Jesień 2024, nr 3

Zamów

Alfabet dialogu. Początki Okrągłego Stołu

Obrady Okrągłego Stołu. Fot. Anna Beata Bohdziewicz / Zbiory ECS

Strategiczne decyzje przygotowane zostały przed Okrągłym Stołem, ale toczone na Krakowskim Przedmieściu i w Magdalence rozmowy nie miały charakteru fasadowego. Były to twarde polityczne targi o ostateczny kształt reform.

Konferencja Okrągłego Stołu rozpoczęła się 6 lutego 1989 r. kilka minut po godzinie drugiej w Pałacu Namiestnikowskim przy Krakowskim Przedmieściu, siedzibie Urzędu Rady Ministrów. Przed wejściem każdego witał gospodarz – minister Czesław Kiszczak. Wielu weteranów opozycji miało opory przed uściśnięciem dłoni szefa policji. „Nie bardzo miałem ochotę na to podawanie ręki w świetle jupiterów – opowiadał Adam Michnik. – […] Postanowiłem zaczekać na dole, aż generał zejdzie z posterunku, ale kiedy już bardzo mocno spóźniony, musiałem jednak wejść na salę, w drzwiach ciągle stały i jupitery, i generał Kiszczak”[1].

Wojciecha Jaruzelskiego nie było. Generał wolał pozostać w cieniu, choć w istocie grał rolę absolutnie pierwszoplanową. Sceneria spotkania respektowała podziały polityczne. Przewidziano trzy osobne poczekalnie: dla przedstawicieli obozu rządowego, dla delegacji „Solidarności” i – pośrodku – dla przedstawicieli Kościoła. Ustawiony w sali kolumnowej na pierwszym piętrze stół był okrągły, ale dla nikogo nie ulegało wątpliwości, że strony są dwie.

Filmowana przez telewizję i transmitowana przez radio inauguracja miała głównie widowiskowy charakter. Najistotniejsze decyzje – zarówno co do celów, jak i trybu obrad – zapadły dziesięć dni wcześniej w Magdalence. Uroczystość w Pałacu była jedynie prologiem spektaklu, jaki przez dwa miesiące miał przykuwać uwagę publiczności.

Szef pisma, które przez 40 lat było głosem opozycji, uznający konieczność kontroli prasy, i członek Biura Politycznego partii komunistycznej, domagający się likwidacji cenzury – oto miara zamieszania, jakie Okrągły Stół wprowadził w świat polskiej polityki

Jan Skórzyński

Udostępnij tekst

Role pierwszoplanowe obsadzone zostały przez dwie delegacje: rządową i opozycyjną, które zajęły większość miejsc przy stole[2]. Na czele ekipy partyjno-rządowej stał Czesław Kiszczak, któremu towarzyszyli m.in. Stanisław Ciosek, Aleksander Kwaśniewski i Leszek Miller. Delegacji „Solidarności” przewodniczył Lech Wałęsa, mając najbliższych współpracowników w osobach Bronisława Geremka, Tadeusza Mazowieckiego, Adama Michnika i Jacka Kuronia. Na drugim planie sytuowały się reprezentacje Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego z Mikołajem Kozakiewiczem i Stronnictwa Demokratycznego z Janem Janowskim na czele oraz Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych pod kierownictwem Alfreda Miodowicza i Romualda Sosnowskiego.

Role statystów zarezerwowano dla członków prorządowych stowarzyszeń katolickich oraz kilku tzw. niezależnych autorytetów – osób politycznie bezpośrednio niezaangażowanych. Pozycje obserwatorów zajęli przedstawiciele Kościoła rzymskokatolickiego: ks. Bronisław Dembowski i ks. Alojzy Orszulik, oraz bp Janusz Narzyński z Kościoła ewangelicko-augsburskiego.

Skład personalny delegacji, które zasiadły pierwszego dnia przy Okrągłym Stole, był nieco mylący. Wiele ze zgromadzonych w sali kolumnowej osób nie odegrało istotnej roli w późniejszych rozmowach, nieobecne natomiast były tak ważne postacie negocjacji, jak Janusz Reykowski ze strony partyjnej czy Lech Kaczyński z „Solidarności”.

Obrady rozpoczął minister Kiszczak. Zaproponował, aby przedmiotem rozmów stał się pakiet reform życia politycznego, społecznego i gospodarczego. Stosunki polityczne w Polsce powinny lepiej odzwierciedlać zróżnicowanie przekonań i interesów – mówił szef MSW. Dla przyszłego funkcjonowania państwa kluczowe znaczenie miał projekt „niekonfrontacyjnych” wyborów do Sejmu PRL. Nowy parlament – zapowiadał Kiszczak – będzie miał „charakter głębiej pluralistyczny”. Drugi składnik porozumienia to nowy model ekonomiczny, który miał umożliwić osiągnięcie równowagi, powstrzymanie inflacji, rozwiązanie kwestii zadłużenia, przekształcenie struktury gospodarki i jej rozwój. Wymagało to jednak społecznego poparcia i przyjęcia współodpowiedzialności za reformy przez opozycję. Trzecim elementem proponowanej umowy był pluralizm ruchu związkowego: „Jeżeli przy «okrągłym stole» wypracujemy i oficjalnie wobec społeczeństwa potwierdzimy consensus co do idei niekonfrontacyjnych wyborów, a także wsparcia projektowanych reform politycznych i ekonomicznych, to możliwe będzie niezwłoczne zwrócenie się do Rady Państwa o podjęcie uchwały znoszącej blokadę pluralizmu związkowego w zakładzie pracy”.

