Zima 2024, nr 4

Zamów

Ks. Deselaers: W Auschwitz zło nie miało ostatniego słowa

Ks. Manfred Deselaers. Fot. Eliza Bartkiewicz / episkopat.pl

Kiedy stajemy się ofiarą zła, Bóg nie przestaje nas kochać. Wierzę, że każdy człowiek, który zginął w Auschwitz, był przez Niego kochany. Naziści tego nie rozumieli – mówi ksiądz Manfred Deselaers.

Paweł Kęska: Jako młody niemiecki kapłan 27 lat temu opuścił Ksiądz ojczyznę i udał się do piekła na ziemi, do Auschwitz, miejsca trudnego i dla Polaków, i dla Niemców. Dlaczego? Jak w księdzu w ciągu tych lat dojrzewało znaczenie tego słowa – Auschwitz?

Ks. Manfred Deselaers: Ta historia zaczęła się jeszcze wcześniej. W 1974 roku przygotowywałem się do wyjazdu do Izraela z Akcją „Znaki Pokuty”. Przez półtora roku miałem być tam wolontariuszem i pracować z niepełnosprawnymi dziećmi. Wtedy przyjechałem z tą organizacją pierwszy raz do Auschwitz.

To był dla mnie szok, ponieważ nie miałem pojęcia o tym, co tu się stało. Oprócz tego, że to wszystko było okropne, straszne, to była rysa na zaufaniu do swoich, do Niemców. Czyli najpierw Auschwitz stał się dla mnie wyrzutem sumienia i wezwaniem do rachunku sumienia dla mojego narodu i dla mnie.

Później, podczas kolejnego pobytu w Oświęcimiu, poznałem księdza Jerzego Brońkę, proboszcza, który tu mieszkał. Czułem głęboko, jak wiele dla niego znaczy to miejsce jako cmentarz, gdzie zginęli najlepsi, o których nie można nie pamiętać i jako miejsce, obok którego nie można przejść obojętnie. To było dla mnie drugie ważne odkrycie, że Auschwitz nie jest tylko miejscem strasznym, lecz w pewnym sensie także miejscem świętym. Przychodzi się tu, aby się modlić, aby uczcić ofiary, aby zapalić znicze, złożyć kwiaty, pamiętać i być wiernym tym, którzy zginęli.

Czułem przyjaźń do tego proboszcza, zapytałem, czy mogę zamieszkać w jego parafii przez rok. Opatrzność chciała, że wyrosło z tego już ponad 27 lat. Zrobiłem w Krakowie doktorat. Cały czas mieszkam tu, w Oświęcimiu. Wszedłem w świat dialogu u progu Auschwitz, powstało w tym czasie Centrum Dialogu i Modlitwy.

Na czym polega ten dialog? Czy nie wystarczy świadomość dramatu, milczenie i modlitwa?

– Wokół tego miejsca było dużo napięć. Nie rozumiałem, skąd one się biorą. Jestem Niemcem i rozumiem niemiecką perspektywę. Dla nas to jest przede wszystkim wyrzut sumienia. Zacząłem rozumieć i poznawać Polaków, rozumiem, że dla nich to cmentarz swoich, na którym chcą się modlić. Zacząłem też rozumieć Żydów, dla których to miejsce ich największej katastrofy w historii i też chcą, żeby ich los był tu szanowany. Oni jednak tu nie mieszkają, mieszkają daleko – dlatego to miejsce ma też wyglądać z daleka tak, aby czuli, że ich ofiary, których jest większość (około miliona), są szanowane. Trudno mi było zrozumieć, dlaczego jest tyle sporów wokół tego miejsca i dlaczego jedni mówili o innych, że są głupsi, bo nie chcą rozumieć ich perspektywy.

Będąc tu dłuższy czas, poznałem też perspektywę Romów, którzy także zostali tu zgładzeni i dalej są dyskryminowani w różnych miejscach Europy. Poznałem Ukraińców i Rosjan, mieszkańców byłych krajów ZSRR, którzy również mają inną perspektywę. W czasie komunizmu mówiono tylko o tym, że oni wyzwolili Europę od faszyzmu, dlatego wyzwolenie Auschwitz przez Armię Czerwoną stało się dla nich symbolem zwycięstwa. Nie mówiono jednak o radzieckich więźniach.

