Bezpieczeństwo ofiar wykorzystywania seksualnego wymaga przede wszystkim szybkiej reakcji na zarzuty, natychmiastowego odsunięcia potencjalnego sprawcy od kontaktu z dziećmi i bezzwłocznego wszczęcia postępowania wyjaśniającego. Jeśli sprawcą jest duchowny, procedury takie powiny wszcząć i Kościół, i państwo.
Czyny pedofilne osób duchownych budzą olbrzymie oburzenie. Niewątpliwie jest to reakcja naturalna i słuszna. W tym olbrzymim oburzeniu warto jednak spojrzeć szerzej na zjawisko wykorzystywania seksualnego nieletnich. W najmniejszym stopniu nie chodzi w tej zachęcie o usprawiedliwianie kogokolwiek, czy zasłanianie swoich win grzechami innych.
Trzeba to powiedzieć bardzo mocno i jeszcze częściej powtarzać: najważniejszy jest nie sprawca, a ofiara. To ona wymaga naszej troski, pomocy, wsparcia. To jej dobro powinno być podstawowym czynnikiem decydującym o naszych działaniach. Jeśli podejmujemy działania wobec sprawcy, to przede wszystkim ze względu na sprawiedliwość wobec ofiar czy na bezpieczeństwo innych dzieci (niestety, jeśli jest jedna ofiara, mogą być też inne).
W niedawnej audycji w radiu eM ks. Grzegorz Strzelczyk zauważył, że mówimy o pedofilii duchownych, a używamy słowa „Kościół” i podkreślał, że to nie jest to samo. To kolejna pętla, spirala klerykalizmu. „Jeżeli ktoś jest ofiarą jakiegokolwiek chrześcijanina, to jest sprawa Kościoła i to jest zgorszenie” – przypominał. „Przejmujemy się ofiarami księży, a prawie nic nie robimy w stosunku do ofiar innych członków Kościoła” – dodał.
Jeśli interesują nas ofiary wykorzystania seksualnego, to wszystkie. Zwłaszcza, że w Polsce są to w większości ofiary katolików. Nie możemy mówić – znów przywołując ks. Strzelczyka – że tymi ofiarami się zajmujemy, bo to są ofiary księży, ale tamte to „takich zwykłych wiernych”… One są nieważne? Zgwałcone przez ojca, ojczyma, brata, wujka, kuzyna… nieważne? Wykorzystane przez sąsiada, nauczyciela, wychowawcę, opiekuna w ośrodku pomocy społecznej (prowadzonym przez Kościół lub nie) – nieważne? Myślę, że nikt tak nie myśli. Tylko czasem tak „wychodzi”…
Powtórzę: nie chodzi o zakrywanie problemu. Wręcz przeciwnie, to powinna być ważna sprawa dla Kościoła. Ale także dla społeczeństwa, które musi zechcieć zobaczyć, że czyny pedofilne to nie tylko sprawa innych (duchownych, homosekualistów, „zgniłego Zachodu”, „artystów” etc.). To rzeczywistość, która dzieje się obok nas. O której się milczy i której stara się nie widzieć. Dopiero jeśli my przełamiemy w sobie barierę milczenia ofiary będą miały szansę na pomoc.
Najważniejszy jest nie sprawca, a ofiara. To ona wymaga naszej troski, pomocy, wsparcia. To jej dobro powinno być podstawowym czynnikiem decydującym o naszych działaniach
Owszem, wykorzystywanie przez księdza często niszczy wiarę w Boga. Ale wykorzystywanie przez ojca, zresztą każda przemoc w wykonaniu człowieka, który gra dobrego katolika i „nosi baldachim nad Najświętszym Sakramentem” (cytat z opowieści członków rodziny) niszczy ją nie mniej. Nie może nas to jako Kościół i jako społeczeństwo nie obchodzić. Musimy się skupić na profilaktyce, na wszystkich poziomach. Odizolowanie sprawców i kary dla nich, także ich resocjalizacja to tylko (i aż) element profilaktyki.
