Pragnę, aby moje całkowite zamilknięcie było jakąś formą wynagrodzenia za to, co obecnie robi się w naszym kraju ze słowem – pisała siostra Miriam od Krzyża, która przed laty ślubowała milczenie. Dziś Dzień Osób Konsekrowanych.
Można mówić słowami, ale można też mówić… milczeniem. Tę drogę wybrała pustelnica, siostra Miriam od Krzyża. Wymiana listów – za jej zgodą – została opublikowana w miesięczniku „Więź” nr 11/2006 pt. „Dlaczego milczę”
Warszawa, 11 sierpnia 2006 r.
Droga Siostro Miriam,
To dla mnie wielka radość, że zechciała Siostra ze mną „mówić”. Jak wspominałam w jednym z poprzednich listów, swój listopadowy numer „Więź” zamierza poświęcić językowi polskiemu i polskiej duszy.
Język, którym mówimy i którego słuchamy, staje się coraz bardziej niechlujny, okaleczony, prostacki i, niestety, często wcale nie służy porozumieniu – nierzadko wręcz jest narzędziem nieporozumienia i jątrzenia. Zdarza się coraz częściej, że rozmowa nie oznacza spotkania, nie jest rzeczywistym dialogiem, przypomina raczej sytuację, w której wszyscy mówią, a nikt nie słucha. Zalewa nas mowa pusta, brzydka, zakażona i brutalna. A jednak mówimy, sami chcemy mówić i potrzebujemy, aby inni mówili do nas.
Do milczenia wezwany może być człowiek dojrzały emocjonalnie i mentalnie. Bez takiej dojrzałości całkowite milczenie byłoby niszczące
Ograniczenie mówienia okazuje się dla wielu z nas trudne; ci zaś, którzy tęskną za ciszą i wyciszeniem, gotowi są na kilka albo nawet na kilkanaście dni zamilknąć, wyjeżdżają w miejsce odosobnienia, trudno im jednak zazwyczaj wyobrazić sobie, aby przez dłuższy czas mogli w ogóle obejść się bez mówienia, bez rozmowy. A Siostra zdecydowała się zamilknąć i to zamilknąć na zawsze. Dlaczego? Jaki powód i jaki cel ma ten ślub milczenia? Przecież droga życia, którą Siostra wybrała – karmel i pustelnia – już jest bardzo szczególna i ascetyczna. Dlaczego jeszcze ślub milczenia? Co tym milczeniem Siostra pragnie powiedzieć?
Ośmielę się pytać dalej: czy ślub milczenia nie jest przeciwny ludzkiej naturze? Człowiek stworzony na obraz i podobieństwo Boga – którego naturą jest doskonała relacja Ojca, Syna i Ducha Świętego – stworzony jest przecież do relacji. To prawda, że język jest tylko jednym z wielu narzędzi służących budowaniu więzi, jest to jednak narzędzie niezwykle istotne. Sam Bóg zamyślił nas jako osoby posługujące się mową, dlaczego zatem dobrowolnie wyrzekać się mówienia? Jak sens kryje ślub milczenia, skoro dla nas chrześcijan słowo jest takie ważne: „Na początku było Słowo”?
Z tych moich pytań wnioskować by można, że brak możliwości mówienia traktuję jako wielką dolegliwość, niemalże dramat. I tak, i nie. Natłok słów i dźwięków, zwłaszcza tych agresywnych i dawkowanych bez umiaru, bardzo mnie męczy. Lubię ciszę i obcowanie z drugim człowiekiem w milczeniu; zdarza się, że właśnie takie milczenie z druga osobą bywa zupełnie wyjątkowa rozmową… Ale wyjątkowe i bardzo ważne bywają również te rozmowy, w których porozumiewamy się słowami, w których słyszymy barwę i melodię głosu naszego rozmówcy. Czy Siostrze nie brakuje takich rozmów?
Co zmienia życie w milczeniu? Jak milczeniem można komunikować się z ludźmi? Bo to, że w ten sposób najpełniej rozmawiać można z Bogiem, jest oczywiste. Jak milcząc, nawiązywać z nimi więzi, wchodzić w relacje?
