Kryteria doboru kandydatów do zakonu są jednocześnie sztywne i płynne. Wprawdzie Kodeks prawa kanonicznego wśród licznych wymogów wymienia zdrowie, jednak pod tę kategorię niepełnosprawność fizyczna wcale podpadać nie musi.
Ojciec Wiesław Dawidowski, prowincjał polskich augustianów i wiceprzewodniczący Konsulty Wyższych przełożonych Zakonów Męskich w Polsce, odpowiada na tekst „Perła wytrącona z rąk” Damiana Jankowskiego, którym zaczęliśmy dyskusję o miejscu osób z niepełnosprawnościami w Kościele. Więcej tekstów w dziale „Niepełno(s)prawni w Kościele” na Więź.pl oraz w kwartalniku „Więź”, jesień 2018.
Po przeczytaniu tekstu Damiana Jankowskiego „Perła wytrącona z rąk” zadałem sobie pytanie, jakie przymioty są wymagane od kandydata do życia zakonnego: pełnosprawność fizyczna czy pełnosprawność umysłowa? Liczy się tylko to jak sprawnym krokiem ma poruszać się zakonnik, czy raczej na ile jest dojrzały? Wreszcie – ważniejsza jest aparycja, czy prawe sumienie? Jest bowiem ewidentnym, że autorowi tekstu nie brakuje ani rozumu, ani prawego sumienia. Doświadczony ponad miarę niezasłużonym krzyżem dźwiganym od dzieciństwa, rozumnie i jasno przedkłada swoją sprawę.
Ciekawe, że to właśnie Kościół promujący wiele wspólnot i ruchów pomagających integrować się osobom o różnym stopniu niepełnosprawności z osobami pełnosprawnymi, znajduje trudność wobec sytuacji opisanych przez autora tekstu. Czy powodem odrzucenia była wyłącznie niesprawność motoryczna? Ktoś może złośliwie zarzucić, że powodem mogła być nadmierna sprawność intelektualna, ale z góry taką ocenę odrzucam. Rozumiem jednak ból, z jakim Damian Jankowski opowiada o doświadczeniu odrzuceniu swojej kandydatury do zakonu. Wszak przyszedł do ludzi, którym w pełni zaufał.
Człowiek z niepełnosprawnością fizyczną jest chory wtedy, gdy faktycznie na jakąś chorobę zapada, a nie dlatego, że akurat permanentnie utyka. Jak określić pułap zdrowotności w przyjmowaniu do zakonu?
Kanoniczne kryteria doboru kandydatów do zakonu są sztywne, a zarazem płynne. Wprawdzie Kodeks prawa kanonicznego wśród licznych wymogów formalnych wymienia zdrowie, jednakże pod tę kategorię niepełnosprawność fizyczna wcale podpadać nie musi. Przecież człowiek z niepełnosprawnością fizyczną jest chory wtedy, gdy faktycznie na jakąś chorobę zapada, a nie dlatego, że akurat permanentnie utyka. Jak określić pułap zdrowotności w przyjmowaniu do zakonu? Zdrowie psychiczne, niestabilności emocjonalne, depresje i wiele innych dolegliwości słusznie dyskredytują kandydata do, bądź co bądź, funkcji społecznej. Co jednak zrobić z osobą, która na przykład cierpi na zaburzenia niepłynnego mówienia (jąkanie się)? Przyjąć? Nie przyjąć?
Decyzja o przyjęciu kogoś do zakonu lub seminarium jest zawsze decyzją arbitralną i obłożoną pewnym ryzykiem. Przełożeni są wolni w przyjmowaniu kandydata i jeśli nie chcą, nie muszą przyjąć nikogo. Wiem, że to brzmi boleśnie, ale podobnie jak wolny w swojej decyzji jest kandydat, również druga strona musi w takiej decyzji taka pozostać. W niektórych zakonach występuje na przykład tradycja wyświęcania do kapłaństwa tylko wtedy, gdy zajdzie taka potrzeba. Tak jest na przykład u kamedułów czy bonifratrów. Sam Pan Jezus powołał dwunastu Apostołów i była to decyzja arbitralna, chociaż oczywiście wyjątkowa. Można mniemać, że wśród tłumu uczniów było kilku sprawniejszych intelektualnie od topornego Piotra i zarzucić Chrystusowi błąd wyboru. Trudno. Wybrał jak wybrał.
Przełożeni zakonni (a sam nim jestem) stają często przed dylematem, czy kandydat jest wystarczająco dojrzały, abyśmy mogli przyjąć go w nasze szeregi. Te problemy często poruszamy w gronie prowincjałów i rektorów seminariów duchownych. Jest oczywistym, że każdy przypadek traktuje się indywidualnie. Śmiem jednak twierdzić, że tak jak kandydat powinien stawiać sobie pytanie o własną dojrzałość i zdolność do życia zakonnego, podobnie zakonnicy powinni siebie samych zapytać, czy są dojrzali, aby pokochać niepełnosprawnego fizycznie kandydata i dzielić z nim swoje życie. Oczywiście biorą też wtedy na siebie odpowiedzialność dźwigania ciężarów tej osoby i trwania z nią „na dobre i na złe”. Pomocą mogą być słowa św. Pawła: „…przypatrzcie się, bracia, powołaniu waszemu! Niewielu tam mędrców według oceny ludzkiej, niewielu możnych, niewielu szlachetnie urodzonych. Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć; i to, co nie jest szlachetnie urodzone według świata i wzgardzone, i to, co nie jest, wyróżnił Bóg…” (1 Kor 1, 26-28).
I kandydat powinien stawiać sobie pytanie o własną zdolność do życia zakonnego, i zakonnicy powinni siebie samych zapytać, czy są dojrzali, aby pokochać niepełnosprawnego fizycznie kandydata
I już na koniec, opowieść, w której odbija się jak w lustrze problem Damiana. Mieszkałem kiedyś w klasztorze z kapłanem, przyjętym do zakonu po przebytej chorobie Heinego Medina. Ojciec Vecarelli miał zdeformowane stopy, które nazywał końskimi. Ponadto miał jedna nogę krótszą i nosił buty szyte na miarę. Czasem z tęsknoty odwiedzał sklepy obuwnicze i wracał ze łzami w oczach: „Nie dla mnie”. Był jednak najwierniejszym synem zakonu, trzykadencyjnym prowincjałem, który przeprowadził swoją prowincję przez jeden z większych kryzysów personalnych. Kiedyś zapytałem, jak znosi swoją ewidentną niepełnosprawność. Usłyszałem: „Kocham zakon za to, że nigdy nikt mi w nim nie wypominał mojej niepełnosprawności”. Takich przykładów mogę podać jeszcze kilka.
Uważam, że w procesie rozeznawania powołania trzeba więcej zaufać Panu Bogu. Przecież to nie są nasze zakony, to nie są nasze diecezje, to nie jest nasz Kościół – w sensie, że nie my jesteśmy jego właścicielami. To jest Kościół Jezusa Chrystusa, a On nie pyta, jaką kto ma chorobę, ale czy wierzy i myśli rozumnie.
Dziękuje Ojcu za ten tekst. Jestem mamą Damiana i wiem bardzo dobrze, ile kosztowało go to odrzucenie przez Kościół. Zdecydowanie zgadzam się ze słowami, że „zakonnicy powinni siebie samych zapytać czy są gotowi pokochać niepełnosprawnego kandydata i dzielić z nim swoje życie”. Tylko tyle wysiłku, tak niewiele…