Jesień 2024, nr 3

Zamów

Kłopoty z teologią narodu

Na zdjęciu: figura Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata – żelbetowa rzeźba w Świebodzinie. Fot. Lukas Plewnia / www.polen-heute.de

(Polska) teologia narodu – ujmując rzecz od strony metodologicznej – jest jedną ze zdeklarowanych sektorowych teologii wyzwolenia, a co najmniej wykazuje z nimi wielkie pokrewieństwo.

Fragment książki ks. Grzegorza Strzelczyka „Po co Kościół”, Wydawnictwo Więź, Warszawa 2018.

Wypada zacząć od kilku słów wyjaśnienia. Tekst niniejszy powstał w reakcji na obecny stan tzw. debaty publicznej w Polsce. Trudno bezczynnie patrzeć na narastanie napięcia i radykalizację narracji poszczególnych obozów politycznych. Nie mam merytorycznych kompetencji, by dokonywać na przykład analiz uwarunkowań społecznych czy historycznych takiego stanu rzeczy. Jednakże przynajmniej jedna z przyczyn tej sytuacji – której rzeczywistej siły oddziaływania w splocie z innymi czynnikami nie jestem w stanie ocenić – może mieć naturę teologiczną, albo też wiązać się z praktycznymi konsekwencjami pewnej teologicznej teorii.

Najpierw objawy. Otóż pobieżna nawet analiza wypowiedzi polityków różnych opcji prowadzić może do wniosku, że jednym z katalizatorów nieporozumień jest słowo „naród”, a dokładniej znaczenia, jakie temu słowu są nadawanejawnie lub domyślnie.

W preambule obowiązującej Konstytucji RP mamy następujący zapis: „my, Naród Polski – wszyscy obywatele Rzeczypospolitej”. Jeśli dobrze rozumiem, dopowiedzenie po myślniku stanowi celowe doprecyzowanie – przyjęte wobec niejednoznaczności słowa „naród” w języku potocznym. Zatem w świetle konstytucyjnej quasi-definicji naród równa się sumie obywateli – bez dalszych doprecyzowań czy warunków.

Jednym z katalizatorów nieporozumień jest słowo „naród”, a dokładniej znaczenia, jakie temu słowu są nadawane

Natomiast już definicja z popularnego „Słownika języka polskiego” PWN (wersja online) podaje dookreślenia. Naród to: „ogół mieszkańców pewnego terytorium mówiących jednym językiem, związanych wspólną przeszłością oraz kulturą, mających wspólne interesy polityczne i gospodarcze”. Pojawiają się tu takie elementy, jak: terytorium, przeszłość, kultura, interesy.

W definicji „Powszechnej encyklopedii filozofii” wśród tych elementów pojawi się jeszcze idea „naturalnego związku” i utożsamianie się ze wspólną kulturą. Naród jest tam określony jako „naturalny społeczny związek ludzi żyjących przez pokolenia we wspólnej kulturze, z którą się utożsamiają”[1]. Wkrótce zobaczymy, że słowo „naturalny” ma w tym kontekście dość precyzyjne, a nieoczywiste na pierwszy rzut oka znaczenie wewnątrz pewnej szkoły filozoficzno-teologicznej.

Wreszcie określenie podane w „Encyklopedii katolickiej” – i tu zbliżamy się do kwestii teologicznej – idzie w dookreśleniach jeszcze dalej. Naród to: „byt społeczny powstały na bazie naturalnej skłonności ludzi do tworzenia wspólnoty konstytuowany przez świadomość narodową, wspólnotę pochodzenia, losu, kultury, przestrzeni społecznej, języka, a także religię […]; w ujęciu teologicznym stanowi szczególny przedmiot i podmiot historii stworzenia i zbawienia, zwłaszcza jako naród chrześcijański”[2]. Na „ujęciu teologicznym” skupię się niżej, okaże się bowiem, że w istocie odpowiada ono za to, że w ogólnej definicji do elementów konstytutywnych narodu dołączają np. świadomość narodowa i religia.

