Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Tylko radykalna reforma Kościoła zaradzi kryzysowi powołań

Biskupi podczas uroczystych obrad Zgromadzenia Narodowego 15 kwietnia w Poznaniu. Fot. EpiskopatNews/Flickr

Biskupie kurie, nuncjatury, formy sakramentalnych praktyk, seminaryjny model formacji duchownych i cały aparat instytucjonalny Kościoła tkwią nadal w dawno minionej epoce christianitas.

W katolickich portalach internetowych w Polsce dominujący stał się ostatnio temat kryzysu powołań. Nie chciałem zabierać głosu w tej sprawie, gdyż – jak dałem temu wyraz w emocjonalnym wpisie na Facebooku – „histeria wokół tematu braków powołań w Polsce mnie irytuje i zniesmacza”. Z radością przyjąłem jednak opublikowany na tych łamach tekst „Marnotrawienie kapłaństwa” ks. Piotra Karpińskiego, który zainspirował mnie do zabrania głosu.

Jestem członkiem zarządu franciszkańskiej prowincji w Boliwii i komisji ds. reorganizacji naszej zakonnej obecności w tym kraju. Borykamy się naprawdę z poważnymi problemami. W tych dniach zastanawiamy się na przykład co zrobić, aby zagwarantować jakąkolwiek obecność duszpasterską w regionie Beni, który ma powierzchnię 213 500 km2. Kościół powierzył Zakonowi Braci Mniejszych duszpasterską opiekę nad tym obszarem, ale być może – z powodu braków personalnych – będziemy musieli się z niej wycofać, pozostawiając blisko pół miliona ludzi bez księdza. Często śmierć jednego z naszych współbraci oznacza, że obecność duszpasterska w danej parafii zwyczajnie się kończy. Do wielu miejscowości kapłan dojeżdża z posługą jedynie raz w roku i w ciągu kilku godzin musi przeprowadzić katechezę, ochrzcić wielką ilość dzieci, pobłogosławić małżeństwa, rozgrzeszyć…

W tej perspektywie mówienie o kryzysie powołań w Polsce zakrawa na kpinę. W samym centrum mojego rodzinnego Krakowa praktycznie co godzinę odprawiana jest Msza św. Nad Wisłą księży koncelebrujących liturgię jest często więcej niż wiernych w kościele, zaś nawet mieszkający na wioskach ludzie nie mają więcej niż kilkanaście kilometrów do najbliższego kościoła. Polscy księża mogą spokojnie pełnić administracyjne funkcje w kuriach lub pracować jako dyrektorzy wydawnictw katolickich. Co więcej, obniża się wiek emerytalny dla proboszczów, gdyż w przeciwnym wypadku wielu z księży nigdy nie doczeka się własnej parafii.

Być może rzeczywiście mamy do czynienia z kryzysem Kościoła w Polsce, ale w takim znaczeniu, jak ujął to jeden z moich znajomych księży z Nikaragui: „Jeżeli Kościół w swojej misji profetycznej zabiera głos i z odwagą jest w stanie występować, przeciwstawiając się władzy politycznej, jedynie w dwóch kwestiach (niewątpliwie ważnych): aborcja i ideologia gender. Jeżeli potrafi analizować jedynie problem kryzysu powołań, a nie zabiera głosu, gdy dochodzi do przypadków łamania Konstytucji; gdy z odwagą nie podnosi głosu wtedy, gdy gwałcone są prawa obywatelskie, gdy nie broni najuboższych tak, aby młodzież mogła wzrastać w godnych warunkach życia – to znak, że taki Kościół jest już w poważnym kryzysie”. Co ciekawe, słowa te padły w kontekście obecnych wydarzeń w Nikaragui. Spokojnie można je jednak odnieść także do Kościoła lokalnego w Polsce.

Zawężenie kapłaństwa do funkcji

Zgadzam się z opinią ks. Wojciecha Węgrzyniaka, który napisał: „Mówić, że brakuje powołań [w Polsce] to jak zarabiać 10 tys. na miesiąc i narzekać, że brakuje pieniędzy. Więcej wiary, namysłu nad pragnieniami i dobrego gospodarzenia tym, co mamy, bo mamy aż nadto, za co chwała Panu!”. Nie zgodzę się jednak z innym jego stwierdzeniem, że „zrobić z księży dziennikarzy, filozofów, sekretarzy, ekonomów, budowniczych a nawet biblistów, a potem narzekać, że nie ma powołań – to ociera się o bluźnierstwo”. Ks. Andrzej Draguła podchwycił tę myśl i stwierdził, że „wielu księży – w pewnym sensie – «marnuje» swoje święcenia w tym znaczeniu, że nie wykorzystujemy maksymalnie tych kompetencji, które ze święceń wynikają, w których realizacji nikt nas zastąpić nie może. O ile co do tezy, że bycie biblistą to zmarnowanie święceń, należałoby się spierać, ale nie ulega wątpliwości, że łatwiej udowodnić związek kapłaństwa ze studiami nad Biblią niż z przybijaniem pieczęci w biskupiej Kurii”.