Wygłaszając tę deklarację, Kiszczak jasno określał zasadę projektowanej umowy: coś za coś.

Szef MSW zaproponował powołanie trzech głównych zespołów roboczych dla omówienia reform politycznych, spraw gospodarki i polityki społecznej, oraz pluralizmu związkowego. Powołane w ich ramach grupy rozpatrywałyby zagadnienia szczegółowe. Rezultaty prac stać się winny przedmiotem drugiego posiedzenia plenarnego. Powstać też miała rada porozumienia narodowego lub komisja porozumiewawcza, złożona z „przedstawicieli «okrągłego stołu»” oraz „najwyższych autorytetów w państwie”. Zadaniem tego ciała byłoby „przygotowanie gruntu politycznego dla wyłonienia Sejmu X kadencji”. Nowy parlament miał powołać rząd rozszerzonej (w domyśle: o przedstawicieli „Solidarności”) koalicji[3].

Niekonfrontacyjne ≠ niekonkurencyjne

„Wszystkie propozycje zgłoszone przez generała – tak programowe, jak i organizacyjne – strona, którą reprezentuję, przyjmuje” – odpowiedział Lech Wałęsa. W ten sposób kontrakt przygotowany w Magdalence został publicznie potwierdzony, choć niewielu świadków tego wydarzenia zdawało sobie z sprawę z jego rzeczywistego znaczenia. „Czas monopolu politycznego czy społecznego dobiega końca. Trzeba takiej przebudowy, która państwo jednej partii uczyni państwem narodu i społeczeństwa” – mówił dalej Wałęsa. Oprócz legalizacji związku przywódca „Solidarności” domagał się zalegalizowania „Solidarności” Rolników i Niezależnego Zrzeszenia Studentów, ustawowych gwarancji dla wolności zrzeszania się, niezawisłości sądów, pluralizmu opinii w środkach masowego przekazu, lokalnej samorządności. Ten zestaw postulatów to oficjalny program, z jakim opozycja przystępowała do Okrągłego Stołu. W kwestii ekonomicznej opowiadano się za głębokimi reformami, „które gospodarkę wyzwolą z politycznego monopolu nomenklatury, które dadzą równe prawa wszystkim rodzajom własności, które przywrócą prawa rynku”.

Kierunek reformy państwa musi prowadzić do systemu demokratycznego. „Do rządów prawa, do suwerenności narodu, do wolności obywatelskiej – mówił Wałęsa. – Jeśli nawet nie może się to stać od razu, to przecież od czegoś trzeba zacząć. Kraj jest zrujnowany. Ale to nie krasnoludki go zrujnowały, lecz system sprawowania władzy, który wywłaszcza obywateli z praw i marnuje owoce pracy. […] Musimy wszyscy przejść ponad złymi doświadczeniami ubiegłych lat, pokonać urazy i przezwyciężyć nienawiść. Ale w tym dniu, w którym wolno nam wreszcie mówić o tym otwarcie, nie możemy zapomnieć o ludziach, którzy zginęli, o latach cierpień i udręki, o latach, gdy nas poniżano i chciano nam odebrać nadzieję. Nie wystawiamy tu za to rachunku, ale krzywdy trzeba wyrównać” [4].

Proste i mocne słowa przywódcy opozycji, przemawiającego w rządowym gmachu, nie miały chyba precedensu w PRL. Wystąpienie to, choć transmitowane przez telewizję, nie zyskało jednak takiego publicznego echa, jak listopadowa debata z Miodowiczem. Dwa miesiące później najostrzejsze nawet oświadczenia już się zdewaluowały – ludzie czekali na fakty.

Nauczony bolesnym doświadczeniem z tamtej debaty szef OPZZ, przemawiający po Wałęsie, starał się nadrabiać miną i… radykalizmem. Słuchając go, łatwo było zapomnieć, iż jest liderem centrali związkowej utworzonej z nadania władzy i członkiem kierownictwa partii rządzącej. W swoim wystąpieniu Miodowicz ostro zaatakował rząd, powołując się gęsto na porozumienia sierpniowe z 1980 roku, domagał się – ni stąd, ni zowąd – demokratycznych wyborów i zaproponował zniesienie cenzury. O te dwa postulaty miano później do niego spore pretensje w KC. Trudno w to uwierzyć, ale przemówienie Miodowicza nie było wcześniej uzgodnione z kierownictwem PZPR. Szef neozwiązków robił co mógł, by się wyróżnić spośród innych uczestników Okrągłego Stołu, jednak jego wystąpienie większego znaczenia politycznego nie miało.

W imieniu Komitetu Obywatelskiego przemawiał Jerzy Turowicz. Jego mowa była wzorem „konstruktywnej opozycyjności” – ugodowa, wskazująca na konieczność stopniowego dokonywania zmian i wielu kompromisów. Opozycja stoi na gruncie poszanowania Konstytucji PRL i nie zamierza obalać ustroju, chce jednak jego gruntownej zmiany – zapewniał nestor środowiska Znak. Turowicz postulował „realne poszerzenie reprezentatywności społeczeństwa” poprzez zmiany w systemie ciał przedstawicielskich oraz swobody dla niezależnych ugrupowań społecznych i politycznych. Domagał się ideowej neutralności państwa, rezygnacji z zasady nomenklatury, przełamania monopolu w dziedzinie środków przekazu, ujawnienia prawdy o stalinowskim „okresie gwałtów i zbrodni”. W odróżnieniu od Miodowicza nie stawiał kwestii zniesienia cenzury.

