Ci, który najgłośniej popierają „hermeneutykę ciągłości”, nie chcieli zrozumieć słów Benedykta XVI. Dla niego oczywista jest konieczność zmian w Kościele. Właśnie połączenie ciągłości i nieciągłości jest dla niego prawdziwą reformą.
W dyskusjach o Benedykcie XVI przyjmuje się, że w stosunku do II Soboru Watykańskiego papież ten jest zdecydowanym zwolennikiem tzw. hermeneutyki ciągłości, a przeciwnikiem hermeneutyki zerwania. Ma to oznaczać, że popiera on taki sposób rozumienia ostatniego soboru, który widzi go jako jedno z wielu wydarzeń w dwutysięcznej historii Kościoła, nie zaś jako radykalny przełom czy początek nowej epoki.
Jedni (kościelni progresiści i media świeckie) czynią mu z tego powodu wyrzuty, że oto papież stanął na czele kontrreformy antysoborowej, która próbuje zawrócić bieg historii, rezygnuje z soborowych nowości i chce cofnąć Kościół na pozycje wrogości wobec współczesnego świata. Drudzy (kościelni konserwatyści) z triumfem świętują, że oto wreszcie znowu można będzie spokojnie być katolikiem, a w kościołach przestanie wreszcie straszyć wyimaginowany „duch soboru”.
Nie należąc do żadnej z tych grup, uważam, że obie te interpretacje poglądów papieża są błędne, bo „hermeneutyka ciągłości” nie oznacza ani jednego ani drugiego. Najbardziej przydatne byłoby tu słowo z ojczystego języka Josepha Ratzingera: Jain, czyli: i tak, i nie. Owszem, Benedykt protestuje przeciwko postrzeganiu soboru sprzed blisko 50 lat jako wydarzenia radykalnie odwracającego historię Kościoła. Obca jest mu jednak także interpretacja lekceważąca istotne zmiany, które są owocem tego soboru. Papież Ratzinger jest w oczywisty sposób bardziej zachowawczy niż jego poprzednik, spojrzenie ich obu na Vaticanum II jest nieco odmienne, nie jest jednak przeciwstawne. Benedykt XVI nie kwestionuje ani nie odrzuca soborowych nowości, nie podważa ich i nie wzywa do odwrotu. On chce przede wszystkim, aby nowość II Soboru Watykańskiego została właściwie zrozumiana.
Ratzinger: błędy progresizmu i tradycjonalizmu
Przeanalizujmy sprawę po kolei. Zacząć trzeba od krótkiej prezentacji stanowiska Josepha Ratzingera wobec soboru.
Podczas obrad Vaticanum II trzydziestokilkuletni bawarski teolog występował jako doradca kard. Josepha Fringsa z Kolonii. Współpracował m.in. ze starszym od siebie Karlem Rahnerem i Hansem Küngiem. Angażował się w zakulisowe działania zmierzające do odrzucenia wstępnych projektów dokumentów soborowych, przygotowanych przez komisję pod przewodnictwem kard. Alfredo Ottavianiego, nieprzypadkowo kierującego się maksymą semper idem, czyli „zawsze ten sam”[1]. Prawdopodobnie to Ratzinger był autorem ostrego wystąpienia kard. Fringsa z 8 listopada 1963 r., który gwałtownie zaatakował procedury Świętego Oficjum.
Jako wschodząca gwiazda teologii młody ks. Ratzinger był zatem zwolennikiem zmian i reform soborowych. Zdawał sobie sprawę, że „zawsze ta sama” nauka Kościoła musi się rozwijać. Jak pisze kard. Dulles, „zgadzał się z zasadniczymi kierunkami soboru i celami wyznaczonymi przez Jana XXIII, a mianowicie odnową Kościoła, jednością chrześcijan i dialogiem ze światem współczesnym”[2]. Nie był jednak bezkrytyczny wobec proponowanych zmian – choć nie włączał się w prace nad konstytucją o Kościele w świecie współczesnym, w roku 1965 skrytykował jej projekt, uznając tekst za zbyt naturalistyczny i niehistoryczny, lekceważący grzech i jego następstwa w świecie.