Chciałabym pytać dalej, mam jednak poczucie, że pytam już zbyt długo. Poza tym ważniejsza od moich kolejnych pytań jest odpowiedź Siostry.
Najserdeczniej pozdrawiam,
Katarzyna Jabłońska
Szczecin, 28 sierpnia 2006 r.
Pustelnia Najświętszego Serca
„My jedno” (J 17, 22 )
Droga Pani Katarzyno,
Zamilkłam, to prawda, zdecydowałam się jednak odpowiedzieć na Pani pytania, głównie dlatego, żeby podziękować redakcji za jej postawę wobec sprawy kontaktów ks. Michała Czajkowskiego z SB. Jestem Państwu bardzo wdzięczna za szacunek dla człowieka, rzetelność i odpowiedzialność za słowo. Cenię „Więź” i sposób, w jaki mówi o rzeczywistości.
Pyta Pani: dlaczego zdecydowałam się zamilknąć? Ślub milczenia to nie był mój pomysł – była to odpowiedź na wezwanie Boga, posłuszeństwo Drodze, którą mnie prowadzi. Umieszczę to w czasie: w 1971 roku wstąpiłam do Karmelu, w 1978 Pan wezwał mnie do życia pustelniczego, które prowadzę od roku 1984. W tym czasie kilka razy podejmowałam roczne całkowite milczenie i właśnie podczas jednego z tych okresów, 25 września 1999 roku, Pan wezwał mnie do złożenia ślubu dozgonnego milczenia. Zdarzyło się to w czasie Mszy św., podczas której czytano Ewangelię o dwóch synach wezwanych do pracy w winnicy (Mt 21, 28-32). W słowach: „Dziecko, idź dzisiaj i pracuj w winnicy” – usłyszałam wezwanie do podjęcia ślubu milczenia. Potwierdził to potem mój ojciec duchowy swoją zgodą na ten ślub.
Nigdy przedtem nie myślałam o całkowitym milczeniu, pewnie bałabym się takiego zobowiązania. No i oczywiście bałam się. Już po zgodzie na to wezwanie – która była sprawą jasną i oczywistą – przyszły różne lęki. Nie wiedziałam, jak i czy rozwija się człowiek w zupełnym milczeniu. Jednak główną trudnością była świadomość, że wyrzec się słowa to zrezygnować z najprostszego sposobu służenia ludziom w miłości, troska o tych, których w ten sposób zostawiam, których dotąd prowadziłam, troska również o moją rodzinę.
Mimo życia pustelniczego dość dużo rozmawiałam z ludźmi, tak się ułożyło, że wiele osób przychodziło do mnie radzić się w swoich sprawach. Ludzie potrzebują uważnego wysłuchania, podjęcia ich z miłością – to była moja cząstka.
Pyta Pani o powód i cel wezwania do milczenia – nie wiem, czy potrafię to wyjaśnić, Pan to wie. Jednakże w wezwaniu do „pracy w winnicy” była zawarta intuicja obszarów tej pracy i to się potem powoli coraz pełniej odsłaniało i uwyraźniało, i ciągle się jeszcze odsłania.
Nie wyobrażam sobie, oczywiście, aby moja „praca” przez milczenie sama w sobie miała coś znaczyć, jestem jedynie posłuszna Bogu. A posłuszeństwo Bogu w „jednym Ciele”, jakim jesteśmy, ma znaczenie poprzez fakt, że „Wszystko, co Chrystus przeżył, czynił po to, abyśmy mogli przeżywać to w Nim i aby On przeżywał to w nas” (KKK, 521). Tak wierzę. Ta świadomość, taka nadzieja jest mi pomocą w wierności.
