Podczas tegorocznego Warszawskiego Festiwalu Filmowego wygrała publiczność. W gąszczu festiwalowych propozycji każdy mógł znaleźć coś dla siebie.
Warszawski Festiwal Filmowy to już 34 wielkie święto kina w stolicy. W ciągu dziesięciu dni zostało wyświetlonych 190 filmów z 61 krajów z całego świata. Fabuły, dokumenty, krótkie metraże to okno na świat jesiennej Warszawy. WFF składa się z wielu różnorodnych sekcji, pokazów specjalnych i pozakonkursowych, wśród których każdy może znaleźć coś dla siebie.
Podczas uroczystego otwarcia Stefan Laudyn, dyrektor Festiwalu, odwołał się do historii wydarzenia. Odpowiadając na pytanie jaka była droga do powstania imprezy, powiedział: „była prosta – wiodła pod górę”. Te symboliczne słowa wydają się być coraz bardziej adekwatne do sytuacji. W tym roku szerokim echem odbił się m. in. list dyrektora WFF poddający w wątpliwość zasadność użycia sformułowań widz oraz widzka, a także apel do Tomasza Thuna-Janowskiego, dyrektora Biura Kultury m. st. Warszawy. Pomimo początkowych trudności kino jak co roku się tym nie przejęło i odpłaciło nam ciekawymi seansami.
Nużąca koegzystencja
Filmem otwarcia tegorocznej 34. edycji WFF był „Tramwaj w Jerozolimie” w reżyserii Amosa Gitaia z Mathieu Amalriciem, znanym m.in. z „Wenus w futrze” Romana Polańskiego i „Motyl i skafander” Juliana Schnabla.
Akcja rozgrywa się w tytułowym tramwaju, w którym jak w lustrze odbijają się codzienne radości, problemy i smutki miasta trzech religii. Tramwaj to też miejsce spotkania dwóch narodów, Palestyńczyków i Żydów. To tutaj jak w zarodku wykluwają się mniejsze i większe konflikty, wybuchają emocje i powielają stereotypy.
Jest w tym filmie kilka ciekawych scen. W jednej z nich poznajemy matkę i syna. Postawnej kobiecie usta się nie zamykają. Nadaje ton życiu dorosłego syna i wszystkim wokół. Jej największym nieszczęściem jest brak wnuka, za który obwinia syna. Przerywa modlitwę chasydowi i dziwi się, że ten nie patrzy za okno. Opowiada kolejnym pasażerom o swoim życiu i troskach. Milczący syn już dawno skapitulował. Przegrał walkę z zaborczą matką. Nawet niewiele mówi. Druga scena to zabawny obraz narodowego charakteru Izrealczyków, którym nie zamykają się usta i wszystko wiedzą lepiej. Drugi trener drużyny piłkarskiej Beitaru Jerozolima podczas wywiadu nie pozwala dojść do słowa nowemu trenerowi, odpowiada za niego, głównie niezgodnie z prawdą, a wszystkie próby przejęcia przez selekcjonera inicjatywy, kończą się fiaskiem, łącznie z motywowaniem zawodników do cięższych treningów.
Niestety „Tramwaj w Jerozolimie”, dzieło o koegzystencji dwóch zwaśnionych narodów, jest mało odkrywcze. Film otwarcia zdecydowanie rozczarował, powielając stereotypy, które już wielokrotnie widzieliśmy na ekranie. Ironiczna metafora podzielonego miasta nie unosi swojego ciężaru. Pod pozorem głębi kryje się naiwność i kolejne schematy. Zdecydowanie ustępuje nawet portretom miast Woodego Allena. Amerykański reżyser opowiada własne uniwersalne historie, pomimo, że często działa „na zamówienie”. W ciągu kilkunastu minut zbliża nas bardziej do Londynu, Barcelony czy Paryża niż Gitai podczas całego seansu. Przywołane filmy Allena są zabawne, świeże i autentyczne. Charakteryzują się dobrym rytmem, czego nie mogę powiedzieć o „Tramwaju w Jerozolimie”. Obraz Gitaia skłania głównie do ziewania. To nie powinno mieć miejsca podczas otwarcia festiwalu.
Świat bez litości
„Szkolny autobus” w reżyserii Luisito Lagdameo Ignacio można było zobaczyć w ramach konkursu międzynarodowego. Obraz rozpoczyna scena porwania małej dziewczynki wracającej ze szkoły. Wsiada do „szkolnego” autobusu pod pretekstem szybszego powrotu do domu. Gdy zdaje sobie sprawę z tego co naprawdę się wydarzyło jest już bardzo daleko od rodziców. Jej nowy dom to zdezelowany bus pełen dzieci, które pracują na ulicach Manilli, stolicy Filipin. Maya odkrywa środowisko bezwzględnej ulicy, do tej pory obcą jej biedę i głód. Pomimo tych przeciwności dziewczynka nie rezygnuje z marzeń o powrocie do domu.
Obraz filipińskiego społeczeństwa, który prezentuje reżyser L. I. Ignacio nie zna litości, to świat absolutnie zły, pozbawiony litości i złudzeń. To świat bliski estetyce Wojciecha Smarzowskiego, podobny do tego w „Klerze”, w którym przesyt zła często ociera się o kicz i nikt, nawet ci o ludzkich odruchach, nie jest naprawdę dobry. W „Szkolnym autobusie” dzieci trudnią się żebraniem i sprzedawaniem siebie za porcję ryżu oraz zupy podanej w foliowym worku. Wąchają klej po to, by zabić głód w trakcie pracy. Starają się przetrwać z dnia na dzień w bezwzględnym świecie.
