(Polska) teologia narodu – ujmując rzecz od strony metodologicznej – jest jedną ze zdeklarowanych sektorowych teologii wyzwolenia, a co najmniej wykazuje z nimi wielkie pokrewieństwo.
Fragment książki ks. Grzegorza Strzelczyka „Po co Kościół”, Wydawnictwo Więź, Warszawa 2018.
Wypada zacząć od kilku słów wyjaśnienia. Tekst niniejszy powstał w reakcji na obecny stan tzw. debaty publicznej w Polsce. Trudno bezczynnie patrzeć na narastanie napięcia i radykalizację narracji poszczególnych obozów politycznych. Nie mam merytorycznych kompetencji, by dokonywać na przykład analiz uwarunkowań społecznych czy historycznych takiego stanu rzeczy. Jednakże przynajmniej jedna z przyczyn tej sytuacji – której rzeczywistej siły oddziaływania w splocie z innymi czynnikami nie jestem w stanie ocenić – może mieć naturę teologiczną, albo też wiązać się z praktycznymi konsekwencjami pewnej teologicznej teorii.
Najpierw objawy. Otóż pobieżna nawet analiza wypowiedzi polityków różnych opcji prowadzić może do wniosku, że jednym z katalizatorów nieporozumień jest słowo „naród”, a dokładniej znaczenia, jakie temu słowu są nadawane – jawnie lub domyślnie.
W preambule obowiązującej Konstytucji RP mamy następujący zapis: „my, Naród Polski – wszyscy obywatele Rzeczypospolitej”. Jeśli dobrze rozumiem, dopowiedzenie po myślniku stanowi celowe doprecyzowanie – przyjęte wobec niejednoznaczności słowa „naród” w języku potocznym. Zatem w świetle konstytucyjnej quasi-definicji naród równa się sumie obywateli – bez dalszych doprecyzowań czy warunków.
Jednym z katalizatorów nieporozumień jest słowo „naród”, a dokładniej znaczenia, jakie temu słowu są nadawane
Natomiast już definicja z popularnego „Słownika języka polskiego” PWN (wersja online) podaje dookreślenia. Naród to: „ogół mieszkańców pewnego terytorium mówiących jednym językiem, związanych wspólną przeszłością oraz kulturą, mających wspólne interesy polityczne i gospodarcze”. Pojawiają się tu takie elementy, jak: terytorium, przeszłość, kultura, interesy.
W definicji „Powszechnej encyklopedii filozofii” wśród tych elementów pojawi się jeszcze idea „naturalnego związku” i utożsamianie się ze wspólną kulturą. Naród jest tam określony jako „naturalny społeczny związek ludzi żyjących przez pokolenia we wspólnej kulturze, z którą się utożsamiają”[1]. Wkrótce zobaczymy, że słowo „naturalny” ma w tym kontekście dość precyzyjne, a nieoczywiste na pierwszy rzut oka znaczenie wewnątrz pewnej szkoły filozoficzno-teologicznej.
Wreszcie określenie podane w „Encyklopedii katolickiej” – i tu zbliżamy się do kwestii teologicznej – idzie w dookreśleniach jeszcze dalej. Naród to: „byt społeczny powstały na bazie naturalnej skłonności ludzi do tworzenia wspólnoty konstytuowany przez świadomość narodową, wspólnotę pochodzenia, losu, kultury, przestrzeni społecznej, języka, a także religię […]; w ujęciu teologicznym stanowi szczególny przedmiot i podmiot historii stworzenia i zbawienia, zwłaszcza jako naród chrześcijański”[2]. Na „ujęciu teologicznym” skupię się niżej, okaże się bowiem, że w istocie odpowiada ono za to, że w ogólnej definicji do elementów konstytutywnych narodu dołączają np. świadomość narodowa i religia.
