Uciekinierzy z Czeczenii wielokrotnie podejmowali próby przekroczenia polskiej granicy, niektórzy kilkadziesiąt razy, rekord należy do kobiety, która próbowała… około 100 razy. Nie udało się jej, wróciła do swojego kraju.
Głęboki październik, pogoda pod psem, strasznie nie chce się wychodzić z domu. Ale obiecali, więc jadą. Wiedzą, że w Domu Spokojnej Starości w podwarszawskiej Radości bardzo na nich czekają. Na nich, czyli na grupę Czeczenów pod wodzą Mariny Hulii – pół Rosjanki, pół Białorusinki, od ponad dwudziestu lat mieszkającej w Polsce. Ona i jej czeczeńscy przyjaciele co najmniej raz w miesiącu odwiedzają starszych państwa w Radości.
– Ludzie ze Wschodu, z Czeczenii, Tadżykistanu i innych krajów tamtego regionu wielkim szacunkiem otaczają osoby starsze – opowiada Marina. – Im nie mieści się w głowie, że sędziwego członka rodziny można umieścić w ośrodku opiekuńczym. W tych krajach młodsi członkowie rodziny z oddaniem opiekują się starszymi, ci drudzy mają uprzywilejowane miejsce w rodzinie. Moi czeczeńscy przyjaciele bardzo chętnie podjęli propozycję, byśmy wspólnie odwiedzali starszych państwa w Radości. Ja sama jeżdżę tam od ponad trzech lat – najpierw odwiedzałam znajomą, ale w trakcie tych wizyt zaprzyjaźniłam się z innymi mieszkańcami tego domu i zobaczyłam, jak bywają samotni, jak potrzebują czuć się wartościowi i dla kogoś ważni. Kiedy więc moja znajoma zmarła, jeździłam tam nadal. Teraz odwiedzamy starszych państwa wspólnie, w związku z tym wnosimy do tego domu o wiele więcej energii i uśmiechu, niż kiedy jeździłam tam w pojedynkę – tłumaczy Marina.
Petimat, Zarieta, Milana, Madina czy inna z czeczeńskich kobiet przygotowuje jakąś regionalną potrawę. – Zawsze taką, żeby można ją było łatwo pogryźć – dopowiada Marina. Jest wspólne biesiadowanie, śpiewanie, rozmowy, nie może też zabraknąć lezginki – żywiołowego czeczeńskiego tańca, najczęściej w wykonaniu dzieci – i podarunków. Bardziej niż nich sędziwi ludzie wyglądają jednak swoich gości. – Nawet nie wiesz, jak my na was czekamy – szepcze Marinie do ucha jedna ze starszych pań.
– Tak niewiele potrzeba, żeby podarować innym dobro i radość – mówi Marina. – Po prostu umawiamy się i jedziemy.
Podobnie jest, gdy idą w odwiedziny do bezdomnych. Dołączają do którejś z ekip ze Wspólnoty Sant’Egidio, która pomaga bezdomnym. Ostatnio nie zabrali ze sobą dzieci, bo było bardzo zimno. Te jednak podzieliły się z bezdomnymi słodyczami. Rodzeństwo: Milana, Mariam i Edelbiek podarowało bezdomnym swoje czekoladowe święte Mikołaje. – Oni są tacy samotni, zawieź im naszych Diedów Morozów z czekolady, będą do kawy – powiedziała 11-letnia Mariam, pakując je i oddając Marinie, która dla bezdomnych zebrała pościel.
Madina, mama trójki małych darczyńców, podzieliła się z bezdomnymi kawą, ryżem i kakao. Inna czeczeńska mama, Milana, ugotowała dla nich zizik-gałnysz, czyli czeczeńskie kluski z farszem z mięsa suto doprawionego czosnkiem. – Włożyła je do słoików, opatuliła ręcznikami i dowiozła cieplutkie na działki –– relacjonuje Marina. – Bardzo smakowały.
Na dworcu w mieście Brześć
Madina, Zarieta, Petimat, Milana to kobiety z dworca Brześć. Tam właśnie poznały się z Mariną, która we wrześniu 2016 roku przyjechała do Brześcia zaniepokojona doniesieniami, że na tamtejszym dworcu kolejowym koczują całe rodziny oraz samotne matki z dziećmi. Mieszkali tam wówczas głównie Czeczeni, którzy chcieli przekroczyć polską granicę. Nasza straż graniczna w Terespolu nie pozwalała im na wjazd do Polski. Zdaniem prawników zajmujących się tą sprawą, taka postawa polskich pograniczników jest niezgodna z prawem.
– Kiedy uciekinierzy z Czeczenii mieli jeszcze pieniądze, wynajmowali jakiś kąt z nadzieją, że wreszcie przekroczą granicę – opowiada Marina. Ale z czasem pieniądze się kończyły, trafiali więc na dworzec. Trzeba było przecież coś jeść i mieć na kolejne bilety kolejowe z Brześcia do Terespola. Pośród koczujących były też kobiety ciężarne, osoby chore. Uciekinierzy z Czeczenii wielokrotnie podejmowali próby przekroczenia polskiej granicy, niektórzy kilkadziesiąt razy, rekord należy do kobiety, która próbowała… około 100 razy. Nie udało się jej, wróciła do swojego kraju. Jedna z rodzin próbowała 42 razy – za 41. razem musieli wracać do Brześcia, za 42. pozwolono im wjechać do Polski. Dlaczego właśnie wtedy? – Nie wiadomo – rozkłada ręce Marina.
Dzieci z Dworca Brześć można wesprzeć pod tym adresem.
Fragment tekstu, który ukazał się w kwartalniku „Więź”, wiosna 2018.