Najbardziej wyraźną i prostą sprawą było przekonanie, że mam swoje milczenie ofiarować za Ojca Świętego Jana Pawła II, żeby jak najdłużej mógł mówić. Było moją radością, że rzeczywiście mówił prawie do końca posługi, na czym mu najwyraźniej zależało. Innym obszarem mojej pracy była odpowiedź ślubem milczenia na dewaluację słowa w naszych czasach. Pragnę, aby moje całkowite zamilknięcie było jakąś formą wynagrodzenia za to, co obecnie robi się w naszym kraju ze słowem.
Chciałabym również, aby moje milczenie było znakiem solidarności z ubogimi, w różny sposób niepełnosprawnymi, z wszelkimi „nawiedzonymi”, których świat ma za nic, z ludźmi „bez głosu”; także z „głupimi dla Chrystusa”. Jest dla mnie zaszczytem znaleźć się w ich gronie.
I jeszcze jeden aspekt, początkowo intuicja trudna do zwerbalizowania: wydało mi się, że ten ślub wpisuje się jakoś w ekumenizm modlitwy czy ekumenizm serca, który rozumiem jako wewnętrzną postawę zabiegania o jedność Kościoła we własnym sercu, przez modlitwę; przez to, jak wewnętrznie odnoszę się do Kościoła Prawosławnego i Kościołów Reformacji, do poszczególnych ludzi, jak jestem na nich otwarta, jak się od nich uczę…
Wyczuwałam, że ten ślub życia bardziej radykalnego, powołanie mnicha-pustelnika, ma swój odpowiednik w monastycyzmie prawosławnym. Zmieniłam nawet habit na nieco surowszy. Nazywam go teraz schimą[1] i myślę, że jakoś jestem katolicką schimniszką. Cieszy mnie, że Duch Święty wzbudza na Zachodzie podobne formy życia mniszego jak na Wschodzie.
Najważniejszym obszarem pracy jest moja własna współpraca z łaską tego wezwania i wszystkie inne mają jakiekolwiek znaczenie o tyle, o ile tu jestem wierna.
Każde życie chrześcijańskie jest drogą, pielgrzymowaniem, wewnętrznym ciągłym przerastaniem siebie, wychodzeniem z tego, co już umiemy, ku temu, co jeszcze nieznane. Ta droga stawia nam nowe zadania, odsłania nowe obszary naszej słabości, bezradności, zdaje całkowicie na Boga, w pokorze, opierając się tylko na zaufaniu Jemu. Jezus jest Drogą, idziemy w Nim, ucząc się tego, co Jego, Nim się stając. Pustelnik jest tu może szczególnie wydany na podmuchy wiatru Ducha Świętego – jest sam, wolny, dyspozycyjny, może np. zamilknąć i nic się nie stanie. Oczywiście samemu wybierać sobie trasę byłoby dość ryzykowne, ale gdy Pan woła, można odpowiedzieć jak trzeci Syn: „Oto idę, abym spełniał wolę Twoją” (Hbr 10, 9).
Ostatecznie nie wiem, jaki cel ma mój ślub milczenia i dokąd mnie zaprowadzi. Ufam Bogu. Ten ślub jest poddaniem w posłuszeństwie swojego życia prowadzeniu Ducha Świętego. W jakimś stopniu stanowi również pozwolenie Chrystusowi na kontynuowanie we mnie Jego posłuszeństwa, Jego postawy wobec Ojca.
Wydaje mi się także, że milczenie jest jedynie pewną radykalizacją ślubu ubóstwa. Nie traktuję ślubów rad ewangelicznych w sposób statyczny, jedynie jako zobowiązań do zachowania, choć to oczywiście podstawowe. Jest to dla mnie raczej przestrzeń coraz nowego i pełniejszego oddawania się w Chrystusie. Pragnąć więcej i bardziej. Czy nie jest to bardzo ludzkie pragnienie?
Ubóstwo oznacza nie tylko nie mieć nic dla siebie, ale także nie mieć siebie, nie być dla siebie, pozwolić Bogu zająć we mnie wszystko i wszystkim dysponować. Nic nie mam, czego bym nie otrzymała, wszystko co otrzymałam mam do oddania; także mnie samą. Pan poprosił o jedną małą rzecz: dar mowy. W tym ubóstwie chce zamieszkać On sam, Słowo – zamiast słów. W istocie On prosi o miejsce, żeby mógł mi się bardziej dać, żebym miała Go bardziej do dania.