„Obawiam się, że w istniejącej sytuacji, zwłaszcza sytuacji geopolitycznej, istnienie cenzury jest złem koniecznym” – mówił redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”. Podkreślał, że chodzi mu natomiast o „minimalizację tego zła, a więc o ograniczenie funkcji cenzury do ochrony autentycznej racji stanu i bezpieczeństwa państwa”[5]. Szef pisma, które przez 40 lat było głosem opozycji, uznający konieczność kontroli prasy, i członek Biura Politycznego partii komunistycznej, domagający się likwidacji cenzury – oto miara zamieszania, jakie Okrągły Stół wprowadził w świat polskiej polityki.

Mikołaj Kozakiewicz w imieniu Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego opowiedział się za pluralizmem organizacji społeczno-zawodowych na wsi, ostrzegł natomiast przed przekraczaniem granic reform, wyznaczanych m.in. przez „finansowy i polityczny kontekst międzynarodowy” oraz „układy i zobowiązania sojusznicze”. Jakakolwiek siła polityczna – mówił Kozakiewicz – która obecnie próbowałaby dokonać zmiany ładu konstytucyjnego poprzez przejęcie władzy w Polsce „naraziłaby na śmiertelne niebezpieczeństwo cały proces demokratycznych przemian, jak też sam odrębny byt państwowy z tym rodzajem suwerenności, który go cechuje”[6].

Jaki rodzaj suwerenności cechował PRL – pozostanie tajemnicą Mikołaja Kozakiewicza. Jasny był natomiast charakter niebezpieczeństwa, które przywoływał w tym dniu przedstawiciel ZSL. Nastąpiła nieprzewidziana zamiana ról. Kozakiewicz, choć bez wątpienia członek establishmentu, był uważany za reformatora jako autor wystąpień poselskich i artykułów nawołujących do porozumienia z opozycją. To on jednak, a nie gen. Kiszczak, sięgnął do klasycznego arsenału komunistycznej propagandy, aby przypomnieć uczestnikom Okrągłego Stołu o geopolitycznych realiach. Odwołując się do zagrożenia sowieckiego i przestrzegając przed zamachem na monopol władzy, przyjął na siebie rolę strażnika ustrojowych fundamentów. Czy było to zgodne z rozpisanym wcześniej scenariuszem, czy też ludowcy bronili w ten sposób własnych interesów, ściśle złączonych z zagrożonym systemem? Tak czy inaczej, przemówienie Kozakiewicza, jako „najbardziej godne i politycznie trafne”, bardzo spodobało się Rakowskiemu[7].

Odmienny, znacznie bardziej reformatorski ton przyjął Jan Janowski, reprezentujący Stronnictwo Demokratyczne. Okrągły Stół powinien, jego zdaniem, stworzyć polityczne podstawy „bezpiecznego przejścia od systemu opartego jeszcze na monopolu władzy do demokracji zasadzającej się na pluralizmie”. W Sejmie następnej kadencji należy zrezygnować z bezwzględnej większości jednej partii, zachowując ją dla całej trójpartyjnej koalicji oraz „dzieląc się z opozycją parlamentarną wpływem na rząd i kontrolą nad całym państwem”. Trzeba więc szukać sposobów demokratyzacji prawa wyborczego, nie kryjąc przed społeczeństwem, iż nie będzie to jeszcze pełna demokracja. Janowski zaproponował też przygotowanie ustawy o partiach politycznych, zniesienie cenzury prewencyjnej, umocnienie niezawisłości sędziowskiej, a w kwestiach ustrojowych – ustanowienie „instytucji prezydenta o silnej pozycji” i „zróżnicowanej politycznie II izby parlamentu”[8].

Posiedzenie miało się zakończyć na oficjalnych wystąpieniach przedstawicieli stron – porządek dzienny dyskusji nie przewidywał[9]. Zaburzyło go przemówienie Władysława Siły-Nowickiego, znanego opozycyjnego adwokata i doradcy „Solidarności” w latach 1980-81, który jednak w skład delegacji związku nie wchodził, a do Okrągłego Stołu został zaproszony przez Kiszczaka. Siła-Nowicki naruszył przyjętą przez pozostałych konwencję, wspominając zamordowanych w ostatnich tygodniach księży Niedzielaka i Suchowolca oraz domagając się wyjaśnienia zbrodni katyńskiej. Upomniał się też o nieobecne, radykalne odłamy „Solidarności” i zażądał przeprowadzenia wolnych wyborów w obrębie mandatów opozycyjnych[10]. To ostatnie było zbieżne z zamiarami negocjatorów „Solidarności”. Słowa niepokornego mecenasa nie miały istotnej wagi politycznej, ale wprowadziły nieco ożywczej kontrowersji do sztywnej i protokolarnej atmosfery spotkania.

Na koniec inauguracyjnego posiedzenia powołano trzy zespoły robocze Okrągłego Stołu, zgodnie z propozycją Kiszczaka. Na czele każdego z nich stali przedstawiciele władz i opozycji. Zespołem reform gospodarczych kierować mieli Władysław Baka i Witold Trzeciakowski, politycznym – Janusz Reykowski i Bronisław Geremek. Tylko zespół pluralizmu związkowy miał trzech przewodniczących. Kierowali nim Aleksander Kwaśniewski, Tadeusz Mazowiecki i Romuald Sosnowski z OPZZ. Po obradach szef MSW zaprosił wszystkich na obiad. Przy jednym stole zasiedli: gospodarz, Wałęsa, Kuroń, Michnik i Mazowiecki. „Generał Kiszczak wyraźnie szukał ich towarzystwa” – zauważył ks. Alojzy Orszulik[11].