Niedawno usłyszałam, że w rodzinie nikt nie jest w stanie ukrywać prawdy. Niestety, to nieprawda. Dzieci mają olbrzymią trudność z ujawnieniem, i z racji bycia zastraszanymi, i z racji poczucia odpowiedzialności za to, co się stało, wstydu czy obawy, że bliscy im nie uwierzą. W końcu – jeśli chodzi o małe dzieci – z powodu nieznajomości słów, którymi można wydarzenie opisać. Często zaczynają rozmowę w sposób, który nie zostaje przez dorosłych rozpoznany. Jeśli tak się zdarzy, jeśli dorośli nie zadadzą pytań, dzieci milkną na długo. Bywa – i nie jest to rzadkością – że dorosły, który dowiedział się o wyrządzonym złu, nie chce uwierzyć, milczy i nakazuje milczenie, a w przypadku ujawnienia na zewnątrz, żąda odwołania zeznań pod groźbą utraty rodzica i domu. I bywa, że dzieci zeznania odwołują. Wolą uchodzić za kłamcę niż zostać odrzuconym. To nie są wymyślone przykłady.
Tak, to prawda, nasza wiedza o krzywdzeniu dzieci jest stosunkowo świeża. W Polsce może bardziej niż w krajach zachodnich. Ale nawet w naszych mediach sprawa powraca już prawie dwadzieścia lat. Pojawia się falami, zwykle w kontekście kościelnym, po czym znika, nie wywołując żadnych zmian systemowych, nie prowadząc do podjęcia żadnych działań profilaktycznych. Po co, skoro zawsze są to „oni”, skoro to „nie nasz problem”? Nie ma poparcia dla takich działań jak narodowy program zapobiegania wykorzystywaniu seksualnemu dzieci (jak przypominała już lata temu Monika Sajkowska, „jego opracowanie i wdrożenie jest zobowiązaniem pojętym przez polski rząd wobec społeczności międzynarodowej w Sztokholmie, w 1996 r.”), nie ma powszechnie dostępnej sieci profesjonalnych placówek pomocowych, a obawiam się, że także szkolenie profesjonalistów jest nie jest domeną państwa, a raczej działań Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę i od kilku lat Centrum Ochrony Dziecka.
Trzeba tu dodać, że także dotychczasowe zaangażowanie Kościoła instytucjonalnego pozostawiało wiele do życzenia (i oby czas przeszły był w tym przypadku faktycznie właściwym). Pozytywny sygnał stanowi w tym kontekście komunikat po spotkaniu biskupów diecezjalnych na Jasnej Górze w sierpniu br., w którym napisano, że biskupi decydują się wdrażać w diecezjach programy profilaktyczne. Mam nadzieję, że ta decyzja nie pozostanie na papierze.
Kolejna interesująca wiadomość pojawiła się wczoraj, 12 września. Watykan zapowiedział na luty 2019 roku szczyt na temat ochrony nieletnich (i zrównanych z nimi z racji niepełnosprawności dorosłych) przed nadużyciami ze strony duchownych. W obradach mają wziąć udział przewodniczący wszystkich episkopatów świata. Na szczegóły musimy zapewne zaczekać, jednak jest to wyraźny sygnał, że Stolica Apostolska dąży do rozwiązań globalnych. Być może kraje, w których dotychczas kryzys nie wybuchł z maksymalną siłą, zdołają nauczyć się rozwiązywać problem na cudzych, a nie na własnych błędach.
Informacje o krzywdzeniu dzieci pojawiają się falami, zwykle w kontekście kościelnym, po czym znikają, nie wywołując żadnych zmian systemowych
Bezpieczeństwo ofiar wymaga przede wszystkim szybkiej reakcji na pojawiające się sygnały, natychmiastowego odsunięcia potencjalnego sprawcy od kontaktu z dziećmi i bezzwłocznego wszczęcia postępowania wyjaśniającego. Jeśli chodzi o sprawcę, którym jest duchowny, procedury takie powinien wszcząć i Kościół, i państwo. Tego należy oczekiwać, więcej – wymagać. Nie może być miejsca na przewlekanie działań w nieskończoność, na zaniedbania. Owszem, póki nie udowodniono winy, człowiek musi być uważany za niewinnego, ale to nie powód, by zaniechać działań, które (na wypadek, gdyby zarzut okazał się prawdą) mają na celu zabezpieczenie dzieci. Trzeba także zmierzyć się z przeszłością i bardzo bym chciała, by Kościół instytucjonalny taką decyzję podjął. Zdanie „prawda was wyzwoli” wielokrotnie w przeszłości się sprawdzało, warto je traktować serio.
