła na pomysł, by spuścić mi manto. Patrzyli na to sąsiedzi i ludzie przechodzący obok naszego domu.

Mimo że przeraźliwie bałam się matki, wciąż zdarzało mi się ponawiać prośby, żeby spotkania z księżmi nie odbywały się w naszym domu. Zawsze potem dostawałam za swoje. Matka z ogromną złością kazała mi patrzeć na siebie i słuchać wymówek. Nie pamiętam już, co mówiła. Pamiętam jednak swoje przerażenie i to, że coraz bardziej czułam się złą osobą. Musiałam stać przed matką, dopóki nie wylała na mnie całej swojej złości i nie powiedziała: – Skończyłam. Po takim „wykładzie” ledwie trzymałam się na nogach. Po jednym z nich poczułam, jakby wzięła moje serce, pokroiła na kawałki i wyrzuciła do kosza. Z czasem odzywałam się coraz mniej i coraz ciszej.

Grzeszna i brudna

Od dzieciństwa miałam słaby system nerwowy. Objawiało się to m.in. moczeniem nocnym, co zdarzało mi się jeszcze w wieku czternastu lat. Nigdzie na dłużej nie mogłam wyjechać, bo to przecież wstyd, że taka duża dziewczyna, a sika do łóżka. Mogłam się wybrać jedynie do dziadków – zawsze z folią.

Matka nie wierzyła, że nie robię tego specjalnie, że wcale nie czuję, gdy się moczę, więc, kiedy mi się to przydarzyło, zawsze było poniżanie, a mokre prześcieradło często lądowało na mojej twarzy.

Po jednym z „wykładów” matki poczułam, jakby wzięła moje serce, pokroiła na kawałki i wyrzuciła do kosza

W pewnym momencie zaczęły się też dziać niedobre rzeczy z moją wyobraźnią. Wszystko kojarzyło mi się z seksualnością. Kiedy patrzyłam na sedes, który zaszedł czarnym kamieniem, widziałam żeńskie narządy płciowe. Kiedy mój wzrok padł na obraz z postacią Jezusa, wydawało mi się, że jego szaty układają się w ten sposób, że uwydatniają męski narząd płciowy. Gdy patrzyłam na Maryję z aniołami, które podtrzymują jej szatę, nasuwały się myśli, że one ją… obmacują. Przerażały mnie te myśli i budziły wielkie poczucie winy.

Kiedy w katolickim radiu, którego słuchałam, ksiądz kończył modlitwę i żegnał się ze słuchaczami, nie mogłam odgonić od siebie myśli w rodzaju: a teraz pewnie idzie na seks. Strasznie było to dla mnie trudne, czułam się grzeszna i brudna. Starałam się tłumić te myśli, męczyłam się.

Doszłam do wniosku, że Bóg mnie nie lubi

Po kilku latach zaszła we mnie w tej materii radykalna zmiana – doszło do czegoś w rodzaju angelizmu. Nawet, jeśli w czyjejś postawie wobec mnie obecny był podtekst seksualny, nie dostrzegałam tego, a jakąkolwiek myśl, że ktoś mógłby na mnie w taki sposób spojrzeć, dusiłam w zalążku. Nie chciałam, aby urosły mi piersi, by ujawniała się moja kobiecość – chodziłam w szerokich ubraniach, aby nie kusić mężczyzn do grzechu. Seksualność postrzegałam jako potworne zło i byłam przekonana, że gdybym wyszła za mąż, Bóg by się na mnie obraził.

Ogromne zamieszanie przeżywałam również w wymiarze duchowym. Miałam wielkie problemy z rozstrzygnięciem, co jest dobre, a co złe. Starałam się zrozumieć, co się ze mną dzieje i gdzie popełniam błąd. Nie udawało mi się to jednak, tym bardziej że kiedy próbowałam reagować na zło, okazywało się, że to ja jestem zła – wręcz najgorsza.

Nie miałam siły o tym myśleć. Te straszne rzeczy, nawet schowane w niepamięci, wciąż we mnie trwały i co jakiś czas dawały o sobie znać

Bardzo dużo się wtedy modliłam, często odmawiałam różaniec i pościłam w intencji nawrócenia matki i odwiedzających nas księży, ale to nie przynosiło rezultatu. Po pewnym czasie doszłam do wniosku, że Bóg mnie nie lubi, że wprawdzie moja intencja jest dobra, ale nie zostaje wysłuchana, ponieważ ja sama jestem zła.