Film jest ostra krytyką filipińskiego społeczeństwa, jego korupcji, układów i znieczulicy. Reżyser nie znajduje rozwiązania na poprawę tego stanu rzeczy. Poza porwaną jako ostatnią Mayą żadne z dzieci nie chce wrócić do domu. Nawet pewna siebie i wygadana Linda skrywa tajemnicę, w jednej ze scen dowiadujemy się, że była wykorzystywana przez ojca.
W finale rozegra się tragedia. Czy Mai uda się wrócić do domu? Historia pozostaje otwarta mimo, że nic nie wskazuje na pozytywne zakończenie.
Pozornie opowieść o umieraniu
„Euforia” wyświetlona w sekcji pokazów specjalnych to przyjemny, kameralny film w reżyserii włoskiej aktorki i reżyserki Valerii Golino.
Bracia Matteo i Ettore tak naprawdę dopiero się poznają, a zmusza ich do tego ciężka choroba jednego z nich. Mężczyźni zbliżają się do siebie jak nigdy dotąd. Matteo mieszka w Rzymie, jest odważny, czarujący i pełen energii. To człowiek sukcesu. Ettore pozostał w rodzinnym miasteczku, gdzie dorastał wraz z bratem. Jest spokojnym, uczciwym człowiekiem, który trzyma się swoich zasad. Te dwa różne byty nagle się przecinają. Dystans i delikatność ulega euforii, wirowi życia i odwrotnie. Ponowne spotkanie zmienia postawy i spojrzenie na świat.
„Euforia” pozornie jest opowieścią o umieraniu. To jednak przede wszystkim historia o odbudowywaniu zerwanej więzi między braćmi, których różni niemal wszystko, status społeczny, styl życia i zasady. To też film o wielkim poświęceniu i miłości dla drugiego człowieka oraz obraz, który uczy pokory, szacunku i zrozumienia, by z godnością przyjmować to, co nas spotyka.
Portret zmierzchu komunizmu
„Delegacja” okazała się jego zwycięzcą konkursu międzynarodowego. Akcja filmu Bujara Alimani rozgrywa się w 1990 roku w Albanii, do której przyjeżdża międzynarodowa delegacja oceniająca postęp reform mających przybliżyć kraj do przystąpienia do OBWE. Jedna z głównych osi nacisku dotyczy przestrzegania praw człowieka.
W tle wizyty rozgrywa się dramat uwięzionego ze względów politycznych profesora Leo i jego przyjaciela z czasów studiów w Pradze – członka europejskiej delegacji. Leo od 16 lat przebywa w więzieniu na odległej prowincji. Przez wiele lat nie widział się z przyjacielem i nie poznał szesnastoletniej córki. Nagle po tak długiej odsiadce staje się niezwykle cenny dla rządu. To od niego zależy powodzenie europejskich negocjacji kraju. Leo może przekonać delegację do pozytywnych zmian w Albanii. Nie jest to jednak tak proste jak się wydaje.
Film opowiada dramatyczną historię Albanii, przybliża postawy ludzi oddanych partii i tych, którzy nie godząc się na zastaną rzeczywistość musieli zapłacić najwyższą cenę. „Delegacja” to portret zmierzchu komunizmu. Dosadnie prezentuje podziały w albańskim społeczeństwie, wzajemną nieufność, strach i toksyczność totalitarnego ustroju.
Z marzeniami u fryzjera
„Graniczne cięcie” to świetny dokument w reżyserii Igora Chojny o Osinowie Dolnym, miejscowości tuż przy niemieckiej granicy, o największej liczbie zakładów fryzjerskich na metr kwadratowy na świecie.
Życie toczy się tu wokół fryzjerstwa. Przez wszechobecne megafony nadawane są informacje o promocjach na fryzury, ksiądz na mszy błogosławi fryzjerom, a klientami są Niemcy z przygranicznych miejscowości. W ten sposób oszczędzają kilka euro na usłudze.
Goście w podeszłym wieku, głównie niemieccy emeryci, snują opowieści o czasach młodości. Fotel fryzjerski skłania do wypowiedzi. Klienci dzielą się swoimi marzeniami, lękami i historiami z życia. Opowiadają o swoich związkach, rozwodach, pojawia się miejsce na dyskusje na temat wypędzeń, wojny, kradzieży samochodów, a także stereotypowe opinie o narodach po obu stronach Odry.
W tym środowisku rozgrywa się historia dwóch kobiet. Halina, doświadczona przez życie, niezwykle wygadana i zabobonna fryzjerka, współpracuje z młodą i beztroską asystentką Andżelą. Pierwsza wiedzę na temat świata czerpie głównie z kolorowych tabloidów. Młoda dziewczyna z kolei regularnie gra w lotto i snuje marzenia o kredycie na własne mieszkanie. Halina próbuje przekazać Andżeli wiedzę na temat fryzjerstwa i życia. Traktuje ją jak córkę, której nigdy nie miała. Chciałaby, żeby młodsza koleżanka pracowała z nią do końca jej życia, a po śmierci dobrze ją wspominała. Ich relacja zostanie jednak wystawiona na próbę, a powodem tego stanu rzeczy będą pieniądze.
***
Festiwal w tym roku nie zachwycił. Jednak w gąszczu propozycji każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Moją perełką WFF było przywołane wyżej „Graniczne cięcie”. Warto również zwrócić uwagę na prezentowane w konkursie międzynarodowym „7 uczuć” Marka Koterskiego z zaskakującą kreacją jego syna Michała Koterskiego.
Przede wszystkim jednak jak co roku wygrała publiczność, której werdykt poznamy w plebiscycie. Warszawskie święto kina dobiega końca i zaprasza ponownie za rok. Na pewno znowu będzie w czym wybierać!