Na Madagaskarze ludzie pracują, by nie umrzeć, a nie po to, by się rozwijać. Żeby przeżyć, a nie żeby pożyć.
– Dlaczego tutaj jest taka bieda? Przecież pracujemy, nie jesteśmy leniwi – te słowa usłyszałam od Augustina, młodego seminarzysty z Antananarywy, stolicy Madagaskaru. Augustin, zanim poszedł do seminarium, handlował na ulicy ubraniami. Jak miał dobry dzień, zarobił 1,5 euro. Dorabiał sprzedażą pistacji, ale i tak zarobek był marny.
Na Madagaskarze ludzie pracują, by nie umrzeć, a nie po to, by się rozwijać. Żeby przeżyć, a nie żeby pożyć. Państwo nie tworzy miejsc pracy, aż 80 proc. Malgaszy pracuje na czarno. – Najbardziej się opłaca hodować kury i woły – powiedział mi tonem znawcy mój rozmówca.
Liczba bydła świadczy o zamożności, jest wyznacznikiem bogactwa. „Zebu są znakiem statusu społecznego właściciela, czymś, co może zostać w kryzysowym momencie sprzedane, wymienione na żonę, na materiały potrzebne do zbudowania rodzinnego grobowca, zjedzone z okazji ślubu czy pogrzebu” – pisze Martin Capparos w swojej słynnej książce „Głód”. Nawet ci, którzy mają wielkie stada, żyją ubogo i mieszkają w lepiankach. Nie handlują swoim bydłem, nie dążą do poprawy swojego losu. Wystarczy im poczucie posiadania. Nazywa się to tutaj „kontemplacyjnym bogactwem” (la richesse contemplative). Malgasze żyją tym, co jest zastane.
Symbolem Madagaskaru jest baobab. To drzewo jest wyjątkowo odporne na złe warunki pogodowe, bo niezbędną do życia wodę magazynuje wewnątrz potężnego pnia, którego średnica osiąga 15 metrów. Dzięki temu baobaby mogą rosnąć tysiące lat. Afrykańska legenda głosi, że Bóg był tak niezadowolony ze smaku owoców baobabu, że odwrócił go do góry nogami, tak że korzenie są nad ziemią. Baobab jest symbolem mocy, łaski i obecności – potrafi przeżyć w najgorszych okolicznościach, bo niezbędną do przetrwania siłę czerpie z własnego wnętrza. Malgasze są bardzo przywiązani do tego porównania.
Życie w buszu
80 proc. mieszkańców 22-milionowego Madagaskaru żyje w buszu. A jak powiedział mi znajomy misjonarz, „busz to miejsce, gdzie musisz być solidarny z drugim człowiekiem”. Inaczej nie da się przeżyć. Malgaskie przysłowie mówi: Fiha wanana ambuni nivula – „Dobre relacje z ludźmi są droższe od pieniędzy”.
Przetrwanie w buszu wymaga ciężkiej pracy. Malgasze uprawiają ziemię własnymi rękoma, także dzieci. Nieliczni szczęśliwcy mają do pomocy woły. W Antanimieva, wiosce w buszu na południowym zachodzie liczącej ok. 1500 mieszkańców, nie spotkałam ani jednej maszyny rolniczej. Każdy miał motykę, a jeśli był zamożniejszy – zaprzęgał zebu do wozów drewnianymi uprzężami. Tutaj dzień zaczyna się jeszcze przed wschodem słońca. Dzieci wstają o 3.00 nad ranem, żeby podlać cebulę – podstawową roślinę uprawną w tym miejscu. Reszta rodziny może wstać nieco później, ale przed Mszą o 6.00 rano prace gospodarskie są już wykonane.
Mszy, nawet tej codziennej, towarzyszy imponująca oprawa muzyczna – zaimprowizowany chór żeńsko-męski śpiewający na głosy. Malgasze są bardzo żywiołowi, noszą się kolorowo, kobiety zakładają piękne, wielobarwne chusty nazywane lamba ouany. Zupełnie jakby chciały zakląć szarą rzeczywistość w kolorowe kwiaty, które przecież nie są ich codziennością.