Oceny i komentarze po pierwszym dniu były jednobarwne. Wszystkie strony – zadowolone z faktu, że obrady się rozpoczęły – wyrażały odpowiednie nadzieje z nimi związane. Rzecznik „Solidarności” Janusz Onyszkiewicz na konferencji prasowej dla dwustu dziennikarzy w Audytorium Maximum Uniwersytetu Warszawskiego przedstawił się jako umiarkowany optymista. Powiedział, że oczekuje rychłej rejestracji związku, który nie zamierza przekształcić się w partię polityczną. Podczas obrad ruch będzie się opowiadał za wolnymi i demokratycznymi wyborami, przeciw z góry ustalonemu podziałowi mandatów[12]. Tę wypowiedź należy uznać za początek okrągłostołowej licytacji. W odpowiedzi na pytanie o to, jak należy rozumieć termin „niekonfrontacyjne wybory” Onyszkiewicz stwierdził, iż chodzi o takie wybory, które nie przyniosą otwartej wojny, ale będą okazją do wypracowania alternatywnych programów: „Niekonfrontacyjne nie oznacza niekonkurencyjne”. Wtórował mu Jerzy Urban (minister propagandy PRL – według celnego określenia Dariusza Fikusa), oznajmiając, że rozmowy nie mają na celu zawiązania sojuszu. Następuje legalizacja opozycji jako trwałego czynnika życia publicznego, ale zamiarem rządu nie jest zacieranie różnic. „Nadal będziemy stali naprzeciw siebie” – zapewnił minister podczas własnej konferencji prasowej[13].

Dynamika demokratyzacyjna

Strona opozycyjna dbała o akcentowanie różnic, jakie ją dzieliły od komunistów. Nie było to takie łatwe. Pierwsze posiedzenie zespołu pluralizmu związkowego, jakie odbyło się 9 lutego, ujawniło, że stanowiska rządu i „Solidarności” są zbliżone, a tylko OPZZ wciąż szermuje hasłem „jeden związek w jednym zakładzie”. Jednak Aleksander Kwaśniewski od razu na wstępie zadeklarował, że partia zgadza się na pluralizm związkowy i ludzie Miodowicza musieli się z tym pogodzić. Kalendarz znoszenia ograniczeń pluralizmu jest związany z postępem, jaki będzie osiągany w zespole politycznym – zaznaczył Kwaśniewski[14]. Wszystkie trzy strony uznały, że trzeba zmienić obowiązującą ustawę o związkach zawodowych[15]. Zakres tych zmian i uprawnienia związkowe, oraz kwestia „Solidarności” Rolników Indywidualnych będą przedmiotem obrad zespołu w następnych tygodniach, ale kontrowersji było tu najmniej. Kwestia wywołująca największe emocje – legalizacja „Solidarności” – była już faktycznie załatwiona, więc zespół do spraw pluralizmu związkowego był tym, gdzie najprędzej doszło do porozumienia.

Strona opozycyjna dbała o akcentowanie różnic, jakie ją dzieliły od komunistów. Nie było to takie łatwe

Jan Skórzyński

Udostępnij tekst

Zasadnicze rozbieżności nie wystąpiły także podczas pierwszego zebrania zespołu gospodarki i polityki społecznej (8 lutego). Ryszard Bugaj postulował w imieniu opozycji m.in.: wprowadzenie drastycznych oszczędności budżetowych (głównie w sektorze obrony i administracji), powszechnego systemu indeksacji płac i świadczeń, samodzielności przedsiębiorstw, zniesienie wszelkich form nomenklatury kadrowej, demonopolizację, uzyskanie kredytów zagranicznych. Władysław Baka większość tych kwestii przyjął ze zrozumieniem, podkreślając, że podobne dezyderaty zawiera program rządowy. Ze szczególnie ciepłym przyjęciem spotkał się projekt wspólnej deklaracji uczestników Okrągłego Stołu w sprawie renegocjacji polskiego długu.

Pierwsze wrażenia były jednak mylące. Podczas późniejszych spotkań zespołu gospodarczego umiarkowany klimat uległ zdecydowanemu ochłodzeniu, a spór wokół indeksacji, podsycany przez otwarcie rewindykacyjną postawę OPZZ, omal nie rozsadził całego porozumienia. Zespół zbierał się aż 13 razy (rekord Okrągłego Stołu), nie licząc spotkań czterech odrębnych grup roboczych, ale wielu spraw uzgodnić się nie udało. Był to chyba największy paradoks negocjacji. W latach poprzedzających ugodę przywódcy opozycji stale powtarzali, że jej podstawą powinny być kwestie ekonomiczne – tu bowiem istnieje realna wspólnota interesów. Stało się odwrotnie: po ostrych przetargach zawarto kompromis na płaszczyźnie politycznej – w sprawach gospodarczych okazało się to znacznie trudniejsze.

Do rozmów o reformach politycznych podchodzono z największą ostrożnością. Na tej płaszczyźnie przebiegała wszak główna linia frontu pomiędzy obozem rządzącym a opozycją; różnice w poglądach politycznych i ideowych były tyleż wyraźne, co trudne do pogodzenia. W jaki sposób antykomunistyczny ruch oporu, którego celem była Polska wolna i demokratyczna, mógł porozumieć się z komunistyczną dyktaturą, dzierżącą niepodzielnie władzę od 45 lat? Jak w pokojowy sposób wyjść z systemu totalitarnego, zaspokajając jednocześnie narodowe aspiracje oraz interesy warstwy rządzącej? Nad rozwiązaniem tej kwadratury koła zastanawiano się od dawna w elicie opozycji. Podobne pytania zadawano sobie od jakiegoś czasu w kierownictwie PZPR. 10 lutego nadszedł moment konfrontacji owych przemyśleń – na pierwszym posiedzeniu zespołu do spraw reform politycznych.

