Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Prezydent przejściowy

Prezydent Andrzej Duda udziela wywiadu naczelnemu „Super Expressu” Sławomirowi Jastrzębowskiemu, Warszawa, 12 czerwca. Fot. Maciej Biedrzycki / KPRP

20 lat temu Aleksander Kwaśniewski podpisał obowiązującą obecnie konstytucję. Teraz Andrzej Duda konsekwentnie ją podważa. Chce więcej władzy, ale jakiej? I po co?

Prezydent Andrzej Duda konsekwentnie podważa znaczenie obowiązującej konstytucji – oczywiście po to, by uzasadnić własny pomysł na „sondażowe” referendum w sprawie konstytucji przyszłej.

Podczas przemówienia w Nowym Dworze Gdańskim prezydent powiedział lekko, bez uzasadnienia, że obecnie obowiązująca ustawa zasadnicza jest „konstytucją okresu przejściowego”. Wcześniej w wywiadzie dla „Super Expressu” Duda domagał się, by „pewne sprawy zostały dookreślone” konstytucyjnie: – Na przykład czy prezydent wybrany w wyborach powszechnych ma mieć silną pozycję również w sensie kompetencyjnym. Absurdem jest, że prezydent jest nazywany najwyższym zwierzchnikiem sił zbrojnych, a w okresie pokoju swoje całe zwierzchnictwo wykonuje za pośrednictwem ministra obrony narodowej, czyli nie ma w zasadzie żadnej samodzielnej kompetencji – mówił.

Jeżeli prezydent nie potrafi korzystać z uprawnień, które posiada obecnie – to po co mu nowe?

Oczywiście konstytucje można krytykować, poprawiać i pisać na nowo. W przeszłości wysuwano już zresztą podobne argumenty jak wymienione przez Dudę (robił to nawet współautor konstytucji Tadeusz Mazowiecki). Byli prezydenci Aleksander Kwaśniewski i Bronisław Komorowski (w referendum konstytucyjnym 1997 r. pierwszy głosował „za”, a drugi „przeciw”) po latach urzędowania bronią jednak obecnej ustawy zasadniczej. Ich zdaniem sprawdziła się, choćby nie powodując paraliżu w tak szczególnych sytuacjach dla kraju jak przystąpienie do Unii Europejskiej czy kryzysowy czas po katastrofie smoleńskiej, pozbawiającej Polskę najwyższych przedstawicieli władzy cywilnej i wojskowej.

Faktycznie konstytucja z 2 kwietnia 1997 roku daje prezydentowi siłę, ale wynikającą z autorytetu głowy państwa, a nie z kompetencji w codziennym rządzeniu krajem. Duda o tym wiedział, gdy podczas kampanii wyborczej zapowiadał aktywną prezydenturę z wykorzystaniem istniejących możliwości. Gdy jednak został prezydentem, nie korzysta z nich szczególnie aktywnie. Wszedł co prawda w spór kompetencyjny z ministrem Antonim Macierewiczem, po cichu wstrzymuje nominacje ambasadorskie, na co oburza się minister Witold Waszczykowski – wydaje się jednak, że chodzi tu bardziej o personalne ambicje niż o kwestie natury ustrojowej.

W kampanii wyborczej Duda zapowiadał, że nie będzie strażnikiem prezydenckiego żyrandola ani notariuszem rządu, podpisującym każdą ustawę. Na razie jako prezydent nie wyróżnia się jednak na tle poprzedników ani aktywnością legislacyjną, ani rzetelnością w ocenianiu nowego prawa. Przez dwa lata zgłosił 13 projektów ustaw (Lech Kaczyński w ciągu niepełnych pięciu lat – 48, Bronisław Komorowski – 27, najmniej Aleksander Kwaśniewski: w pierwszej kadencji –19, a w drugiej – 23).

