Powstanie swojego pierwszego niepodległego państwa Łotysze ogłosili 18 listopada 1918 roku. Obok Rumunów byli jedynymi sąsiadami, którzy nie żywili wobec nas nieprzyjaznych uczuć.
Wojna ze wspólnym wrogiem, jakim był dla Polski i krajów bałtyckich Związek Radziecki, zbliżyły do siebie Rygę i Warszawę. Na przełomie 1919 i 1920 roku przeprowadzono wspólną operację wojskową, w wyniku której dowodzący polskimi siłami gen. Edward Śmigły-Rydz oswobodził Dyneburg wspólnie z wojskami łotewskimi ppłk. Jānisa Puriņša. Traktat ryski kończący zmagania z bolszewikami zaowocował wspólną granicą na rzece Dźwinie. Tym samym Łotwa, obok Rumunii, stała się jedynym sąsiadem, który nie żywił wobec nas nieprzyjaznych uczuć. Jednocześnie okazał się bardzo atrakcyjnym miejscem pracy dla wielu Polaków, którzy za chlebem wyjeżdżali tam na roboty sezonowe czy wręcz osiedlali się na stałe. Warto zwrócić uwagę, że gdy Polska pozostawała jednym z biedniejszych państw Europy o wyraźnym rozwarstwieniu społecznym, Łotwa plasowała się w ścisłej czołówce najlepiej rozwijających się państw europejskich, odnosząc sukcesy gospodarcze na miarę Finlandii czy Szwajcarii.
W granicach nowego bałtyckiego państwa pozostała liczna, można rzec: autochtoniczna polska mniejszość, żyjąca na tym obszarze od XVI wieku, kiedy Łatgalia – Inflanty Polskie – włączona została do Rzeczypospolitej i pozostawała jej częścią do pierwszego rozbioru. Stanowiła integralną część tzw. Kresów. To z tamtych okolic wywodziła się waleczna Emilia Plater, historyk Gustaw Manteuffel, socjolog Bolesław Limanowski czy światowej sławy podróżnik Antoni Ferdynand Ossendowski. Współcześnie największą sławą, ale raczej na północy niż u nas, cieszy się zmarła już Ita Kozakiewicz – Łotyszka polskiego pochodzenia, sygnatariuszka Deklaracji Niepodległości Łotwy, założycielka i pierwsza prezes Związku Polaków na Łotwie, aktywnie uczestnicząca w życiu Polaków w dobie upadku komunizmu. Nad Dźwiną pozostaje ikoną polsko-łotewskiej współpracy, patriotyzmu szczególnego wymiaru, który łączył w sobie umiłowanie odzyskanej po upadku ZSRR łotewskiej ojczyzny, przy jednoczesnej świadomości polskiego pochodzenia.
Radziecki eksperyment
Tym, co odróżnia Łotwę od innych republik bałtyckich i państw powstałych po 1991 roku, jest fakt przyjęcia założenia o jej nieprzerwanej państwowości zainicjowanej w 1918 roku (mimo że niepodległy byt został po 22 latach przerwany przez okupację, która trwała w latach 1940-1991). Tym samym nie można obecnie mówić o II Republice, analogicznie do naszej III Rzeczypospolitej. Łotwa przywróciła przedwojenną konstytucję, uznała też za pozostające w mocy wszystkie umowy międzynarodowe zawarte w latach 20. i 30.