Pracom zespołu reform politycznych szczególny charakter nadawał fakt, że jego współprzewodniczący dobrze się znali. Bronisław Geremek i Janusz Reykowski chodzili w latach czterdziestych do tej samej szkoły na warszawskim Żoliborzu. Już wtedy byli po dwóch różnych stronach politycznej barykady, ale w przeciwnych niż później obozach. Geremek należał do komunistycznego Związku Walki Młodych, Reykowski do młodzieży sympatyzującej z polityką Mikołajczyka[16]. W latach pięćdziesiątych spotkali się w dzielnicowym zarządzie ZMP; obaj należeli też do PZPR[17]. Jednak w 1968 r. Geremek z partii wystąpił, a Reykowski nie. Teraz spotkali się po dwóch stronach stołu, przy którym miano szukać sposobu na reformę systemu, któremu jeden z nich od wielu lat się przeciwstawiał, a drugi w jakiejś mierze służył.

Na dwa dni przed pierwszym spotkaniem zespołu Bronisław Geremek w „Tygodniku Mazowsze” przedstawił stanowisko „Solidarności”. Punktem wyjścia było stwierdzenie rozbieżności pomiędzy aspiracjami strony społecznej a oczekiwaniami strony rządowej. Towarzyszyło mu uznanie realiów, czyli przekonanie, że nie da się uzyskać od razu tego, co się słusznie należy – demokratycznego państwa. Doradca Lecha Wałęsy proponował więc jako cel rozmów „uzyskanie pewnej dynamiki demokratyzacyjnej”, to znaczy niezwłoczne wprowadzenie zmian, które umożliwią dalsze reformy. Należały do nich: reforma systemu prawa i sądów, a przede wszystkim zagwarantowanie sędziowskiej niezawisłości; zniesienie monopolu władzy w środkach masowego przekazu, a więc dostęp do radia i telewizji oraz uruchomienie dziennika opozycji; swoboda zakładania stowarzyszeń; odbudowa samorządu terytorialnego.

Geremek podkreślił, że generalnym celem opozycji pozostaje zasada wolnych wyborów. Ponieważ jednak przeskok od systemu totalitarnego do demokracji wymaga okresu przejściowego, można się zgodzić na czasowe ograniczenie reguł demokratycznych pod warunkiem, że dotyczyć one będą tylko jednego głosowania. „Następne wybory muszą być wolne – albo żadne”. Jakie ograniczenia byłyby do przyjęcia? „Na ogół pies nie decyduje o rodzaju kagańca, jaki sobie nakłada” – ironizował profesor. Jako granicę nie do przekroczenia dla swojej strony określił zamysł wspólnej listy i platformy wyborczej. Stronie rządowej proponował wystawienie listy państwowej, liczącej 40 proc. miejsc – pozostałe miały być przedmiotem wolnej konkurencji. Możliwy byłby także podział mandatów w określonych proporcjach, lecz dokonany tak, aby nie odbierać obywatelom prawa do zgłaszania kandydatów i rzeczywistego wyboru[18].

Z niebytu do współrządzenia

Podczas inauguracyjnego spotkania zespołu reform politycznych Janusz Reykowski nie nawiązał do tych propozycji, ale w jego wystąpieniu pobrzmiewał ton w ustach przedstawiciela strony rządowej dotąd nie spotykany. „Chodzi o to – mówił – aby odejść od systemu monocentrycznego, a stworzyć warunki rozwoju samoorganizującego się społeczeństwa obywatelskiego”. Przy pewnej dozie dobrej woli można było w tej formule szukać podobieństwa do opozycyjnej koncepcji „dynamiki demokratyzacyjnej”. O składzie instytucji przedstawicielskich powinna decydować wolna wola wyborców – deklarował Reykowski – tak jednak, aby nie zagrozić „podstawowym zasadom konstrukcyjnym systemu”, które wyrażają „układ interesów bardzo ważnych grup społecznych”. To świadomie wieloznaczne określenie mogło się odnosić do teorii robotniczo-chłopskich fundamentów ustrojowych, raczej jednak dotyczyło praktyki systemu nomenklatury i pozycji aparatu władzy. Konkretne zmiany, jakie zapowiadał Reykowski, to modyfikacje w składzie parlamentu: rezygnacja PZPR z posiadania większości mandatów i obecność „w znacznej liczbie” przedstawicieli opozycyjnych. Gwarantem stabilności systemu i jego podstaw ustrojowych winna być instytucja prezydenta[19].

Reykowski wspomniał też o prawie o partiach i ustawie o stowarzyszeniach, o nowych zasadach dostępu do środków przekazu i o demokratyzacji prawa wyborczego do rad narodowych. „Nie ma pryncypialnych powodów, żeby ograniczać w jakimś stopniu prawo obywateli do swobodnego wyboru swych władz” – w ustach członka Biura Politycznego PZPR było to oświadczenie dość zaskakujące[20]. Można je było traktować jako wyjście naprzeciw postulatom ogłoszonym przez Geremka w „Tygodniku Mazowsze”. Spośród czterech wymienionych przez opozycyjnego negocjatora dziedzin jedynie reforma systemu prawa nie doczekała się wzmianki w wystąpieniu jego rządowego alter ego. Z uwag na temat pozostałych wynikało, że nadzieje na kompromis nie są bezpodstawne.