Przede wszystkim pragnę uprzedzić, że w najmniejszym stopniu nie pragnę bronić zapełniania Kurii biskupich i innych podobnych miejsc osobami duchownymi, gdyż w pracach na tych stanowiskach doskonale sprawdzają się osoby świeckie. Mówię to z osobistego doświadczenia. Często przychodzi mi odwiedzać Kurię archidiecezji w Cochabamba, gdzie aktualnie pracuję, a gdzie księży można zobaczyć jedynie takich, którzy – tak jak ja – przychodzą tam w charakterze petenta. Kanclerzem Kurii jest siostra zakonna, a wszystkie inne urzędy i sekretariaty obsługują osoby świeckie. Jak widać, świetnie się to sprawdza.

Dlaczego jednak będą oponował twierdzeniu ks. Węgrzyniaka i ks. Draguły, które można zamknąć w haśle „Świeccy do urzędów, księża do ołtarza i do konfesjonału”? Przede wszystkim z racji teologicznej. Jan Paweł II w posynodalnej adhortacji o formacji kapłanów we współczesnym świecie „Pastores dabo vobis” pisał: „Poznanie natury i misji kapłaństwa służebnego jest niezbędnym warunkiem, a jednocześnie bezpiecznym przewodnikiem i decydującym bodźcem do rozwoju duszpasterskiej działalności Kościoła, zmierzającej do budzenia i rozeznawania powołań kapłańskich oraz formacji kandydatów do posługi kapłańskiej”. Tak więc kryzys powołań to przede wszystkim kryzys teologicznego rozumienia, czym jest sakrament święceń. Niestety nadal dominuje teologia tego sakramentu (nazywanego dawniej kapłaństwem) redukująca go jedynie do wymiary funkcjonalnego: ksiądz jest po to, aby odprawić mszę i wyspowiadać, gdyż żaden świecki w tych zadaniach go nie zastąpi.

Niestety to redukcyjne spojrzenie niewiele ma wspólnego z biblijną i patrystyczną teologią sakramentów, która aktualnie dominuje w nauczaniu Magisterium po Soborze Watykańskim II. Każdy sakrament to celebracja Tajemnicy Chrystusa, naszego wejścia w tę Tajemnicę, a jednocześnie zapowiedź urzeczywistniającej się w naszym życiu rzeczywistości eschatologicznej. I tak na przykład sakrament chrztu to nic innego jak wejście – poprzez sakramentalne znaki – w śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. To życie w nas Tego, który umarł i Zmartwychwstał, tak że wraz ze świętym Pawłem każdy z nas może powiedzieć: „nie żyję ja, lecz żyje we mnie Chrystus” (Gal 2,20). Odchodzi się zatem w sakramentologii od wymiaru czysto funkcjonalnego (czemu służą sakramenty?) na rzecz wymiaru ikonicznego (czym są sakramenty?).

W perspektywie Kościoła w Boliwii mówienie o kryzysie powołań w Polsce zakrawa na kpinę

W teologii dwa sakramenty określane są jako będące w służbie komunii: małżeństwo i sakrament święceń. Ten pierwszy jest obrazem miłości Boga do ludzkości i Chrystusa do swej Oblubienicy Kościoła. Małżonkowie stają się ikoną Bożej miłości nie tylko w akcie seksualnym, ale w każdej czynności i w każdym geście. Sakrament święceń natomiast jest obrazem Chrystusa, który został posłany, aby rozproszone owce zgromadzić w jedno i sam posłał swoich apostołów, aby w eschatologicznym Izraelu zgromadzić 12 pokoleń Izreala (por. Ap 21, 14). Jeżeli mówimy zatem o wymiarze funkcjonalnym sakramentu święceń, to jest nim budowanie jedności (w różnorodności ras, narodów, charakterów). Oczywiście dokonuje się to najpełniej w sakramencie Eucharystii, której przewodniczy kapłan (minister), lecz to nie on jest konsekratorem. To cały lud Boży – który jest ludem kapłańskim – sprawuje Eucharystię.