Przytoczony wyżej zestaw nie ma pretensji do kompletności – stanowi raczej ilustrację sytuacji. Mamy „na rynku” niemały zestaw znaczeń słowa „naród”: od konstytucyjnego – włączającego wszystkich obywateli do wspólnoty narodowej, aż po takie, które wymieniają sporo warunków przynależności do tej wspólnoty, a tym samym mogą prowadzić – w politycznej praxis – do odmawiania komuś prawa do reprezentowania narodu lub wręcz do identyfikowania się ze wspólnotą narodową. Różnice te skutkować mogą, w łagodnej formie, trudnościami we wzajemnym zrozumieniu się uczestników debaty publicznej, w drastycznej – aktami przemocy wobec tych, których uznaje się za narodowo obcych i przez to potencjalnie groźnych.

Zacytowana wyżej definicja słowa „naród” podana w „Encyklopedii katolickiej” zależna jest wprost – moim zdaniem – od pewnego teologicznego rozumienia narodu. I nie chodzi bynajmniej o rozumienie wynikające z rdzenia chrześcijańskiego objawienia, a zatem o znaczenie powszechnie w teologii przyjmowane. Mamy raczej do czynienia z zależnością od pewnego prądu teologicznego samookreślającego się jako „teologia narodu” lub „polska teologia narodu”[3]. Ks. Czesław Stanisław Bartnik we wstępie książki zbierającej główne jego teksty programowe pisał pod koniec ubiegłego wieku: „Chcę zaznaczyć, że nasze próby teologii narodu są w takim ujęciu pierwsze w całym świecie. Tworzą one po prostu nową dyscyplinę teologiczną. Ale nowa dyscyplina niesie ze sobą jeszcze dużo niejasności, niepewności i błądzeń”[4].

Muszę przyznać, że podzielam niepokój wyrażony w ostatnim zdaniu, i w dalszych rozważaniach postaram się wskazać na pewne trudności i zagrożenia, z jakimi może się wiązać rozwijanie „teologii narodu” w sposób przez tę szkołę zaproponowany – zwłaszcza jeśli rozważyć pewne praktyczne konsekwencje niektórych jej intuicji.

Po co Kościół
ks. Grzegorz Strzelczyk „Po co Kościół”, Wydawnictwo Więź, Warszawa 2018

Podkreślić bowiem trzeba, że teologia narodu jest ściśle (i samoświadomie) związana z pewną praxis. „Teologię narodu można ujmować ściśle i szeroko. W węższym ujęciu oznacza ona dział teologii chrześcijańskiej traktujący o narodzie, jego istocie, genezie, życiu, historii, posłannictwie i sensie w sposób systematyczny i naukowo zorganizowany, w oparciu o źródła doczesne, a zwłaszcza chrześcijańskie. […] Teologia czerpie z wiary narodu, chrześcijańskiej wizji świata i narodu oraz posługuje się metodami religijnymi. Przede wszystkim teologia traktuje o narodzie w aspekcie jego relacji do Boga i do Bożej ekonomii na świecie […]. Teologia narodu w szerokim znaczeniu przypomina raczej tę teologię narodową, która wykracza poza ścisłą teologię systematyczną […]. Ma ona charakter bardziej prosty, spontaniczny, intuicjonalistyczny i potoczny. Nie ogranicza się też wyłącznie do sfery poznawczej, ale organizuje bardziej życie narodu, jego ducha, uczucia, zachowanie się i czyny. Jest mniej organizowana w postać nauki, a więcej stanowi żywą świadomość narodu, wyrastającą wprost z jego bytu, egzystencji i praxis”[5].

Wesprzyj Więź

Uważam, że (polska) teologia narodu – ujmując rzecz od strony metodologicznej – jest jedną ze zdeklarowanych sektorowych teologii wyzwolenia, a co najmniej wykazuje z nimi wielkie pokrewieństwo. Po pierwsze rodzi się lokalnie w reakcji na sytuację, która przez konkretną grupę chrześcijan postrzegana jest jako (bardziej lub mniej zewnętrzne) zniewolenie. Po drugie – wyznacza sobie jako cel skonstruowanie teologicznej podbudowy dla praktycznego działania mającego zaowocować wyzwoleniem. Po trzecie – wśród źródeł teologicznych uprzywilejowuje doświadczenie konkretnych osób i wspólnot. Po czwarte – posługuje się hermeneutyką, w której światło płynące z tych doświadczeń dominuje (co najmniej de facto) nad danymi objawienia.

