Ujawnianie informacji na temat nadużyć seksualnych w Kościele ma ogromny sens i pozostaje ważnym krokiem na drodze oczyszczenia Kościoła. Mija się jednak z celem, jeśli jest jeszcze jednym elementem kreowania wizerunku.
Kiedy w lutym 2002 roku amerykański dziennik „Boston Globe” zaczął ujawniać pierwsze informacje o przestępstwach seksualnych duchownych wobec nieletnich inny był świat, inny był Kościół i inne były media. Po pierwszej fali skandalu seksualnego w Kościele wszyscy stanęliśmy oniemiali wobec czegoś niespotykanego i nieznanego. Kościół okazał się miejscem zgorszenia, co samo w sobie było gorszące. Przekazom towarzyszyły wówczas niezwykłe emocje, a media, prócz oczywistej chęci pokazywania prawdy i pomocy ofiarom, nabierały często demaskatorskiego i sensacyjnego posmaku.
Dziś, po blisko 20 latach, mamy kolejne odsłony skandalu, ale czujemy, że klimat wokół niego jest już inny. Temperatura emocji pozostaje zdecydowanie niższa, mniej sensacji i demaskacji w mediach, mniej jakby „dowalania” Kościołowi. Ale i po Kościele coraz więcej ludzi spodziewa się coraz mniej. Dziś praktycznie już nikt Kościoła nie atakuje, za to coraz więcej ludzi odchodzi ze smutkiem. I to powinno dawać do myślenia.
Kościół jako przestępca i ofiara
Trzeba uznać, że Kościół w skandalu pedofilskim ma wyjątkowo trudną sytuację, a to za sprawą występowania w podwójnej roli: ofiary i przestępcy. Na tym polega jego dramatyczna sytuacja. Przestępcy seksualni w koloratkach występują w podwójnej relacji: w pierwszej kolejności ranią konkretne ofiary, ale po drugie, ranią sam Kościół. Znamienne są tu słowa św. Pawła o Kościele: „Gdy cierpi jeden członek, współcierpią wszystkie inne członki” (1 Kor 12, 26). Wokół tego zdania papież Franciszek skomponował swój List do Ludu Bożego z 20 sierpnia 2018 r.
Musimy się zgodzić, że do opinii publicznej dociera tylko pierwszy wymiar. Rana zadana Kościołowi przez duchownego musi pozostać póki co ukryta, nie wolno się na nią powoływać, ani nią epatować. To część tajemnicy Kościoła i jego kenozy. Mało kto widzi dzisiaj w Kościele ofiarę nadużyć seksualnych niektórych duchownych, za to chętnie utożsamia się jednego duchownego przestępcę z całym Kościołem.
Ta trudna sytuacja Kościoła wymaga odpowiedniego namysłu, rozeznania, działań i komunikacji. Przez ostatnie lata zrobiono na tym polu wiele. Odpowiedzią na nowe – w sensie powszechnej świadomości – zjawisko było wypracowanie odpowiednich procedur postępowania wobec duchownych podejrzewanych o przestępstwa seksualne, choć i tu należy odnotować zbytnią opieszałość. Ciągle jednak pozostało wiele do zrobienia. Zwłaszcza, że Kościół stoi dziś przed koniecznością odbudowania wiarygodności i zaufania. W wypracowywaniu jego nowej postawy widzę konieczność uwzględnienia trzech fundamentalnych kwestii.
Dobro instytucji czy dobro człowieka?
Po pierwsze, trzeba uświadomić sobie konieczność radykalnego i dogłębnego oczyszczenia przez Kościół. A to dokonuje się zawsze na drodze kenozy, umniejszenia, uniżenia. Jego funkcjonowanie opisuje ewangeliczna przypowieść o ziarnie gorczycy (por. Mt 13, 31-32). Kościół swoimi rozmiarami i zasięgiem oscyluje między dwoma ekstremami: od niezwykle małego ziarna z jednej strony, do nieproporcjonalnie wielkiego drzewa z drugiej.
Wszystko wskazuje na to, że obecnie jesteśmy na drodze w kierunku ziarna gorczycy. Kościół musi stracić rozmiary doczesne, wpływy, stan posiadania, wszystkie światowe atrybuty i stać się małym ziarnem gorczycznym, ale z odbudowanymi wewnętrznymi siłami i wiarygodnością ewangelizacyjną. Nie za bardzo jestem dziś przekonany do gigantomanii stadionowych przedsięwzięć ewangelizacyjnych. Ubóstwo materialne i apolityczność będą Kościołowi tylko sprzyjać. Kościół nie powinien dziś szukać siły i potęgi w doczesnym rozumieniu, ale dbać o siłę ducha, wewnętrzną moc, która płynie z Ewangelii i Krzyża Chrystusa.