Wychodzimy zatem z czysto funkcjonalnego i kultycznego rozumienia sakramentu świeceń, które zawęża ten sakrament jedynie do sprawowania aktów kultu (ołtarza i konfesjonału) i zaczynamy je rozumieć w wymiarze ikonicznym[1] (co odnosi się do całego życia księdza: w kurii, na uczelni, w drodze, przy ołtarzu. itd). Mamy do czynienia z odejściem od teocentryzmu kultu i przejściem do teocentryzmu całej egzystencji i misji.

Zresztą, jeżeli sakrament święceń będziemy rozumieć jedynie w wymiarze funkcjonalnym, to łatwo zgodzić się na sakrament święceń kobiet. Nic przecież nie stoi na przeszkodzie, aby wspólnota Kościoła, oddelegowała je do wykonywania określonych zadań kultycznych, biorąc pod uwagę fakt zmieniających się kontekstów kulturowych i społecznych. Trudność pojawia się, gdy na sakrament ten spoglądamy w wymiarze ikonicznym (Chrystus i Apostołowie byli mężczyznami) i antropologicznym.

Zbyt proste rozwiązania

Drugi powód, dla którego jestem w opozycji do stwierdzenia, że księży należy oddelegować do specyficznych zadań jedynie im przysługującym, wynika z faktu, że nie wierzę, iż prosta polityka przesunięć rozwiąże problem.

Posłużę się przykładem. W 1990 roku do mojej rodzinnej parafii przybyły włoskie siostry ze zgromadzenia zakonnego działającego wówczas jedynie na terenie Italii. Borykając się z poważnymi problemami powołaniowymi i przeświadczone o tym, że Polska po upadku komunizmu stanowi powołaniowe El Dorado, przybyły do naszego kraju, aby znaleźć dziewczyny, które mogłyby zasilić ich szeregi i w ten sposób zagwarantowały przeżycie zgromadzeniu oraz prowadzonym przez nie dziełom. Ostatecznie siostrom udało się pozyskać kilka powołań z naszego kraju, dzisiaj jednak na nowo przeżywają podobne problemy.

Niestety nadal dominuje teologia sakramentu święceń redukująca go jedynie do wymiary funkcjonalnego: ksiądz jest po to, aby odprawić mszę i wyspowiadać

Jest to zresztą model funkcjonowania wielu zakonów, i to nie tylko żeńskich. Proceder ten został szeroko rozpowszechniony i mocno krytykowany przez Kongregację ds. Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego. Wystarczy odwiedzić, szczególnie we Włoszech, dzieła prowadzone przez zgromadzenia (szpitale, domy pomocy społecznej, ale także hotele) i zobaczyć, ile jest tam sióstr pochodzących z Afryki, Indii, Ameryki Łacińskiej. Sama polityka przesunięć, nie zmieniająca jednocześnie struktur, jest jednak tylko przesuwaniem agonii w czasie. To działanie krótkowzroczne i mało skuteczne. Tak samo jak krótkowzroczny jest proces reformy ograniczany jedynie do tego, że zastąpimy księży osobami świeckimi w instytucjach takich jak biskupie kurie, katolickie wydawnictwa lub szkoły. Te tylko działania nie zastąpią konieczności zmian w samych strukturach i modelach funkcjonowania instytucji.

Nowy model Kościoła

Obecny czas to moment zmian epokowych. Globalizacja, kryzys cywilizacji, masowe wędrówki i migracja całych społeczeństw, terroryzm o podłożu fundamentalistycznym i populizmy, dewastacja i rabunkowa eksploatacji ziemi wstrząsnęły nowoczesnością i bezkrytyczną wiarą w postęp i w potęgę rozumu. Jak zatem w tej zmieniającej się rzeczywistości może się jeszcze utrzymać model Kościoła tkwiący w epoce christianitas, kiedy to Kościół identyfikował się ze społeczeństwem, które składało się w zdecydowanej większości z ludzi ochrzczonych. Kościelna instytucja determinowała wówczas całość porządku społecznego, politycznego, kulturowego, prawnego i moralnego obywateli. Sobór Watykański II skończył z christianitas i otworzył Kościół na nową rzeczywistość.

Nowy paradygmat, o czym szerzej pisze Victor Codina SJ w niedawno opublikowanej przez WAM książce pt. „Kościół wykluczonych”, nie został jednak przyjęty przez liczne grupy, które niczym Izraelici na pustyni wspominają minione czasy, a już na pewno nie spowodował reform strukturalnych Kościoła, które nadal tkwią w poprzedniej epoce. Biskupie kurie, nuncjatury, cały aparat instytucjonalny Kościoła, formy sakramentalnych praktyk, seminaryjny model formacji duchownych nadal tkwią w dawno mienionej epoce christianitas. Nie chcę przez to twierdzić, że modele te były złe – kiedyś wyśmienicie się sprawdziły, dzisiaj jednak są już nieadekwatne do współczesności. Samo przesuwanie osób na niewiele się zda.

