Zima 2024, nr 4

Zamów

Książka, ale nie literatura

Komiks jest książką, ale nie jest literaturą. Jako efemeryda istniejąca pomiędzy literaturą a filmem posiada olbrzymi potencjał do opowiadania każdej historii. Najwybitniejsze komiksy są sztuką i dowodem na odrębność komiksu, którego nie zastąpi ani literatura, ani film.

Nie ma już babci w sukienkach w kwiaty wybaczającej więcej niż mama. Nie ma już kiosku z drewna odmalowanego zieloną farbą i przeszklonego szybkami pełnymi pęcherzyków powietrza, załamującymi magicznie światło. Ale pewne stare pismo i pełna emocji pamięć wciąż są żywe.

W lipcu 1978 roku było pięknie, bo nie miałem nawet czterech lat i wszystko było nowe, nietuzinkowe, po prostu wspaniałe. Ale ta data jest dla mnie wyjątkowa nie tylko dlatego. W lipcu 1978 roku wracaliśmy z babcią z zakupów, a ja dzięki monopolistycznej uprzejmości Robotniczej Spółdzielni Wydawniczej „Prasa-Książka-Ruch” przez magiczną szybkę drewnianego kiosku wypatrzyłem okładkę jakiegoś pisma. Moją uwagę zwrócił jeden niewielki, pełen dynamiki i ekspresji kadr rozpalający chłopięcą wyobraźnię. Muskularny, długowłosy i półnagi mężczyzna przykuty do nadmorskiej skały rażony z furią mieczem przez niemłodego już wojownika. Tak długo marudziłem i opóźniałem powrót do domu, aż pismo trafiło w moje ręce. Tak zaczęła się moja przygoda z komiksem.

Wypatrzony obrazek zwiastował narodziny legendy – początek komiksowej serii Thorgal, która przyniosła europejski rozgłos autorowi rysunku, Grzegorzowi Rosińskiemu i odmieniła jego życie, czyniąc go komiksowym imigrantem, bo warunki do rozwoju twórczości znalazł dopiero w Belgii. W tym numerze pisma aż kipiało od różnych opowieści i stylów opowiadania – startował jowialno-przygodowy Tajemniczy rejs Janusza Christy, irytowała ascetyczno-egzystencjalna Bionik Jaga Karmowskiego, Edward Lutczyn nawiązywał do piłkarskich mistrzostw świata z 1978 r. (piąte miejsce Polaków uznano za… porażkę), a Jerzy Wróblewski – jeden z najlepszych polskich rysowników – kontynuował serię science fiction: Vahanara. Otwierały się światy wyobraźni – bioniczni naukowcy, swojscy podróżnicy, średniowieczny Kraków, kosmiczne przygody i brutalni Wikingowie. Komiks – nieznane mi dotąd medium – poraziło mnie z pełną mocą.

Emocje i wyobraźnia

Komiks – nieruchome zatrzymane w czasie obrazki, które układa się w opowieść. Styl rysunku i sposób kadrowania dopełniają emocji, które tworzą charakter bohaterów i narracji – w komiksie mamy do czynienia ze swoistym sprzężeniem zwrotnym, które czasem jest pokłosiem ludzkiej percepcji: rysunek wzbudza emocje, a w emocjach postrzegamy rysunek na nowo, inaczej. Obcowałem z nowym medium, które nie było ani książką, ani bajką z telewizora. Mogłem nadawać historiom własny rytm, zatrzymywać się przy jakimś kadrze i marzyć. Poddawałem się różnym stylom rysunków, które świetnie współpracowały ze scenariuszami opowiadanych historii. Realizm (Rosiński, Wróblewski) mieszał się z uproszczeniem (Christa), a nawet karykaturą (Lutczyn). Albo odwrotnie – uproszczenie, a nawet odhumanizowanie (Karmowski) wzbudzały lęk przed nieznanym.

Europejski rynek komiksowy to przede wszystkim rynek frankofoński, największy, najbardziej różnorodny i traktujący komiks godnie, czyli normalnie – jako samoistne medium obok książki czy filmu

Adam Gawęda

Udostępnij tekst

Rysunki miały siłę wyrazu, ekspresja rodziła emocje, ale rysunki nie niszczyły wyobraźni, wręcz odwrotnie – pobudzały ją. A do tego narysowane historie były nadzwyczaj dorosłe. To było zupełnie inne medium i inne przeżycie niż czytanie klasycznych książek czy oglądanie filmów. Doświadczyłem tego wszystkiego dzięki pismu zatytułowanemu „Relax”. Ten dziewiętnasty w serii numer magazynu opowieści rysunkowych okazał się kamieniem milowym w mojej dalszej podróży przez sztukę i kulturę.