Niemniej wydaje mi się, że pomysły takie jak ekskomunika dla sprawców są chybione, a co najmniej wymagają bardzo poważnego namysłu. Nie dlatego, że uważam to za zbyt wysoką karę. Inne przestępstwa uznane za najcięższe są przecież karane ekskomuniką. Widzę natomiast problemy definicyjne, a prawo powinno być jasne i czytelne. Zwłaszcza, jeśli mówimy o ekskomunice niewymagającej zadeklarowania.
Ekskomunika powinna dotyczyć wszystkich katolików, nie tylko duchownych. Penalizowany czyn nie może być jednak określony jako „pedofilia” (to określenie skłonności seksualnej do dzieci przed okresem pokwitania, która nie musi przekładać się na czyny). Kodeks prawa kanonicznego mówi obecnie o grzechach przeciw VI przykazaniu popełnionych z osobą niepełnoletnią. Ekskomuniki tak zdefiniować nie możemy, to definicja zbyt szeroka, obejmie czyny, które w najmniejszym stopniu pedofilią nie są (np. relację seksualną dwojga siedemnastolatków). Jak ją w takim razie ograniczyć, by nie zatraciła sensu?
Warto przypomnieć, że ekskomunika jest karą naprawczą, mającą jasno pokazać sprawcy zło jego czynu i skłonić do nawrócenia. Zdejmuje się ją w konfesjonale, dokonuje tego uprawniony kapłan. Nie jest to specjalnie trudne. Taka jest natura Kościoła: jesteśmy wspólnotą grzeszników, którym przebaczono. Wspólnota może i powinna czasem jasno wyłączyć spośród siebie tych, którzy popełniają wielkie zło, by skłonić ich do powrotu, ale powinna pozostać otwarta na ich przyjęcie. Musimy pamiętać, że nawet wykluczeni są członkami Ciała Chrystusa (włączeni przez chrzest nigdy być nimi nie przestaną). To Chrystus ich włączył. On się ich nie zapiera, podobnie jak nie zapiera się nas. Dla nas to ratunek, i dla nich także.
Ekskomunika powinna dotyczyć wszystkich katolików, nie tylko duchownych
Nie bagatelizuję zła. Ale to jest sedno Dobrej Nowiny: Bóg nie męczy się przebaczaniem. Co oczywiście nie znaczy, że należy na zło machnąć ręką czy w imię przebaczenia zaryzykować dalsze krzywdzenie (najważniejsze jest bezpieczeństwo dzieci). Czym innym jest nadzieja zbawienia czy dostęp do sakramentów, czym innym prawo sprawowania posługi.
W końcu: czy jesteśmy pewni, że ekskomunika spełni swoją rolę odstraszającą? Czy wpływa dziś na decyzję ludzi, którzy rozważają aborcję? Czy nie będzie lekceważona (w końcu czyn jest tajny)? Otoczenie jest świadome przynależności kogoś do mafii. Ekskomunika to wyraźny sygnał potępienia, który mówi: to są rzeczywistości nie do pogodzenia. Jeśli jesteś w mafii, nie możesz się uważać za członka wspólnoty Kościoła. To widać. Czy ten znak będzie równie czytelny w przypadku czynów pedofilnych?
Nie jestem z zasady przeciwna nałożeniu takiej kary. Widzę jednak problemy na drodze jej realizacji. A jeśli miałaby działać źle, lepiej by jej nie było wcale.
Bardzo bym chciała, byśmy w końcu dostrzegli ofiary, nie tylko sprawców i zajęli się przede wszystkim ochroną dzieci i pomocą skrzywdzonym. Jeśli wszystkie nasze działania, także konkretne i zdecydowane ruchy wobec sprawców, z tego będą wynikać, wszystko będzie dobrze. Niestety, tylko wtedy.