Konieczna jest zatem zmiana i reforma struktur, ale przede wszystkim konieczna jest zmiana naszego myślenia. Dlatego też papież Franciszek tak często mówi o konieczności „nawrócenia duszpasterskiego”, a zaczyna się ono od zmiany myślenia. Chodzi bowiem o Kościół żywy, Kościół uczniów-misjonarzy, Kościół wchodzący w świat, Kościół o strukturze synodalnej (ilu z nas zna ostatni dokument Papieskiej Komisji Teologicznej o synodalności Kościoła?), Kościół czerpiący siłę z Eucharystii, aby przemieniać świat.

Wesprzyj Więź

Osobiście uważam, że Franciszek – pierwszy z papieży, którzy już bezpośrednio nie uczestniczył w Soborze i który pozostaje niejako jego dzieckiem – jest też pierwszym papieżem tego nowego okresu historii Kościoła. Jan Paweł II i Benedykt XVI w przepięknym i wielkim stylu zamknęli okres christianitas. Czy jednak papież Franciszek dokładnie wie, jaki w swych strukturach i modelach ma być Kościół przyszłości? Chyba nie i nawet nie pretenduje, aby to wiedzieć. Bezgranicznie ufa Duchowi Świętemu, który przecież prowadzi Kościół Boży. Franciszek podejmuje jednak pewne działania, aby dokonać potrzebnych reform. Kościoła na pewno nie zreformują osoby wywodzące się ze wspólnot ociężałych całym balastem struktur i organizacji. Każdy z nas doskonale wie, jak ciężko ruszyć jest zastygłą strukturę. Kościołowi potrzeba lekkości i odwagi, jaką przejawiają młode Kościoły (gdzie często nie ma ani kurii, ani całego aparatu administracyjnego). To właśnie dlatego z takich Kościołów wybiera sobie papież swych najbliższych współpracowników – kardynałów. To oni pokierują pracami najbliższego Synodu dotyczącego młodych.

Nie chodzi więc zatem o to, aby księża zajęli się duszpasterstwem, a do pracy w kuriach zostali skierowani świeccy. Chodzi być może o to, żeby same kurie i cały system administracyjny Kościoła został radykalnie zmieniony.


[1] Jaume Fontbona w rewelacyjnej książce na temat sakramentu święceń („Ministerio ordenado, ministerio de comunión” [Posługa święceń, posługa jedności], Barcelona 2009) wskazuje na siedem aspektów ikoniczności Chrystusa i apostołów. Wyświęcony mężczyzna staje się ikoną Chrystusa i apostołów, upodabniając się do: 1. poniżonego i wyśmianego Sługi Jahwe z proroctwa Izajaszowego; 2. Jezusa Sługi, umywającego nogi apostołom; 3. Jezusa Nauczyciela, który naucza z autorytetem (autorytetem do jednoczenia, a nie do dzielenia); 4. Jezusa posłanego przez Ojca, czyli Jezusa w drodze, który „gdy lisy mają nory, a ptaki gniazda, On nie ma miejsca gdzie głowę skłonić”; 5. Jezusa Dobrego Pasterza szukającego zagubionych owiec; 6. Jezusa ofiarowującego swoje życie z miłości: Tego, który „umiłowawszy swoich, do końca ich umiłował”; 7. Jezusa kapłana według Listu do Hebrajczyków.

Podziel się

Wiadomość

To, co stało się z katolicyzmem Irlandczyków powinno być dla Kościoła w Polsce wielkim ostrzeżeniem, że może spotkać go ten sam los ! Zapaść powołaniowa zbliża się wielkimi krokami, wyraźnie widać, że katecheza szkolna jest niewydolna, w przeciwnym razie owocowałaby licznymi powołaniami. Ktoś mądrze zauważył, że „Pan Jezus błogosławił dzieci i nauczał dorosłych, podczas gdy Kościół w Polsce, uczy dzieci i błogosławi dorosłych”. Konieczna jest pogłębiona katecheza dorosłych, ale nie taka jak dotąd, „in vitro”, „bezdotykowa”, poprzez katolickie media, prasę, radio, telewizję, internet, ale BEZPOŚREDNIA, TWARZĄ W TWARZ, JEDEN ŚWIADEK I JEDEN UCZEŃ, tak, jak to robią Świadkowie Jehowy. Mają oni tylko jedną stronę internetową, ponieważ skupiają się na „sprzedaży bezpośredniej” i w tej, przyjętej metodzie, naśladują pierwszych chrześcijan. Istotą ich metody jest DOBRY DOTYK, którego tak bardzo brakuje w duszpasterstwie katolickim.