Madagaskar nie ma żadnych zabezpieczeń socjalnych, nie tworzy miejsc pracy, nie broni swojej suwerenności
Po rannej Mszy ludzie idą w pole albo krzątają się wokół swoich lepianek. W całej wiosce nie ma elektryczności, gotują więc albo na ogniskach, albo na czymś w rodzaju grilla ustawionego obok chaty. Podstawowym pożywieniem jest ryż z maniokiem (balahazu) oraz woda ze spalonego ryżu zwana ranovola. Samo gotowanie jest długim procesem. Kiedy byłam w buszu, jedna z mieszkanek wioski upiekła ciasto. Proste, coś w rodzaju babki piaskowej. Jednak żeby je przygotować, musiała zacząć już o 4.00 rano – najpierw nagrzać nad ogniem dwie blachy, pomiędzy które włożyła ciasto, a potem czekać kilka godzin, aż się upiecze.
W Antanimievie tylko trzy domy miały prąd z generatorów – dom prezydenta kościoła (odpowiednik naszego przewodniczącego Rady Parafialnej), dom byłej dyrektor szkoły oraz nowo wybudowana plebania. Dlatego rytm dnia jest naturalnie wyznaczony wschodem i zachodem słońca. Życie Malgaszy toczy się na progach domów, wejście gości do środka jest traktowane jako niegrzeczność.
Mieszkańcy wstydzą się tego, w jakich warunkach żyją. Ich domy są ciemne, zagracone, z klepiskiem zamiast podłogi. Małe okienka nie wpuszczają wiele światła, często nie mają moskitier, które chroniłyby przed ukąszeniami komarów przenoszących malarię. Na tę chorobę nadal umiera wielu Malgaszy – brak pieniędzy na lekarstwa i wizyty u lekarzy powoduje wysoką śmiertelność z powodu choroby całkowicie wyleczalnej w Europie.
Gdy koło 18.30 zapada zmrok, nastaje ciemność. Paradoksalnie, w wiosce bez elektryczności wszyscy mają komórki, które służą też za latarki. Długo po zmroku nie milkną głosy. Wtedy jest czas wytchnienia. Przed domem prezydenta kościoła stoi stary telewizor, na którym można oglądać programy rozrywkowe w języku francuskim. Schodzą się tam wszyscy, dzieci i dorośli, pomimo że nikt nie rozumie tego języka. Samo oglądanie innej rzeczywistości jest fascynujące.
Dla ludzi z buszu ich wioska jest często jedyną rzeczywistością, jaką znają. Tu się rodzą, żyją i umierają. Tu doświadczają radości, miłości i śmierci
W wiosce jest jeden sklepik, gdzie można nabyć mydło i powidło. Ludzie kupują tam papierosy na sztuki albo lekarstwa na tabletki. Płacą wytartymi banknotami. Ktoś mi powiedział, że od razu można zauważyć, które banknoty są używane przez ludzi z buszu. Pogięte, przeraźliwie brudne, pachnące ziemią.
W każdy piątek w Antanimievie odbywa się targ. Na to czeka cała wioska. Można tam kupić wszystko – chudą kurę, związaną za nogi, by nie uciekła, worki ryżu, maniok, wanilię, z której słynie wyspa, sól rozsypaną na workach leżących na ziemi, stare ubrania, węgiel, drewno opałowe, stare telefony komórkowe z wybijaną klawiaturą. Sprzedaje się z ziemi, w pyle i żółtym piasku buszu.
Dla ludzi z buszu ich wioska jest często jedyną rzeczywistością, jaką znają. Tu się rodzą, żyją i umierają. Tu doświadczają radości, miłości i śmierci.
Lepsza przyszłość dla wybranych
Odwiedzam Madagaskar w maju, a w szkołach publicznych jeszcze nie zaczęły się zajęcia po przerwie wielkanocnej. Brak kontroli sprawia, że nauczyciele tygodniami nie przychodzą do pracy.
Nauka odbywa się w języku francuskim, którym sami nauczyciele nie władają zbyt dobrze. W efekcie dzieci kończą szkołę, nie mówiąc dobrze ani po malgasku, ani po francusku. Dzieci w klasie nie były w stanie porozumieć się ze mną nawet w najprostszych słowach, mimo że na tablicy widziałam całe zdania po francusku. Chodzą słuchy, że Konferencja Episkopatu Madagaskaru planuje uruchomić program „zielonych szkół”. Nie ma to jednak nic wspólnego z ekologią, a z praktyczną nauką zawodu, i to w języku malgaskim, na co Malgasze są bardzo wrażliwi.