Zwiastował – jak wiele innych symptomów gospodarki niedoboru – coś, o czym nie miałem pojęcia… schyłek PRL. W maju „Relax” osiągnął „pełnoletność” – półtora roku obecności na rynku, ale, choć numer dziewiętnasty oddano do druku w czerwcu, pojawił się z opóźnieniem – w lipcu. Pierwszy raz „Relax” nie ukazał się na czas. W 1978 r. kryzys dosięgał także rynku wydawniczego. Wcześniej nikogo nie dziwiły nakłady idące w setki tysięcy. Sprzeda się czy się nie sprzeda, najwyżej się przemieli i wydrukuje kolejne wydawnictwo.

Ale komunistyczny rozmach i beztroska, ręczne sterowanie i wszechobecna propaganda powoli osiągały swój kres. Braki w zaopatrzeniu, załamanie rynku… niebawem miał skończyć się złoty okres dla polskiego komiksu. Już nigdy nakłady komiksów nie osiągną tych poziomów („Relax” ukazywał się początkowo w nakładzie 100 tys. a potem 200 tys. egzemplarzy) ani serie komiksowe i ich rysownicy takiej popularności. Dopiero na przełomie wieków powróci sentyment do kultowych serii i bohaterów, pojawią się wznowienia i wydania zbiorcze, ale to już będzie hobby dla nielicznych trzydziestoparolatków i jeszcze mniej licznej grupy nowych czytelników.

Krach gospodarczy i polityczno-społeczne niepokoje dekady lat 80. nie sprzyjały komiksom, jednak dopiero w 1989 r. pojawia się nadzieja na nowy początek. W Polsce działy się wtedy rzeczy ważne, nic więc dziwnego, że komiks zszedł na dalszy plan. Znakiem nowych czasów jest powstanie w 1990 r. wydawnictwa TM Semic, które wprowadziło na nasz rynek powiew Zachodu – amerykańskie komiksy opowiadające o superbohaterach, nieustraszonych panach latających w gatkach naciągniętych na getry. Superman, Batman, mutanci i spółka rozpalali wyobraźnię nowego pokolenia konsumentów, dla których Zachód był w komunizmie Ziemią Obiecaną.

W 1993 r. zamyka się „Świat Młodych” – niegdyś ikona prasy młodzieżowej, jak też platforma do prezentacji polskich i zagranicznych komiksów na naprawdę dobrym poziomie. Niegdyś dom Tytusa, Romka i A’Tomka, Pana Kleksa czy Kajka i Kokosza. Superbohaterowie z TM Semic opanowują rynek, strzelając laserami z oczu i ratując świat, a komiks zaczyna się kojarzyć z rozrywką łatwą, prostą, wręcz prymitywną lub z rozrywką dla dzieci – w 1994 r. wydawnictwo Egmont z powodzeniem wprowadza na rynek Kaczora Donalda. Jednak oferta wydawnicza jest uboga, a rynek niezbyt okazały.

Gdy wczesny kapitalizm lat 90. rozwija się dynamicznie, polski komiks jest w kryzysie. Nie udało się stworzyć rynku wydawniczego, podbić nakładów i przyciągnąć większej liczby czytelników. Nie udało się zaoferować różnorodnej gamy tytułów, tak żeby uzmysłowić drzemiące w komiksie bogactwo możliwości i pokazać, że może być adresowany zarówno do dzieci, młodzieży, jak i dorosłych. Że może inspirować i ciekawić tak czytelników popkulturowej pulpy, jak i zwolenników kultury wysokiej. Pokłosiem marazmu było też mizerne zainteresowanie rodzimych rysowników i scenarzystów taką formą ekspresji.

Wyjątkiem jest twórczość Denisa Wojdy i Krzysztofa Gawronkiewicza, którym udało się przebić do prasy wysokonakładowej z paskami komiksowymi Mikropolis, czy też seria Jeż Jerzy Rafała Skarżyckiego i Tomasza Leśniaka orbitująca między komiksem dla dzieci w „Świerszczyku” i komiksem wyskokowym dla młodzieży w „Ślizgu”, by wreszcie trafić do dodatku GW „Co jest grane”, a po wielu latach nawet do kin Rażący jest ówczesny brak polskich komiksów prasowych, które zostały zastąpione przez bardzo dobre i tanie przedruki zagranicznych twórców.