Jak zawsze z naszym Panem – admirabile commercium…
Pyta Pani, co swoim milczeniem pragnę powiedzieć.
W formule ślubu milczenia, który złożyłam po otrzymaniu wszystkich pozwoleń, 11 marca 2001 roku, prosiłam Abba-Ojca, „by zechciał je [milczenie] uczynić miejscem, w którym może wypowiadać swoje Słowo Miłości do świata”.
Czy ślub milczenia nie jest przeciwny ludzkiej naturze? Ja także stawiałam sobie to pytanie. Z całą pewnością milczenie jest bardzo trudne dla naszej natury, także dla mnie, i to nie z powodu braku rozmów, ale przez to, jak ono nas przemienia, jak nas ustawia wobec całej rzeczywistości, czego od nas wymaga – całkowitego ogołocenia.
Do milczenia zatem wezwany może być człowiek dojrzały emocjonalnie i mentalnie. Bez takiej dojrzałości całkowite milczenie byłoby niszczące. Człowiek prowadzący życie modlitwy i tym samym pracę nad milczeniem zewnętrznym i wewnętrznym, nad umiejętnością mówienia i słuchania – to także istotne przygotowanie. Znaczące są również lata spędzone we wspólnocie kontemplacyjnej, bardzo ważna jest wewnętrzna wolność – kontakty, mówienie, wypowiadanie się nie są niezbędne, są rodzajem służby, skupieniem uwagi bardziej na innych niż na sobie samym. Samotność już nie jest bolesna, nie sięga po innych dla siebie, staje się dyspozycyjnością do kochania innych dla nich samych. To może najważniejsze warunki wstępne do życia w milczeniu tak, żeby ono mogło być rozwojem, a nie degradacją.
Na pewno nikogo bym nie namawiała do podjęcia takiego życia – może ono być przypomnieniem, znakiem prorockim, nie jest normą. Potrzeba nam, tak jak Pani napisała, krótkich okresów zamilknięcia, bo niewątpliwie potrzeba umiejętności milczenia, dla modlitwy, dla poznania siebie i pracy nad sobą, dla wolności wewnętrznej i godności. Nie musimy zawsze mówić, nie na każdych warunkach, jesteśmy ludźmi, a nie bandą orków! To żałosne słuchać radiowych „śniadań polityków”, gdzie wszyscy mówią, ba – krzyczą wręcz, a jeśli ktoś słucha, to jakby tylko po to, żeby wiedzieć, w którym momencie dociąć. Potrzeba takiego mówienia, które słyszy drugiego człowieka, jest odpowiedzią na to, co on rzeczywiście mówi, kim rzeczywiście jest. Pamiętam, jak podczas pewnej rozmowy Pan jednym zdecydowanym duchowym gestem odwrócił mnie od modlitwy, w której trwałam podczas rozmowy, a skierował na człowieka, który do mnie mówił.
Jak On nas szanuje! Trzeba być całkowicie słuchaniem – wtedy rodzi się trafna odpowiedź, pomocna. Myślę, że milczenie nie jest przeciwne relacji – jest otwarciem się na innych, do wewnątrz.
Ważnymi predyspozycjami do życia w milczeniu są: równowaga – właściwa miara wszystkiego, trzeźwość, poczucie humoru – koniecznie trzeba od czasu do czasu obśmiać samą siebie, niedziałanie na siłę, łagodność, choć także zdecydowanie; wszelki brak łagodności jest zresztą przeciwny ciszy wewnętrznej. Nie możemy być dla siebie śmiertelnie ważni, każda zbytnia koncentracja na sobie jest przeszkodą do życia w milczeniu, taki człowiek zapętli się w sobie, nie rozwinie się.