Wyższy poziom kształcenia zapewniają szkoły katolickie, prowadzone przez misjonarzy. Jednak one są płatne, rodzice muszą uiścić czesne (ecolage) – najtańsza jest podstawówka, najdroższe liceum. Koszty utrzymania takiej szkoły są wysokie. Ecolage wystarcza tylko na pensje nauczycieli. Remonty, wyposażenie, ewentualnie jeden posiłek – to już leży w gestii misjonarzy. Dlatego tak często szukają środków finansowych w Europie, często kwestując podczas wakacji.
W krajach rozwijających się edukacja staje się priorytetem ze względu na olbrzymi procent analfabetyzmu. Statystyki pokazują, że w szkołach publicznych tylko 5–10 proc. dzieci każdego roku zdaje egzaminy, w szkołach katolickich ten odsetek dochodzi do 95 proc. Jednak niewielu rodziców może sobie pozwolić na luksus posyłania dzieci do szkoły katolickiej, bo rok nauki w niej kosztuje średnio 50 euro. Często kształcą tylko jedno z nich, a pozostałe muszą pracować w domu lub gospodarstwie, często ponad siły. Życie rodziny jest tu całkowicie zależne od obfitości plonów. W Antanimieva ponad połowa dzieci nie może się uczyć.
Skazany kraj?
Madagaskar dzieli los najbiedniejszych krajów południa. Ma jeden z najniższych wskaźników PKB na jednego mieszkańca na świecie, który wynosi ok. 400 dolarów (dla przykładu PKB Polski z 2016 r. to 12 372,42 dolara).
Schemat wszędzie jest do znudzenia podobny. Państwo nie ma żadnych zabezpieczeń socjalnych, nie tworzy miejsc pracy, nie broni swojej suwerenności, która przejawia się również w ochronie dóbr naturalnych. Te ostatnie są eksploatowane w sposób drakoński, a następnie wywożone za granicę. Madagaskar to kraj ubogi w infrastrukturę, ale bogaty w dobra naturalne: złoto, kwarc, szafir, ropę, aluminium, ale także wanilię, goździki, trzcinę cukrową i wiele egzotycznych upraw.
W wiosce bez elektryczności wszyscy mają komórki, które służą też za latarki
Najprawdopodobniej szafiry, które nosimy w kolczykach czy pierścionkach, zostały wydobyte w Ilakaka w wyniku morderczej i bardzo niebezpiecznej pracy. Ludzie schodzą na kilkadziesiąt metrów w głąb ziemi z reklamówką założoną na usta, która pełni funkcję maski tlenowej. Po dwóch godzinach muszą wyjść na powierzchnię, inaczej umrą z powodu braku powietrza. Wielu z nich nie wychodzi nigdy.
Myślę o tym, gdy wspominam Krzyż Południa – najmniejszy gwiazdozbiór, charakterystyczny dla południowego nieba. Nie można go dostrzec z Europy, ale wiadomo, że za czasów Chrystusa widziany był z Jerozolimy. Ten gwiazdozbiór to dla mnie symbol cierpienia, którym dotknięty jest cały kontynent – AIDS, migracje, handel ludźmi, analfabetyzm, eksploatacja dzieci i nierówny status kobiet i mężczyzn – ale jednocześnie jest to przecież znak obecności Chrystusa w tamtej części świata. Liczba katolików rośnie tam najszybciej na świecie i nieprzypadkowo mówi się, że Afryka jest przyszłością Kościoła.
Uważaj, Bóg jest nad nami
Kolejna noc w Morombe, na zachodnim brzegu, nieprzespana z powodu hałasu z odbywającej się niedaleko zabawy. Śpiewy słyszałam do rana. Następnego dnia miejscowi przepraszali, że ich śpiewy i tańce przy zmarłym zakłóciły mi ciszę nocną. – Na śmierć wydajemy więcej pieniędzy niż na życie, bo w śmierci będziemy pogrążeni wiecznie – tłumaczyli. – Śmierć się przydarzyła, ale życie trwa, dlatego je celebrujemy.
Wbrew pozorom nie ma tu sprzeczności. Śmierć dla Malgaszy jest elementem życia, wpisanym w nie od samego początku, nieuniknionym. W niektórych klanach praktykuje się tradycję współżycia seksualnego w trzecią noc czuwania przy zmarłym. Kobiety, które w tę noc poczną dziecko, czują się pobłogosławione przez Boga i przodków. – Chcemy pokazać, że jedno życie się kończy, a drugie zaczyna – wyjaśniają.