Często byłam smutna, co także drażniło matkę. Mówiła, że chodzę naburmuszona, a przecież powinnam być wdzięczna za to, co mam. Rzeczywiście, miałam, co jeść, w co się ubrać i dach and głową, ale nikt się o mnie nie troszczył – nie interesował się tym, jak się czuję i co przeżywam. Nieraz myślałam, że dobrze byłoby, aby stało mi się coś złego, może wtedy matka zainteresowałaby się mną, okazała mi czułość. Sama nie mogłam się zabić. To byłby grzech, a ja przecież wierzyłam w Boga.

Wikary bał się jeszcze bardziej?

Patrzyłam na zachowania i postawy księży bywających w naszym domu i podczas ich posług w kościele – na Mszy świętej, w czasie spowiedzi, na katechezie. Pomimo fałszu i niespójności życia tych kapłanów, widziałam sens tego, co przekazuje Ewangelia i czego byłam uczona przez nich na lekcjach religii. Sama też chciałam uczyć o Bogu i wierze w Niego.

Po roku księdza S. przeniesiono do innej parafii. Nie oznaczało to, niestety, że kontakt z nim się urwał. Podczas różnych wyjazdów do czy z ks. S. towarzyszyłam matce jako alibi. Nie pamiętam, gdzie zostawiała wtedy młodsze rodzeństwo. Mnie nie wolno było słowem zdradzić, gdzie wyjeżdżałyśmy – to był wielki sekret. Nienawidziłam tych wyjazdów do tego stopnia, że kiedy zbliżały się, miałam odruchy fizjologiczne – chciało mi się wymiotować.

Zachowywałam się poprawnie, ale byłam wewnętrznie zamrożona – prawie nic nie czułam

Pojechałyśmy kiedyś do parafii ks. P, który wcześniej był w naszym miasteczku wikarym – i częstym gościem w naszym domu – a w nowym miejscu był już proboszczem. Przyjechał również ks. S. oraz inni księża. Pozostawiono mnie samą w jednym z pokoi na plebanii. Był tam telewizor i wideo. Włączyłam je – okazało się, że w magnetowidzie była kaseta z filmem. Zaczęłam go oglądać. Opowiadał o wyprawie pewnej kobiety do Afryki, było w nim mnóstwo scen pornograficznych.

Na tej plebanii nocowałam z matką i jej koleżanką w jednym pokoju. Cały wieczór spędziłam sama, one wróciły w nocy pijane i w samej bieliźnie. Opowiadały też, jedna drugiej, jak pytały księży: – Kochasz mnie?

Kiedy innym razem wszyscy wybrali się gdzieś na ognisko i długo nie wracali, zaniepokojona poszłam do młodego wikarego, który został na plebanii i poprosiłam, byśmy po nich pojechali. On nic nie odpowiedział, tylko zamknął przede mną drzwi. Być może nie zdecydował się mi pomóc, bo bał się jeszcze bardziej niż ja.

Zamrożona

Kiedy z moją matką zaczął romansować kolejny, trzeci już z rzędu wikary, zastanawiałam się: dlaczego Bóg przysyła do nas właśnie takich księży, którzy nie znajdują szczęścia w kapłaństwie, szukają pocieszenia w seksualnej relacji z kobietą, a tym samym swoim postępowaniem obrażają Boga i krzywdzą ludzi? Ci pojawiający się w naszym domu księża musieli chyba przekazywać sobie informacje o mojej matce…

Te straszne rzeczy działy się około sześciu lat. Coraz mniej się matce stawiałam. Pod koniec ósmej klasy wpadłam w otępienie, zamknęłam się w sobie i w jakimś sensie straciłam kontakt ze światem zewnętrznym. Zachowywałam się poprawnie, ale byłam wewnętrznie zamrożona – prawie nic nie czułam.

Każdy z trzech księży, którzy romansowali z matką, jest obecnie proboszczem

Pierwszy raz o relacjach seksualnych matki z księdzem odważyłam się wspomnieć pewnemu kapłanowi, kiedy byłam w liceum. Ten stwierdził krótko: – Chyba ci się coś przywidziało. Tak na kolejne lata temat został zamknięty – również dlatego, że sama starałam się spychać te doświadczenia w niepamięć. Nie miałam siły o tym myśleć, ale przecież musiałam dźwigać to, co przeszliśmy. Bo te straszne rzeczy, nawet schowane w niepamięci, wciąż we mnie trwały i co jakiś czas dawały o sobie znać.

