Jesień 2024, nr 3

Zamów

Ks. Kaczkowski: Jesteśmy zdiagnozowani na śmierć

ks. Jan Kaczkowski. Fot. Więź

Chcę Państwu polecić absolutnie niezwykłe lekarstwo, niezbędne tym, którzy zbliżają się do śmierci, i tym, którzy za chwilę zostaną osieroceni przez kogoś ze swoich ukochanych. Tym lekarstwem jest bliskość – mówił ks. Jan Kaczkowski.

Fragment książki Katarzyny Jabłońskiej i ks. Jana Kaczkowskiego „Żyć aż do końca. Instrukcja obsługi choroby”, Wydawnictwo Więź, Warszawa 2017.

Katarzyna Jabłońska: Już sama myśl o możliwości śmierci tych, których kochamy, napełnia nas bólem. Sama chciałabym, gdyby ktoś z moich najbliższych miał umierać przede mną, móc towarzyszyć mu w tym odchodzeniu (podobnie chciałabym, żeby moi ukochani byli blisko, kiedy ja będę umierała). Wydaje mi się to wyjątkowym przywilejem, wręcz łaską. Pozwól, że przywołam tu doświadczenie moich przyjaciół: dojrzała kobieta, matka dwóch dorosłych córek, już babcia, umiera na raka. Ostatni czas życia spędza w domu, otoczona czułą troską najbliższych. Tego wieczoru, kiedy ma nastąpić kres, jedna z jej córek spędza z nią popołudnie i wieczór, wraca do swojego domu, po czym – wiedziona przeczuciem – idzie ponownie do mieszkania rodziców. Chora umiera bardzo spokojnie w swoim łóżku, w którym przytulają się do niej mąż i córka.

Ks. Jan Kaczkowski: Każdy marzyłby o takiej śmierci. Tam wydarzył się cud bliskości.

Większość z nas – ja też – chciałaby umierać w domu, we własnym łóżku, w otoczeniu najbliższych. Jeśli istnieje taka możliwość – zbliżający się do kresu życia chory nie wymaga stałej opieki medycznej, a jego bliscy są w stanie sprostać temu wyzwaniu – warto odważyć się przeżyć śmierć swojego bliskiego, jak to bywało kiedyś, w domu, w gronie najbliższych. To może być nie tylko bardzo dobre, pełne sensu doświadczenie dla umierającego, ale również dla tych, którzy towarzyszą mu w umieraniu.

Ludzie chorzy oraz ich najbliżsi szukają często cudownych uzdrawiających specyfików – zwłaszcza ci drudzy się na tym fiksują – potrafią włożyć w to mnóstwo energii, wydać duże pieniądze. A ja, ks. Jan Kaczkowski, chcę Państwu polecić absolutnie niezwykłe lekarstwo, niezbędne tym, którzy zbliżają się do śmierci, i tym, którzy za chwilę zostaną osieroceni przez kogoś ze swoich ukochanych. Tym lekarstwem jest bliskość. Tym, którzy ją praktykują, lepiej się żyje, choruje, umiera i przeżywa żałobę.

Śmierć może być procesem budzącym lęk, wręcz przerażającym. Musimy przecisnąć się przez ten „kanał rodny śmierci” do – jak my, chrześcijanie, wierzymy – nowego życia

Towarzyszenie w umieraniu bliskiemu człowiekowi to zazwyczaj bardzo ważne doświadczenie dla jednych i drugich. My w puckim hospicjum, jeśli taka jest wola rodziny, o każdej porze dnia i nocy zawiadamiamy, że ich chory przybliża się do śmierci. Rodziny, a także przyjaciele naszych pacjentów często chcą towarzyszyć im w umieraniu. Nie zawsze jest im to dane. Ci, którym nie udało się zdążyć na czas – bywa, że spóźnili się zaledwie kilka minut – najczęściej bardzo to przeżywają, rozpaczają. Pocieszeniem jest dla nich zazwyczaj świadomość, że ich bliski nie umierał w samotności, że na przykład towarzyszył mu ksiądz.