Benedykt XVI mówił o hermeneutyce reformy i odnowy, nie o hermeneutyce ciągłości
Kilka lat po soborze Ratzinger rozstał się z kolegami progresistami, zrezygnował z pracy w redakcji liberalnego pisma teologicznego „Concilium” i współtworzył jego bardziej konserwatywny odpowiednik „Communio”. Nie przystąpił jednak do frakcji tradycjonalistów. W 1975 roku, w dziesiątą rocznicę zakończenia Vaticanum II, prof. Ratzinger mówił m.in.: „Sobór Watykański II znajduje się dzisiaj w półmroku. Tak zwane skrzydło postępowe uważa, że jego postanowienia należą do przeszłości, a tym samym tracą swoją ważność. «Skrzydło konserwatywne» – przeciwnie – obciąża sobór odpowiedzialnością za aktualny kryzys Kościoła i ocenia to jako odstępstwo od soborów: Trydenckiego i Watykańskiego I. Doszło nawet do tego, że niektórzy zażądali unieważnienia Vaticanum II lub jego rewizji, co byłoby równoznaczne z unieważnieniem”[3].
Analogiczne stanowisko – mieszczące się pośrodku pomiędzy progresizmem a konserwatyzmem – zajmował również za następne 10 lat, gdy był już prefektem Kongregacji Nauki Wiary. Mówił wówczas Vittorio Messoriemu: „Jestem przekonany, że szkody, które ponieśliśmy w ciągu ostatnich dwudziestu lat, nie są zawinione przez sobór. Przyczyny znajdowały się «wewnątrz» Kościoła, w którym ujawniły się utajone przedtem siły – albo nieodpowiedzialne, albo tylko naiwne w swoim optymizmie – entuzjazmujące się nowoczesnością, a w rezultacie mylące postęp techniczny z prawdziwym, całościowym postępem. […] Bronić dzisiaj prawdziwej Tradycji Kościoła oznacza bronić soboru. […] Jest tylko dzisiaj Kościoła, i jemu, a nie wczoraj czy jutru powinniśmy być wierni. A dzisiaj Kościoła to dokumenty Vaticanum II w pełnym ich autentyzmie. […] Chodzi tu o prawdziwy kryzys, który można leczyć i wyleczyć. Powtarzam raz jeszcze: aby to uczynić, trzeba w całości zaakceptować Sobór Watykański II. Należy go jednak traktować jako fundament pod wzniesienie trwałej budowli, a nie jako punkt wyjścia, od którego można się szybko oddalić. Poza tym zaczyna się nam objawiać profetyczna funkcja soboru. […] Przygotowują one [dokumenty soborowe] we właściwy sposób do konfrontacji z problemami dnia dzisiejszego. Jesteśmy wezwani do odbudowy Kościoła nie mimo, ale właśnie dzięki soborowi”[4].
W całym wywodzie kard. Ratzingera z roku 1985 wyraźne jest odrzucanie z jednej strony anachronizmu w interpretacji soboru (przykładem jest wówczas postawa abp. Lefebvre’a – wtedy jeszcze przed zerwaniem jedności z Watykanem), jak i euforii w gonieniu za nowością, której ulegali kościelni progresiści.
Pewne zamieszanie wywołało wówczas użyte przez przyszłego papieża słowo „restauracja”, które Ratzinger uznał za hasłowy opis tego, co jest obecnie potrzebne. Sam jednak wielokrotnie wyjaśniał, że „restauracja” nie ma być przywróceniem dawnego status quo, lecz jest synonimem „reformy”. Jednoznacznie brzmią jego słowa: „Jeżeli przez «restaurację» rozumie się krok wstecz, to żaden tego typu ruch nie jest możliwy. […] słowo to znaczy dokładnie to samo, co słowo «reforma», jednak zupełnie inaczej nam brzmi. […] Należy wykluczyć myśl (nierealistyczną) o tym, że można by pójść taką drogą, jakby Sobór Watykański II nigdy się nie wydarzył. Dziś widzimy, jak wiele konkretnych skutków nie zgadza się z intencjami ojców soborowych, nie możemy jednak powiedzieć: «byłoby lepiej, gdyby Vaticanum II nie było». […] sobór jest zawsze ryzykiem dla Kościoła […] reformy wymagają czasu, cierpliwości i narażają na ryzyko, ale nie wolno powiedzieć: «nie róbmy reform, bo są niebezpieczne». Wierzę zatem, że prawdziwy czas Vaticanum II nie nadszedł jeszcze”[5].
