Szwedzki twórca pokazuje nie uśpiony wulkan zła w człowieku, ale raczej instynkty i słabości, które potrafią niekiedy ujawnić się niespodziewanie i z zaskakującą siłą – o kinie Rubena Östlunda rozmawiają Katarzyna Jabłońska i ks. Andrzej Luter.
Ksiądz: Ruben Östlund to artysta niezwykle przenikliwy. W swoich filmach przygląda się ludzkim postawom, bada je niemal jak pod mikroskopem – wręcz rozbebesza. W sposób perfekcyjny analizuje naturę człowieka, jego słabości, różnorakie uwarunkowania i uzależnienia. Pokazuje trudną walkę z uśpionym wulkanem zła, który drzemie w każdym z nas. Wydaje się nam, że wszystko kontrolujemy, a jednak w najmniej oczekiwanym momencie ten wulkan wybucha.
Kobieta: Zgoda na rozbebeszenie, jednak wydaje mi się, że Östlund nie jest aż tak pesymistyczny w spojrzeniu na człowieka, jak twierdzisz. Jego diagnoza ludzkiej kondycji jest mniej dramatyczna niż na przykład Michaela Hanekego czy Andrieja Zwiagincewa. Powiedziałabym więc, że szwedzki twórca pokazuje nie uśpiony wulkan zła w człowieku, ale raczej instynkty i słabości, które potrafią niekiedy ujawnić się niespodziewanie i z zaskakującą siłą. Tak jest w wypadku Tomasa, głównego bohatera „Turysty” – filmu Östlunda, który rywalizował z polską „Idą” o Oscara. Tomas (Johannes Bah Kuhnke) wraz żoną Ebbą (Lisa Loven Kongsli) i dwójką dzieci przyjeżdża do alpejskiego kurortu na narty. Przez te kilka dni w majestatycznych okolicznościach przyrody mają żyć w rytmie wyznaczonym przez naturę (pogoda, która pozwala ruszyć na stok) i codzienne powtarzalne czynności (toaleta, posiłki, narty) oraz być ze sobą i dla siebie. Początkowo wszystko zapowiada się naprawdę dobrze, drobne fochy synka szybko zatarte zostają miłą sesją fotograficzną na tle wszechobecnej nieskazitelnej bieli ośnieżonych gór. Fotograf – mistrz w swoim fachu – tak sfotografował rodzinę, jak chciałaby widzieć sama siebie i prezentować się wobec innych.
Ksiądz: Dodajmy, że ośrodek, w którym odpoczywają bohaterowie, jest tak sterylny i profesjonalny, że ponoć nawet lawiny mają tam pod kontrolą. Odprężająca nuda, spokojna codzienność, oszałamiająco piękne widoki. Aż tu nagle pojawia się lawina, która przecież także jest atrakcją turystyczną. Ale to ona staje się katalizatorem dramatu. Bo kiedy Ebba w chwili zagrożenia stara się chronić dzieci, Tomas ucieka, aby chronić samego siebie. To dla Ebby szok.
Kobieta: Dziwi Cię to?
Ksiądz: Oczywiście, że nie. I nie chodzi tylko o to, że Tomas wiedziony pierwszym odruchem, żeby ratować własne życie, stchórzył, ale również o to, że długo będzie uznawał – nieszczerze – że on i żona mają po prostu różne interpretacje tego samego zdarzenia i nic strasznego się nie stało.
Kobieta: Tomas samousprawiedliwia się, bagatelizuje swój postępek – to dość zrozumiała postawa samoobrony. Mężczyzna nie chce uznać zdarzeń, bo być może przeczuwa, że ta kontrolowana – choć wyglądająca spektakularnie – lawina, przed którą uciekł, zostawiając żonę i dzieci, uruchomi inną lawinę – w nim samym i wewnątrzrodzinnych relacjach.
Ksiądz: I uruchamia. Ta ucieczka sprawiła, że zawaliła się „męskość” Tomasa, bo przecież facet, jak świat światem, chroni kobietę i dzieci, taki jest nasz kod kulturowy. Ten moment tchórzostwa powoduje, ż Ebba już nie ufa mężowi jak przedtem. A bez zaufania nie ma miłości i bliskich więzi.
Kobieta: Trudno tu nie zapytać, dlaczego tak silnie – wydawało by się – zakodowany w naszej kulturze skrypt dotyczący męskości, tym razem nie zadziałał? Może do tego stopnia uległ już dziś rozkodowaniu, że coraz rzadziej włącza się niejako z automatu?