Przytoczony wyżej zestaw nie ma pretensji do kompletności – stanowi raczej ilustrację sytuacji. Mamy „na rynku” niemały zestaw znaczeń słowa „naród”: od konstytucyjnego – włączającego wszystkich obywateli do wspólnoty narodowej, aż po takie, które wymieniają sporo warunków przynależności do tej wspólnoty, a tym samym mogą prowadzić – w politycznej praxis – do odmawiania komuś prawa do reprezentowania narodu lub wręcz do identyfikowania się ze wspólnotą narodową. Różnice te skutkować mogą, w łagodnej formie, trudnościami we wzajemnym zrozumieniu się uczestników debaty publicznej, w drastycznej – aktami przemocy wobec tych, których uznaje się za narodowo obcych i przez to potencjalnie groźnych.
Zacytowana wyżej definicja słowa „naród” podana w „Encyklopedii katolickiej” zależna jest wprost – moim zdaniem – od pewnego teologicznego rozumienia narodu. I nie chodzi bynajmniej o rozumienie wynikające z rdzenia chrześcijańskiego objawienia, a zatem o znaczenie powszechnie w teologii przyjmowane. Mamy raczej do czynienia z zależnością od pewnego prądu teologicznego samookreślającego się jako „teologia narodu” lub „polska teologia narodu”[3]. Ks. Czesław Stanisław Bartnik we wstępie książki zbierającej główne jego teksty programowe pisał pod koniec ubiegłego wieku: „Chcę zaznaczyć, że nasze próby teologii narodu są w takim ujęciu pierwsze w całym świecie. Tworzą one po prostu nową dyscyplinę teologiczną. Ale nowa dyscyplina niesie ze sobą jeszcze dużo niejasności, niepewności i błądzeń”[4].
Muszę przyznać, że podzielam niepokój wyrażony w ostatnim zdaniu, i w dalszych rozważaniach postaram się wskazać na pewne trudności i zagrożenia, z jakimi może się wiązać rozwijanie „teologii narodu” w sposób przez tę szkołę zaproponowany – zwłaszcza jeśli rozważyć pewne praktyczne konsekwencje niektórych jej intuicji.
Podkreślić bowiem trzeba, że teologia narodu jest ściśle (i samoświadomie) związana z pewną praxis. „Teologię narodu można ujmować ściśle i szeroko. W węższym ujęciu oznacza ona dział teologii chrześcijańskiej traktujący o narodzie, jego istocie, genezie, życiu, historii, posłannictwie i sensie w sposób systematyczny i naukowo zorganizowany, w oparciu o źródła doczesne, a zwłaszcza chrześcijańskie. […] Teologia czerpie z wiary narodu, chrześcijańskiej wizji świata i narodu oraz posługuje się metodami religijnymi. Przede wszystkim teologia traktuje o narodzie w aspekcie jego relacji do Boga i do Bożej ekonomii na świecie […]. Teologia narodu w szerokim znaczeniu przypomina raczej tę teologię narodową, która wykracza poza ścisłą teologię systematyczną […]. Ma ona charakter bardziej prosty, spontaniczny, intuicjonalistyczny i potoczny. Nie ogranicza się też wyłącznie do sfery poznawczej, ale organizuje bardziej życie narodu, jego ducha, uczucia, zachowanie się i czyny. Jest mniej organizowana w postać nauki, a więcej stanowi żywą świadomość narodu, wyrastającą wprost z jego bytu, egzystencji i praxis”[5].
Uważam, że (polska) teologia narodu – ujmując rzecz od strony metodologicznej – jest jedną ze zdeklarowanych sektorowych teologii wyzwolenia, a co najmniej wykazuje z nimi wielkie pokrewieństwo. Po pierwsze rodzi się lokalnie w reakcji na sytuację, która przez konkretną grupę chrześcijan postrzegana jest jako (bardziej lub mniej zewnętrzne) zniewolenie. Po drugie – wyznacza sobie jako cel skonstruowanie teologicznej podbudowy dla praktycznego działania mającego zaowocować wyzwoleniem. Po trzecie – wśród źródeł teologicznych uprzywilejowuje doświadczenie konkretnych osób i wspólnot. Po czwarte – posługuje się hermeneutyką, w której światło płynące z tych doświadczeń dominuje (co najmniej de facto) nad danymi objawienia.
Fragment książki ks. Grzegorza Strzelczyka „Po co Kościół”, Wydawnictwo Więź, Warszawa 2018.