Po drugie, Kościołowi potrzebne jest wypracowanie nowego sposobu komunikowania się ze społeczeństwem. W tym obszarze dają się dostrzec dwie skrajne postawy: albo totalne milczenie, tworzenie muru, przez który nie przebije się żadne pytanie i prawda – albo coś zupełnie przeciwnego, czyli naiwne i nieroztropne gadulstwo, graniczące z chęcią przypodobania się mediom, w tym także sięganie po światowy PR i marketing. Kościół tymczasem powinien zawsze podążać drogą prawdziwej otwartości, w duchu prawdy i ewangelicznego mówienia „tak tak; nie nie” (Mt 5, 37).
Dziś praktycznie już nikt Kościoła nie atakuje, za to coraz więcej ludzi odchodzi z niego ze smutkiem. I to powinno dawać do myślenia
Właściwą postawę komunikacyjną pokazał papież Franciszek podczas konferencji prasowej w drodze powrotnej z Irlandii. Jego postawa sprowadzała się do mądrego milczenia. Bo są przecież różne milczenia.
Może być takie milczenie, które jest przemilczeniem, ukrywaniem, zamiataniem pod dywan, a nawet zmową milczenia. I takie milczenie, które jest pokornym uznaniem prawdy, przyznaniem, że wobec oczywistych faktów nic się już powiedzieć nie da. Milcząc, przyjmujemy z pokorą prawdę. Papież Franciszek pokazuje ten drugi typ milczenia.
W ślad za nim Kościół powinien skończyć z obroną wizerunku, marketingiem, PR-em, a zacząć rozmawiać ze społeczeństwem w duchu mądrości. Dziwię się, że dziś mamy problem na tym polu, przecież od samego początku Kościół musiał wypracować apologetykę jako sztukę odpowiedzi tym, którzy go nie rozumieli, oczerniali, a nawet prześladowali.
Trudności komunikacyjne zdradzają znacznie poważniejsze napięcie w umysłach ludzi Kościoła: między dobrem instytucji a dobrem człowieka. Kościół, aby był wiarygodny, musi dbać w pierwszej kolejności o dobro człowieka. Tymczasem nie zawsze tak było, na co zwraca uwagę o. Adam Żak SJ, koordynator episkopatu ds. ochrony dzieci i młodzieży w rozmowie z „Tygodnikiem Powszechnym”: „Godność i dobro dzieci nie były na pierwszym miejscu”. Podobne wyznanie poczynił papież Franciszek we wspomnianym Liście do Ludu Bożego: „Zlekceważyliśmy i opuściliśmy maluczkich”.
Gesty odważne, ale symboliczne
Pora uświadomić sobie, że nie czas dziś na jakiekolwiek gesty symboliczne odnośnie do przestępstw seksualnych. Nie tego społeczeństwo oczekuje od Kościoła. Gesty symboliczne, jak przeprosiny, potępienie, odrzucenie, a nawet publiczne nabożeństwa pokutne i posty, jeśli mają jakąkolwiek wartość, to tylko w wymiarze wewnętrznym i prywatnym. Publiczne gesty symboliczne dziś tylko irytują społeczeństwo.
Dramatycznie brzmi wypowiedź Tima Lennona, ofiary seksualnych nadużyć księdza, obecnie prezesa SNAP, amerykańskiej organizacji zrzeszającej ofiary molestowania przez księży: „Papież i wielu biskupów przeprasza i potępia molestowanie. Są tacy, którzy umywali nogi ofiarom. Ale to nie jest zmiana. To nie chroni dzieci. Potrzebne są działania, nie przeprosiny i potępienia”. I dalej: „Będą się za nas modlić, odprawią pokutę, ominą w ramach postu posiłek… Jaki to ma związek z ochroną dzieci?”.
Biskup płocki w odpowiedzi na List papieża Franciszka do Ludu Bożego zarządził w swojej diecezji post i nabożeństwo pokutne. Nie chodzi o deprecjonowanie tego aktu, który w wierze ma ogromną wartość. Niestety, dla społeczeństwa nie ma on praktycznie żadnego znaczenia. A poza tym sama idea tego nabożeństwa została rozcieńczona i pomieszana, bo jak czytamy na stronie diecezji płockiej „diecezjanie płoccy modlili się także w tym dniu za wszystkich tych, którzy porzucili stan kapłański lub zakonny”.