Bronić dzisiaj prawdziwej Tradycji Kościoła to bronić II Soboru Watykańskiego
Już wtedy jako druga kluczowa kategoria właściwej interpretacji soboru pojawiło się w ustach kard. Ratzingera pojęcie ciągłości: „Należy zdecydowanie przeciwstawić się schematycznemu dzieleniu historii Kościoła na przed i potem. Podziału takiego w żaden sposób nie usprawiedliwiają dokumenty soboru, które bezustannie podkreślają ciągłość katolicyzmu. […] W historii tej nie ma skoków ani pęknięć – nie ma rozwiązań innych niż ciągłość”[6].
Po latach kard. Dulles tak podsumowywał stanowisko ówczesnego prefekta Kongregacji Nauki Wiary: „Twierdził on, że tradycjonaliści i progresiści wpadli w tę samą pułapkę: nie dostrzegli, że Vaticanum II stanowi zasadniczą ciągłość z przeszłością. Odrzucając niektóre szkice projektów, ojcowie soborowi nie odrzucali Nauki, która była mocno tradycyjna, a tylko styl, który uznali za zbyt scholastyczny i nie dość duszpasterski”[7].
Kluczowymi pojęciami w Raztingerowej interpretacji ostatniego soboru była zatem para pojęć: reforma oraz ciągłość. Tę pierwszą kardynał określił wówczas mianem „restauracja”, szybko jednak przyznał, że słowo to jest dzisiaj niemożliwe do zrozumienia w takim sensie, jakiego on używa.
Benedykt: reforma i ciągłość
Po wyborze kard. Ratzingera na papieża w kwietniu 2005 r. oczekiwano jego wyraźnych deklaracji w odniesieniu do II Soboru Watykańskiego. Po raz pierwszy Benedykt XVI uczynił to już 20 kwietnia 2005 r., na Mszy z udziałem kardynałów: „Dlatego ja także, podejmując posługę następcy Piotra, pragnę z mocą potwierdzić zdecydowaną wolę dalszego wprowadzania w życie Soboru Watykańskiego II, idąc za moimi poprzednikami, wierny ciągłości dwóch tysięcy lat tradycji Kościoła. Właśnie w tym roku obchodzimy 40-lecie zakończenia obrad Soboru (8 grudnia 1965 roku). Z biegiem lat dokumenty soborowe nie straciły aktualności, a nawet zawarte w nich nauczanie okazuje się szczególnie stosowne do nowych wymogów Kościoła i obecnego społeczeństwo określanego jako zglobalizowane[8].
W czterdziestą rocznicę zakończeniu obrad soboru, wbrew przypuszczeniom, Benedykt XVI więcej mówił o Niepokalanej (w dniu jej święta 8 grudnia), ukazując zasłuchanie Maryi w wolę Boga jako drogę soboru. To w Matce Kościoła[9], jak powiedział papież, „znajdujemy istotę Kościoła wolną od wszelkich zniekształceń”.
Programowe wystąpienie o rozumieniu Vaticanum II wygłosił nowy papież kilkanaście dni później, 22 grudnia 2005 r., podczas zwyczajowego dorocznego spotkania z kardynałami, biskupami i pracownikami Kurii Rzymskiej[10]. To w tym przemówieniu zawarł opis dwóch sposobów rozumienia ostatniego soboru. Te jego słowa stały się w następnych latach w środowiskach konserwatywnych jednymi z najczęściej powtarzanych wypowiedzi papieskich. Mam jednak wrażenie, że ci, który najgłośniej popierają papieską „hermeneutykę ciągłości”, nie zrozumieli, albo nie chcieli zrozumieć słów Benedykta XVI.
Co zatem rzeczywiście powiedział wówczas papież? Najpierw przedstawił pytania, na które chce odpowiedzieć: „Jakie były rezultaty Soboru? Czy Sobór został właściwie przyjęty? Co było dobre w recepcji Soboru, a co niewystarczające lub błędne? Co pozostaje jeszcze do zrobienia? […] Dlaczego recepcja Soboru w wielu częściach Kościoła dokonywała się do tej pory z tak wielkim trudem? Otóż wszystko zależy od właściwej interpretacji Soboru lub też — jak powiedzielibyśmy dzisiaj — od jego prawidłowej hermeneutyki, od właściwego klucza do zrozumienia i wprowadzania w życie jego postanowień.