[1] M. A. Krąpiec, „Naród”, w: „Powszechna encyklopedia filozofii”, red. A. Maryniarczyk, t. VII, Lublin 2006, s. 510.[2] M. Kowalczyk, „Naród”, w: „Encyklopedia katolicka”, red. E. Giglewicz, t. XIII, Lublin 2009, k. 756.
[3] Taki tytuł nosiła praca zbiorowa opublikowana w 1988 roku pod redakcją Cz. S. Bartnika w Lublinie.
[4] Cz. S. Bartnik, „Teologia narodu”, Częstochowa 1999, s. 7.
[5] Tamże, s. 64.
Bardzo dobry tekst, chociaż kim ja jestem przy doktorze teologii dogmatycznej, żeby to oceniać. Jak ksiądz ocenia istnienie bytów kolektywnych/społecznych? Sam polemizowałem z twierdzeniami ks. prof. Bartnika: „4. Osoba społeczna
Relacjonistyczna koncepcja osoby prowadzi do ontologicznego (nie czysto myślnego lub emocjonalnego), choć tylko dalece analogicznego, rozumienia społeczności naturalnej, a ostatecznie do względnie konkretnej „osoby zbiorowej” czy „społecznej”. Jest to wyższego rzędu bytowe zespolenie sfery personalnej na bazie wspólnej natury materialnej. Jeśli istota osobowa w swym najwyższym spełnieniu staje się sobą dzięki odniesieniu do innych i innych do niej, to zespół tychże „relacji-osób” jest w porządku personalnym nierozbijalny i nierozdzielalny, jest po prostu „bytem społecznym” na podobieństwo „substancji wtórnej” u Arystotelesa.
W rezultacie konkretna społeczność ma swoją substancję wspólną (subsistentia communis), swoje zbiorowe „ego”, czyli „my” (ego collectivum) i swoją określoną rolę dziejową (actio partis), przy tym wymiar natury i wymiar duchowy zespalają się ściśle. W rezultacie uzyskuje ona zbiorowe władze i funkcje: wspólną egzystencję, wspólną świadomość, wolę, dążenia, działanie i sprawianie – słowem: wspólnotę życia. Życie to zaś w pewnych punktach jest tak samo, a może i bardziej rzeczywiste, niż natura pozaosobowa. A zatem osoba społeczna jest to konkretne określone przez bazę naturalną, współkonstytuowanie się, współrealizowanie i współżycie danej zbiorowości osób, jednych dzięki drugim nawzajem. ” (http://www.personalizm.pl/…/personalizm-uniwersalistyczny/)
„…choć tylko dalece analogicznego…do względnie konkretnej…” – Jest to dość naciągane.
Mógłbym się zgodzić że w wypadku relacji rodzinnych, zespoły „relacji-osób” są nierozbijalne i nierozdzielalne (np: mój ojciec na zawsze pozostanie moim ojcem, ale rodzina już może się rozpaść i przestać być rodziną). Nazywanie tego „bytem społecznym” jest aberracją.
„W rezultacie uzyskuje ona zbiorowe władze i funkcje: wspólną egzystencję, wspólną świadomość, wolę, dążenia, działanie i sprawianie – słowem: wspólnotę życia.” – Czasami, przez pewien (zazwyczaj krótki) czas, część osób zaliczanych do danej społeczności ma częściowo wspólną część z tych rzeczy.
„…osoba społeczna jest to konkretne określone przez bazę naturalną, współkonstytuowanie się, współrealizowanie i współżycie danej zbiorowości osób, jednych dzięki drugim nawzajem.” – W żadnym wypadku nie nazwałbym tego osobą.
Na chwałę Pana.
W marcowym „W Sieci Historii” Grzegorz Górny napisał artykuł streszczający rozdział o teologii narodu z książki JPII „Pamięć i tożsamość”. Grześku – Amicus Plato, sed magis amica veritas. Streściłeś wszystkie fragmenty dowartościowujące naród, a pominąłeś chyba tylko jeden fragment, w którym papież przestrzega przed niebezpieczeństwami kultu narodu. Prawda nie wymaga komentarza, więc w imię przyjaźni już dalej nic nie napiszę.