Alergiczna wręcz niechęć Łotyszy do Rosji jest uzasadniona. 50 lat sowieckiej dominacji omal nie wyniszczyło Łotyszy jako nacji. Na Sybir wywieziono elitę intelektualną i gospodarczą kraju. Zagładzie inteligencji towarzyszyła migracja ludności rosyjskiej na tereny Łotwy w celu zasiedlenia wybrzeża robotnikami z ZSRR. Przybyli do pracy w wybudowanych tu specjalnie fabrykach. Zadomowili się i do dziś stanowią 40 proc. ludności kraju. Na ulicach Rygi wciąż słyszy się język wschodnich przybyszy, choć to łotewski jest jedynym oficjalnym. Niektóre części miasta pozostają żywymi enklawami „Wielkiego Brata”. Inne samą nazwą przypominają o rosyjskim „rodowodzie”, np. Przedmieście Moskiewskie, graniczące ze ścisłym centrum bałtyckiej stolicy. Sytuacja Łotwy żywo przypomina obecnie Rzeczpospolitą Obojga Narodów, gdzie pytanie oto: kto jest gospodarzem, mogło nastręczać trudności. Dzisiejsza naddźwińska republika jakby stała się spadkobierczynią tradycji tej nieistniejącej Rzeczypospolitej wielu narodów, gdzie oprócz potoku rosyjskiej i łotewskiej mowy dnia codziennego, okazjonalnie usłyszeć można i polskie pieśni. Z bajkowym wyobrażeniem o Kresach mają one jednak niewiele wspólnego.
Polacy na Łotwie
Porównanie do Kresów nie jest jednak bezzasadne. Gdy pojechałem na Łotwę, byłem świadomy, że Inflanty Polskie, tzw. Kresy Wschodnie, wchodziły w skład przedrozbiorowej Rzeczypospolitej. W medialnym dyskursie obszar zabużański zdaje się być przede wszystkich zawężany raczej do odpadłych województw II RP. Niemniej Łatgalia, choć nie znajdowała się w granicach międzywojennej Polski, zachowywała związki z naszym krajem jeszcze przed stu laty, czego dowodzi nie tylko szereg zasłużonych, wymienionych wcześniej, ale przede wszystkim wciąż pokaźna grupa ludności deklarująca przywiązanie do nadwiślanej ojczyzny.
Co z owych naleciałości, prócz ruin polskich kościołów i dworów, teraz, w jubileuszowym roku, pozostało? Z formalnego punktu widzenia – status mniejszości narodowej (2,1 proc.), której liczebność szacuje się na 41 200 ludzi przyznających się do polskiego pochodzenia. Co jednak przez to rozumieć? Weryfikacja tych deklaracji nie pozostawia złudzeń – ludzie ci w znakomitej większości zatracili znajomość języka – lata komunizmu i dominacji rosyjskiej uczyniły pod tym względem spustoszenie. Do polskości przyznają się i starają się ją kultywować głównie osoby wiekowe i to one przede wszystkim mówią wciąż po polsku, choć rokrocznie do szkół polskich wysyła się prawie tysiąc dzieci. Specyfiką Łotwy i jej mniejszości narodowych jest kwestia religijności. Rzecz godna podziwu – funkcjonują tu na równi trzy wielkie konfesje chrześcijańskie – luteranizm, katolicyzm i prawosławie, żeby wymienić te liczące wiernych w setkach tysięcy, których kapłani uczestniczą w państwowych uroczystościach o ekumenicznym charakterze. Wraz z mniejszościami Łotwa przejęła również wyznaniową schedę „państwa bez stosów”.
Dobre chęci trzeba skonfrontować z faktami – większość osób słuchających polskich mszy nie rozumie języka polskiego
Uszczypliwie można by pokusić się o wyodrębnienie „polskiej religii”, bo tak właśnie należałoby postrzegać tu Polaków – nie jako grupę narodowościową, lecz wyznaniową. Społeczność ta zasila głównie parafie katolickie. Tam też organizowane są – m.in. w kościele Matki Boskiej Bolesnej w centrum Rygi – msze po polsku. Nie umniejszając religijności i wewnętrznemu przekonaniu o polskich korzeniach, trzeba jednak dobre chęci skonfrontować z faktami – większość osób słuchających polskich mszy nie rozumie języka polskiego, śpiewa wyuczone pieśni. Nawet ogłoszenia czytane są po rosyjsku. Byłem świadkiem sytuacji, gdy ksiądz głoszący kazanie przerwał swój monolog i przeszedł na tenże język uświadomiwszy sobie, że wierni nie są w stanie pojąć jego słów. Czy głoszenie mszy w języku polskim ma wobec tego sens?