W odpowiedzi Bronisław Geremek podkreślił, że punktem wyjścia Okrągłego Stołu – obok ogólnego kryzysu systemu komunistycznego („rozpad gułagowego modelu rządów”) – było hasło „Nie ma wolności bez »Solidarności«” i robotnicze strajki 1988 roku. Kalendarz politycznych zmian musi więc rozpoczynać legalizacja „Solidarności”. Aby jej powrót na legalną scenę nie spowodował konfliktów, trzeba dokonać reformy państwa. W tym przedsięwzięciu ważne są dwa horyzonty – mówił profesor. Horyzont natychmiastowy miał pozwolić na uruchomienie „dynamiki demokratyzacji”. Obejmował on cztery znane już punkty: niezawisłość sądów, złamanie monopolu w mediach, wolność stowarzyszeń (w tym legalizacja NZS i niezależnego harcerstwa) i odbudowę samorządu terytorialnego. Natomiast horyzont dalszy to „kraj wolny, demokratyczny, współżyjący ze swymi bliższymi i dalszymi sąsiadami w przyjaźni, rządzony zgodnie z wolą narodu, wyrażoną w wyborach demokratycznych”[21]. Ta zasadnicza przebudowa winna odbywać się w sposób stopniowy i nie wytwarzający narodowego zagrożenia.

Geremek sformułował szczególną filozofię okresu przejściowego. Zakładała ona ewolucyjność procesu przechodzenia od totalitaryzmu do demokracji, ale podkreślała, że przyjęte na ten czas rozwiązania i instytucje mają charakter przejściowy i jednorazowy. Potrzebny jest kalendarz zmian i gwarancje dla obu stron: „Jeżeli urząd prezydenta stanowiłby gwarancję ciągłości ustrojowej, to trzeba się zapytać, jaką gwarancję ma społeczeństwo polskie?”[22].

Ostatnie stwierdzenie było pierwszym elementem przetargu – sygnałem, że opozycja będzie się domagała ustępstw w zamian za ostateczną zgodę w kwestii prezydenta. W zasadzie jednak wystąpienia obu przewodniczących zespołu były kompromisowe, a w niektórych punktach wyraźnie zbieżne. „Widzę, że o sprawach Polski zaczynamy mówić językiem, w którym się rozumiemy” – komentował Adam Michnik. „Może jeszcze nie do końca, ale jest to już z pewnością ten sam alfabet”.

W jaki sposób antykomunistyczny ruch oporu mógł porozumieć się z komunistyczną dyktaturą, dzierżącą niepodzielnie władzę od 45 lat? Jak w pokojowy sposób wyjść z systemu totalitarnego, zaspokajając jednocześnie narodowe aspiracje oraz interesy warstwy rządzącej? Nad rozwiązaniem tej kwadratury koła zastanawiano się od dawna w elicie opozycji

Jan Skórzyński

Udostępnij tekst

Michnik mówił o ważnym dla polskich spraw kontekście głasnosti, w którym geopolityczna legitymacja władzy przestała być legitymacją wystarczającą. I o szansie na nowy kształt polskiej suwerenności i relacji polsko-radzieckich. Są trzy drogi wyjścia z obecnego kryzysu – twierdził. Pierwsza to droga samodegradacji kraju w konflikcie, którą zobrazował Tadeusz Konwicki w „Małej Apokalipsie”. Druga – „irańska” – po obaleniu jednej dyktatury groziła następna. Trzecią drogę Michnik określał jako „hiszpańską” – wskazywała ona wyjście z totalitaryzmu poprzez porozumienie opozycji z częścią ekipy rządzącej[23].

Głos Adama Michnika doczekał się pochwały Kazimierza Cypryniaka, najbardziej miarodajnego – obok Reykowskiego – uczestnika zespołu ze strony PZPR. Cypryniak, chociaż przedstawiciel aparatu partyjnego, był typem pragmatyka – jego wystąpienia na posiedzeniach Sekretariatu KC wyróżniały się rzeczowością i realizmem. Zgodził się zatem, iż punktem wyjścia powinna być legalizacja „Solidarności”, ale przestrzegł przed powtórzeniem otwarcia z 1980 roku. „W interesie wszystkich stron musimy pomyśleć o lepszych gwarancjach” – mówił członek Politbiura. Dla partii taką gwarancją miały być wybory z udziałem opozycji. Drugiej stronie zaproponował „samookreślenie się w naszym systemie socjalistycznym”, co znacznie ułatwi dialog. Mówił też o porozumieniu w kwestiach gospodarczych, które uznawał za istotny warunek ugody[24]. Jeżeli Cypryniak artykułował interesy komunistycznego establishmentu, to obawy o bunt aparatu przeciw kompromisowej linii kierownictwa PZPR, żywione po obu stronach Okrągłego Stołu, były mocno przesadzone.

Kluczową kwestią były gwarancje bezpieczeństwa dla „bardzo ważnych grup społecznych”, o których mówili Cypryniak i Reykowski. Uspokojeniu nomenklatury wiele słów i energii poświęcili w latach ubiegłych Kuroń, a zwłaszcza Michnik. Jego koncepcja drogi hiszpańskiej stanowiła zaproszenie partyjnych „reformatorów” do kompromisu, podobnego temu, jaki reżim frankistowski zawarł z hiszpańską opozycją demokratyczną. Kto wie, czy bez tych działań warszawskie rozmowy doszłyby w ogóle do skutku?