Apel o ciągłość to wezwanie do właściwej interpretacji reform soborowych, nie do ich odrzucenia
Problemy z recepcją wzięły się stąd, że doszło do konfrontacji i przeciwstawienia sobie dwóch sprzecznych hermeneutyk i sporu na tym tle. Jedna wywołała zamieszanie, druga zaś — w sposób dyskretny, ale coraz bardziej widoczny — zaczęła przynosić i nadal przynosi owoce. Z jednej strony istnieje interpretacja, którą nazwałbym «hermeneutyką nieciągłości i zerwania z przeszłością»; nierzadko zyskiwała ona sympatie środków przekazu, a także części współczesnej teologii. Z drugiej strony istnieje «hermeneutyka reformy», odnowy zachowującego ciągłość jedynego podmiotu-Kościoła, który dał nam Pan; ten podmiot w miarę upływu czasu rośnie i rozwija się, zawsze jednak pozostaje tym samym, jedynym podmiotem — Ludem Bożym w drodze”.
Benedykt XVI zestawił zatem dwa sposoby rozumienia ostatniego soboru (czyli właśnie dwie hermeneutyki). W pierwszej z nich kluczowa jest nieciągłość prowadząca do zrywania więzi z przeszłością. Papież surowo ocenia takie podejście. „Hermeneutyka nieciągłości może doprowadzić do rozłamu na Kościół przedsoborowy i Kościół posoborowy. Głosi ona, że teksty Soboru jako takie nie są jeszcze prawdziwym wyrazem ducha Soboru, ale rezultatem kompromisów, które trzeba było zawierać w celu osiągnięcia jednomyślności […] Jednak nie w tych kompromisach miałby się objawiać prawdziwy duch Soboru, ale w dążeniach do tego, co nowe […] rzekomo tylko owe dążenia wyrażają prawdziwego ducha Soboru, […] należy śmiało wychodzić poza nie, stwarzając przestrzeń dla nowości, w której wyraża się ponoć najgłębszy, chociaż nadal jeszcze nie do końca określony, zamysł Soboru”.
Papież ubolewał, że hermeneutyka wyolbrzymiająca zerwanie z przeszłością doprowadziła do „błędnego rozumienia najgłębszej natury soboru”. Sobór nie jest bowiem „zgromadzeniem ustawodawczym, które unieważnia starą konstytucję i ustanawia nową”. Konstytucja Kościoła pochodzi od Chrystusa i jest niezmienna, a „podczas soboru dynamika i wierność muszą stać się jednym”.
Właściwa jest natomiast taka interpretacja nauczania Vaticanum II – wyjaśniał papież, powołując się na Jana XXIII i Pawła VI – która widzi zadanie soboru jako wyrażenie niezmiennej prawdy danej Kościołowi w nowy sposób, „odpowiadający potrzebom naszych czasów”. Z jednej strony niczego nie można tu łagodzić ani przeinaczać, z drugiej zaś trzeba „nie tylko strzec tego cennego skarbu, jakbyśmy troszczyli się wyłącznie o pamiątki przeszłości, ale oddawać się ochoczo i bez lęku tej pracy, jakiej wymaga nasza epoka”. Taka „synteza wierności i dynamizmu”, dodał od siebie Benedykt XVI, nie jest sprawą łatwą.
W papieskim wywodzie kluczowymi pojęciami stają się tu: właściwa reforma odpowiadająca nowym czasom oraz ciągłość jako zasada odpowiedniej interpretacji zmian. Nieprzypadkowo papież mówił jednak o „hermeneutyce reformy, odnowy”, nie o hermeneutyce ciągłości. Reforma bowiem to oczywisty fakt – nie da się przecież opisać II Soboru Watykańskiego bez dostrzeżenia zmian, które wprowadził w nauczaniu i życiu Kościoła. Przywoływanie ciągłości natomiast to – znana jeszcze z publikacji kard. Ratzingera – troska o to, aby soborowych zmian nie interpretować jako zerwania. W hermeneutyce chodzi o zrozumienie, zatem papieski apel o ciągłość w rozumieniu Vaticanum II to wezwanie do właściwej interpretacji reform soborowych, nie zaś do ich odrzucenia.