Dramatyczny w skutkach brak komiksowych czasopism, komiksowego dziennikarstwa i krytyki, a także miejsca dla komiksu na uczelniach humanistycznych i artystycznych sprawił, że wiedza o tym medium, o jego sile i różnorodności nie przedarła się do powszechnej świadomości, nie pobudziła czytelników i nie doprowadziła do rozwoju rynku komiksowego w Polsce. Bardzo obiecujący, intrygujący i bezkompromisowy miesięcznik komiksowy „Produkt” – matecznik Osiedla swoboda” Michała Śledzińskiego i Wilq Bartosza i Tomasza Minkiewiczów – wystartował w 1999 roku i zamknął się w roku 2004.

Superbohaterowie, manga i powieść graficzna

W czasie gdy w Polsce rozkwitał, przekwitał, aż wreszcie uwiądł komunizm, na światowym rynku komiksowym wydarzyło się bardzo wiele. Powszechnie, bo marketingowo i finansowo najsilniejsi, z komiksem kojarzą się amerykańscy superbohaterowie. Ci superpanowie powołani zostali do istnienia na fali przedwojennych lęków i od II wojny światowej, poprzez czasy zimnej wojny wiedli prym w walce ze złem. Byli tak znani, sławni i silni, że świat nawet nie zauważył, że najpotężniejszym rynkiem komiksowym stała się… Japonia i komiks japoński – manga. Swego czasu, gdy w Kraju Kwitnącej Wiśni roczne nakłady komiksów spadły poniżej 600 milionów egzemplarzy, podniósł się niemal alarm kryzysowy. Wszyscy amerykańscy superherosi razem wzięli mogą jedynie pomarzyć o takich nakładach.

Manga rozkwitła po II wojnie światowej. Otwarcie na Zachód, biegłość w opanowaniu sztuki rysunkowej, olbrzymia pracowitość i płodność japońskich komiksiarzy (jeden sprawny mangaka potrafił narysować i opublikować więcej plansz niż wszyscy polscy rysownicy przez dekadę), a także brak cenzury obyczajowej doprowadziły do stworzenia potężnego i bardzo różnorodnego rynku. Manga zyskała w Japonii olbrzymią popularność i status sztuki, a jednocześnie literatury popularnej. To tutaj już w latach 60. ubiegłego wieku powstają pierwsze powieści graficzne – komiksy dla dorosłych, obszerne i mogące konkurować z literaturą piękną, zwane geika. Dopiero dekadę później Amerykanie za sprawą komiksów Willa Eisnera tworzą marketingowe, a jakże, pojęcie „powieść graficzna”, na określenie grubszych od zeszytów z superbohaterami komiksów skierowanych do bardziej wymagających odbiorców. Na szczęście dla Amerykanów, obok popularnego nurtu komiksów o superbohaterach, rośnie w siłę komiksowy underground tworzony przez rysowników znudzonych miałkością dominujących trendów i cenzurą obyczajową.

Dzieciom kwiatom nie w głowie superherosi, nie wystarczą też ugrzecznione, choć świetne paski komiksowe zalewające amerykańską prasę. Nowe pokolenia potrzebują oddechu, pojawiają się tacy twórcy, jak choćby ikona undergroundu, obrazoburca – Robert Crumb (Pan Naturalny, Kot Fritz) i niepokorny eksperymentator – Dave Sim (Cerebus). Komiks stopniowo ewoluuje od buntu, rubaszności i dziwności w kierunku – tak typowej chociażby dla mangi – pełnej swobody wypowiedzi i różnorodności tematów. Dopiero jednak lata 90. XX wieku stanowią początek dynamicznego rozwoju amerykańskiego komiksu niezależnego. Światowy rozgłos i sukces Mausa Arta Spigelmana uświadamia wielu nowym czytelnikom, jak wielki potencjał drzemie w komiksie. Pojawiają się twórcy w rodzaju Daniela Clowesa i Chrisa Ware’a. Powstają nowe prężne i wizjonerskie wydawnictwa, jak choćby Drawn & Quarterly, a stare potrafią wyłowić i pokazać nowych interesujących twórców, np. Fantagraphics, Kitchen Sink Press. Od lat 90. XX wieku po dziś dzień powstają za oceanem dzieła wybitne, a czasem wręcz genialne, które nie tylko nie są wydawane w Polsce, ale wiele jest wręcz nieznanych.

