Przejście od logiki należności do logiki daru nie jest łatwe.
Kobieta kananejska nie należała do Narodu Wybranego, nie była Izraelitką. Była przedstawicielką tych narodów, które przed setkami lat Izraelici pobili i wygnali z Ziemi Obiecanej po powrocie z Egiptu. Marek nazywa ją Syrofenicjanką, co zgodne jest z prawdą, gdyż Fenicjanie byli potomkami Kananejczyków. Nie mieszkała pośród Żydów, ale poza granicami Izraela, dlatego Ewangelista zanotował, że wyszła „z tamtych stron”. Zdawała sobie sprawę z tego, że jest obca i że nic się jej nie należy, a jednak przychodzi do Jezusa.
Dochodzi więc do spotkania, które przecież z punktu widzenia żydowskiego prawa nie powinno mieć miejsca. Do Jezusa przychodzi nieznajoma kobieta, poganka, i zaczyna z Nim rozmowę. Co więcej, jej córka była opętana przez ducha nieczystego, a przez kontakt z nią, także ona sama. Trudno się więc dziwić, że uczniowie Jezusa chcieli ją odprawić.
Rozmowa kobiety z Jezusem rozgrywa się na poziomie metaforycznym. Jezus jako pierwszy sięga do obrazu dzieci, chleba i szczeniąt: „Niedobrze jest zabierać chleb dzieciom, a rzucać szczeniętom”. Chleb jest tutaj symbolem darów zbawczych, które należą się Żydom kryjącym się pod obrazem dzieci. A kim są szczenięta? W Talmudzie mamy takie zdanie: „Poganie podobni są do psów”. Dlaczego akurat do psów? Psy uważane były przez Izraelitów za zwierzęta nieczyste, choćby dlatego, że biegały gdzie chciały, a tym samym mogły dotykać tego, co rytualnie nieczyste, na przykład grobów albo ludzi chorych. Pamiętamy Łazarza, którego rany psy przychodziły lizać (Łk 16, 21). Żydzi raczej nie hodowali psów, może dlatego tak mało ich w Biblii. Wyjątkiem może być starotestamentalny Tobiasz, który wyruszył w podróż z aniołem i psem (Tb 11, 4). Ale jak mówią egzegeci, to znak hellenizacji judaizmu, ulegania obcym wpływom i modom. Tradycyjny Żyd używał słowa pies jako inwektywy, wyłącznie by kogoś obrazić. Czyż Dawid nie nazywał Goliata zdechłym psem?
Kobieta kananejska zapewne miała świadomość, że Żydzi nazywali pogan psami, dlatego tak szybko podejmuje dialog z Jezusem. Dodajmy – bardzo inteligentny dialog. Najpierw przyznaje Jezusowi rację. Mówi Mu „tak”. Nie neguje religijnego porządku. Nie zaprzecza, że dary łaski należą się Żydom, ale jednocześnie wprowadza zupełnie inną logikę – logikę niezasłużonego daru: „lecz i szczenięta jedzą okruchy, które spadają ze stołu ich panów”. I właśnie wtedy Jezus jej mówi: „wielka jest twoja wiara”. Właśnie – wiara. Prawdziwa wiara zaczyna się wtedy, gdy jedynym, czego się oczekuje – jeśli w ogóle można tego oczekiwać – jest dar, a nie należność, która wynikać by miała z religijnej postawy. Jak pisze papież Benedykt XVI, „nie możemy […] – używając klasycznej terminologii – «zasłużyć» sobie na niebo przez nasze dzieła. Ono jest zawsze czymś więcej, niż to, na co zasługujemy, tak jak to, że jesteśmy kochani nigdy nie jest czymś, na co «zasłużyliśmy», ale zawsze darem” (SS 35).
Przejście od logiki należności do logiki daru nie jest łatwe, wymaga bowiem uznania, że nic nie zależy od naszej zasługi. Zapłata i należność dają pewność. Oczekiwanie na dar pozwala mieć tylko nadzieję. Czy „tylko”, skoro – jak mówi św. Paweł – „nadzieja zawieść nie może” (Rz 5, 5)?
Nadzieja to też pewność: pewność nadziei, a nie handlu. A ta nadzieja – jak pokazuje historia kobiety kananejskiej – dostępna jest wszystkim, także tym, którzy są „poganami”, którzy są poza porządkiem religijnym, jeśli tylko zdolni są zawołać „Panie, dopomóż mi”, choć zdają sobie sprawę, że żadna pomoc im – poganom – z Prawa się nie należy. Terry Eagleton pisze: „Ku wściekłości zelotów, faryzeuszy i prawicowych Południowców wszystkich czasów ciało [Chrystusa] jest poświęcone szczególnie wszystkim owym nieudacznikom, dłużnikom, wyrzutkom i kolaborantom z kolonii, którzy nie należą do sprawiedliwych, a wprost przeciwnie – żyją w stanie nieustannej niezgody z Prawem Mojżeszowym albo, jak goje, znajdują się w ogóle poza jego zasięgiem”. Jak owa kobieta z dzisiejszej Ewangelii, Kananejka, po wielokroć nieczysta: bo poganka, bo mająca w domu demona, bo zachowująca się nieobyczajnie. A mimo tego wielka jest jej wiara.