Tak więc milczenie okresowe, takie, które rodzi panowanie nad sobą i nad słowem – chyba obie tak uważamy – dobrze służy ludzkiej naturze. Ale Panią zdaje się nurtować co innego. Powiem tak: jestem głęboko przekonana, że istnieje ścisły związek między milczeniem a mówieniem, ponieważ wszystko rodzi się z ciszy. W Bogu mowa i milczenie są jednym. Słowo rodzone z przedwiecznej ciszy Miłości Ojca przedłuża się i niejako dokańcza w tchnieniu Ducha Świętego, w westchnieniu Miłości: „Jest On – jak trafnie ujął Henri le Saux – milczeniem dopełnień, które odpowiada milczeniu wiecznych początków”. W tym milczeniu poznajemy Słowo, Duch Święty „uczy nas wszystkiego” (J 14,2 6) i „doprowadza do całej prawdy” (J 16, 13), inaczej mamy do czynienia nie z poznaniem, a raczej z intelektualną układanką.
Wydaje mi się, że we wszystkich prawdziwych relacjach taka jedność milczenia i mowy znajduje swoje odzwierciedlenie. Życie ludzkie, społeczne, jest możliwe dzięki pewnej dialektyce milczenia i mówienia, kontemplacji i zaangażowania, uwolnienia się od pożądliwości świata i cieszenia się światem itp. Tak więc rola milczenia w komunikacji między ludźmi, w relacjach, wydaje mi się bardzo ważna, konieczna dla zachowania harmonii. Milczenie na równi ze słowem wpisane jest w rzeczywistość ludzkiego życia. Oznacza komunikację dokonującą się w głębi ludzkiego ducha – to właśnie tu rodzą się: uważność, łagodność, wsłuchanie w drugiego, ciepło i serdeczność, szacunek itp. Milczenie bywa jedyną odpowiedzią na piękno świata i człowieka, nierzadko brakuje słów, aby je wyrazić, zdolna do tego bywa jedynie muzyka czy w ogóle sztuka. Takie milczenie rodzi słowo – jest to słowo bycia. Także inne słowa. Św. Ignacy Antiocheński wyważa to kapitalnie: „Lepiej jest milczeć i być, niż mówić i nie być. Dobrze jest uczyć, jeśli ten, kto mówi, działa. Jeden jest Nauczyciel, który rzekł i wszystko się stało, a to, co uczynił w milczeniu, godne jest Jego Ojca. Ten, kto posiadł prawdziwie słowo Jezusa, może słuchać także Jego milczenia, aby stał się doskonały i umiał działać przez swoje słowo i dać się poznać przez swoje milczenie” (Ef XV, 1-2).
Faktem jest, że w naszym świecie dominuje mówienie i to, obawiam się, zrodzone nie z milczenia. Cierpią na tym relacje, cierpi komunikacja międzyludzka. Cierpi też ludzka wrażliwość na tajemnicę. Gdzie nie ma szacunku dla milczenia i nie ma praktykowania milczenia, tajemnica znika z ludzkiego życia. Rzucamy się na nią z naszymi pojęciami, chcemy ją sobie podporządkować, traktujemy jak zagadkę, a więc jak zadanie do rozwiązania. A tajemnica może się tylko objawić, to dar. Można go jedynie przyjąć, spróbować opowiedzieć, ale nie w pełni nazwać, dopowiedzieć. Razem z wrażliwością na tajemnicę gubimy otwartość na to, co nieskończone, ginie nam z oczu droga wiodąca do przekraczania siebie, w ogóle nie widzimy takiej potrzeby. Wszystko się spłaszcza, a to jest nieludzkie! Człowiek się na to nie godzi, nie umie tak żyć. Pani wie równie dobrze jak ja, a może lepiej, ile w ludziach autentycznej tęsknoty za czymś, czego często nie potrafią nawet nazwać, przeczuwają jednak, że ta tęsknota zaprowadzić ich może do poczucia sensu, dlatego bywa tak silna, nieutulona.
