Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Żydzi i chrześcijanie na wspólnej drodze

Prof. Stanisław Krajewski podczas odbierania Nagrody im. ks. Stanisława Musiała w Collegium Novum w Krakowie 6 marca 2014 r. Fot. Adam Walanus / adamwalanus.pl

Oczekiwanie mesjańskie nadal ma sens. Świat powinien stać się fundamentalnie lepszy, niż jest. Ten sens może uznać i Kościół.

Jesteśmy w drodze. My – Żydzi, my – chrześcijanie, my – ludzie. Ale nie wszyscy tak uważają, nie wszyscy to czują.

Można być w drodze na dwa różne sposoby. Po pierwsze, gdy liczy się tylko cel drogi: dążymy do jakiegoś punktu i przechodzimy drogę, która w zasadzie służy tylko dojściu do celu; celu, który jest nam znany. Po drugie zaś, można być w drodze, nie znając z góry jej przebiegu, a nawet – w skrajnej sytuacji – nie wiedząc dokąd ona prowadzi. Gdy cel jest zakryty, sama droga staje się niejako celem.

Ten pierwszy rodzaj bycia w drodze jest zwyczajny, wszystkim dobrze znajomy. Na drodze mogą być niespodzianki, ale wiemy, dokąd mamy trafić, po czym poznać, że to już koniec drogi. Nawet największe przeszkody i najbarwniejsze przygody nie zmieniają natury tej podróży: Odyseusz wie, że dąży do Itaki, wie, co tam chce zastać.

Drugi wspomniany wyżej rodzaj bycia w drodze jest o wiele rzadszy i bardziej niezwykły: nie wiemy, dokąd zmierzamy, nie mamy jasności, jak poznać, że już osiągnęliśmy cel. Bo nie wiemy, czym ten cel ma być. Klasycznym, biblijnym wyrazem tego drugiego sposobu bycia w drodze jest życie praojca Abrahama. Nasz praojciec Awram awinu wyszedł ze swojej ziemi w nieznane. Wiedział, że ma opuścić „ziemię rodzinną, rodaków, dom ojca” (Rdz 12, 1), by udać się do kraju, który zostanie mu ukazany. Jest mu obiecany przez Boga, ale Abraham nic o nim nie wie. Jest przed nim zakryty. Abraham ma się kierować ufnością, ma spełniać przykazania, ma sprostać próbom, które nadejdą. Liczy się przede wszystkim to, jak postępuje, jak idzie, gdy posuwa się po swojej drodze. Choć dojdzie do owej obiecanej ziemi, obietnica, która odnosi się do jego dzieci, wnuków i kolejnych pokoleń, będzie ciągle poddawana w wątpliwość. Obietnica, że przezeń „będą otrzymywały błogosławieństwo ludy całej ziemi” (Rdz 12, 3).

Jesteśmy w drodze. My – Żydzi, my – chrześcijanie, my – ludzie

Ta obietnica, powtórzona potem, nie mogła być w pełni zrealizowana ani w biblijnej prahistorii, ani w późniejszej historii. Częściowo – owszem. Najpierw ziemia obiecana przypadła Żydom, potomkom Abrahama. Potem cały świat poznał historię Abrahama i dowiedział się o obietnicy. Jednak pełna realizacja obietnicy wykracza poza perspektywę zagospodarowania owej ziemi, poza wizję rozprzestrzenienia się Biblii po całym globie, poza cokolwiek, co może dokonać się w tej epoce, w której żyjemy. Obietnica biblijna odsyła do przyszłości jeszcze nam nieznanej, zakrytej a utęsknionej, przyszłości mesjańskiej. To w tym mesjańskim sensie jesteśmy w drodze, jak napisał kard. Joseph Ratzinger, obecny papież Benedykt XVI: „na drodze ku Temu, który nadchodzi”[1].