Prezydenci rzadko wetują ustawy uchwalane przez własny obóz polityczny, dlatego nie może dziwić postawa obecnego prezydenta. Prezydentura Lecha Kaczyńskiego i rządy PiS nałożyły się w latach 2005–2007. Wtedy Kaczyński odmówił podpisania tylko jednej ustawy. Później, gdy doszła do władzy koalicja PO-PSL, wetował 18 razy, w samym 2008 r. – 14. Duda na początku zawetował 4 ustawy przyjęte przez PO-PSL i ostatnio pierwszą ustawę PiS. Kadencja Komorowskiego przypadła w całości na rządy Donalda Tuska, wetował czterokrotnie.

Problem Andrzeja Dudy leży gdzie indziej. Jako młody polityk drugiego szeregu, który wygrał prezydenturę nagle, dzięki dobrej, energicznej kampanii – najwyraźniej nie potrafi udźwignąć autorytetu głowy państwa. Nie wejdzie już w rolę arbitra, który ocenia spór polityczny z wyższego poziomu niż codzienne sejmowe utarczki i który próbuje wpływać na jego kształt; to właśnie mogłaby być prawdziwie aktywna prezydentura. Przeciwnie: obrażając innych, sam ogranicza sobie możliwość prowadzenia dialogu (mówił przecież: „Do 1989 r. rządził ustrój zdrajców. Potem teoretycznie nie”). Nie jest też jasna jego rola dla PiS-u: czy prezydent wyjdzie z butów Adriana (czekającego w poczekalni „Ucha Prezesa” na spotkanie z osobą realnie najważniejszą)? Dotychczas Andrzej Duda nie zbudował politycznego zaplecza dla własnych pomysłów w partii, więc bywają one „dyskutowane” (pomysły referendalne) albo nierealizowane (prezydent np. w telewizyjnym orędziu proponował wypracowanie zasad wyboru sędziów oraz funkcjonowania Trybunału Konstytucyjnego).

Andrzej Duda, wcześniej młody polityk drugiego szeregu, nie potrafi udźwignąć autorytetu głowy państwa

Wesprzyj Więź

Wszystko to świadczy o jakości pracy prezydenta i jego kancelarii, a nie o konstytucji. Dlatego nie sposób uwierzyć prezydentowi, gdy podważa najważniejszy państwowy dokument, mówiąc, że ma on charakter przejściowy – i nie proponując niczego konkretnego w zamian (sądząc po reakcjach, nawet macierzysta partia prezydenta ma wątpliwości w sprawie konstytucyjnego referendum). I nie sposób zaufać mu, gdy twierdzi, że za ciasno mu w opisanych przez konstytucję ramach prawnych, że brakuje mu silnych kompetencji w sprawowaniu realnej władzy. Jeżeli nie potrafi wykorzystywać tych uprawnień, które posiada obecnie – to po co mu nowe? Jak dotąd nie wiemy, jakie kompetencje i w jakim celu prezydent chciałby odebrać Radzie Ministrów (czy z cytowanego wyżej wywiadu dla „Super Expressu” wynika, że chce przejąć kontrolę nad MON?). Wiemy jedynie, że w stylu pełnym buty kwestionuje polityczny dorobek ostatniego ćwierćwiecza. Pewnie też „przejściowego”. To za mało na poważną rozmowę.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że Duda nie ma szacunku ani do konstytucji, ani do narodowej wspólnoty obywateli, których ma zaszczyt reprezentować. No bo jak to możliwe, że prezydent wybrał akurat święto Konstytucji Trzeciego Maja, by w programie „Gość Wiadomości” oświadczyć, że „nie da się być prezydentem wszystkich Polaków”? W tym dniu każdy spodziewałby się od głowy państwa budowania narodowej (ale pluralistycznej) wspólnoty. Prezydent jednak wolał powtarzać w telewizyjnym wywiadzie, że to „nierealne” i „niemożliwe”, choć „trzeba się starać”…

Oby na koniec okazało się, że przejściowy jest prezydent, nie konstytucja. To by było nawet dość demokratyczne, biorąc pod uwagę, że do zmiany konstytucji PiS-owi brakuje odpowiedniej większości w Sejmie.

Podziel się

Wiadomość