A co z Europą?

Wyspiarze, choć mają bardzo wielu wybitnych twórców, jak choćby Alan Moore, Grant Morrison, Garth Ennis, Dave McKean czy Neil Gaiman, wolą pracować dla Amerykanów. Europejski rynek komiksowy to przede wszystkim rynek frankofoński, największy, najbardziej różnorodny i traktujący komiks godnie, czyli normalnie – jako samoistne medium obok książki czy filmu. Francja i Belgia komiksem stoją od wielu lat. Zarówno masową pulpą, jak i komiksami z wyższej półki. Polski czytelnik ma tutaj sporo szczęścia, bo większość dobrych europejskich komiksów została w Polsce już wydana.

No właśnie – wróćmy do Polski. Wydawnictwo Egmont rozszerza stopniowo ofertę, powstają również kolejne wydawnictwa. Dopiero wtedy, na początku XX w., zaczynamy nieśmiało nadrabiać komiksowe zaległości i publikować arcydzieła. Na początku głównie z rynku frankofońskiego, który wydaje się najbliższy, a co za tym idzie, najlepiej znany rodzimym wydawcom i pasjonatom. Pojawia się Moebius, Pratt, Bilal i wielu innych. Polski czytelnik dostaje też amerykańskie i brytyjskie komiksy dla dorosłych, są to dzieła takich twórców, jak: Spiegelman, Ennis, Gaiman, McKean. Komiks mozolnie przebija się do powszechnej świadomości polskiego odbiorcy, a nawet niektórym przestaje się kojarzyć tylko z łatwą i przyjemną rozrywką. W którymś ze starych wydań „Tygodnika kulturalnego” w TVP Kultura, nieodżałowany redaktor Zdzisław Pietrasik, ówczesny szef działu kultury jednego z największych i najstarszych tygodników opinii, odkrywa komiks dla dorosłych i wykrzykuje pod adresem tytułu, który przyniosłem do studia, znamienne słowa: „Arcydzieło!”.

Czy to oznacza, że komiks ma szansę zająć należne mu miejsce w naszej kulturze? Czy zyska status, który ma od dawna w wielu innych krajach? Czy będzie traktowany jako samoistne i poważne medium, a nie wyłącznie mało wymagająca pulpa? Pytania o obecną kondycję i o przyszłość komiksu w Polsce są nieuniknione. Spójrzmy zatem na polski świat komiksu.

Najpierw złe wiadomości. Rynek komiksowy w Polce wciąż jest niewielki, a rachunek ekonomiczny nieubłagany – skoro niewiele osób czyta komiksy, to mają one niskie nakłady i dlatego są drogie lub bardzo drogie. Dlatego też mają bardzo ograniczoną dystrybucję, a także krótki żywot na rynku. I tutaj koło się zamyka – skoro komiksy są drogie, jest ich mało i trudno je kupić, to cudów nie ma, liczba odbiorców nie będzie olbrzymia. Zwykły czytelnik próżno będzie szukał w dużej księgarni czy znanej sieci sprzedażowej pełnej gamy najlepszych komiksowych tytułów. Tylko w sprzedaży internetowej i nielicznych punktach specjalistycznych można je kupić. A i tam też wybór jest ograniczony, bo niewielkie nakłady szybko znikają i co cenniejsze, ciekawsze pozycje stają się białymi krukami, osiągającymi w serwisach aukcyjnych cenę kilkuset złotych.

Można zresztą odnieść wrażenie, że w komiksie prawie wszystko to białe kruki. Nikogo nie dziwią nakłady w wysokości 500 czy 1000 sztuk. Ale niskie nakłady, drożyzna i wąska dystrybucja to nie jedyne problemy. Właściwie nie istnieje komiksowa prasa, dziennikarstwo i krytyka oraz sami komiksiarze. Ktoś powie, że to fałszywa teza, bo w prasie wysokonakładowej ukazują się przecież czasem recenzje komiksów, ktoś pisze o komiksowych festiwalach, prawie regularnie ukazują się „Zeszyty Komiksowe” traktujące komiks poważnie (czasem nawet za poważnie), no i ktoś jednak te polskie komiksy rysuje, wymyśla i publikuje. To prawda, jednak dziennikarz czy krytyk nie jest w stanie utrzymać się tylko z pisania o komiksie, dlatego dla większości jest to „hobby” albo tylko element niezwykle pojemnego worka z popkulturą. Dodatkowo wielu z tych tekstów po prostu nie da się czytać, bo hobbystom i specjalistom od wszystkiego brakuje wiedzy, doświadczenia i narzędzi do interesującego i krytycznego opisywania komiksu. A najwybitniejsze komiksy mają tyle wspólnego z popkulturą, co poezja lingwistyczna z kryminałem.