Ksiądz: O kryzysie męskości psycholodzy mówią od dawna i wskazują na liczne tego stanu rzeczy przyczyny. Tomas w końcu jednak uznaje prawdę, że stchórzył.
Kobieta: I… rozpada się. Bezbronny, skulony w pozycji embrionalnej, szlocha jak dziecko. Najpierw próbują go utulić jego własne dzieci. Ebba dołączy do nich po chwili – przywołana przez synka. Mocna, poruszająca scena. Pokazuje wartość i siłę rodziny. Ale też niezwykłą kruchość człowieka i kruchość więzi, jakie nawiązuje z tymi, których kocha. Wzorce kulturowe i role społeczne służą tu pomocą, ale dziś okazują się już często w istotnym stopniu zmurszałe i coraz mniej uwewnętrznione. Kiedy zaś ulegają zbytniej rytualizacji i nie są na co dzień aktualizowane przez praktykowanie bliskości oraz uważność wobec tych, których kochamy – potrafią być przeszkodą w budowaniu więzi, wręcz systematycznie je osłabiają.
Ksiądz: Jednak, przyznasz Kasiu, że zawodzi nie tylko Tomas, ale i Ebba, która upokarza męża, opowiadając obcym o jego tchórzliwym zachowaniu.
Kobieta: Veto! Jej celem, Andrzeju, nie jest upokorzenie męża. Ona nie tylko nie może poradzić sobie z tym, co się stało, ale w desperacki sposób próbuje sprawić, by Tomas uznał fakty. Ale tu zgoda: zraniona, sama rani.
Ksiądz: I właśnie takiej postawy nie akceptuję. A Tomas w końcu przyznaje się do winy: „Oszukiwałem, zdradzałem, Matsa [przyjaciel Tomasa – A.L.] też oszukiwałem, grając z nim w karty. Sam jestem ofiarą moich instynktów. Brzydzę się nim; tym kimś, kto jest we mnie”. A Ebba stworzy mu szansę ekspiacji – Tomas zrozumiał zapewne, że to teatr wyreżyserowany przez żonę dla niego podczas śnieżycy w górach. Czy to zdoła jednak uratować ich miłość i rodzinę, pewności nie mam.
Kobieta: To może się udać, wymagać będzie jednak dużego wysiłku i dojrzałości małżonków.
Ksiądz: „Turysta” to film minimalistyczny, pozornie nic wielkiego się tu nie dzieje, a przecież dzieje się wszystko: szara codzienność i wielki dramat. Pokazane to zostało w gestach, pojedynczych słowach, w tonie głosu, spojrzeniach.
Kobieta: Ascetyczna forma „Turysty” – artystycznie dojrzała – wspaniale rymuje się z treścią tego filmu, pomaga wybrzmieć zawartym w nim problemom. Östlund znakomicie radzi sobie z filmową materią, ma duże wyczucie formy. Po ascetycznym „Turyście” zrealizował tak odmienny „The Square” – film mający wielu bohaterów i mnóstwo zwrotów akcji; obraz niezwykle widowiskowy, wywołujący w widzu raz grozę, raz śmiech i zrealizowany z budzącą podziw brawurą.
Ksiądz: Christian (Claes Bang), główny bohater „The Square”, to człowiek sukcesu, gwiazda mediów, przystojny, zadbany, kulturalny kurator muzeum sztuki nowoczesnej w Sztokholmie. Siedziba tej „świątyni” awangardowej sztuki mieści się w dawnej rezydencji królów, mamy tu więc połączenie nowoczesności z przebrzmiałą tradycją. Östlund już w pierwszej scenie zdradza swój stosunek do współczesnej sztuki. Film rozpoczyna się bowiem od sceny wywiadu. Amerykańska dziennikarka zadaje Christianowi pytania o sens wystawy, idee, treści w niej zawarte. On odpowiada okrągłymi zdaniami, frazesami, którymi posługują się interpretatorzy – w istocie nic nieznaczących, choć znaczą podobno tak wiele – wystaw. Te instalacje i performance to często pretensjonalne, pseudofilozoficzne wydmuszki, pozorujące artyzm. Christian opowiada więc o „miejscach” i „niemiejscach”, „wystawie” i „niewystawie”.