Owa biblijna obietnica jest wspólna, ale zarazem dzieli. Gdy mowa o Mesjaszu, widzi się zazwyczaj zasadniczą różnicę pomiędzy judaizmem a chrześcijaństwem. Rzeczywiście, chrześcijanie widzą Mesjasza w Jezusie z Nazaretu. Żydzi – w nikim dotychczas żyjącym, choć w mnogości żydowskich wyobrażeń mesjańskich ważne jest i to, że nieraz pojawiali się ludzie, których chwilowo obdarzano tym mianem. Ostatnia taka próba, która jedną grupę Żydów przeciwstawia wszystkim pozostałym, dzieje się zresztą teraz, na naszych oczach: część spośród skrajnie ortodoksyjnych chasydów odłamu Lubawicz używa określeń mesjańskich w odniesieniu do swego przywódcy, zmarłego kilka lat temu cadyka Szneersona. Żadni inni Żydzi tego nie uznają, wielu z tego drwi. Sytuacja jest wysoce pouczająca. Pokazuje, po pierwsze, żywotność mesjanistycznych motywów w żydowskiej religii, a po drugie, nieuniknioną konfliktowość tego tematu: triumfalizm jednych, którzy głoszą „Oto Mesjasz nadszedł”, wywołuje opór i niechęć innych.

Chrześcijaństwo, rozwijając się, przedefiniowało pojęcia mesjańskie tak, by mówić o odkupieniu wewnętrznym. W odpowiedzi na to od wieków Żydzi pytają, gdzie jest to Królestwo Mesjańskie, co właściwie oznacza koncepcja duszy odkupionej pośrodku nieodkupionego świata. Przecież świat – nasz widzialny świat – się nie zmienił, tzn. nie stał się taki, jaki być powinien. Bo lew ma spokojnie leżeć przy baranku (jak prorokował Izajasz), miecze mają zostać przekute na lemiesze (zapowiadał Micheasz). Oczekiwanie mesjańskie nadal ma sens. Świat powinien stać się fundamentalnie lepszy, niż jest. Ten sens może uznać i Kościół. Oficjalny dokument watykański z 2001 roku, „Lud żydowski i jego święte pisma w Biblii chrześcijańskiej”, napisany pod auspicjami kard. Josepha Ratzingera i z jego przedmową, stwierdza wprost: „mesjańskie oczekiwanie Żydów nie jest daremne”[2].

Jest więc jakiś grunt w sposób niewątpliwy wspólny Żydom i chrześcijanom. Z żydowskiej perspektywy można rzec więcej: to przecież właśnie dzięki chrześcijaństwu cały świat dowiedział się o idei Mesjasza, o mesjańskiej obietnicy. Choć dokonało się to w formie, w której my Żydzi się nie rozpoznajemy, to jednak przy dobrej woli nie sposób jest nie odczuwać wdzięczności. Można powiedzieć więcej również z perspektywy chrześcijańskiej. Ks. Michał Czajkowski pisał, że chrześcijanom nie chodzi tylko o oczekiwanie, iż Jezus przyjdzie powtórnie i również Żydzi zobaczą prawdę. Bo chrześcijanie czekają – wyjaśniał – na pełnię, której nie było, „na pierwsze pełne i ostateczne przyjście Mesjasza”. Bo Nowy Testament nic nie mówi o drugim przyjściu Jezusa ani o powrocie. Okazuje się, że ta nadzieja jest „czymś bardziej wspólnym, niż myśleliśmy”[3].

Choć przyszłość jest przed nami zakryta, możemy powiedzieć za żydowską deklaracją o chrześcijaństwie „Dabru Emet” z 2000 roku: „Różnica pomiędzy Żydami a chrześcijanami nie może być przezwyciężona siłami ludzkimi. Stanie się to, gdy Bóg zbawi cały świat, jak obiecuje Pismo”[4]. Podobnie pisze kard. Ratzinger: „Postać Chrystusa równocześnie łączy i dzieli Izrael i Kościół. Przezwyciężenie tego podziału nie leży w naszej mocy…”. Papież dodaje od razu: „ale podział ten skupia nas razem na wspólnej drodze ku Temu, który nadchodzi. Z tego względu nie może on nas prowadzić do wrogości”[5].