Dialog trzeba zacząć od tego, żeby się nawzajem zrozumieć. Stworzyłem więc miejsce zaufania, gdzie nawzajem się słuchamy. Dialog polega właśnie na tym, że nie mówimy, jak drugi ma myśleć, tylko słuchamy go i dajemy świadectwo o swojej perspektywie. Miało tu miejsce wiele bardzo pięknych spotkań i wydarzeń.

Słowo „dialog” dokładnie odwraca sytuację, jaka strąciła to miejsce w otchłań. Dramat wydarzył się wtedy, kiedy człowiek dla drugiego człowieka przestał być człowiekiem. Z drugiej strony, żeby odzyskać człowieczeństwo, człowiek poszedł za bliźniego na śmierć – myślę o o. Maksymilianie Kolbe. Czego uczy nas Auschwitz w kontekście ludzkich relacji?

– Napisałem doktorat na temat komendanta tego obozu, Rudolfa Hessa. Podczas procesu po wojnie został on w pewnym momencie zapytany przez prokuratora – czy pan nigdy nie miał wyrzutów sumienia? I on odpowiada najpierw „nie”. Później jednak zdradził, że był taki moment, kiedy zobaczył kobiety i dzieci na rampie, które były prowadzone do gazu. Nie mógł na nie patrzeć, nie myśląc o swojej rodzinie – dzieciach i żonie. Tłumił te uczucia, bo nie chciał zobaczyć człowieka w tych ludziach.

Cała ideologia nazistowska była tak budowana, żeby ci drudzy już nie byli ludźmi, partnerami. Polacy mieli być niewolnikami dla Niemców. Żydzi jak robaki i szkodniki w ogóle nie mieli istnieć. Relacja międzyludzka została tu zniszczona już na poziomie ideologii. Gdyby komendant poważnie traktował relację do tej kobiety, która patrzy na niego na rampie, musiałby zmienić swoje życie. Nie chciał tego, bo to by go zbyt dużo kosztowało.

Dokładnie odwrotnie przeżył relację do bliźniego o. Maksymilian Kolbe, który współczuł tak bardzo, że dokonał ostatecznej zmiany w życiu, decydując się je oddać…

– Ostatnio dużo myślę o tym, że kluczem odpowiedzi na Auschwitz jest właśnie ofiarna miłość. Jej symbolem stał się święty Maksymilian. Oddał swoje życie za współwięźnia Polaka, a mimo to stał się symbolem pojednania polsko-niemieckiego.

Opowiadał mi polski ksiądz profesor, że kiedy przygotowywano proces beatyfikacji o. Kolbego w Rzymie, bano się reakcji Niemów. Obawiano się, że beatyfikacja polskiego księdza, ofiary Auschwitz, będzie przez Niemców niemile widziana. Wielkim zaskoczeniem było to, że na uroczystość beatyfikacyjną w Rzymie przyjechało właśnie wielu Niemców. I ten polski profesor mi mówił, że wtedy po raz pierwszy uwierzył, że możliwe jest pojednanie polsko-niemieckie.

Jeżeli walczymy jedynie o swoje prawa, o własny dobrobyt, to nigdy nie będzie pokoju na świecie

A dlaczego Niemcy przyjechali? Ponieważ ostatnim etapem życia św. Maksymiliana była miłość. Ona zwyciężyła w tych strasznych okolicznościach. Ofiarna miłość nie przecina relacji, jest gotowa cierpieć, ale nie przekreśla drugiego człowieka, nawet wroga. Nie ma chrześcijaństwa bez miłości, ale i bez wezwania do miłości wroga. Kiedyś jakiś prawosławny ksiądz w Rosji mi mówił: „Manfredzie, jest tylko jedno kryterium herezji: brak miłości nieprzyjaciela”. To jest to samo co ofiarna miłość, tylko innymi słowami.

Jeżeli walczymy jedynie o swoje prawa, o własny dobrobyt, to nigdy nie będzie pokoju na świecie. Jezus pokazał drogę innej miłości, miłości ofiarnej, miłości nawet do nieprzyjaciół. Tylko na tym fundamencie właściwie możemy budować przyszłość.

Powinniśmy włączyć się do miłości Bożej, która kocha każdego człowieka na całym świecie. On dał swoje życie za grzeszników – „to jest moja krew na odpuszczenie grzechów”. Czy jesteśmy gotowi dać swoją krew na odpuszczenie grzechów? To jest pytanie, co to znaczy być chrześcijaninem. Takiej kultury chrześcijańskiej bardzo potrzebujemy, potrzebuje jej Europa. Tego nie można jednak wymagać od innych, trzeba samemu tym żyć i stać się świadkiem miłości, która zwycięża zło dobrem.