Kobieta: I jest w tym czarujący, bo autoironiczny. Równocześnie jednak tkwi w tym dość dziwnym i pustym świecie wzajemnej adoracji ludzi sztuki, kuratorów i całej rzeszy ich snobistycznych protektorów i miłośników. Czy tylko dla wygody lub wiedziony hipokryzją? Christian – podobnie jak Östlund – ma dystans do współczesnej sztuki, ale jednocześnie wciąż w nią wierzy. Świadczy o tym wystawa, którą organizuje. Chodzi o ów tytułowy „The Square” –kwadrat, który ma pełnić wyjątkową funkcję społeczną.
Ksiądz: Czyli wydzielony przed budynkiem muzeum niewielki obszar, który ma być przestrzenią „zaufania i troski”. W tym kwadracie każdy ma równe obowiązki i prawa, zniesieniu ulegają tam także różnice między ludźmi. Stworzenie tej przestrzeni ma być apelem, zaproszeniem i przynagleniem, aby wchodzący w nią ludzie bezinteresownie świadczyli sobie wzajemnie pomoc i wsparcie.
Kobieta: Nawet jeśli to działa – a chyba działa, sam Ruben Östlund opowiada o takich kwadratach utworzonych i spełniających swoją funkcję w Szwecji i Norwegii – jest to jednak dość zatrważające, że potrzeba aż wydzielać specjalną przestrzeń, aby ludzi zatroszczyli się o siebie, nawzajem sobą zainteresowali. Żeby syty spojrzał w twarz żebrakowi czy bezdomnemu, aby dorosły poważnie potraktował dziecko – może i zbyt bezczelnie domagające się przeprosin – które niesłusznie oskarżył o kradzież.
Ksiądz: W świecie Christiana to niemożliwe – w nim wszystko jest puste, jałowe, kuriozalne wręcz; nawet seks (w „The Square” mamy chyba najbardziej ekscentryczną i zabawną scenę seksu w historii kina). Żałosny jest ten snobistyczny sztokholmski establishment, który zachwyca się wystawą kopców żwiru w szacownych salach muzeum. I sponsoruje tego typu ekspozycje ogromnymi pieniędzmi. A i tak w tym wszystkim najważniejszy wydaje się raut po premierze wystawy. Po standardowych przemówieniach i podziękowaniach wszyscy, jakby na wystrzał wypuszczającego biegaczy na bieżni lekkoatletycznej startera, rzucają się do żarcia i picia.
Kobieta: Östlund jest bezlitosny wobec swoich bohaterów, ale jednocześnie – i na szczęście – ich nie odczłowiecza; do niektórych z nich poczuć można nawet współczucie, wręcz sympatię. Zastanawiam się jednak, czy momentami nieco zbyt łatwo nie zostają oni tu obśmiani. I jednocześnie rozumiem, że w tej surrealistycznej tragikomedii ta czasem nieco grubsza kreska w opisie rzeczywistości jest konieczna i uzasadniona. Zwłaszcza kiedy próbuje się pokazać świat, w którym egzystują ludzie korzystający z nadmiaru dóbr i ci, doświadczający dojmującego ich braku. Jednych i drugich Östlund pokazuje bez zbędnych sentymentów i politycznej poprawności. Również dzięki temu tak mocno wybrzmiewa w „The Square” prawda, że ten nadmiar do niczego jego posiadaczy nie zobowiązuje ani nie stymuluje. W świecie Christiana ów nadmiar zaskorupia w samym sobie, duchowo i intelektualnie usypia. Zaś ci, którzy, dramatycznie doświadczają braku, bywają roszczeniowi i agresywni. Oczywiście, że w wypadku jednych i drugich te postawy są czymś w rodzaju atrapy czy przyprawionej przez innych gęby (a przez samych siebie maski). Kto jednak zechce dokopać się do wewnętrznej prawdy każdego z nich?
Ksiądz: Nikt albo prawie nikt. W „The Square” pokazano, jak kurczy się obszar wspólnoty, odpowiedzialności za świat, który współtworzymy. Przechodzimy obojętnie jak cyborgi obok bezdomnych, uchodźców czy ludzi z innych powodów wykluczonych. Trzeba uważać, przecież wśród tych rzekomo biednych, cierpiących, zagrożonych odrzuceniem ukrywać się mogą przestępcy, którzy mnie napadną. Należy omijać się nawzajem, nie patrzeć na siebie, a już na pewno drugiemu w oczy. Östlund daje smutny obraz ludzi, których życie – mimo nadmiaru dóbr materialnych – wypełnia pustka, bo pozbawione jest autentyczności i głębszych więzi.