Dziś

Tamte traumatyczne nadużycia seksualne sprzed lat boleśnie zaciążyły na życiu moim i mego rodzeństwa. Od tamtej pory mam jakby „wdrukowane” przekonanie, że kobietę się używa. A jej istnienie ma sens, o ile jest użyteczna. Najczęściej jest użyteczna jakimś facetom (w tym przypadku: księżom) do zaspokajania ich potrzeb seksualnych. Widziałam to w domu. Tak mi to wdrukowano…

I ja, i moje rodzeństwo mamy problemy w relacjach z innymi. Tak głodni byliśmy bliskości – wciąż o nią żebrzemy – że podjęliśmy wiele decyzji złych dla nas samych i raniących ważne dla nas osoby. Najgorsze dla mnie było to, że po latach owego „wdrukowanego”, ale nieświadomego wtedy jeszcze, przekonania, potwierdziło się ono dramatycznie, gdy sama tego doświadczyłam jako dorosła, ale nadal niedojrzała osoba – także od duchownego.

Obecnie nasze relacje z mamą są trudne. Najczęściej kontaktuję się z nią ja, rodzeństwo bardzo sporadycznie, o co mama ma duży żal. Najmłodsza siostra mówi, że jak była mała – chociaż przecież mieszkała z matką – czuła się jakby była z domu dziecka. Kiedy myślę o naszym rodzinnym domu, przychodzi mi na myśl słowo „house” (budynek), na pewno nie „home” (ognisko domowe, bezpieczne miejsce). Mama przeprosiła nas, że była złą matką. Nie wchodziła jednak w zdarzenia sprzed lat – temat seksualnych romansów z księżmi uważa za zamknięty. Często chodzi do kościoła i wiele się modli.

Ja sama pozostaję w Kościele, bo Bóg dał mi łaskę wiary i daje siłę do życia, do podjęcia terapii – do walki o siebie. Bez Boga zginęłabym.

Wesprzyj Więź

Brat i siostra z Kościoła odeszli, ale w Boga wierzą. Widok księdza wciąż przypomina im traumę z dzieciństwa.

Każdy z trzech księży, którzy romansowali z matką, jest obecnie proboszczem. Najintensywniejszy i najdłuższy romans z matką miał ks. S. Zwłaszcza mój brat nie może poradzić sobie z tym, że ten – jak mówi – sk… wciąż naucza innych, jak mają żyć. Dla niego to wielkie zgorszenie, że ks. S. mówi ludziom o Bogu. Brat chciałby, aby sprawiedliwości stało się zadość, i żeby ks. S. poniósł karę za wyrządzone zło.

A ja chciałabym, ale nie mam odwagi, zapytać go: Dlaczego został księdzem? I czy może ktoś go skrzywdził, zanim on zaczął krzywdzić innych? Chciałabym zrozumieć jego postępowanie. Nie życzę mu źle, ale to, niestety, nie pomaga uśmierzyć dojmującego, tępego bólu, jaki wywołuje we mnie przeszłość, w której ks. S. uczestniczył, a o której – chociaż tak bardzo bym chciała – nie jestem w stanie zapomnieć.

Podziel się

1
Wiadomość

To jest drugi lub trzeci materiał, którym Redakcja rzuca cień nie konkretnie na X czy Y, ale na wszystkich księży. Dobrze, ale jaki macie pomysł na oddanie głosu drugiej stronie, czyli na prawo do obrony, do którego zgodnie z osiągnięciami cywilizacyjnymi ma prawo nawet największy zbrodniarz? To trudne, ale jeśli nie macie takiego pomysłu, to nie zamieszczajcie takich tekstów, bo granica między Więzią a nie napiszę jakim innym tytułem prasowym łatwo się zatrze.

Prosiłbym o precyzyjne wskazanie argumentu (poza Pańską wyobraźnią), który przemawiałby za tym, że tą publikacją „rzucamy cień na wszystkich księży”.
Zastanawiam się skądinąd, dlaczego księża dziękują nam dziś za publikację tego wstrząsającego świadectwa. Gdyby iść za Pańską tezą, „wszyscy księża” powinni czuć się oskarżeni.