Najciekawszą częścią papieskiego wystąpienia wydaje mi się ta, w której widzimy konkretne zastosowanie hermeneutyki reformy. Tu można dokładniej zrozumieć, o co chodzi Benedyktowi XVI. Co ciekawe, nie znalazłem żadnych odwołań do tej części wystąpienia w konserwatywnych publikacjach rozwijających ideę „hermeneutyki ciągłości”. Nic dziwnego – papież wielokrotnie wskazuje tu bowiem na wiele zmian, których wprowadzenie podczas Vaticanum II było konieczne. Mówi nawet o nieciągłościach, które jednak, oczywiście, trzeba interpretować w duchu ciągłości.
Papież szkicuje w wielkim skrócie dzieje relacji między Kościołem a epoką nowożytną[11]. Doszło najpierw do radykalnego zerwania i konfliktu między Kościołem a naukami przyrodniczymi oraz do potępienia liberalizmu przez Kościół. Później następowały jednak zmiany. Wizja nowoczesnego państwa w USA i w Europie po II wojnie światowej była już bardziej otwarta na chrześcijaństwo. Benedykt stwierdza zatem jednoznacznie: „Sobór miał określić w nowy sposób relację między Kościołem a epoką nowożytną”.
Bóg jest dziś raczej nieznany niż odrzucany, a jeśli jest odrzucany, to najczęściej dlatego, że jest nieznany
W ujęciu Benedykta XVI zwłaszcza trzy kręgi zagadnień „w dobie Soboru Watykańskiego II czekały na rozstrzygnięcie”. „Przede wszystkim należało zdefiniować w nowy sposób relację między wiarą a nowoczesną nauką”; dotyczyło to nauk przyrodniczych i historycznych. „Po drugie, należało określić w nowy sposób relację między Kościołem a nowoczesnym państwem”, które określiło się jako bezstronne wobec religii i ideologii wyznawanych przez swoich obywateli. Po trzecie, pojawił się „ogólniejszy problem tolerancji religijnej — kwestia wymagająca zdefiniowania na nowo relacji między wiarą chrześcijańską a religiami świata. W szczególności pamięć o niedawnych zbrodniach reżimu narodowosocjalistycznego, a w ogólniejszym wymiarze spojrzenie wstecz na wielowiekową trudną historię stwarzały potrzebę oceny i określenia na nowo relacji między Kościołem a wiarą Izraela. […] Oczywiste jest, że we wszystkich tych dziedzinach […] mogła się pojawić jakaś forma nieciągłości i że w pewnym sensie faktycznie wystąpiła nieciągłość, w której jednakże — jeśli dokona się stosownych rozróżnień między konkretnymi sytuacjami historycznymi i wymogami, jakie stawiają — nie została, jak się okazuje, zarzucona ciągłość zasad, choć fakt ten na pierwszy rzut oka łatwo może ujść uwagi. Właśnie to połączenie ciągłości i nieciągłości na różnych płaszczyznach jest naturą prawdziwej reformy”.
Wyraźnie widać zatem, że papież nie kwestionuje ani potrzeby nowego określenia relacji między Kościołem a epoką nowożytną, ani sposobu, w jaki ta nowość została wyrażona przez II Sobór Watykański – nawet jeśli „faktycznie wystąpiła nieciągłość”. Jego troską jest wykazanie, że w ten sposób Kościół nie zerwał konstytutywnej dla siebie „ciągłości zasad”. Prawdziwa reforma bowiem to „odnowa zachowująca ciągłość”, „połączenie ciągłości i nieciągłości”. Dzięki soborowej reformie, mówił Benedykt XVI: „mieliśmy się nauczyć widzieć w sposób bardziej konkretny niż dawniej, że decyzje Kościoła dotyczące kwestii doraźnych — na przykład pewnych konkretnych form liberalizmu lub liberalnej interpretacji Biblii — musiały siłą rzeczy również mieć charakter doraźny, właśnie dlatego, że odnosiły się do określonej rzeczywistości, która sama w sobie jest zmienna. Trzeba było nauczyć się dostrzegać, że w tego rodzaju decyzjach tylko zasady są elementem trwałym, stanowiąc podłoże decyzji i ich głębokie uzasadnienie. Nie są natomiast równie trwałe konkretne formy, które są uzależnione od sytuacji historycznej, a zatem mogą ulegać zmianom”.