Problem finansowy dotyka również rodzimych twórców – komiks powstaje długo, wymaga od rysownika wiele pracy, a zapłatą jest mikronakład i mikropieniądze. Dlatego sprawny rysownik czy scenarzysta woli pracować w agencji reklamowej czy dla korporacji, bo z komiksów się nie utrzyma. Dodatkowo na uczelniach artystycznych i humanistycznych powszechne jest lekceważenie komiksu czy wręcz ignorancja wobec tego gatunku. Na palcach jednej ręki policzyć można naukowców traktujących to medium poważnie i zajmujących się nim zawodowo: prof. Jerzy Szyłak, dr Wojciech Birek, dr Adam Rusek, dr Michał Traczyk, dr Damian Kaja. Ale już znanych nazwisk z uczelni artystycznych nie potrafię wymienić.

Na koniec mam jednak też dobre wiadomości. W Polskim komiksie czuć ożywienie i dynamiczne zmiany. Nie tylko rozwijają się i pięknieją festiwale, kiełkują coraz to nowe konkursy rysunkowe, ale rośnie też czytelnictwo i zainteresowanie mediów. Jeszcze nigdy w Polsce nie było tylu wydawców komiksowych, co obecnie, i jeszcze nigdy nie ukazywało się tyle – i to tak różnorodnych! – tytułów. Stopniowo nie tylko nadrabiamy zaszłości, ale także sami tworzymy coraz lepsze komiksy. W ostatnich latach do znanych autorów dołączają kolejne nazwiska, i to coraz młodszych twórców, np. Jacek Świdziński, Marcin Podolec, Berenika Kołomycka. Młodzi chłoną kulturę komiksu, potrafią dobrze rysować i sprawnie opowiadać historie. Dynamicznie rozwija się rynek polskiego komiksu dla dzieci, a jednocześnie powstają prace dla dorosłych czytelników na dobrym światowym poziomie, np. Achtung Zelig (scen.: Krystian Rosiński, rys.:. Krzysztof Gawronkiewicz), Glinno (Jacek Frąś), Totalnie nie nostalgia (scen.: Wanda Hagedorn, rys.: Jacek Frąś), Pan Żarówka (Wojtek Wawszczyk).

Wesprzyj Więź

Biblioteka Uniwersytecka w Poznaniu utworzyła pokaźny zbiór komiksów – w tym, co najbardziej cenne, wielu jeszcze w kraju niewydanych – z którym mogą pracować naukowcy, studenci i miłośnicy tego gatunku. Komiks zauważyły także muzea i galerie – wystawy organizują min. BWA Jelenia Góra, BWA Wrocław, a obecnie odbywa się duża retrospektywa w Muzeum Narodowym w Krakowie – „Teraz komiks!”. Polacy pokochali absurdalne komiksy prasowe Marka Raczkowskiego. Karol KRL Kalinowski, autor Łaumy, komiksu już dwukrotnie adaptowanego w teatrach (w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu i Studio w Warszawie) ogłosił niedawno, że rzuca pracę bibliotekarza i będzie utrzymywał się tylko z tego, co kocha robić – z komiksów. Czy to pierwszy komiksiarz, który spełni marzenie o niezależności?

*

Komiks jest medium nowoczesnym – choć jest książką, to nie jest literaturą. Jako efemeryda istniejąca pomiędzy literaturą a filmem posiada w sobie olbrzymi potencjał do opowiadania każdej historii. Nadaje kształty emocjom, zatrzymuje obrazy w czasie i układa je w sekwencje zdarzeń budując dowolne niemal treści. Najwybitniejsze komiksy są sztuką i dowodem na odrębność komiksu, którego nie zastąpi ani literatura, ani film.

Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” nr 2/2018

Podziel się

Wiadomość