Czy Redakcja bierze do siebie opublikowaną na swoich łamach uniwersalną radę p.Magdziak-Miszewskiej:
„Netanjahu powiedział prawdę. Polacy zabijali Żydów. (…). Ale przecież nie powiedział, że wszyscy, ani nawet, że większość. (…) Niezależnie od tego, co napisałam powyżej, sądzę, że zarówno Netanjahu, jak i wszyscy politycy – polskich i amerykańskich nie wyłączając – gdy dotykają kwestii wrażliwych, bolesnych i trudnych powinni uważać na słowa”?
Wszyscy wymienieni księża są pokazani w złym świetle. To nie jest zarzut do Autorki, nie kwestionuję prawdziwości wspomnień. Nie mam nic przeciw ich publikacjom. Tylko pytam Redakcję (a nie Autorkę, za którą niektórzy się chronią), czy ma pomysł na to, by jej prawdziwe jak słowa Netanjahu publikacje nie były odbierane jednostronnie. I co wywołało nie wiedzieć czemu efekt odporu moralnego. Uważam to za nadużycie.

To ja już zupełnie Pana (w tej sprawie) nie rozumiem.
U Pana ten tekst „wywołał efekt odporu moralnego”? Odporu od czego/kogo? A może to ja Panu stawiam moralny odpór? Nie chwytam myśli.
Co uważa Pan za nadużycie (bo się pogubiłem w tym wywodzie)?
W jaki sposób ma uważać na słowa redakcja, skoro opis jest prawdziwy? Mamy na siłę włożyć do tej opowieści dobrego księdza? Albo opatrzyć rzecz przypisem, że w innych tekstach przecież piszemy także o pozytywnych doświadczeniach z duchowieństwem? Oba rozwiązania uwłaczałyby inteligencji czytelników.

„Jedno padające drzewo czyni więcej hałasu, niż cały rosnący las” – tym wschodnim aforyzmem skomentował o. Jacek Salij mnożące się ostatnimi czasy relacje takie, jak historia p. Olszewskiej. To samo chyba ma na myśli p. Ciompa w swoim komentarzu.

Problem z doniesieniami o nadużyciach kleru , (w języku ubeckim „korku, worku i rozporku”) jest ten, że choć nierzadko w intencjach publikujących je mają służyć oczyszczeniu Kościoła, budują czy też jego kompletnie nieprawdziwy obraz. Momentalnie wykorzystywane są przez ludzi Kościołowi wrogich. Wędrują w świat, wzmacniając przekaz „ksiądz = pedofil”, „ksiądz = zdrada ideałów prawdziwego chrześcijaństwa” itd. Proszę poczytać wpisy pod postami x. Lemańskiego na Facebooku. Z upodobaniem publikuje on notki o grzechach księży, co działa wcale nie ku oczyszczeniu, a jest jak „granat rzucony w szambo” – pod jego postami ciągną się tasiemce komentarzy przepojonych nienawiścią do kleru i Kościoła. (N.b. nie spotkałem przypadku, by x. Lemański, w końcu ksiądz i gospodarz swego walla, kogoś skarcił, upomniał. Ani razu też nie stanął w obronie obrażanej wiary, którą wszak sam wyznaje). Tak to działa.

Jestem pewien, że gdy chodzi o samą sprawę rozliczenia nadużyć, o potrzebę samooczyszczenie Kościoła — różnicy zdań między p. Ciompą a red. Nosowskim nie byłoby żadnych. Różnica byłaby jedynie w tym, że p. Ciompa trafniej, moim zdaniem, dostrzega kontekstualne uwarunkowania tego typu publikacji, stąd jego apel do redakcji, który ja odczytuję jako apel o roztropność.