Moje całkowite milczenie, skoro Pan tak chciał, jest pewnie przypomnieniem zapoznanych wartości, raczej znakiem do refleksji niż do naśladowania. Dla mnie zaś jest drogą, także do pełniejszych relacji, choć w ramach mojego powołania pustelniczego, które nie jest mi narzucone, ale ofiarowane; jest najlepiej do mnie dobraną formą życia w świecie.
Rzeczywiście: „Na początku było Słowo (J 1, 1) – tajemnica Boga – Chrystus. W Nim wszystkie skarby mądrości i wiedzy są ukryte” (Kol 2, 2-3); objawione, a ukryte. Ta jedność występuje w całym życiu Jezusa – od dziewiczego poczęcia i narodzenia, przez trzydzieści lat życia na uboczu, w pewnym sensie w milczeniu, poprzez wiele momentów zamilknięcia w czasie publicznej działalności, aż po zamilknięcie w męce – „płodna cisza Słowa na krzyżu” (Instrukcja Kongregacji Instytutów Życia Konsekrowanego: Verbi Sponsa 3) – i ostatni krzyk.
„Słowo stało się ciałem” (J 1, 14) – przemówiło także przez gesty i czyny, wszystkimi wymiarami ludzkiej mowy, nie tylko przez słowa. A przecież to, jak Bóg wypowiada w Nim siebie, nie mieści się w słowach…
W końcu Słowo stało się chlebem – „Jam jest chleb…” (J 6, 35), milczącą Eucharystią, przez wszystkie wieki Kościoła, dzieląc nasz los, jak u Sakramentek w czasie Powstania – wielką ciszą Miłości.
Nie wystarczy słów i nie wystarczą słowa, żeby podjąć ten Dar. Stąd pragnienie ogołocenia, oddania wszystkiego, kenotycznej pojemności służebnicy, Matki Sługi. Tak widzę sens milczenia.
A co zmienia życie w milczeniu? To bardzo szerokie pytanie! Proszę wybaczyć, że moja odpowiedź będzie cząstkowa. Życie w milczeniu prowadzi do harmonii i ładu, sprzyja skupieniu, kieruje cały wachlarz możliwości i działań człowieka ku głębi duszy, eliminuje to, co nieistotne, porządkuje trzy władze duszy: rozum, pamięć i wolę, intensyfikuje oczyszczenie, pogłębia kontemplację – to owoce najbardziej oczywiste. Gdyby chcieć to rozwijać, trzeba by dużo pisać. Zakładam, że mówimy o człowieku, który nie tyle musi ciężko pracować, by osiągnąć ciszę swoich myśli, wyobraźni, pamięci, wspomnień, oczekiwań, emocji, pożądań, lęków itp., ile nad nią czuwać. Jedno podkreślę, bo mnie tego Pan nauczył już po ślubie milczenia. Jeżeli sobie postawię zadanie: zamilknąć całą sobą – będzie ciężko. A jeżeli do tego podejdę tak: całą sobą słuchać Słowa – „Jego słuchajcie” (Mt 17, 15), traktując słuchanie jak „patrzenie ustawiczne na Niewidzialnego” (por. Hbr 11, 27) – sprawa staje się wykonalna.
Praca milczenia w człowieku jest z pewnością bardzo zindywidualizowana, Duch Święty różnie prowadzi. We mnie na razie jest to głównie praca nad szeroko pojętym ubóstwem i trwaniem w postawie eucharystycznej – dla jedności, piękna i misji Kościoła. Brzmi to wyniośle i wzniośle, jestem tym mocno speszona, podobnie jak długością tej „rozmowy”. Obawiam się wpaść w deklamację, proszę wybaczyć, Pani Kasiu, będę się już streszczać. Chciałabym jednak podnieść tu jeszcze jeden aspekt życia w milczeniu: chodzi o stosunek rozumu do stworzenia. Nasz rozum chce wszystko, co go otacza, uchwycić w pojęcia, zawłaszczyć, podporządkować sobie, swobodnie tym operować, oddzieliwszy podmiot od przedmiotu. Mądrość scala, zaś wiedza, którą nabywamy drogą zawłaszczania przez rozum, powstaje z podziałów, z kolejnego wyodrębnienia i określenia, i nieuchronnie dzieli – urodziła się pod drzewem wiadomości dobrego i złego.