Jednak bywa i tak, że niektórzy odchodzący chcą umierać w samotności. Zdarza się, że czuwający przy łóżku chorego zostawi go zaledwie na chwilkę, a umierający wykorzystuje ten moment, żeby odejść – jakby się chciał wymknąć niepostrzeżenie. Może śmierć jest tak intymnym przeżyciem, że niektórzy wolą być w momencie umierania sami?

Ty jednak o każdej porze dnia i nocy, jeśli tylko jesteś w hospicjum lub w jego pobliżu, stawiasz się przy łóżku umierającego. Czasem towarzyszysz mu w umieraniu w pojedynkę, czasem razem z jego bliskimi.

– Towarzyszenie człowiekowi w umieraniu to jedno z moich najważniejszych zadań w hospicjum i w ogóle w moim kapłaństwie. Śmierć jest momentem, w którym umierający staje się wyjątkowo kruchy i bezbronny. Jest jak noworodek, który przychodzi na świat. Przypominam więc trochę położną, pomagającą w tych szczególnych, powtórnych narodzinach.

To porównanie śmierci do narodzin mnie samej przynosi pewną ulgę, kiedy myślę o śmierci osób szczególnie mi bliskich i kiedy myślę o perspektywie własnej śmierci.

– Śmierć w umierającym i jego bliskich budzi zazwyczaj lęk. To oczywiste. We mnie też budzi ona niepokój.

Sam nie pamiętam oczywiście swojego przyjścia na świat, ale byłem przy narodzinach dwójki dzieci, wiem, jak się to odbywa, zatem mogę sądzić, że także dla przychodzącego na świat dziecka sam proces narodzin nie jest raczej radosnym doświadczeniem. Wydaje mi się, że to musi być trudne przeżycie – świat, na który przychodzimy, jest obcy i w chwili narodzin dla niemowlęcia – z jego perspektywy – chyba raczej mało przyjazny. Zna ono przecież tylko brzuch swojej mamy od wewnątrz, tam żyło w przyjaznym środowisku.

Katarzyna Jabłońska, ks. Jan Kaczkowski, „Żyć aż do końca. Instrukcja obsługi choroby”, Wydawnictwo Więź, Warszawa 2017

(Być może pozycja embrionalna, w której czasami śpimy, to podświadoma tęsknota za poczuciem bezpieczeństwa z czasów życia płodowego?) Kiedy jednak w brzuchu mamy zrobiło się za ciasno, każdy z nas – oczywiście poza urodzonymi przez cesarskie cięcie – musiał przecisnąć się przez wąski kanał rodny. Proces narodzin siłami natury boli, przypuszczam, nie tylko rodzącą, ale i jej dziecko. A pierwszy krzyk dziecka, zaraz po narodzinach, wcale nie wydaje mi się krzykiem radości, a raczej przerażenia. Niemowlę atakują przecież chłód, światło i zupełnie inna rzeczywistość niż ta, w której dziecko dotychczas się rozwijało. Ta nowa rzeczywistość swą intensywnością milionkrotnie przekracza tę z brzucha mamy, co dla takiego bezbronnego dziecka musi być czymś arcytrudnym. Jednak potem, w miarę dorastania, nie chcemy się już cofnąć i wrócić do brzucha naszej matki.

Wesprzyj Więź

Podobnie jest ze śmiercią – ona sama może być procesem budzącym lęk, wręcz przerażającym. Tu też musimy się przecisnąć przez ten „kanał rodny śmierci” do – jak my, chrześcijanie, wierzymy – nowego życia.

Każdy z nas jest w stu procentach zdiagnozowany na cielesną śmierć. I w tej diagnozie nie ma szansy na błąd. Idea medycyny paliatywnej w swojej mądrości stara się ten nieuchronny lęk przed śmiercią, dotykający każdego z nas, łagodzić. I niech mi Państwo wierzą, że to się udaje. Naprawdę można dobrze przeżyć swoją śmierć, do tego trzeba się jednak odpowiednio przygotować.

Tytuł pochodzi od redakcji.

Podziel się

3
2
Wiadomość