Szanowny Panie!
1. Ja też nie widzę zasadniczej różnicy między mną a panem Ciompą w tej dziedzinie, dlatego tak niezrozumiała stała się dla mnie jego reakcja w tym przypadku.
2. Czy TEN tekst, który Pan komentuje, przysłużył się gdzieś (i to „momentalnie”) do podbudowywania opinii, jakie Pan cytuje? Otóż nie! Bo on się do tego nie nadaje. Bo jego autorka – mimo wszystkiego, co przeszła, a opisała tu tylko część swojego życia – wiernie (nawet dla mnie heroicznie) trwa i przy Bogu, i przy Kościele. O czym w tekście jasno pisze. Czyli TEGO tekstu tak się nie da wykorzystać. Jak na razie, borykamy się tylko z opiniami współwyznawców (Bogu dzięki, jedynie niektórych), że ten tekst się wpisuje w jakąś kampanię, że go można tak czy inaczej wykorzystać.
3. Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat. A kto niszczy jedno życie…? Dlatego właśnie jedno zwalające się drzewo czyni tyle hałasu.

🙂 przecież jest konkretne o jakich księżach mowa. Artykuł nie jest anonimowy, jedynie niepodane są nazwiska, które są do wiadomości redakcji, co mnie osobiście drażni bo powinny być nazwane jako osoby publiczne z imienia i nazwiska. Zapytam tak delikatnie gdzie jest Kuria i kościelny wymiar sprawiedliwości ? Dlaczego nie ściga swych owieczek łamiących prawo (kościelne! które jakoby jest ważniejsze nawet od świeckiego – patrz wypowiedzi hierarchów). Co do oddania głosu drugiej stronie … no cóż cały czas głośno brzmi … np w stosunku do dzieci i pedofilli duchownych głosem niejakiego abp.Michalika na ten przykład.

A jak Pan sobie wyobraża oddanie głosu drugiej stronie? Sądzi Pan, że ksiądz S. się wypowie? Jeśli latami żył w kłamstwie to nagle poczuje potrzebę prawdy?
Myślę, że najgorsze jest to, że w takich sytuacjach jest wielu nie reagujących świadków (świeckich i duchownych). Nie zdają sobie sprawy, że te niby „ukrywane” zachowania bardziej szkodzą Kościołowi niż jawny skandal.

Przed kilkoma miesiącami miałam przywilej poznać Panią Martę Olszańską. I wciąż nie mogę wyjść ze zdumienia i podziwu, że tak strasznie skrzywdzony człowiek może mieć tyle bezinteresownej życzliwości wobec innych ludzi, że jego wiara w Boga jest tak dojrzała, a miłość do Kościoła – przecież tak boleśnie trudna – wciąż głęboka.
Pani Marto, dziękuję Pani za odwagę – wiem, że opisanie tak traumatycznych doświadczeń było trudne i bardzo bolało. Chciałabym umieć tak kochać Boga i Kościół jak Pani – jest Pani dla mnie wzorem!

Ale to chyba nie redakcja rzuca cień na stan kapłański, tylko księża czyniący zło. O ile wiem, nie żyjemy w kulturze w której posłańca przynoszącego złe wieści skazuje sie na karę, tylko złoczyńcę?

Parę lat mieszkałam w Niemczech. Ksiądz Polak miał kochankę. Wszyscy o tym wiedzieli. On się nawet nie krył z tym. Myślę że takich księży jest bardzo dużo. Moja znajoma też opowiadała że sypiała z księdzem. Ja wierzę w Boga ale do kościóła przestałam chodzić.

Ale zauważyła Pani, że autorka tego tekstu – pomimo swoich przeżyć – nie odeszła ani od Boga, ani od Kościoła? Wręcz przeciwnie – ona jest głęboko świadomie wierna. Trudno więc wiązać jej doświadczenie z decyzjami takimi jak Pani.

Ja znam dziewczynę, która była kochanką księdza pracującego w Niemczech. Spotykał się z nią w hotelach w Polsce, zabierał na urlopy w ciekawe miejsca, jeździła do niego do parafii. Zrobił jej takie siano w mózgu, że nie odróżniała dobra od zła. Uprawiała z nim seks, jadła tabletki antykoncepcyjne, nie chodziła wcale do spowiedzi tylko cały czas do Komunii św. Tak nią manipulował. Znam wielu ludzi złych, ale takiej kanalii jak ten ksiądz to chyba nie spotkałem. Psychicznie chory czy opętany? – nie wiem….Jego imię mi nie potrafi przejść przez usta. Cud, że dziewczyna się wyplątała z tej relacji. Dzwonił jeszcze przez kilka tygodni po tym jak z nim zerwała i ciągle próbował manipulować. Ciekawe czy znalazł sobie kolejną ofiarę. Kiedyś w internecie znalazłem artykuł jak odchodził do innej parafii. Znam dobrze niemiecki, więc przeczytałem co w mówię pożegnalnej powiedział mu jego proboszcz: jakim był oddanym i wspaniałym księdzem. Choć minęło kilka lat, nie potrafię o tym myśleć bez emocji.

