Powiedział kiedyś, że jedyna rzecz, która go zawsze zaskakuje czymś nieoczekiwanym, to zbliżenie twarzy człowieka.
Kazimierz Karabasz odbierając 10 marca 2014 roku w Teatrze Polskim „Orła”, czyli nagrodę Polską Nagrodę Filmową za całokształt twórczości, przypomniał swoje credo artystyczne. Przez całe życie towarzyszy mu myśl Lwa Tołstoja. Wielki pisarz rosyjski powiedział: „Gdy z uwagą i cierpliwością opiszesz życie swojej wioski, opiszesz cały świat”. Reżyser podkreślił, że nigdy znikąd nie doznał większej inspiracji, starł się przez całe życie o tych słowach pamiętać.
Kazimierz Karabasz urodził się w 1930 roku w Bydgoszczy. Uznawany jest za najwybitniejszego polskiego dokumentalistę (minister kultury Bogdan Zdrojewski w czasie wręczania „Orła” nazwał go „Bogiem polskiego dokumentu”). Jest także znakomitym teoretykiem sztuki, profesorem, cenionym pedagogiem, wieloletnim wykładowcą w łódzkiej Szkole Filmowej, wychowawcą kilku pokoleń polskich reżyserów, m.in. Krzysztofa Kieślowskiego i Marcela Łozińskiego.
Karabasz skończył w 1955 roku Szkołę Filmową w Łodzi i naładowany włoskim neorealizmem, jego prawdą, dramatyzmem i emocjonalnością wszedł w świat polskiej rzeczywistości filmowej. Fascynował go Casare Zavattini , współautor prawie wszystkich scenariuszy ówczesnego włoskiego kina, który głosił program „spektaklu życia”, a nie wymyślonej historyjki. Karabasz przenosił tę myśl na film dokumentalny.
Przez całe swoje życie opowiadał historię pojedynczych ludzi, skupiał się na ich świecie, na ich „wioskach”. Bo – jak mówił – „praca dokumentalisty polega na szukaniu drobnych elementów, składających się na prawdę o człowieku. Uważne obserwowanie i gromadzenie szczegółów, z których składa się życie, jest w stanie taką prawdę uchwycić”. Tę prawdę widać w każdym jego filmie.
Karabasz to reżyser osobny, wierny sobie, nie ulegający żadnym trendom
„Muzykanci” z 1960 roku uznawani są za arcydzieło polskiego dokumentu. Film ten inspirował kolejne pokolenia filmowców. Karabasz obserwując próby orkiestry dętej warszawskich tramwajarzy stworzył ponadczasową opowieść o tęsknocie za pięknem, przekraczającym naszą codzienność, o normalnej ludzkiej potrzebie przekraczania siebie i tworzenia innego, lepszego świata. Krzysztof Kieślowski umieścił „Muzykantów” na swojej liście 10 najważniejszych filmów w dziejach kina. W 1961 roku zrealizował „Węzeł”, film o dyspozytorach węzła kolejowego w Tarnowskich Górach. W swojej książce „Odczytać czas” pisał, że ten film był dla niego wręcz przełomowy: „Z dnia na dzień zaczęła się nowa era w realizacji naszych dźwiękowych zdjęć. Mogliśmy teraz bez porównania łatwiej i operatywniej łowić codzienny język ludzi, ukazywać różne style bycia, różne temperatury, różne osobowości – na podstawie ludzkich słów, pauz, zawahań, niepowodzeń… To było dla nas wielkie przeżycie, a przy okazji, nieznane dotychczas doświadczenie warsztatowe”.
Słynny „Rok Franka W.” postał 1967 roku. Karabasz zrealizował ten film wspólnie ze Stanisławem Niedbalskim. To był przełom w polskim dokumencie. Okazuje się, że świat można pokazać poprzez los pojedynczego człowieka, a nie koniecznie poprzez dzieje zbiorowości, choćby nawet mikroskopijnej. Karabasz był prekursorem personalizmu w polskim dokumencie. Tematem jego filmów był odtąd zawsze człowiek. Nie zdarzenie, ale człowiek. „Realizację takich filmów – mówi reżyser – poprzedzają długie godziny cierpliwego obserwowania przyszłego bohatera. Jego stylu bycia, rodzajów reagowania, sposobów mówienia – w ogóle, niewymiernej ilości szczegółów, składających się na jego osobowość”.
