Bóg nie chce odwetu na oprawcach ani przelewu krwi. Chrześcijańską odpowiedzią na przemoc na pewno nie jest przemoc, choćby nie wiem jak była ona uzasadniana.
Poniedziałek Wielkanocny wypadał w tym roku 2 kwietnia. Wróciłem właśnie do Polski po przeżyciu Paschy – całego Wielkiego Tygodnia – w Rzymie ze Wspólnotą Sant’Egidio. Dzień był piękny, słoneczny – może też nieco wietrzny – i kiedy wieczorem wracaliśmy od teściów do Warszawy, cieszyliśmy się z żoną na nadchodzące ocieplenie. Rodzice ugościli nas wspaniale, dzięki nim separacja od włoskiej kuchni okazała się bezbolesna; i tylko rosnący licznik kalorii mógł niepokoić. Na szczęście pozwoliliśmy sobie na świąteczny spacer, który trochę uciszył wyrzuty sumienia.
W ten sam piękny dzień wielkanocny czwórka kuzynów pod opieką wujka także wybierała się do swojej rodziny, aby świętować zmartwychwstanie. Jechali zmotoryzowaną rikszą przez centrum Kwety, milionowego miasta w pakistańskiej prowincji Beludżystan, gdy ktoś (prawdopodobnie kilka osób) zajechał im drogę na motorze. Napastnicy zaczęli strzelać w kierunku rikszy. Trójka rodzeństwa i wujek zginęli na miejscu. Przeżyła jedynie dziewczynka, córka zabitego mężczyzny, która w stanie ciężkim trafiła do szpitala. Pascha dla pakistańskich chrześcijan miała w tym roku znaczenie bardziej dosłowne znaczenie niż dla mnie. W Kwecie podobne morderstwa stają się niestety niemal codziennością – kilka dni temu terroryści dżihadystyczni zabili w tym mieście dwóch chrześcijan, a poprzedni atak wydarzył się tuż przed świętami Bożego Narodzenia.
Chrześcijanie wszystkich wyznań giną dziś na całym świecie, gdy w imię Ewangelii sprzeciwiają się wojnie, korupcji, niesprawiedliwemu traktowaniu ubogich, migrantów i uchodźców; a także wtedy, gdy ryzykują własne życie w codziennym praktykowaniu wiary i uczynków miłosierdzia. Męczeństwo nie jest tylko historią pierwszych uczniów Chrystusa, ale codziennością naszych sióstr i braci dzisiaj, w wielu krajach świata. Jak my, którzy żyjemy od dawna w pokoju i z dala od zagrożeń możemy wyrazić swoją solidarność tym, którzy cierpią prześladowanie? Mamy prawo czuć gniew do tych, którzy na taką przemoc pozwalają, powinniśmy też apelować do liderów politycznych i ekonomicznych o wyraźne zajęcie stanowiska w obronie wszystkich prześladowanych. Ale chrześcijańską odpowiedzią na przemoc na pewno nie jest przemoc, choćby nie wiem jak była ona uzasadniana. Na pewno z chrześcijaństwem nie miał nic wspólnego niedawny amerykański atak – przeprowadzony przez uwielbianego wśród niektórych środowisk katolickich prezydenta Donalda Trumpa – na Syrię.
Rany Jezusa nie są zachętą do odwetu na oprawcach, ale zapowiedzią Królestwa Bożego, które jest lekiem na strach przed światem jego uczniów i uczennic
Naszą, najbardziej chrześcijańską odpowiedzią na przemoc, są modlitwa, solidarność i czuwanie. Wszystko to jest zapisane w doświadczeniu paschalnym. Gdy Jezus stanął przed Piłatem, rzymski namiestnik zaproponował Żydom wypuszczenie na wolność jednego z dwójki: Jezusa lub Barabasza. Benedykt XVI w „Jezusie z Nazaretu” zwraca uwagę, że wybór, przed którym stanął tłum, polegał na decyzji o uwolnieniu jednej z dwóch figur mesjańskich: lidera politycznego – którym był Barabasz – lub lidera duchowego. Pisze Benedykt: „wyboru trzeba dokonać między Mesjaszem, który toczy walkę, przyobiecując wolność i własne królestwo, i owym tajemniczym Jezusem, który głosi utratę samego siebie jako drogę do życia. Czy to dziwne, że masy dały pierwszeństwo Barabaszowi?”. Ciąg dalszy znamy doskonale, Jezus – opuszczony przez swoich przerażonych uczniów – został zabity; tymczasem Barabasz, lider polityczny, był na wolności i prawdopodobnie szykował się do wywołania zbrojnego powstania.
Ale Bóg nie chce powstania, odwetu na oprawcach i przelewu krwi. Po zmartwychwstaniu Jezus za wszelką cenę chce udowodnić swoim uczniom, że jego rany nie zniknęły. Staje się to zresztą powodem niedowiarstwa Tomasza, który nie miał okazji zobaczyć z innymi przebitego boku. Rany Jezusa są zapowiedzią Królestwa Bożego, które jest lekiem na strach przed światem jego uczniów i uczennic. Dopiero po dotknięciu ran Jezusa uczniowie nabierają wystarczającej odwagi, by ruszyć się ze swojej kryjówki w Wieczerniku, pokonując swój lęk i zamknięcie.
Analogicznie do ran Jezusa, krwawiące rany naszych prześladowanych sióstr i braci chrześcijan wszystkich wyznań są dla nas wezwaniem do budowania Królestwa Bożego, które przecież „jest pośród nas” (Łk 17, 21) – jak uczy Jezus w Ewangelii. Jednym z jego znaków są chorzy, którzy odzyskują zdrowie, jak Samarytanin ze wspomnianego fragmentu Ewangelii. To pewnie dlatego tak wielką wagę przykłada papież Franciszek do metafory Kościoła jako „szpitala polowego”, czyli takiej wspólnoty, która jest zawsze gotowa do wyjścia ze swoich utartych struktur i budowli, aby służyć chorym na duszy i ciele.
Św. Grzegorz Wielki pisał: „Wasze modlitwy są tam, gdzie was nie ma, uczynki tam się ukazują, gdzie jesteście”. Dlatego zachęcam wszystkich do uczestnictwa w Ekumenicznej Liturgii Męczenników, która odbędzie się w najbliższy poniedziałek 23 kwietnia o godz. 19 w kościele św. Marcina przy ul. Piwnej w Warszawie. Wspomnimy podczas niej imiona i historie tych naszych sióstr i braci, którzy w ostatnim czasie oddali swoje życie za wiarę. Ufamy, że współcześni męczennicy są dziś dla nas wsparciem u Pana, a ich świadectwo apelem o odrzucenie wszelkiej przemocy, zwłaszcza tej motywowanej religijnie. Nie dajmy się zwieść Barabaszom naszego świata, bądźmy solidarni, działajmy i módlmy się.