To nie jest oryginalna myśl, ale Conradowskie jądro zła, nie polega na tym, że autorka spotkała na swojej drodze koszmarnych łajdaków, bo to może zdarzyć się wszędzie, ale na obojętności i przyzwoleniu na to zło. Jest pewne, że koledzy i przełożeni tych księży o tym wiedzieli, albo, jak to ładnie się mówi, mieli uzasadnione podejrzenia i nie reagowali. Dlaczego? Oczywiście tak, jak w przypadku pedofilii, dla”dobra Kościoła”. Tylko dla dobra jakiego kościoła, bo z pewnością nie dla dobra tego, który założył Jezus.To pokolenie naszych hierarchów, nic już tu nie zrobi. Oni nie tylko nie przemienią swojego myślenia, do czego zachęca św. Paweł, oni nawet nie wiedzą o co chodzi Apostołowi. Bardzo się biskupi oburzyli kiedy ksiądz Lemański zasugerował, że może dopiero nieubłagana biologia sprawi, że Kościół w Polsce się zmieni. Pewien „postęp” już jest. Młodsi wiekiem biskupi raczej milczą, mogliby popierać zło, ale nie popierają, tylko milczą. Łódź nabiera wody, a oni nie są w stanie choćby ze strachu głośno wołać :”Panie ratuj, bo giniemy”. Zaś do kolejnej wypowiedzi P. P. Ciompy komentarz według mnie powinien brzmieć – bez komentarza, w negatywnym oczywiście tego określenia znaczeniu

Dobry i potrzebny tekst „Więzi”. Naprawdę boli. Obawiam się że czeka nas katolików wiele bolesnych podobnych historii w najbliższym czasie. Niestety wielu duchownych swą misję głoszenia Chrystusa sprzeniewierzyło. Oczyszczenie Kościoła będzie bardzo bolesne, ale konieczne by nadal Kościół dawał świadectwo prawdzie Chrystusa. Dziękuję „Więzi” za podejmowanie trudnych i bolesnych spraw.

Zadziwia mnie, że wszyscy moi przedmówcy skupili się na jednej stronie: złych duchownych. A dla mnie dużo bardziej gorsząca jest tu postawa matki, która nie potrafiła być matką. I jeśli ktoś tu zawinił najbardziej to w mojej ocenie, to jest to matka. Bo to nie księża są prawnymi opiekunami dzieci ale ich rodzice i dlatego to oni w pierwszej kolejności ponoszą odpowiedzialność za krzywdy wyrządzone ich dzieciom przez nich samych (rodziców). Ci którzy powinni chronić dzieci są ich katami ( w historiach takich jak ta). Jakie to znamienne, że znowu
skupiamy się tylko na zlym klerze, a nie dostrzegamy
że świeccy są takimi samymi ułomnymi ludzmi. Dla mnie ta historia jest nie o tym, że księża nie dają rady ( to znaczy o tym też, ale nie tylko) To jest hustoria o tym że ludzie – niezależnie od tego czy są z tych konsekrowanych czy nie, nie dają rady. Wszyscy jesteśmy słabi, wszyscy poranieni, i jedni sobie z tym radzą lepiej inni gorzej, ale nie nam ludziom oceniać dlaczego tak jest, bo przecież, przyczyn zapewne jest wiele. To nie jest sprawa tylko Kościoła, to jest sprawa państwa/ społeczeństwa całego by chronić ofiary nieodpowiedzialnych dorosłych i tych z duchowieństwa i tych świeckich. Dzieci powinny mieć azyl do którego mogą się udać, coś właśnie jak współczesne telefony zaufania, takie bardziej doraźne ale mogące skierować taką ofiarę przemocy na terapię czy do wspólnoty która może pomóc… To chyba o to chodzi. Próba naprawy świata przez eksterminację księży była już nieraz podejmowana i jest raczej słabym pomysłem, bo problemu nie rozwiązuje. A sposobów na to jak przesiać dobre ziarno od złego w tym konkretnym przypadku chyba też raczej nie ma. Nie oznacza to oczywiście że moim zdaniem księża nie powinni odpowiadać za swoje czyny, powinni, w takim samym stopniu jak świeccy, bo prócz kościelnego mam nadzieję że podlegają też prawu cywilnemu, a jeśli się mylę to uważam że powinno to być zmienione. Są takimi samymi obywatelami jak świeccy, biorą udział w wyborach samorządowych, parlamentarnych, więc niby dlaczego mieliby być wyjęci spod prawa…?