Podstawowym zadaniem rozmów było wmontowanie owych gwarancji do reformowanego systemu. Tadeusz Mazowiecki przypomniał, że nadal obowiązuje słynna formuła Władysława Gomułki: „władzy raz zdobytej, nie oddamy nigdy”. „Tej raz zdobytej władzy partia pod kontrolę powszechnych i absolutnie wolnych wyborów nie oddaje” – konstatował Mazowiecki.

Odpowiedział też Cypryniakowi i Janowi Baszkiewiczowi, którzy pytali o stosunek opozycji do socjalizmu i kapitalizmu: „Uważam ten podział za anachroniczny. Bo nie wiem, czy w Szwecji jest kapitalizm, a w Kambodży socjalizm? Dla mnie i wielu tu siedzących ważniejszy jest podział na totalizm i antytotalizm”. Mazowiecki postulował oddanie jednego programu telewizyjnego opozycji i Kościołowi. Stanowczo też odżegnał się od perspektywy współudziału w rządach. „Nie można z niebytu skoczyć od razu do współrządzenia” – twierdził, deklarując poczucie odpowiedzialności za państwo[25].

Bronisław Geremek wezwał stronę rządową do przedstawienia na następnym spotkaniu modelu reformy władz naczelnych państwa. Pierwsze zebranie zespołu było tylko prezentacją ogólnych intencji, rozgrzewką przed właściwym starciem. Strategiczne decyzje przygotowane zostały przed Okrągłym Stołem, ale toczone na Krakowskim Przedmieściu i w Magdalence rozmowy nie miały charakteru fasadowego. Były to twarde polityczne targi o ostateczny kształt reform.

Wesprzyj Więź

Część projektów zmian pojawiła się dopiero w trakcie negocjacji, inne uległy znaczącym modyfikacjom. Nierzadko ten sam projekt przybierał odmienną postać w zależności od tego, przez kogo był prezentowany. W ferworze dyskusji zdarzały się ewidentne pomyłki, ale też nieoczekiwane zwroty, otwierające drogę do kompromisu. Rozmowy były niekontrolowane.

Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 3/2009


[1] A. Michnik, J. Tischner, J. Żakowski, „Między panem a plebanem”, Kraków 1995, s. 531.
[2] Realny (a nie protokolarny) podział polityczny uczestników pierwszego posiedzenia plenarnego Okrągłego Stołu wyglądał następująco: opozycja solidarnościowa – 25 miejsc, partia – 18, OPZZ – 8, Kościół katolicki – 2, Kościół ewangelicki – 1, tzw. niezależne autorytety – 2.
[3] „Trybuna Ludu”, 7 lutego 1989.
[4] „Trybuna Ludu”, 7 lutego 1989. Por. „Okrągły Stół”, opr. K. Dubiński, Warszawa 1999, s. 221–224.
[5] „Trybuna Ludu”, 7 lutego 1989; „Okrągły Stół”, opr. Dubiński, s. 228–230.
[6] „Okrągły Stół”, opr. Dubiński, s. 231–235.
[7] M. Rakowski, „Dzienniki polityczne 1987–1990”, Warszawa 2005, s. 359.
[8] „Okrągły Stół”, opr. Dubiński, 237–240.
[9] Przemawiali jeszcze Józef Ślisz z „Solidarności” Rolników, Alojzy Pietrzyk, przywódca strajku w sierpniu 1988 r. w kopalni „Manifest Lipcowy”, Jerzy Ozdowski z PRON.
[10] „Okrągły Stół”, opr. Dubiński, s. 247–253.
[11] Tamże.
[12] Konferencja prasowa J. Onyszkiewicza, 8 II 1989, [w:] „Okrągły Stół. Dokumenty i materiały”, red. W. Borodziej, A. Garlicki, Warszawa 2004, t. 3, s. 361–362.
[13] „Trybuna Ludu”, 8 lutego 1989.
[14] Stenogram z pierwszego posiedzenia zespołu do spraw pluralizmu związkowego, 9 II 1989, [w:] „Okrągły Stół. Dokumenty i materiały”, dz. cyt., t. 2, s. 112–136.
[15] Notatka z obrad zespołu do spraw pluralizmu związkowego, 9 II 1989, [w:] „Okrągły Stół”, opr. Dubiński, s. 257-259.
[16] J. Kuroń, „Spoko, czyli kwadratura koła”, Warszawa 1992, s. 78-79.
[17] A. Garlicki, „Rycerze Okrągłego Stołu”, Warszawa 2004, s. 118, 175.
[18] B. Geremek, „Polityka w okresie przejściowym”, „Tygodnik Mazowsze”, 8 lutego 1989.
[19] „Trybuna Ludu”, 11–12 lutego 1989.
[20] Informacja Komitetu Organizacyjnego przy Lechu Wałęsie ds. Okrągłego Stołu, 10 luty 1989 (dalej: „Informacja”).
[21] Stenogram pierwszego posiedzenia zespołu do spraw reform politycznych, 10 II 1989, [w:] „Okrągły Stół. Dokumenty i materiały”, dz. cyt., t. 2, s. 262–286; „Trybuna Ludu“, 11–12 lutego 1989.
[22] „Informacja” 10 luty 1989.
[23] Stenogram pierwszego…, dz. cyt., s. 269–271. Por. K. Gebert, Mebel, Londyn 1990, s. 16.
[24] Stenogram pierwszego…, dz.cyt., s. 280-282; „Informacja” 10 luty 1989.
[25] Stenogram pierwszego…, dz. cyt., s. 285–286.