Fragment książki ks. Grzegorza Strzelczyka „Po co Kościół”, Wydawnictwo Więź, Warszawa 2018.


[1] M. A. Krąpiec, „Naród”, w: „Powszechna encyklopedia filozofii”, red. A. Maryniarczyk, t. VII, Lublin 2006, s. 510.[2] M. Kowalczyk, „Naród”, w: „Encyklopedia katolicka”, red. E. Giglewicz, t. XIII, Lublin 2009, k. 756.
[3] Taki tytuł nosiła praca zbiorowa opublikowana w 1988 roku pod redakcją Cz. S. Bartnika w Lublinie.
[4] Cz. S. Bartnik, „Teologia narodu”, Częstochowa 1999, s. 7.
[5] Tamże, s. 64.

 

Podziel się

Wiadomość

Bardzo dobry tekst, chociaż kim ja jestem przy doktorze teologii dogmatycznej, żeby to oceniać. Jak ksiądz ocenia istnienie bytów kolektywnych/społecznych? Sam polemizowałem z twierdzeniami ks. prof. Bartnika: „4. Osoba społeczna
Relacjonistyczna koncepcja osoby prowadzi do ontologicznego (nie czysto myślnego lub emocjonalnego), choć tylko dalece analogicznego, rozumienia społeczności naturalnej, a ostatecznie do względnie konkretnej „osoby zbiorowej” czy „społecznej”. Jest to wyższego rzędu bytowe zespolenie sfery personalnej na bazie wspólnej natury materialnej. Jeśli istota osobowa w swym najwyższym spełnieniu staje się sobą dzięki odniesieniu do innych i innych do niej, to zespół tychże „relacji-osób” jest w porządku personalnym nierozbijalny i nierozdzielalny, jest po prostu „bytem społecznym” na podobieństwo „substancji wtórnej” u Arystotelesa.

W rezultacie konkretna społeczność ma swoją substancję wspólną (subsistentia communis), swoje zbiorowe „ego”, czyli „my” (ego collectivum) i swoją określoną rolę dziejową (actio partis), przy tym wymiar natury i wymiar duchowy zespalają się ściśle. W rezultacie uzyskuje ona zbiorowe władze i funkcje: wspólną egzystencję, wspólną świadomość, wolę, dążenia, działanie i sprawianie – słowem: wspólnotę życia. Życie to zaś w pewnych punktach jest tak samo, a może i bardziej rzeczywiste, niż natura pozaosobowa. A zatem osoba społeczna jest to konkretne określone przez bazę naturalną, współkonstytuowanie się, współrealizowanie i współżycie danej zbiorowości osób, jednych dzięki drugim nawzajem. ” (http://www.personalizm.pl/…/personalizm-uniwersalistyczny/)

„…choć tylko dalece analogicznego…do względnie konkretnej…” – Jest to dość naciągane.
Mógłbym się zgodzić że w wypadku relacji rodzinnych, zespoły „relacji-osób” są nierozbijalne i nierozdzielalne (np: mój ojciec na zawsze pozostanie moim ojcem, ale rodzina już może się rozpaść i przestać być rodziną). Nazywanie tego „bytem społecznym” jest aberracją.
„W rezultacie uzyskuje ona zbiorowe władze i funkcje: wspólną egzystencję, wspólną świadomość, wolę, dążenia, działanie i sprawianie – słowem: wspólnotę życia.” – Czasami, przez pewien (zazwyczaj krótki) czas, część osób zaliczanych do danej społeczności ma częściowo wspólną część z tych rzeczy.
„…osoba społeczna jest to konkretne określone przez bazę naturalną, współkonstytuowanie się, współrealizowanie i współżycie danej zbiorowości osób, jednych dzięki drugim nawzajem.” – W żadnym wypadku nie nazwałbym tego osobą.

Na chwałę Pana.

W marcowym „W Sieci Historii” Grzegorz Górny napisał artykuł streszczający rozdział o teologii narodu z książki JPII „Pamięć i tożsamość”. Grześku – Amicus Plato, sed magis amica veritas. Streściłeś wszystkie fragmenty dowartościowujące naród, a pominąłeś chyba tylko jeden fragment, w którym papież przestrzega przed niebezpieczeństwami kultu narodu. Prawda nie wymaga komentarza, więc w imię przyjaźni już dalej nic nie napiszę.