Postawa Maksymiliana i tych, którzy byli ludźmi mimo nieludzkich warunków, doprowadza nas też paradoksalnie do pytania o istotę zła… Czy na ten temat w ogóle można prowadzić dialog?

– Tu pojawia się perspektywa symboliczna. Mówi się, że Auschwitz jest symbolem zła. Tak, ponieważ to było systematyczne zło w skali dotychczas nierealizowanej. Ale jeśli mówi ktoś za mocno o złu w znaczeniu zbyt symbolicznym – zaczynam być podejrzliwy, bowiem łatwo wtedy traci się konkretność tego miejsca.

Są takie słowa jak: „jedyne”, „niepowtarzalne”, „niewypowiedziane”… Gdy używa się za dużo takich słów – to wówczas tragedia staje się wydarzeniem z innej planety, a to nie była inna planeta, to było tu i wtedy, na ziemiach niemieckich. Podczas II Wojny Światowej tu była Rzesza. To nie był niemiecki obóz w Polsce, to był niemiecki obóz w Rzeszy, na terenach okupowanych, odebranych Polsce. To wszystko było bardzo konkretne, konkretni ludzie robili to konkretnym ludziom, którzy mają konkretną pamięć. Jeśli więc chodzi o naszą odpowiedzialność po Auschwitz, to konkretnie trzeba pytać na czym polegało zło, gdzie był błąd i czego mamy się z tego nauczyć.

Tu, w Auschwitz, śmierć zamieniła się w statystykę, matematykę, niemożliwą do zaakceptowania, godzącą w sam sens istnienia. Co począć z tym dramatem? Czy jednostkowy gest poświęcenia życia przez Maksymiliana i nieznane bohaterskie gesty innych wystarczają, żeby nadać temu wszystkiemu sens?

–Można patrzeć na Auschwitz w taki sposób, że tylu niewinnych ludzi tu zginęło. Szczególnie okropny jest obraz wymordowanych dzieci. Często mówi się, że w Auschwitz śmierć była bezsensowna.

Pan Bóg nigdy nie chce zła. Dał nam wolność i odpowiedzialność. A jeżeli tak, to potem nie ingeruje, nie odbiera ich nam, możemy robić bardzo złe rzeczy.

Kiedy stajemy się ofiarą zła, to nie znaczy, że Bóg wycofuje swoją miłość. On nie ingeruje, nie ratuje, ale też nie przestaje kochać. Dlatego wierzę, że każde dziecko, każdy człowiek, który tu zginął, był kochany przez Boga. Naziści tego nie rozumieli, dlatego ich zabili. Ale my to rozumiemy – że nie wolno było tego zrobić. Mamy nadzieję, że po śmierci Bóg ich nie opuścił, ponieważ już wcześniej był z nimi. To nie jest coś, co można udowodnić logicznie. W to można wierzyć lub nie, ale ja wierzę…

Auschwitz jest dziś wielkim wyzwaniem, żeby świadectwo tego miejsca stało się ziarnem czegoś dobrego

Słyszałem kiedyś rabina, który tu mówił, że on Boga nie rozumie. On nie rozumiał, dlaczego Bóg pozwolił na to, co się stało. Ale – jak przyznawał – to nie znaczy, że Boga nie ma, to tylko znaczy, że on Go nie rozumie. Pytanie dotyczy nie tego, czy Boga rozumiem – lecz czy Mu ufam. Dlatego Bóg powiedział, że najważniejsze przykazanie dla Żydów to Szma Israel: Bóg jest jedyny i masz go kochać całym sercem całym umysłem, wszystkimi siłami. On powiedział, że jeżeli całym sercem, to nie trochę, ale tak jak matka – albo kocham, albo nie kocham. Jeżeli kocham Boga, mogę Mu zadawać dużo trudnych pytań, krzyczeć, ale nie przerwę tej relacji.

Tutaj, w Auschwitz, mamy do czynienia z wielką tajemnicą zła, ale także niepojętej miłości Boga, która jest większa od zła. On stworzył świat i potem go nie opuścił. Jego miłość jest obecna w tym świecie i w przestrzeni wolności, która otwiera możliwości zła, grzechu i zabicia drugiego. To już jednak przestrzeń naszej odpowiedzialności, nie Boga. I dlatego Auschwitz jest pytaniem o odpowiedzialność raczej naszą, a nie Boga.

Jakie dziś ma dla księdza znaczenie słowo „Auschwitz”?