Kobiety i mężczyźni na wyspie najczęściej żyją razem bez ślubu, choć przecież chrześcijańscy misjonarze na tym terenie działają od dawna. Malgasze nie chcą też się zgodzić na życie z jedną kobietą czy jednym mężczyzną. Poligamia, pomimo że formalnie zabroniona, jest tu na tyle powszechna, że prawo reguluje kwestię dziedziczenia przez dzieci spoza oficjalnych związków.
Księża i szamani unikają się, jak tylko mogą. Ci drudzy boją się utraty swojej mocy, ci pierwsi nie chcą być kojarzeni z magią
Madagaskar to kraj pełen wierzeń i przesądów (ombiasa). Ludzie są tu bardzo przywiązani do wszelkiego rodzaju rytuałów, nie tylko religijnych. Nie raz widziałam, jak osoby opuszczające wioskę przychodziły prosić o drogę, czyli o błogosławieństwo (mangataka dala). Dzieci często noszą na szyi przeróżne amulety, którym przypisuje się określone moce. Rzucanie zaklęć czy uroków jest tu traktowane jako jedna z metod regulacji krzywd.
Szamani warzą specjalne preparaty z ziół, które mają wywołać choroby czy nawet uśmiercić wrogów. Miejscowi nazywają je fanafody gasy, tzn. otrucie na dystans. Taki specyfik podrzuca się do domu domniemanej ofiary. Nie zawsze chodzi o osobiste zatargi, czasem dzieje się to w imię specyficznie pojętej „sprawiedliwości”.
W tej społeczności odmienność nie jest dobrze widziana, zdarzają się podpalenia upraw czy kradzieże bydła u osób zamożniejszych niż reszta wioski. Gdy ktoś ma więcej niż inni, może nawet dojść do rękoczynów. Malgasze wybaczają z trudem, są pamiętliwi.
Księża i szamani unikają się, jak tylko mogą. Ci drudzy boją się utraty swojej mocy, ci pierwsi nie chcą być kojarzeni z magią. Co ciekawe, konstytucja Madagaskaru już w drugim zdaniu podkreśla: „Jedynym naszym Panem jest Bóg Stwórca”. Jednak chrześcijanie stanowią tu zaledwie niecałe 10 proc. ludności.
W Antanimieva mieszkańcy czekali na księdza 14 lat. W tym czasie spotykali się sami w kościele i odprawiali nabożeństwa. Dziś ich wspólnota ma już księdza, ale stanowi on też dodatkowe obciążenie finansowe. Dlatego w trakcie Mszy zbierane są dwie składki – na utrzymanie księdza i parafii. W Kościele na Madagaskarze jest coraz mniej misjonarzy, a wraz z nimi znikają dotacje z Europy. Malgasze nie są do tego przygotowani, boją się, co się stanie z Kościołem lokalnym, gdy Europa odetnie fundusze.
Gdy powstała diecezja Morombe, w roku 1960, wszyscy jej księża pochodzili ze Starego Kontynentu. Samych Szwajcarów było około dwudziestu. Jeszcze niedawno każdy biały był nazywany mon pera – „mój ojcze”, bo oczywiste było, że jak biały, to ksiądz. Teraz białych duchownych w diecezji jest pięciu. To dowód na rozwój miejscowego Kościoła, ale też powód do obaw o jego utrzymanie. Dlatego coraz popularniejsze ostatnio są długofalowe projekty, które mają stać się dla Malgaszy stałymi źródłami dochodów i tworzyć stabilne miejsca pracy (income generating activities).
Ten europejski pomysł przyjmuje się z oporami na afrykańskim gruncie, jednak zmiana się już dokonała – czas Europy kolonialnej się skończył, teraz czas na Afrykę.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” nr 3/2017
Przeczytaj też: Misjonarz z Madagaskaru kandydatem do pokojowego Nobla. „Jest żywym światłem nadziei w walce z ubóstwem”
„Poligamia, pomimo że formalnie zabroniona, jest tu na tyle powszechna, że prawo reguluje kwestię dziedziczenia przez dzieci spoza oficjalnych związków.”
To ciekawe z jakiego powodu reszta świata reguluje kwestie dziedziczenia przez dzieci bez względu na status związku rodziców?