Kieślowski zapytał kiedyś swojego mistrza, po co właściwie robi filmy. Karabasz zaskoczył odpowiedzią swojego ucznia. Powiedział, że dla siebie i dla swoich potrzeb. Mówił: „Bo przecież na dnie tego wszystkiego co robimy, jest ta głupia (ona jest po prostu nierealna) chęć zrozumienia świata i poprawy świata. (…) Zrozumienie jest aktem dość egoistycznym, bo to jest – ja chcę zrozumieć. Natomiast chęć zmiany jest już aktem społecznym. W tym samym momencie kiedy jesteśmy egoistami, stajemy się społecznikami. Gdzieś przecież na końcu tego wszystkiego, czy u dna tego wszystkiego jednak istnieje coś takiego, jak wiara, że to, co robimy w dalekim efekcie do czegoś służy”.
Karabasz opowiada także o naturalnej tęsknocie reżysera do „dokumentacji”. Do tego żeby zdokumentować. „Nie – zrobić film. Nie żaden pogląd. Nie żadna teza… Zdokumentować, zapisać i odłożyć do archiwum. Niech to leży”. Tymczasem tęsknota ta, tak naprawdę nigdy nie zostaje spełniona w życiu dokumentalisty. Zwycięża chęć powiedzenia czegoś ważnego, bo „chcemy dać wyraz jakiemuś poglądowi naszemu”. I to jest ważniejsze niż tęsknota za czystą rejestracją. A przecież – zauważa Karabasz – jakże inaczej wyglądałyby filmy, gdyby były robione z myślą o tym, żeby je zatrzymać i schować. „Dla nas ciągle jest najważniejsze to, co my coś o tym powiemy, a nie, że to jest w ogóle… ”.
Jest zatem Karabasz reżyserem osobnym, wiernym sobie, nie ulegającym żadnym trendom. W rozmowie z „Dziennikiem Łódzkim” powiedział, że nie dostrzega żadnych mód, i że jest mu z tym bardzo dobrze. „ Moda jest najgłupszą rzeczą, jaka może być w sztuce. Sztuka to nie jest spódnica, która w zależności od mody może być długa albo krótka. Można natomiast mówić o pewnej dobrej tendencji”. I dlatego apriorycznie niczego nie odrzuca, tylko obserwuje.
Od czasu „Roku Franka W.” tematem jego filmów był zawsze człowiek. Nie zdarzenie, ale człowiek
W swoich zapisach „Bez fikcji” opowiada, że gdy zaczyna myśleć o realizacji jakiegoś tematu, to najczęściej mniej jasno uprzytamnia sobie to czego chce – a dokładniej to, czego nie chce. Niejasność „chcę” rozjaśnia się dopiero w czasie myślenia o scenariuszu, a najczęściej dopiero podczas zdjęć. „Nie chcę” bierze się z uczciwości wobec widza. Karabasz nie chce bowiem go epatować, pouczać i żerować na jego uczuciach. Reżyser nie chce także upraszczać spraw skomplikowanych, nie chce tylko ilustrować, nie chce uogólniać na przykładzie nietypowym.
W rozmowie z Agnieszką Dębogórską po otrzymaniu nagrody Smoka Smoków na 46. Krakowskim Festiwalu Filmowym zarzucił młodym twórcom zachłyśnięcie się obrazem. „Kamera się upowszechniła, sprzęt daje więcej możliwości, można poszaleć. To prowokuje pewną łatwość, czasem nawet pretensjonalność skojarzeń – przy pomocy montażu można kojarzyć rzeczy błahe z poważnymi. To lekceważenia powagi życia. Nie znam żadnego z nowych filmów, który nastawiając się na intensywność obrazu równocześnie poszedłby w głąb. (…) Tam nie rodzi się uczucie. Goethe pisał do Schillera, że dotrzeć do człowieka można tylko przez uczucia, bo to z uczucia rodzi się myśl, a nie odwrotnie. Sama myśl to publicystyka. Dopiero gdy zobaczymy człowieka w rozterce, dotkniemy jego emocji, poczujemy, że nas to też dotyczy – wtedy zaczynamy myśleć”. Powracamy do personalizmu Karabasza. Nie może zatem dziwić, że tak mocno irytuje go żerowanie na ekstremach. „Na tym, że człowiek jest pijany, pod wpływem narkotyków, chory lub w stanie zagrożenia. (…) Rzeczy ekstremalne mogą się zdarzyć, ale to jest moment, a nie temat”.
Kazimierz Karabasz powiedział kiedyś, że jedyna rzecz, która go zawsze zaskakuje czymś nowym, nieoczekiwanym, to zbliżenie twarzy człowieka. Tu nic się nie powtarza.
Tekst ukazał się w „Magazynie Filmowym” nr 32/2014.