Kobieta: Polityczna poprawność, bez której już nie potrafią się obejść, zastąpić ma wrażliwość i empatię, tyle że bez konieczności wzięcia odpowiedzialności za słabszych czy potrzebujących pomocy. Wszystko to oddziela jednak nie tylko od innych, ale również od samych siebie, a także usypia sumienie i wrażliwość. Do tego stopnia usypia, że aby je pobudzić, trzeba użyć środków wręcz ekstremalnych.
Ksiądz: Robi to Christian – gościom wystawnego przyjęcia serwuje performance z udziałem człowieka-małpy w roli głównej. Założenie jest takie, że zgromadzeni na przyjęciu goście mają zostać wytrąceni z bezpiecznej roli widzów, są więc w ten performance w sposób bardzo radykalny włączeni. Człowiek-małpa zaczyna w pewnym momencie atakować elegancką publiczność. Robi to coraz brutalniej, w końcu zaczyna obłapiać jedną z kobiet – a wszyscy siedzą jak skamieniali. Może fascynuje ich, że wreszcie mają kontakt z czymś tak do bólu autentycznym, ale chyba też po prostu paraliżuje ich przerażenie?
Kobieta: Tyle że ta autentyczność oznacza tu czysto biologiczne instynkty – co dobrze oddaje tytuł performance’u: „Witajcie w dżungli”. A przemoc wobec drugiego człowieka nie wyzwala tu współdziałania na rzecz obrony krzywdzonego, ale gotowość do linczu. Natura staje się silniejsza od kultury. A sztuka ma moc wydobywanie z człowieka tego, co pierwotne – przedkulturowe. Czy to jednak oznacza, że sztuka miałaby prowadzić nas do „dżungli”, a nie ku afirmacji kultury?
Skoro kultura okazuje się niewystarczającym zabezpiecznikiem w regulowaniu praw natury, czy nie jest tu potrzebne odwołanie się do wyższej instancji – do tego, co transcendentne?
Ksiądz: No właśnie! Jest w „Turyście” cena, kiedy Ebba i Tomas w hotelowej restauracji przysiadają się do dziwnej pary rozmawiającej po angielsku. Do kobiety, której posiadanie męża i dzieci nie przeszkadza wchodzić w związki erotyczne z innymi mężczyznami i dodatkowo twierdzić, że wręcz służy to relacji z mężem. Chłopak, z którym ma romans, to młody Włoch. Przydaje się nie tylko do flirtu, ale też do wyprowadzania psów na spacer. „Mówią o nim, że jest bardzo religijny” – stwierdza z uśmiechem feministka. „Nie, nie jestem bardzo religijny” – zaczyna tłumaczyć się chłopak. Ale zaraz zapyta: „A co w tym złego, że ktoś nie jest ateistą?”. Czy w tym pytaniu, Kasiu, Östlund nie zawiera swojej tęsknoty za transcendencją?
Kobieta: Mam wątpliwości, Andrzeju. A pogłębia je jeszcze bardziej taka oto deklaracja Östlunda: „Lubię poprawność polityczną”. Nie powiedziałabym, że w jego filmach obecna jest tęsknota za transcendencją, raczej świat, który w nich powołuje do istnienia, cierpi na jej brak. I to rzeczywiście jest bardzo dojmujące.
Warto też dodać, że to nie sztuka, ale życie przebudzi sumienie Christiana, a konkretnie zrobi to mały chłopiec, którego niesłusznie oskarżył o kradzież. Zadziałał realny kontakt z drugim człowiekiem, słabszym, skrzywdzonym, a nie spotkanie z człowiekiem-małpą, który wyzwala w innych dzikie instynkty.
Ksiądz: Upierał się będę, że Östlund, być może podświadomie, tęskni jednak za transcendentnymi wartościami. Dowód na to? Właśnie ekspiacja Christiana wobec chłopca, o którym wspominasz.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” wiosna 2018 pod tytułem „Witajcie w dżungli”
Przeczytaj także: 50 lat od premiery „Ojca chrzestnego”. Dlaczego kolejne pokolenia uznają ten film za „swój”?