Kościół uwielbia gesty symboliczne. Sięga po nie nawet arcybiskup Grzegorz Ryś, który na jednym z eventów ewangelizacyjnych przeprosił młodzież za to, że nie ma ona pytań do Kościoła, że nikt jej Kościołem nie zainteresował. Przyznam, że na początku zrobiło to na mnie wrażenie, wielu osobom później tamtą konferencję opowiadałem. Ale po jakimś czasie uświadomiłem sobie, że jest to tylko licentia poetica.
Takie gesty są chwytliwe, bo odważne, niespotykane, świeże, ale w swojej istocie mają znaczenie wyłącznie retoryczne, czyli symboliczne. Kościół był zawsze mistrzem w rozmaitych gestach symbolicznych: w rozdzieraniu szat, biciu na alarm, wskazywaniu (realnych lub wyimaginowanych) zagrożeń, lubił przemawiać forte i z patosem, albo zaskoczyć cool-retoryką.
Powtórzmy: dziś nie czas na gesty symboliczne. Te miały sens w wykonaniu Jana Pawła II. Dziś po prostu coraz bardziej śmieszą.
Radykalne rozliczenie
Zamiast gestów symbolicznych społeczeństwo oczekuje dziś od Kościoła realnych działań.
Na początek trzeba radykalnie rozliczyć się z przeszłością i usunąć złogi pedofilskie z Kościoła na wszystkich szczeblach hierarchii. Liczebność szeregów kapłańskich, ostatnio wyraźnie spadająca, nie ma tu najmniejszego znaczenia. Czy w jakiejś diecezji będzie tysiąc księży, czy pięciu – w niczym to nie powinno motywować Kościoła w zakresie oczyszczania swoich szeregów z przestępców. Papież Franciszek wzywa dobitnie, by „wykorzenić tę kulturę śmierci”. Nie ma innego wyjścia, jak wydalanie ze stanu duchownego wszystkich księży, którym udowodniono jakiekolwiek przestępstwa pedofilskie. W Kościele jest miejsce dla każdego, ale czasem będzie to droga służby kapłańskiej, a czasem droga pokuty. I choć każdy kapłan jest grzesznikiem, to jednak przestępstwa seksualne wobec nieletnich są nie do pogodzenia ze służbą kapłańską.
Bezwzględnie należy przyjąć w Kościele kulturę łatwego i delikatnego kontaktu z ofiarami przestępstw seksualnych. Wysłuchanie ofiary i otoczenie jej opieką jest pierwszym wymogiem sprawiedliwości. Jak taki kontakt wygląda w praktyce, opisuje nader wiele artykułów prasowych. Albo ile można powtarzać, że na wielu stronach diecezjalnych nie ma danych kontaktowych do osób, u których można zgłosić przestępstwo. Łatwy i taktowny kontakt, odpowiednio przygotowane miejsce spotkania, profesjonalni delegaci Kościoła, zgoda na udział osób towarzyszących ofierze – to wszystko powinno być standardem. A zwłaszcza odrzucenie myślenia, że każde zgłoszenie przestępstwa jest atakiem na Kościół.
Ważnym znakiem oczyszczenia Kościoła będzie także nazwanie przestępstw po imieniu i pokazanie skali zjawiska. W tym celu należy sporządzić jawne i wszechstronne statystyki przestępstw seksualnych w Kościele. Na pewno nie służy Kościołowi to, że jego przestępstwa badają rozmaite „ławy przysięgłych”, a media świeckie ujawniają ich wyniki. Albo Kościół nie zna tej skali, a wówczas skąd ma wiedzieć z czym się mierzy, albo zna ją i ukrywa, co jest już całkiem straceńczą strategią. Franciszek w Liście do Ludu Bożego napisał: „solidarność każe nam (…) ujawniać wszystko, co może zagrozić integralności każdej osoby”.
Trzeba radykalnie rozliczyć się z przeszłością i usunąć złogi pedofilskie z Kościoła na wszystkich szczeblach hierarchii. Liczebność szeregów kapłańskich, ostatnio wyraźnie spadająca, nie ma tu najmniejszego znaczenia
Pojawia się także pytanie o jawność nazwisk przestępców. Model postępowania z duchownymi podaje św. Paweł w Pierwszym Liście do Tymoteusza: „Przeciwko prezbiterowi nie przyjmuj oskarżenia, chyba że na podstawie dwu albo trzech świadków. Trwających w grzechu upominaj w obecności wszystkich (…)” (1 Tm 5, 19-20).