Koloryt ten naprawdę trudny jest do zrozumienia tym bardziej, że to właśnie udział w polskich mszach zdaje się być dla tych wiernych determinantą polskości.
Jeszcze polskość nie zginęła
Społeczność polska nie pozwala jednak o sobie zapomnieć. Związek Polaków na Łotwie organizuje kilka razy do roku polonijne imprezy. Jedna z nich, Festiwal Kultury Polskiej, odbyła się 15 września w Posiniu i Lucyniu już po raz dwudziesty drugi.
Pierwsza z wymienionych miejscowości to wieś tuż przy rosyjskiej granicy. W XVIII wieku położony tam był majątek rodu Benisławskich, który wydał w dobie rozbiorów słynną poetkę Konstancję z domu Ryck, znaną dziś każdemu studentowi filologii, acz niekojarzoną raczej z Inflantami. Pozostałości pałacu tej rodziny kryją się tam do dziś, porośnięte wysokimi trawami. W ruinie pozostawałby i barokowy kościół pw. św. Dominika, odrestaurowany z funduszy polskiego Senatu. Oto w odległej, skromnie zaludnionej krainie, przypominającej rodzime krajobrazy (czułem się jak na planie „Pana Tadeusza”), wznosiła się w szczerym polu monumentalna, typowa dla polskiego przepychu barokowa świątynia – piękny zabytek który w istocie, dla potomności, należało podźwignąć finansową jałmużną. Problemem jest jednak owa „potomność”. Oto kościół ów otwarty został specjalnie dla uczestników festiwalu. Mszy świętych nie ma tam kto, i dla kogo odprawiać.
Uroczystość zaszczyca obecnością miejscowy biskup, wspomagany przez trzech kapłanów. Na Łotwie znajomość języka polskiego przez księży jest powszechna. Miejsce w ławach zajmują uczestnicy imprezy – w morzu wiekowych pań giną panowie. Garstka przybyszy ściąga na doroczne święto polskości z całej Łatgalii. Za plecami słyszę rosyjskie szepty. Wszystkie czytania przeprowadzają kapłani. Czyżby na sali nie ma nikogo, kto mógłby na głos odczytać fragment Pisma Świętego po polsku? Może nikt nie został oto poproszony, niemniej na festiwalu pretendującym do miana polskiego było to rozczarowujące.
Uroczystości przenoszą się do Lucynia – miejsca narodzin podróżnika Antoniego Ferdynanda Ossendowskiego, u którego pomnika, ufundowanego przez ZPŁ, kwiaty składają przedstawiciele polskiej ambasady w Rydze. Część artystyczna w Miejskim Domu Kultury w Lucyniu to kulminacyjny moment imprezy – polskie śpiewy i tańce ludowe w wykonaniu zespołów z całej Łotwy spotykają się z ciepłym przyjęciem. Pojawia się nieco dzieci z polskich szkół (w całym kraju funkcjonują cztery). Gros artystów stanowią Polacy znacznie starszego pokolenia. Polskie prowadzenie młodej konferansjerki tłumaczone jest na język łotewski, jest to jednak jak się okazuje wymóg prawny – każdej imprezie towarzyszyć musi tłumaczenie w języku urzędowym Łotwy. Wydarzenie otwiera hymn gospodarzy i „Mazurek Dąbrowskiego”, wieńczy zaś „Rota”. Poczęstunek jest okazją do wymiany uprzejmości, na suto zastawionych na tę okoliczność stołach brakuje jednak typowych polskich dań.
I w takich to okolicznościach odbył się kolejny Festiwal Polskiej Kultury. Sympatyczny prezes ZPŁ Ryszard Stankiewicz już pod koniec imprezy zapowiedział kolejną edycję w na 2019 rok.