Podziel się

2
Wiadomość

„… toczone na Krakowskim Przedmieściu i w Magdalence rozmowy nie miały charakteru fasadowego”.
A ja mam inne doświadczenie. Piszę o doświadczeniu, bo byłem uczestnikiem z ramienia Niezależnego Zrzeszenia Studentów obrad „podstolika” edukacji narodowej. Wbrew ustaleniu historyka, były to fasadowe rozmowy, przynajmniej te przy Krakowskim Przedmieściu.

Pierwsze posiedzenia to propagandowe deklaracje/oświadczenia przedstawicieli strony rządowej na jedno kopyto – że my też mamy mandat społeczny, nie jesteśmy gorsi od was. Ci przyzwoitsi którzy byli rozumni mieli straszny kompleks, że są łajdakami. Zapamiętałem jako szczególnie kuriozalne wystąpienia przedstawicielki kół gospodyń wiejskich oraz Naczelnej Organizacji Technicznej („obrady mają się przyczynić do wzrostu samoświadomości inżynierskiej” lub coś na te nutę). Po wystąpieniu przedstawiciela ZSP (reżimowej organizacji dla studentów) podszedł do nas (w tym podstoliku oprócz mnie uczestniczył z ramienia NZS dziś senator Grzegorz Bierecki) wiceprzewodniczący naszej strony dr Janusz Grzelak i powiedział, żeby też coś dla przeciwwagi zagadać. Odebrałem to jako instrumentalne traktowanie na zasadzie „a my też mamy swojego studenta”). Nic nie powiedziałem, bo zupełnie nie rozumiałem co się dzieje, wietrzyliśmy manipulację i nieszczerość naszych liderów, których podejrzewaliśmy o odpuszczenie rejestracji NZS na ołtarzu ważniejszych spraw i nie chciałem temu potakiwać. O Magdalence nie używając tej nazwy powiedziano nam w tajemnicy dopiero kilka dni później między posiedzeniami w ramach próby łagodzenia naszych poglądów, że tam nam już załatwiono rejestrację Zrzeszenia (co było nieprawdą!) byśmy siedzieli spokojnie i nie psuli klimatu do rozmów.

Na chyba trzecim posiedzeniu dwóch współprzewodniczących podstolika wyjęło gotowy tekst nie wiadomo gdzie ustalony podsumowujący ustalenia. Jeśli dobrze pamiętam, był odczytywany i mogliśmy zgłaszać uwagi. Żadnej narady naszej części podstolika poza spotkaniem przed pierwszym posiedzeniem nie było, gdziebyśmy wszyscy przedyskutowali taktykę rozmów. Nie przypominam sobie, aby ostateczną wersję poddano pod głosowanie. Najważniejsze hasła opozycji dotyczące zwiększenia demokracji na uczelniach wyższych, ich większej niezależności na dużym stopniu uogólnienia się tam znalazły, bo reżim już wiedział, że ten fragment społeczeństwa bezpowrotnie utracił, więc nie było przeciw czemu protestować z wyjątkiem braku zobowiązania do rejestracji NZSu, ale zbyto nas tym, że to jest materia na podstolik poświęcony młodzieży (tam też naszych przedstawicieli obie strony zgodnie zbyły).

Miałem 23 lata i za dużo rozumiałem, by nie być podejrzliwym, ale za mało, by podmiotowo brać w tym wydarzeniu udział. Jaki był więc sens udziału NZSu w trzech podstolikach? Jednak przy zwiększającej się nieufności do liderów i doradców Solidarności, większość Zrzeszenia nie była wówczas z Andrzejem Gwiazdą, KPNem czy innymi przeciwnikami Okrągłego Stołu. Po czasie pozytywnie oceniam Okrągły Stół, pewnie można było mocniej zagrać przeciw komunie, ale niewykorzystanie tej szansy nie jest materią na zarzuty etyczne. Jednak niesmak po tym, jak nas traktowali liderzy strony solidarnościowej, których nazwisk tu nie wymienię by nie psuć rocznicowego święta tym, co nie widzieli jak się robi kiełbasę lub politykę, pozostał. Rozumiem, że nam też nie ufali. J.Skórzyński w swojej książce cytuje meldunek ubeka z wypowiedzi jednego z liderów, że obawia się jak nie dojdzie do zgody społecznej, to młodzież pójdzie w terroryzm. Ta osoba nas, NZS miała na myśli, chociaż my tak siebie nie postrzegaliśmy, bo przypominam sobie z tym liderem ciut późniejszą, osobistą rozmowę która mi uzasadnia to przypuszczenie.

Widziałem za dużo drobnych manipulacji i arogancji bym dziś nabożnie podchodził do naszych architektów Okrągłego Stołu, chociaż należy się im uznanie. Demokratycznie Okrągły Stół by nie przeszedł, bo solidarnościowa część społeczeństwa nie była bez własnej winy dojrzała. To był i tak ogromny postęp, wiele więcej demokracji gdybyśmy ją wywalczyli konfrontacyjnie nie potrafilibyśmy „skonsumować”. Warte dyskusji (także w aspekcie etycznym) jest stanowisko Jarosława Kaczyńskiego, że umowę Okrągłego Stołu należało podpisać, a potem ją zerwać. Na dziś tak to wszystko oceniam, może mi się jeszcze zmieni.