Oczyszczenie Kościoła jest oczywiście konieczne.
Wszelkie działania, które noszą cechy przestępstwa, a nie przedawniły się, powinny zostać adekwatnie ukarane, to sprawa fundamentalnej wagi.
Również wszelkie działania, które przestępstwem z punktu widzenia prawa cywilnego nie są (jak opisane w artykule), a naruszają kodeks prawa kanonicznego, powinny spotkać się ze stosownymi konsekwencjami.

Sprawa ma jednak inne, bardzo ważne aspekty. Tak się składa, że odsłanianie brudnych kart z życia rozmaitych duchownych zbiega się w czasie z akcjami typu #metoo, ujawnianiem nadużyć seksualnych, które miały miejsce w odległej przeszłości. Istnieje wielkie niebezpieczeństwo, że owo „oczyszczanie” i „ujawnianie”, a właściwie sposób, w jaki się ono dokonuje, poważnie zaburzy system prawny świata Zachodu. Proszę zwrócić uwagę, że nierzadko w ferworze czynienia sprawiedliwości zawieszeniu ulega jedna z najważniejszych podwalin tego systemu — domniemanie niewinności. W akcjach, mających więcej wspólnego z linczem, niż z procesem sądowym, przyjmuje się zasadę „ofiara ma zawsze rację”, nikt już nie myśli, że „in dubio pro re”, zapomina się o prawie oskarżonych do obrony.

Trzeba ogromnej uwagi i troski w procesie dochodzenia do sprawiedliwości, by zło wynikłe z korupcji prawa nie stało się złem większym, niż zło uczynkowe, które było prawa złamaniem.

Myśli Pan zatem – jak rozumiem – o ryzyku, na które powinniśmy zważać w przyszłości, publikując podobne materiały. Bo nie widzę jednak w Pańskich komentarzach zarzutu, że w TYM przypadku zrobiliśmy coś nie tak jak by należało.
Ale druga kwestia jest dużo ważniejsza. Nie wystarczy się schować za bezpieczną formułę o „stosownych konsekwencjach” za czyny, które są przestępstwem lub naruszają kodeks prawa kanonicznego. Historia Marty Olszańskiej pokazuje bowiem, że nawet jeśli niektóre czyny były złamaniem prawa kościelnego (wówczas, bo teraz to się już przedawniło), to wywierają piętno na dalszym życiu dziecka, które jest niby „tylko” świadkiem.
Chodzi więc przede wszystkim o wrażliwość (a raczej jej brak) na drugiego człowieka, zwłaszcza małego. Nie tylko o stosowanie przepisów.

Jeśli chodzi o TEN tekst, to zwięźle i prawdziwie napisała p. Magda, parę postów powyżej. Jest to obraz upadłego świata, w którym upadli księża są tylko jednymi ze statystów. Sam, będąc na Pana miejscu, zawahałbym sie przed publikacją. Czułbym niesmak, gdybym miał zobaczył cytaty zeń w urbanowym „Nie”, czy „Gazecie wyborczej”. Ogólnie rzecz biorąc, tekst ten nie zmieniłby wymowy, gdyby kochankami mamy byli kierowcy PKS-u czy bibliotekarze. Co więcej, historii jak ta, lecz rozgrywających się w kręgu osób świeckich, jest nieskończenie więcej, księża to margines marginesu. Skutki są takie same, wrażliwość każe się pochylić ze współczuciem nad każdą cierpiącą małą istotą.

