Álvaro de Campos i Alberto Caeiro, choć mocno zapomniani, a w wielu kręgach nieznani, należeli do grona najważniejszych poetów XX wieku. Jest z nimi tylko jeden mały problem – nie istnieli.
Stworzył ich Fernando Pessoa, podobnie jak kilka innych heteronimów (fikcyjnych pisarzy). Posiadali oni własne biografie, odmienne style pisarskie, wymieniali się poglądami i toczyli spory na temat literatury. Caeiro był piewcą przyrody, mistycznym i fenomenologicznym poetą, który pisał: „Każda rzecz jest tym, czym jest, / I trudno mi wytłumaczyć, jak bardzo mnie to cieszy, / I jak bardzo mi to wystarcza”. W swojej wsi spędził niemalże całe, krótkie życie. Natomiast Campos należał do grupy ludzi niespokojnych, eksperymentujących, z zawodu był inżynerem budowy statków w Glasgow (ateista i homoseksualista, w twórczości awangardzista). Natomiast człowiek, który ich stworzył, być może był największych samotnikiem w dziejach europejskiej literatury, urzędowym skrybą, bez rodziny, bliskich, przyjaciół. Pozostawił po sobie wiele dzieł, w Polsce najbardziej znana jest jego (albo spisana przez Bernarda Soaresa) „Księga niepokoju”. Dlatego dobrze stało się, że Wojciech Charchalis przetłumaczył kolejne wiersze tego portugalskiego pisarza.
„Poezje zebrane” Álvaro de Camposa, podobnie jak ich autor, są choleryczne, wielostronne, trudne do sklasyfikowania. Podzielone na cztery części, odpowiadające różnym okresom życia ich twórcy, dają nam również przekrój przez całe jego życie. Wpierw te wiersze są wręcz ekstatyczne, buntownicze, futurystyczne, ale z czasem poeta więdnie i zaczyna popadać w stany coraz bardziej depresyjne. Rezygnacja jest w nich coraz bardziej widoczna, ale też przemieszana z humorem. Campos jest w swoich wierszach znużony egzystencją, pierwotny entuzjazm do życia zostaje zastąpiony przez niepokój i poczucie bezsensu. Dlatego, pomimo – że tak powiem w heideggerowskiej poetyce – braku bycia, staje się on dla nas realny, a fakt, że nie istniał, nic tu nie zmienia. Za pomocą tej poezji jest on bardziej prawdziwy niż większość z nas.
Campos, w przeciwieństwie do Pessoi, Caeira i Soaresa, wydaje się, że naprawdę korzystał z uroków życia. Dużo podróżował, poznawał świat, jako inżynier zachłysnął się futuryzmem. Należał do przystojnych mężczyzn: wysoki, bez okularów, ze śniadą skórą i czarnymi włosami. Lubił opium, papierosy i alkohol. Był wykształcony i oczytany, chociaż też pewnie trochę lekkomyślny. O sobie pisał: „Jestem Portugalczykiem takiego to typu, / Co po odkryciu Indii pracę utracili”.
„Podłożę bombę przeznaczeniu” – notował na początku, jak sądzę, lat dwudziestych ubiegłego wieku. Natomiast w swoim manifeście pisał: „Kurwa, tyle to o wiele za mało! / Kurwa, tyle bydlaków nie jest ludźmi / […] Teraz zaczyna się Manifest: / Kurwa!”. Nie był zatem człowiekiem wycofanym i cichym, jak chociażby Pessoa. Potrafił krzyczeć i wypowiadać się na tematy polityczne w sposób skrajnie i anarchistyczny. Wydaje się, że świat go bolał, dlatego pisał: „Kurwa, dość mam półbogów! Gdzie są ludzie na świecie?”. Pierwszy europejski bitnik? Chyba to za dużo powiedziane, bo, pamiętajmy, Campos nie istniał, chociaż, z drugiej strony, on to samo mówił o Pessoi.
Autor „Poezji zebranych” powoli zaczął gasnąć, kiedy powrócił do Portugalii, gdzie społeczeństwo zaczęło od niego wymagać czegoś innego niż on sam chciał. „Chcielibyście mnie ożenionego, próżnego, codziennego i usłużonego? / […] Gdybym był inną osobą, spełniłbym wasze zachcianki” – pisał. Odszedł od futuryzmu w stronę znerwicowanej metafizyki i wycofał się w życie wewnętrzne (nie znalazł tam spokoju). Popadał zatem w coraz większą samotność. Jego poezja nabrała ostatecznego kształtu i charakteru, wydaje się nawet, że do dziś w ogóle się nie zestarzała i jest równie aktualna teraz w Polsce, co niemal sto lat temu w Portugalii.
„Wielkie są pustynie i wszystko jest pustynią” – Campos charakteryzował czas, w którym żył. Powoli stawał się podobny w odczuwaniu świata do Pessoi. Widział szerzej i więcej niż inni, ale ta świadomość go przygniatała. Dostrzegał to, co dla innych było niewidzialne. „Dwumian Newtona jest tak piękny jak Wenus z Milo. / Tylko niewielu ludzi potrafi to zauważyć” – notował, uciekając w estetykę i samotność. Pustka życia bowiem wszędzie jest taka sama, lecz trzeba wielkiej przenikliwości i odwagi, aby ten stan uchwycić i nazwać. Jemu się udało.
To niesamowite, że tak wielcy pisarze, jak Pessoa, Campos i Soares mieszkali w tym samym czasie w jednym mieście, mijali się na ulicach i w tramwajach. Jeszcze bardziej nieprawdopodobne jest to, że istnieli oni w głowie jednego człowieka. Kto jednak ma prawo decydować, co jest prawdziwe, a co nie? „Co takiego skrywają żaluzje na wystawach Boga?” – kończy się ten zbiór wierszy. Chyba najciekawszy z wydanych ostatnio w Polsce.