Widoki na przyszłość
Warto wspomnieć, że jednocześnie w Rydze polskie stowarzyszenie „Silesia” organizowało imprezę dla ryskich Polaków – cieszącą się zainteresowaniem wielu rodzin, w tym młodych i co warto podkreślić, niekoniecznie tylko naszych rodaków. Niestety nie miałem możliwości w niej uczestniczyć. W ogóle mój pobyt na Łotwie naznaczony był do pewnego stopnia jednostronną obserwacją – faktycznie przyjrzałem się wyłącznie tym starszym Polakom, dzięki którym właśnie można by szukać kresowych pierwiastków w Rydze i Łatgalii. A społeczność to specyficzna i – nie jedyna. Nad Dźwiną istnieją obok siebie różne środowiska poczuwające się do polskości. Aktywność Polaków na Łotwie zdaje się mieć jednak charakter incydentalny, a nawet jeśli zorganizowany, jak w przypadku klubu „Gawęda” (wieczory kulturalne), to swym zasięgiem obejmuje uczestników liczonych na palcach obu rąk. Nie wszyscy tej wspólnoty potrzebują. Wśród łotewskich Polaków znaleźć można także tych, którzy wybrali sobie to miejsce do pracy bądź tu założyli mieszaną rodzinę. Odrębną grupę stanowią turyści i pielgrzymi.
Potrzeba zrzeszania się jest powszechniejsza pośród starszego pokolenia – osób, które bez względu na kraj zamieszkania, uzyskują czas na realizację siebie dopiero po latach życia i dojściu do pewnej stabilizacji. Dla owych wiekowych mieszkańców Łotwy język polski jest językiem szanowanym, ale obcym. Od lat w Łatgalii członkowie ZPŁ wspominają swe korzenie w pewien wypróbowany sposób. Dla nich westchnienie za Polską sprowadza się do odśpiewania pieśni, tańca, wspólnego spotkania kilka razy do roku. To emerytura, styl atrakcyjnego przeżycia starości, hobby. Zdaje się, że ich wizja Polski i polskości jest pewnym wyobrażeniem. Tu powraca fundamentalne porównanie do Kresów, bowiem jak my nad Wisłą idealizujemy sobie tę wyśnioną krainę, tak i tutejsi mieszkańcy polskiego pochodzenia zdają się mieć pewien uproszczony, zgoła odmienny od rzeczywistości, obraz naszego kraju. Wspólne śpiewanie „Roty” budzi pewne emocje. To przejaw przynależności. Nie mam prawa oceniać tych ludzi, ale zwraca uwagę, że choć w deklaracjach odwołują do Polski, i uczęszczają na polskie msze, to jednak wartości tych nie byli wstanie przekazać następnym generacjom, swym dzieciom i wnukom. Ich brakowało na festiwalu w Posiniu najbardziej.
Podczas tegorocznych uroczystości upamiętniających bitwę pod Kircholmem dzieci z Polskiej Szkoły Średniej im. Ity Kozakiewicz w Rydze porozumiewały się między sobą po rosyjsku. Myśląc o kolejnym wspólnym świętowaniu, nie spodziewajmy się ujrzeć przedstawicieli nowego pokolenia. Inicjatywy tej życzliwej i pełnej energii społeczności niebawem przeobrażą się w nieustanną żałobę po zmarłych artystach, wspominanych w tym, zamkniętym w gruncie rzeczy, gronie.
Być może lepiej owe inicjatywy traktować jak promocję nadwiślanej kultury wśród Łotyszy niż umacnianie polskości wśród naszej zabużańskiej diaspory? Świat ten, przynajmniej w odniesieniu do Łatgalii, zdaje się być skazany na wymarcie, choć pewnie wielu wcześniejszych obserwatorów tej społeczności już nieraz wieszczyło jej rychły koniec.
Dziekuję serdecznie za ten artykuł. Niewiele mówi się i nie za bardzo pamięta się w Polsce o Łatgalii (a nawet i dalszych terenach)- to wydaje się tak daleko, zarówno pod względem geograficznym jak i (moze bardziej) – bo ja wiem – myślowym. Zastanawiam sie w ilu kosciołach jeszcze kryją sie polskie nagrobki, do których mało kto z Polski trafia jak te nasze rodzinne odnalezione przez nas w Rikavie (w domu wspominało się po prostu Ryków…) i Vilace.