Co do drugiej kwestii — domniemuję, że chodzi Panu o priorytet odpowiedzialności moralnej nad sprawiedliwością rozumianą w sensie czysto prawnym. Tak, jest to sprawa niezwykle ważna. Każde zło rozchodzi się falami, których kręgi dotykają wielu. Każde zło jest czyjąś krzywdą, cierpieniem, raną, która może się nie zabliźnić do końca życia. Nie mogę się wszakże oprzeć wrażeniu, że z występków osób duchownych próbuje się zrobić osobną kategorię zła i uruchomić mechanizmy społeczne inne, niż w przypadku innych złoczyńców. W największym skrócie — indywidualnymi występkami obciąża się sumienie Kościoła, w rezultacie czego Kościół zaczyna być postrzegany i traktowany jako organizacja przestępcza. Choćby domaganie się odszkodowania za doznane krzywdy nie od indywidualnych sprawców w sutannach, a od Kościoła, czy jego agend (np. zakonów) jest tego wyrazem. Owszem, czasem występowały haniebne przypadki krycia sprawców wykroczeń, wtedy roszczenia mogą być zasadne (znowu z ograniczeniem do odpowiedzialności indywidualnej konkretnych osób, czy ogniw instytucji).

Napisał Pan: „Chodzi więc przede wszystkim o wrażliwość (a raczej jej brak) na drugiego człowieka, zwłaszcza małego. Nie tylko o stosowanie przepisów.” Rozumiem, że zauważając brak tej wrażliwości u występnych duchownych, życzyłby Pan sobie, aby stała się ona czymś powszechnym. Tu ma Pan w pełni rację. Nie ma tu jednak żadnej opozycji z prawem, które, jeżeli jest dobrze zbudowane i konsekwentnie egzekwowane, zarówno chroni potencjalne ofiary, jak i edukuje potencjalnych sprawców.

Na zakończenie — może jestem złym katolikiem, ale czuję się współodpowiedzialny za zło, jakiego dopuszczają się księża dokładnie w tej mierze, jak za zło, którego dopuszczają się świeccy członkowie Kościoła. Współczując ofiarom, modląc się za sprawców, nie mam potrzeby nieustannego bicia sie w piersi z prośbą, by wybaczono mi krzywdy popełnione przez innych.

Z tym kierowcą PKS czy bibliotekarzem to Pan tak serio? I z tym podejrzeniem, że chcę się bić w cudze piersi księży, a nie w MOJE piersi MOJEGO Kościoła?
Kościół zawsze uczy o społecznym wymiarze grzechu. W przypadku grzechu kapłana ma to oczywisty szczególny dodatkowy wymiar. Wrzucam fragment wypowiedzi o. Hansa Zollnera SJ (dotyczący akurat wykorzystywania seksualnego dzieci, ale bez trudu można go zastosować także w tej sprawie):
„Kościół musi naprawdę uznać, że jest różnica pomiędzy tym, gdy ojciec rodziny, trener sportowy czy nauczyciel dopuszcza się molestowania, a tym, gdy jakikolwiek kapłan lub inny przedstawiciel Kościoła wykorzystuje seksualnie małoletniego. Gdy ojciec znęca się nad swoimi dziećmi, to mogą one zwrócić się z cierpieniem do Boga; natomiast gdy katem jest kapłan, mają poczucie, że rani ich sam Bóg. To najstraszniejsza rzecz, jaka może się przytrafić człowiekowi.”
https://pl.aleteia.org/2019/02/11/o-zollner-gdy-katem-jest-kaplan-ofiary-maja-poczucie-ze-rani-je-sam-bog/

Tak sobie czytam i zastanawia mnie jedno… Jasne, że pewnie większość duchownych zachowuje się jak trzeba. Ale bywają i tacy, jak ci opisani w tekście. Także tacy, którzy dobierają się do dzieci. Znajdują obrońców, porównujących ich do bibliotekarzy, hydraulików itd. itp. To ja zapytam, czy bibliotekarz, kierowca PKS i inni są „alter Christus”? Czy działają „in persona Christi”? Otóż tak mają TYLKO księża.

Pytanie Krzysztofa zadane było w maju. Mamy połowę września, a odpowiedzi od redakcji nadal brak. Czy to znaczy że te osoby nadal uprawiają swój proceder i krzywdzą kolejne osoby?
Że redakcja ograniczyła się tylko do zmącenia wody. ale zło nadal się dzieje?
Może jednak ktoś z Więzi by sie wypowiedział czy coś w tej sprawie zrobiono?

Władze diecezji, o którą chodzi, zostały poinformowane o opisywanej sytuacji. Wiedziały zresztą, zanim powyższy tekst został opublikowany. Nie wiemy o żadnych działaniach podjętych przez biskupa czy jego przedstawicieli.