– Na końcu właśnie poznałem znaczenie Auschwitz, które nadał temu miejscu św. Maksymilian Kolbe oraz sposób, w jaki powiedział o nim Jan Paweł II. Papież mówił o zwycięstwie miłości w świecie nienawiści, zwycięstwie godności ludzkiej w antyludzkim systemie. Miejscowy biskup Karol Wojtyła bardzo starał się, aby to miejsce nie zostało na wieczne czasy jedynie symbolem zła, ale żeby można było tu znaleźć także światło. I właśnie poprzez św. Maksymiliana Kolbego, Auschwitz jest też symbolem zwycięstwa dobra nad złem.

Ostatnio miałem wykład o Edycie Stein, która została zamordowana jako chrześcijanka z powodu żydowskiego pochodzenia. Rozumiem to w ten sposób, że ona prowadzi nas do zagłady Żydów. Tu na miejscu już nie ma żadnego śladu po niej, jest tylko ślad Zagłady. Ale zginęła tu ze swoją chrześcijańską wiarą. Dla niej ta wiara, którą poznała i w której centrum jest osoba Chrystusa, pokazuje wielkość i ostateczność miłości Bożej, nawet w ciemnej nocy. Z jej pomocą możemy wierzyć, że miłość Boga jechała z Żydami do komory gazowej. Trochę się nawet boję tak powiedzieć: ona z tą wiarą wyruszyła z Echt w Holandii, gdzie została aresztowana. Wcześniej mówiła o tym, że trzeba być gotową na śmierć, naśladując Chrystusa ukrzyżowanego i ufając Bożej Miłości, mając udział w dziele zbawienia świata poprzez zwycięstwo miłości. Z tą wiarą tu dotarła i dlatego jest jej przedstawicielem nawet w komorze gazowej. Takie rzeczy powiedzieć jako tezę jest bardzo trudno. Rozumiem, jeżeli ktoś mi mówi, że był więźniem i nie potrafi tak na to patrzeć.

Jaką rolę powinno dziś spełniać to miejsce?

– Dla mnie ważne jest to, że Auschwitz staje się miejscem, gdzie zło nie ma ostatniego słowa. Wierzę w to nawet w relacji do ofiar, że Pan Bóg im daje jakąś przyszłość, wynagrodzenie. Ale to jest też tajemnica wiary.

Rzeczywistością zwycięstwa miłości ma być to, w jaki sposób Oświęcim, miejsce pamięci o Auschwitz, funkcjonuje dzisiaj. Dlatego ważne jest, abyśmy byli świadkami miłości, świadkami zwycięstwa miłości u progu Auschwitz.

Moim marzeniem jest, żeby ludzie, którzy tu przyjadą i zobaczą ślady zbrodni, triumfu zła, widzieli też chociaż trochę zwycięstwo dobra. Tu są świadkowie, którzy z godnością umierali. Trzeba powiedzieć, że w ostatnich latach charakter tego miejsca pod tym względem się zmienił. Ludzie z całego świata nie przyjeżdżają już tylko po to, aby zobaczyć, do czego zło jest zdolne, lecz także dlatego, że Auschwitz w dziwny sposób ma jakąś pozytywną siłę.

Wesprzyj Więź

Widzę to najbardziej poprzez spotkania z byłymi więźniami. Oni nie chcą, abyśmy wrócili z tego miejsca zabici wewnętrznie i w depresji. Oni chcą, abyśmy czynili świat lepszym, abyśmy potrafili budować świat, w którym możemy się nawzajem przynajmniej szanować, w którym możemy być przyjaciółmi. Pamiętam wiele takich spotkań.

Jeżeli Auschwitz było konkretne i możliwe, to dlaczego dzieło dobra, które tu się rozwija, ma być mniejsze? Teraz, co roku, miejsce pamięci odwiedza ponad 2 mln ludzi. Co wezmą z tego miejsca do domu w swoich głowach i w sercach? Auschwitz jest dziś wielkim wyzwaniem, żeby świadectwo tego miejsca stało się ziarnem czegoś dobrego. To jest moim i naszym zadaniem.

Ks. Manfred Deselaers – ur. 1955, niemiecki ksiądz katolicki, wiceprezes Krakowskiej Fundacji Centrum Dialogu i Modlitwy w Oświęcimiu, były członek Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej. W roku 2000 został uhonorowany tytułem Człowieka Pojednania przez Polską Radę Chrześcijan i Żydów. Od 1990 r. mieszka w Oświęcimiu.

Podziel się

Wiadomość