W Syrii i Libanie religia jest zarówno tarczą, jak i orężem.
Odwiedzamy ormiańską szkołę podstawową w zachodnim Aleppo. Uczniów jest mało, część klas od dawna stoi pusta, szyby w oknach zostały zastąpione przez kawałki dykty albo półprzezroczystego plastiku. Szkło w czasie wojny jest nie tylko niepraktyczne – szyby trzeba by ciągle wymieniać, a to kosztuje – ale też groźne: gdy bomba uderzy w okolicy budynku, może stać się równie niebezpieczne jak sam wybuch.
W tej szkole jest czysto i jasno. Jest nawet kaplica z ołtarzem skierowanym ad orientem, mapy Wielkiej Armenii na ścianach, boisko i żółty, szkolny autobus ze śladami ostrzału z karabinu. W gabinecie czeka na nas dyrektor z kawą. Opowiadamy o wizycie, którą złożyliśmy w innej publicznej szkole nieopodal. Tam właściwy budynek szkoły nie przetrwał nalotu, więc zastąpiono go przystosowaną do tego celu salą teatralną. Poszczególne pomieszczenia oddzielały tylko cienkie, regipsowe ścianki, a uczniowie nie mieścili się w dusznych, ciemnych salkach. Najgorszy był jednak ciągły hałas. Siedząc na zajęciach z arabskiego, jednocześnie uczestniczyło się w matematyce czy lekcji śpiewu odbywającej się obok.
Pytamy dyrektora szkoły ormiańskiej, dlaczego nie zaprosi do siebie dzieciaków z pobliskiej podstawówki, w końcu u niego marnuje się tyle miejsca. – To jest szkoła tylko dla Ormian. Nie możemy ich tutaj przyjąć – odpowiada starszy mężczyzna. – Ormianie zawierają małżeństwa tylko między sobą. Inaczej już dawno przestalibyśmy istnieć – wtóruje dyrektorowi ksiądz katecheta, który przyjechał odprawić mszę dla dzieci. Z początku nie wiemy, do czego odnosi się ten komentarz, w końcu mówimy o dzieciach ze szkoły podstawowej – Nie możemy pozwolić na to, aby te dzieci bawiły się z naszymi. Tam są muzułmanie – kontynuuje z kamienną twarzą duchowny. – Jeśli nasze dziewczyny zakochają się w tamtych chłopakach, ich dzieci zostaną muzułmanami. A Ormianie znikną z Syrii.
Podobnie jak w Libanie, również w Syrii religia jest zarówno tarczą, jak i orężem. Z jednej strony używa się jej do usprawiedliwiania przemocy i wzmagania kontroli nad obywatelami, a z drugiej robi z niej wymówkę do izolowania się i pozostawania na ustalonych, bezpiecznych pozycjach.
Jedzenie bez nawracania
W nowo otwartym biurze Caritas Syria we wschodnim Aleppo zawsze stoi kolejka. Jeden ze zrujnowanych budynków przy głównej ulicy, gdzie wcześniej znajdował się sklep, udało się przystosować na siedzibę organizacji i z początkiem lutego wolontariusze mogli zacząć przyjmować mieszkańców obleganej części i zapisywać ich potrzeby. Uwagę przyciąga wielka czerwona tablica z nazwą organizacji i logo Caritas, na którym we wschodnim Aleppo… nie ma krzyża. – Nie chcieliśmy nikogo odstraszać – odpowiada spokojnie Joseph, pracownik Caritas Syria. – We wschodnim Aleppo zawsze mieszkali niemal wyłącznie muzułmanie, głównie sunnici. Tak jest i teraz. Gdyby krzyż w logo został, część mieszkających tu osób obawiałaby się, że w zamian za jedzenie czy koce ktoś będzie ich nakłaniał do zmiany wiary.
W szeregach wolontariuszy Caritas Syria dostrzegamy także dziewczyny w chustach. Szybko okazuje się, że dla tej i wielu innych chrześcijańskich inicjatyw w Aleppo to, jakiego wyznania są pracownicy, nie ma znaczenia. Hasło „Pomagamy wszyscy i pomagamy wszystkim” pojawia się bardzo często w naszych rozmowach z wolontariuszami, a przyjmowanie do pracy osób różnych wyznań jest także celowym zabiegiem. – Dla nas nie ma wschodniego, „muzułmańskiego Aleppo” i tego drugiego, zachodniego, gdzie mieszkają chrześcijanie. To było jedno miasto i takim chcemy je widzieć. I ludzie to rozumieją – Joseph opowiada o tym, jak wyglądały poszukiwania wolontariuszy do pracy we wciąż niebezpiecznej, zdobytej przez al-Asada części miasta. Kilka dni po ogłoszeniu naboru do pracy we wschodnim Aleppo zgłosiło się z zachodniej części miasta ponad dziesięciu kandydatów na jedno miejsce. – Nie pomagamy muzułmanom czy chrześcijanom. Pomagamy naszym sąsiadom – wzrusza ramionami Joseph.
W Syrii jednak nie da się uniknąć rozmowy o tym, kto ponosi odpowiedzialność za konflikt, kto kogo wspiera i co będzie z krajem, gdy to wszystko się zakończy. Nie da się uniknąć rozmowy o tym, jak po kilku latach wojny Syryjczycy spojrzą sobie w twarz bez nienawiści. Przykład Caritas Syria w Aleppo pokazuje, że na krótką metę można zmusić się do tego, aby w momencie, kiedy potrzebna jest pomoc i solidarność, przemilczeć istnienie muru dzielącego zwolenników prezydenta i zwolenników rebelii, chrześcijan i muzułmanów, tych głoszących chęć powołania niezależnego Kurdystanu i tych, którzy za wszelką cenę chcą utrzymania jednego państwa w obecnych granicach. Ale w dalszej perspektywie prędzej czy później trzeba będzie uwzględnić jakąś próbę pojednania samych Syryjczyków, że takie doraźne działanie nie wystarczy, aby przywrócić trwały pokój. W jaki sposób będą w stanie wybaczyć sobie nawzajem okrucieństwo, którego doświadczyli podczas wojny?
To jest fragment tekstu opublikowanego w kwartalniku „Więź”, lato 2017.