Jezusa nie zadowala głoszenie Dobrej Nowiny tylko tym, którzy już są blisko. Chce iść dalej.
Jest taka historia na samym początku Ewangelii św. Marka. Jezus naucza w Kafarnaum, zbiegają się do Niego tłumy, przynoszą Mu licznych chorych i opętanych. On zaś ich uzdrawia i wyrzuca złe duchy. Ewangelista notuje: „całe miasto było zebrane u drzwi”. Można by powiedzieć: pełny sukces. A jednak:
„Nad ranem, gdy jeszcze było ciemno, [Jezus] wstał, wyszedł i udał się na miejsce pustynne, i tam się modlił. Pospieszył za Nim Szymon z towarzyszami, a gdy Go znaleźli, powiedzieli Mu: «Wszyscy Cię szukają». Lecz On rzekł do nich: «Pójdźmy gdzie indziej, do sąsiednich miejscowości, abym i tam mógł nauczać, bo na to wyszedłem». I chodził po całej Galilei, nauczając w ich synagogach i wyrzucając złe duchy (Mk 1,35–39; podkreślenia moje – Z. N.)”.
Wszyscy to wcale nie wszyscy
Uwagę w tym tekście przykuwa najpierw olbrzymie zainteresowanie, jakie budzi Jezus wśród mieszkańców Kafarnaum. Ewangelista chętnie opisuje ten entuzjazm. Z pewnością ów nastrój udzielił się także Apostołom. Nic dziwnego, że następnego ranka ze zdziwieniem odkryli, iż Jezus im zniknął. Jak się okazało, oddalił się od tłumów i wybrał modlitwę w samotności. Przekonują Go więc do powrotu. Pada najmocniejszy, jak się wydaje, argument: „wszyscy Cię szukają”…
Szybko się jednak okazuje, że owi „wszyscy” to wcale nie wszyscy. Mówiąc „wszyscy Cię szukają”, Apostołowie chcą powiedzieć coś w rodzaju „mnóstwo ludzi Cię szuka”. Myślą po prostu o tych, których oni widzieli, czyli tych, którzy sami do Jezusa przychodzili. Uczniowie zakładają (i trudno tę logikę podważyć!), że skoro w Kafarnaum jest tylu ludzi chcących słuchać Jezusa, to po prostu trzeba się nimi zająć.
Jezus jednak ich zaskakuje. Oświadcza im: „Pójdźmy gdzie indziej”. Nie zadowala Go głoszenie Dobrej Nowiny tylko tym, którzy już są blisko. Chce iść dalej. Nawet twierdzi: „Na to wyszedłem”. Komentatorzy Biblii podkreślają, że w dosłownym sensie słowa te znaczą: „Na to wyszedłem z Kafarnaum”, ale w głębszym, duchowym znaczeniu można je rozumieć jako: „Na to wyszedłem od Ojca”.
Może więc na to Jezus wyszedł od Boga między ludzi, żeby iść dalej, iść „gdzie indziej”; żeby pójść nieco dalej od „swoich” i zaryzykować; żeby nie osiąść na laurach i zadowolić się zafascynowanymi tłumami idącymi za Nim; żeby nie poprzestawać na tym, iż szukają Go i idą za Nim pozornie „wszyscy”; żeby oprócz tych, którzy sami przyszli, zobaczyć innych: ludzi aktualnie oddalonych i może nawet zupełnie niezainteresowanych, a na pewno znajdujących się poza horyzontem postrzegania Jego uczniów; żeby pójść trochę w nieznane, w takie miejsca, w których Go jeszcze nie było, a gdzie na pewno też Go potrzebują, nawet jeśli (jeszcze?) Go nie poszukują.
Zadomowieni i poszukiwacze
Ten ewangeliczny opis przychodzi mi na myśl, gdy zastanawiam się nad jednym z najbardziej inspirujących spostrzeżeń we współczesnej filozofii i socjologii religii. Mowa o – fundamentalnym dla zrozumienia duchowego klimatu współczesności – rozróżnieniu na „zadomowionych” i „poszukiwaczy” (dwellers and seekers).
Wiara zadomowionych koncentruje się wokół stabilnej świątyni, wiara poszukiwaczy jest wiarą pielgrzyma
Dystynkcja ta przyjęła się w ostatnich latach wśród intelektualistów głęboko analizujących fenomen współczesnych przemian religii. Propagowana jest m.in. przez kanadyjskiego filozofa Charlesa Taylora. Autorem tego rozróżnienia jest jednak amerykański socjolog Robert Wuthnow. W książce „After Heaven: Spirituality in America Since the 1950s”, nawiązując do obrazów biblijnego Izraela, Wuthnow opisał dwie dominujące (jak widać, nie tylko współcześnie) formy duchowości: jedna skoncentrowana jest na poszukiwaniu, druga na zadomowieniu.
Analizując Księgę Wyjścia, Wuthnow podkreślał tymczasowość ówczesnej żydowskiej duchowości. Na czele ludu Izraela stał Mojżesz jako prorok (lider oczywisty, ale niezinstytucjonalizowany); miejscem kultu był namiot, który można było szybko zwinąć i przestawić; Bóg szedł ze swym ludem w postaci słupa obłoku lub ognia. Gdy zaś Żydzi dotarli do Ziemi Obiecanej, zmieniła się także ich duchowość. Pojawili się kapłani i świątynia wypełniona obecnością Bożą – ale w specjalnym miejscu: Świętym Świętych.
Te dwa etapy historii Izraela to archetyp rozróżnienia dwóch duchowości: skoncentrowanych na poszukiwaniu i na zadomowieniu. Zadomowieni akcentują stabilność, jedność wspólnoty, spójność zasad, wyraźne granice. Poszukiwacze cenią doświadczenie i emocje, możliwość eksploracji nieznanego, swobodę poszukiwań. Wiara zadomowionych koncentruje się wokół stabilnej świątyni, wiara poszukiwaczy jest wiarą pielgrzyma. Zadomowieni prowadzą życie bardziej osiadłe, chcą żyć w świecie znanym, bezpiecznym, sprawdzonym. Poszukiwacze wciąż tęsknią za czymś więcej (nawet niekoniecznie czymś nowym).
Te dwie opisowe kategorie stały się dość popularne wśród filozofów, teologów i socjologów. Intensywnie nawiązywał do nich międzynarodowy zespół badaczy pod wodzą zmarłego w 2016 r. ks. George’a F. McLeana z waszyngtońskiej Council for Research in Values and Philosophy. W ostatnich latach twórczo rozwija tę kategoryzację ks. Tomáš Halík. Czeski myśliciel prowadzi obecnie międzynarodowy projekt badawczy o przyszłości religii w Europie Środkowo-Wschodniej, dla którego rozróżnienie na zadomowionych i poszukiwaczy jest jednym z istotnych punktów wyjścia (o ostatnim sympozjum zorganizowanym w ramach tego projektu pisze ks. Rafał Pastwa).
Doświadczenie czeskie pomogło Halíkowi dostrzec kolejną istotną grupę, jaką są „apateiści” (określenie użyte po raz pierwszy bodaj przez Jonathana Raucha) – czyli osoby, które są, a przynajmniej wydają się, całkowicie obojętne wobec kwestii duchowych, a tym bardziej religijnych. Ich zdaniem, wiara nie ma żadnego znaczenia dla ludzkiego życia, zajmują się więc tym, co uznają za rzeczywiste.
To jest fragment tekstu opublikowanego w kwartalniku „Więź”, lato 2017.