Żydzi nazywali pogan psami. To nie jest obca nam strategia. Niejednokrotnie słyszeliśmy zapewne o „kociej wierze” Świadków Jehowy. Przyrównywanie człowieka do zwierzęcia jest dość powszechne. Wystarczająco często słyszymy popularną inwektywę z niczemu niewinną świnią w roli głównej. To prosty, językowy zabieg, by pozbawić kogoś jego ludzkiej godności. A wtedy można już traktować człowieka jak zwierzę, a nie jak istotę ludzką. Jak pisze amerykański psycholog, Stanley Milgram, „systematyczna dewaluacja ofiary służy jako psychologiczne uzasadnienie jej brutalnego traktowania i nieodłącznie towarzyszyła ona masakrom, pogromom i wojnom”.
Historia zna wiele takich przypadków. W czasie wojny secesyjnej w Ameryce Północnej niejaki Henry Wirz, oficer Armii Konferederacji, a więc tzw. Południa, był komendantem obozu jenieckiego „Camp Sumter” w okolicach miasta Andersonville, w stanie Georgia. W obozie za jego kadencji zmarło blisko 14 tys. jeńców. Podczas procesu został oskarżony o doprowadzenie do ich śmierci. Saul Levitt rekonstruuje ten proces w dramacie „Sprawa Andersonville”. W pewnym momencie, w trakcie przesłuchania przed trybunałem, komendant obozu tak mówi o swoich jeńcach, którzy próbowali ucieczki: „[…] nic nie mogło ich powstrzymać… to rycie… Nocami… Nie śpię. Nie potrzebuję ich widzieć, żeby wiedzieć, co robią. Ryją. Nocami. Kopią, kopią… starają się… daremnie… uciec… kopią, pełzną… jak szczury…”. W tym momencie przerywa mu prokurator: „A szczury mogą zdychać i nikt nie ma z tego powodu wyrzutów sumienia”. Gdy Wirz zaoponował, prokurator stwierdził: „więc nie były to dla pana szczury – ale również nie byli to już dla pana ludzie. W duchu przekreślił ich pan jako ludzi, zrobił pan z nich coś mniej ważnego i wtedy mogli umierać i nikt nie potrzebował cierpieć z tego powodu”. Przecież szczury to nie ludzie. Można do nich strzelać bezkarnie.
Nie będę cytował, jakimi inwektywami opisywani są dzisiaj uchodźcy. Zresztą nie tylko uchodźcy, nasi rodzimi bezdomni też. Powiem więcej – taka strategia pojawia się w każdej dyskusji o tych, których nie lubimy, również w domowych dyskusjach politycznych, a może nawet w niejednej kłótni rodzinnej. Nie będę wyliczał, do jakich zwierząt bywają przyrównywani ludzie. Wystarczy przejrzeć internet, przeczytać kilka dyskusji na różnych forach. Są tam i psy, i szczury, i świnie i wiele, wiele innych, bardziej jeszcze zmyślnych epitetów. I nie mogę się oprzeć myśli – a tego uczy mnie dzisiejsza Ewangelia – że wielka może tam być wiara. Nie pośród dzieci, którym się chleb należy, ale pośród – jak to mówi dzisiaj Jezus – szczeniąt, które spadający w darze chleb przyjmują z wdzięcznością.
Coraz bardziej skłaniam się ku twierdzeniu, że „logika niezasłużonego daru” także jest „logiką zasługiwania”. Wyobraźmy sobie osobę, która chce, aby Bóg wysłuchał jej modlitw o miłość romantyczną. Według „logiki zasługiwania” Bóg wysłucha modlitwy, gdy ta osoba „zasłuży” – na przykład pogłębi swoją wiarę, będzie realizować jakiś swój talent czy też naprawi swoje zaniedbania. O ile nawet tutaj nie wiemy, czego konkretnie od nas Bóg oczekuje – mamy być mniej leniwi w pracy, czy też może mamy być bardziej skupieni na modlitwie – to „logika niezasługiwania” jest już kompletnie zdana na kaprys Boga. O tym, czy „zasługujemy” na (trzymając się poprzedniego przykładu) szczęśliwy związek z ukochanym mężczyzną/kobietą, decyduje Bóg według Swoich kryteriów niezależnych od cech i czynów człowieka. Jeżeli Bóg tego „niezasłużonego daru” nam nie da, to go nie mamy i żaden nasz wysiłek nie sprawi, że będziemy go mieć. Bo na ten „niezasłużony” (wedle logiki ludzkiej) dar „nie zasłużyliśmy” również u Boga. A zatem „zasługiwanie” jest, tyle że po prostu zostaje ono całkowicie przeniesione z poziomu ludzkiej sprawczości na poziom decyzji Boga. Jak Ksiądz by się do tego odniósł?
Już się bałem że ks. nie poruszy kwestii uchodźdzców, a jednak! Pomijam kosmiczność tego problemu bo ani jeden nie będzie tu mieszkał za 500+ bo chcą więcej.Ale u brakuje generalnie właśnie spojrzenia na miliony biednych Polaków: biednych przez wypadki losowe, niepełnosprawność, słabość państwa okresu transformacji czy patologie gdzie mówi się o własnej winie..ale to już mniej nośne. Wiem, że są Caritasy parafialne(ale który z proboszczów z sercem angażuje się w jego prace?), odwiedziny chorych( aż raz w miesiącu!) i szumne akcje. Dyżurni księża w mediach „katolickich” grzmią na Polaków ale ilu z nich nakłania kolegów z kurii czy wydziałów teologicznych by byli z tymi bezdomnymi, niepełnosprawnymi, biednymi Polakami..jesteście obok, patrzycie z góry Szumne akcje, a nawet stołówki czy domy pomocy prowadzone przez jak mowił szef jednego caritasu „waszych ludzi” tego nie zmienią..