Dotyczy to całej rzeczywistości, niestety także Boga, obrazu Boga. Jeżeli się tego ze zbytnią pewnością trzymamy – mamy ideę, a gubimy Boga. Milczenie wymaga puszczenia wolno całej tej operacji myśli, a raczej umiejętności puszczenia wolno, bo przecież w praktyce pojęcia i wiedza są potrzebne. Nie wiem, jak to się ma do teologii, sama jednak przeżywam to bycie bez zawłaszczania jako swoisty powrót do Raju. W duchowości pustelniczej obecna jest idea, biblijna zresztą, przemiany pustyni w rajską ziemię – nie nadaję nazw i nie czynię sobie stworzenia poddanym. To polecenie Boga rozumiem zresztą jako bycie pasterzem stworzenia, a nie jego zachłannym konsumentem. Stworzenie jest przezroczyste, jest ukryciem dla Chrystusa, śladem Boga, jest napełnione Duchem, który wypełnia mnie miłością i życiem – adorujemy razem Stwórcę, każde na swój sposób.
Czy nie potrzebujemy wszyscy, choćby od czasu do czasu, tego milczenia spojrzenia, które ocala rzeczy takie, jakimi są; które wybiera czystość podziwu, a nie konsumpcję, które nie przerabia wszystkiego na śmieci po naszej cywilizacji.
Pyta Pani, jak milczeniem można komunikować się z ludźmi? Czy nie brakuje mi rozmów z bliskimi osobami, jak milcząc nawiązywać więzi, wschodzić w relacje? Trudno to opisać, bo ile ludzi, tyle różnych form i dróg. Nie jest to jednak tak skomplikowane, jakby się mogło wydawać – serce dyktuje sposoby. Dostaję dużo listów i dużo też piszę. Broniłam się przed tym, ale widzę, że tak być musi, taki jest wymóg miłości. Te relacje, które są na całe życie, podtrzymuję przez bliskość wewnętrzną, modlitwę i właśnie listy. Ludzie wiedzą, czują, że o nich pamiętam. W sytuacjach codziennych – bardzo dużo się uśmiecham i śmieję, to najprostsza komunikacja, oczywiście parę słów na kartce, kiedy trzeba, poza tym gest, a czasem też mała pantomima, niech się bliźni pośmieje. Rozmów mi nie brakuję, czuję się blisko wszystkich, których nosze w pamięci i sercu, i których dane jest mi spotykać.
Czy zdołałam odpowiedzieć na Pani zapytania?
Niech Bóg błogosławi we wszystkich poszukiwaniach, niech doprowadzi do wszystkich odpowiedzi w Sobie.
Pamiętam w modlitwie o Pani i całej redakcji „Więzi”.
Miriam od Krzyża, er
[1] Schima, z gr. schema – „wzór”, „wzorzec”, to śluby mnisze w prawosławiu. Istnieją dwa stopnie schimy – mała i wielka. Podczas małej schimy dokonuje się postrzyżyn nowicjusza, który składa ślub wstrzemięźliwości, i wkłada się mnisze szaty. Odpowiada to postrzyżynom na mnicha w Kościele zachodnim. Wielka schima, nazywana „anielskim czynem”, to de facto przyjęcie pustelniczego trybu życia, które wiąże się z przestrzeganiem surowej reguły.
Jako że Karmel nie przewiduje życia pustelniczego na stałe, siostra Miriam od Krzyża złożyła profesję według kanonu 603 kodeksu prawa kanonicznego i tym samym została zwolniona przez Kongregację ze ślubów karmelitańskich. Nadal żyje jednak przy wspólnocie sióstr karmelitanek bosych w Szczecinie.
Bardzo dobrze, że Pan nasz Jezus Chrystus ma w ogrodzie Swym taką duchową perełkę pod postacią Pustelniczki Siostry Miriam od Krzyża.