Słowa te czytam w następujący sposób: zarzut przeciwko duchownemu nie może być pochopny, bo tu łatwo o oszczerstwo, ale kiedy się go zweryfikuje, wówczas kara powinna być publiczna. Świeckiej osobie przysługują odpowiednie prawa w zakresie dóbr osobistych, ale duchowny jako osoba publiczna powinien z nich rezygnować. Kapłan, który dopuścił się przestępstwa seksualnego, miałby następującą alternatywę: albo pełna jawność, albo wydalenie ze stanu duchownego. Pierwszy przypadek zachodziłby w sytuacji, kiedy ksiądz nie zostaje z jakiegoś powodu wydalony ze stanu duchownego. Ale wówczas musi zgodzić się z tym, że całe otoczenie będzie wiedzieć o tym przestępstwie, a on sam będzie miał dożywotniego kuratora, czyli stały nadzór.
Kolejnym zadaniem, którego tu nie rozwijam, jest wdrożenie procedur ochrony dzieci i młodzieży we wszystkich instytucjach kościelnych oraz szkolenia wewnątrzkościelne.
Oczywiście nic nie zastąpi także działań długofalowych, mających na celu zmiany w kulturze wewnątrzkościelnej i mentalności ludzi Kościoła. To są pytania o edukację i formację seminaryjną, o koncepcję przełożeństwa w Kościele i jej patologie, jak podkreślany przez papieża Franciszka klerykalizm, o wszelkie przeciwdziałanie utrwalaniu haniebnych postaw niektórych duchownych.
Pół kroku we właściwą stronę
Ostatnio dowiedzieliśmy się o kilku wydarzeniach, które mogłyby sugerować, że w Kościele w Polsce coś drgnęło i zmierza on we właściwą stronę. Chodzi o konferencję prasową biskupa płockiego Piotra Libery i jego współpracowników, na której zostały ujawnione dane dotyczące nadużyć seksualnych duchownych w diecezji płockiej, analogiczną konferencję bp. Romualda Kamińskiego z diecezji warszawsko-praskiej, oświadczenie delegata biskupa polowego ds. ochrony dzieci i młodzieży i list samego biskupa Józefa Guzdka oraz przełomowy list pasterski bp. Andrzeja Czai z Opola. Takie przedsięwzięcia należy docenić jako przykłady niewątpliwie dobrej praktyki. Być może w ślad za nimi pojawią się kolejne działania.
Jednakże po przeanalizowaniu informacji podanych na stronach wymienionych diecezji stwierdzam, że jest to co najwyżej pół kroku we właściwą stronę.
Bezwzględnie należy przyjąć w Kościele kulturę łatwego i delikatnego kontaktu z ofiarami przestępstw seksualnych
Póki co informacje ujawniane przez diecezje mają charakter incydentalny i pionierski, co pokazuje, jakie jest dominujące nastawienie w polskim episkopacie jako całości. Jak na razie zaledwie kilku ordynariuszy zdecydowało się przełamać ewidentną niechęć episkopatu do ujawniania skali przestępstw seksualnych. Szkoda, że nie jest to świadoma polityka Kościoła w Polsce jako całości, bo w tej sytuacji biskup polowy musi zakończyć swoją opowieść na stwierdzeniu, że dany kapłan opuścił ordynariat polowy i przebywa w swojej diecezji – całe szczęście, bez kontaktu z dziećmi i młodzieżą. Czyli, upraszczając: biskup polowy posprzątał swój dywanik, ale problem danego duchownego w Kościele trwa.
Ponadto ujawnione dane zatrzymują się jakby w pół drogi. Na stronie diecezji płockiej czytamy: „W ciągu 11 lat (…) w diecezji płockiej o nadużycia seksualne wobec nieletnich oskarżonych zostało 9 księży. Żaden z nich nie pracuje z dziećmi i młodzieżą, a część została usunięta ze stanu duchownego”. No właśnie o tę część chodzi. Ilu dokładnie księży zostało wydalonych ze stanu duchownego? Albo stwierdzenie: „Z każdą osobą byliśmy w kontakcie i oferowaliśmy wszelką pomoc”. Znów brak konkretu: ile ofiar realnie skorzystało z pomocy i na czym ona polegała.
Ujawnianie informacji na temat nadużyć seksualnych w Kościele ma ogromny sens i pozostaje ważnym krokiem na drodze oczyszczenia Kościoła. Mija się jednak z celem, kiedy jest jeszcze jednym elementem kreowania wizerunku. Na realne działania w Kościele, w tym całego episkopatu, ciągle pozostaje czekać.