Biblijna obietnica jest wspólna, ale zarazem dzieli. Gdy mowa o Mesjaszu, widzi się zazwyczaj zasadniczą różnicę pomiędzy judaizmem a chrześcijaństwem

Oczywiście dzieli też, choć łączy, historia. Chodzi o historię poprzednich stuleci, o okres Zagłady Żydów w czasie II wojny światowej, a nawet – o wydarzenia powojenne. Wbrew tragicznej historii możliwy jest szacunek. Deklaracja „Dabru emet” stwierdza w cytowanym już punkcie: „Żydzi mogą szanować chrześcijańską wierność ich objawieniu, tak jak my oczekujemy od chrześcijan szacunku dla naszego objawienia. Ani Żyda, ani chrześcijanina nie należy zmuszać do afirmacji nauczania drugiej wspólnoty”. To, co jest podstawą wzajemnego szacunku, może być czymś więcej: podstawą wzajemnej akceptacji. Pomimo różnic, których nie da się „przezwyciężyć siłami ludzkimi”.

Zatem istotnie – jak mówi ks. Czajkowski – oczekiwanie mesjańskie może nas łączyć. Nie powinno to zresztą być zaskoczeniem, bo na poziomie po prostu ludzkim wszystko nas oczywiście łączy: przecież taki sam będzie dla każdego z nas egzystencjalny opis nadziei ostatecznej, czyli oczekiwania na czasy, gdy świat będzie taki, jaki być powinien. Teologiczne wypełnienie tej nadziei jest inne dla Żydów i chrześcijan, ale samo oczekiwanie jest tożsame.

A jak jest z drogą, po której kroczymy? Jak widzieliśmy, kard. Joseph Ratzinger – mówiąc o drodze ku Temu, który nadchodzi – napisał, że to wspólna droga. Czy tak jest istotnie? Jeśli droga, którą wszyscy kroczymy, jest drogą ku mesjańskiemu wypełnieniu, to czy jest wspólną drogą Żydów i chrześcijan? Czy jesteśmy w drodze w ten sam sposób?

Wesprzyj Więź

Przywołajmy rozróżnienie, od którego zaczęliśmy. Jeśli uznamy, że znamy cel, wiemy do czego mamy dojść, to różnice teologiczne w jego opisie przeważą i droga nie będzie wspólna. Jeśli natomiast jesteśmy w drodze na drugi sposób, przeczuwając tylko cel, ale przyznając się, że prawie nic o nim nie wiemy, to wtedy jedyne, co mamy to sama droga, którą kroczymy. I im bardziej kroczymy wspólnie, tym bardziej jest to wspólna droga. Każdy z nas może się przyczynić do tego, by mimo wszelkich różnic była ona naprawdę wspólna.

Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 4/2007. To zapis wystąpienia z okazji IX Dnia Judaizmu, obchodzonego pod hasłem „Na drodze ku Temu, który nadchodzi”, 17 stycznia 2006 r., w bazylice katedralnej w Kielcach.


[1] Joseph Ratzinger, „Wielość religii i jedno Przymierze”, Poznań 2004, s. 109.
[2] Papieska Komisja Biblijna, „Naród żydowski i jego Święte Pisma w Biblii chrześcijańskiej”, Kielce 2002, s. 44.
[3] Ks. Michał Czajkowski, „Co nas łączy? ABC relacji chrześcijańsko-żydowskich”, Warszawa 2003, s. 100.
[4] Tekst deklaracji „Dabru emet” był kilkakrotnie publikowany w języku polskim, zob. m. in. „Więź” 2001 nr 8.
[5] J. Ratzinger, dz. cyt., s. 109.

Podziel się

Wiadomość