Najlepiej widać to na przykładzie zasady wolności religijnej. Kościół najpierw ją potępiał i odrzucał, a na ostatnim soborze zaakceptował. Stało się to zresztą – i jest po dziś dzień – najważniejszym bastionem oporu dla kościelnych tradycjonalistów. Benedykt XVI, zgodnie ze swymi założeniami, widzi tę oczywistą nieciągłość, ale interpretuje ją w duchu ciągłości, wręcz jako powrót do źródeł. Odnajduje tu bowiem odniesienie do męczenników, którzy oddawali życie „także za wolność sumienia i za wolność wyznawania swojej wiary”.
Jakże mocno brzmi zdanie Benedykta XVI: „Sobór Watykański II, uznając tę fundamentalną zasadę nowoczesnego państwa i opowiadając się za nią w Deklaracji o wolności religijnej, powrócił do najgłębszego dziedzictwa Kościoła. Kościół może żywić przekonanie, że w ten sposób pozostaje w pełnej harmonii z nauczaniem samego Jezusa (por. Mt 22, 21), a także z Kościołem męczenników, z męczennikami wszystkich czasów”.
Zmiana podejścia do wolności religijnej była możliwa, według papieża, dzięki dostrzeżeniu przez Kościół, że samą zasadę wolności religijnej można rozumieć inaczej niż jako usankcjonowanie relatywizmu oraz dzięki uznaniu, „że prawda nie może być narzucona z zewnątrz, ale że człowiek musi ją przyjąć jedynie dlatego, że jest do niej przekonany”.
W sumie zatem, powiada Benedykt XVI, ostatni sobór „dokonał rewizji czy wręcz korekty pewnych decyzji z przeszłości, ale przy tej pozornej nieciągłości zachował i pogłębił rozumienie swej wewnętrznej natury i prawdziwej tożsamości”. Sobór powiedział „tak” epoce nowożytnej, otworzył się na świat[12], nie zamierzał jednak zmieniać zasady, że Kościół musi czasem być znakiem sprzeciwu. „Bez wątpienia natomiast jego intencją było usunięcie sprzeciwów błędnych bądź niepotrzebnych”.
Potwierdzenie takiej właśnie interpretacji słów papieża znaleźć można także w jego spontanicznej wypowiedzi do księży diecezji rzymskiej z 2 marca 2006 r. Mówiąc o II Soborze Watykańskim, Benedykt XVI przywołał swoje przemówienie do Kurii Rzymskiej. Streszczając je, powiedział, że powinniśmy żyć „nie hermeneutyką nieciągłości, lecz raczej hermeneutyką odnowy, która jest duchowością ciągłości, pójścia naprzód w ciągłości[13]”. Ponownie zatem akcent położony został na połączenie reformy z ciągłością, a nie na samą ciągłość.
Reforma reformy?
Skąd zatem te nieporozumienia? Skąd utożsamienie Benedykta z „hermeneutyką ciągłości” oderwaną od „hermeneutyki reformy”?
W przypadku katolickich środowisk konserwatywnych mechanizm jest zrozumiały: wyolbrzymiane są różnice między Janem Pawłem II a Benedyktem XVI, tak aby przedstawić tego drugiego jako patrona ruchu kontrreformatorskiego w Kościele, odrzucającego zgubne konsekwencje wielkiego nieszczęścia, jakim był II Sobór Watykański. Już w 2005 r. ks. Henryk Seweryniak pisał: „niektóre nasze środowiska konserwatywne próbują zawłaszczyć myśl teologiczną Ratzingera, która – w moim przekonaniu – wymyka się uproszczonym schematom w rodzaju «konserwatyzm-progresizm»”[14].
Przez pierwsze pięć lat pontyfikatu takie próby zawłaszczenia przybrały jedynie na sile. Gdzieniegdzie z radością przyjęto zdjęcie ekskomuniki z biskupów, którzy przedłożyli stanowisko abp. Lefebvre’a ponad nauczanie papieży i soboru – jako znak, że wolno w Kościele podważać autorytet soboru powszechnego. Paweł Lisicki pisał z niejakim triumfem: „Można być katolikiem – wskazał papież – i jednocześnie powątpiewać w sens ekumenizmu, odrzucać nowe formy dialogu międzyreligijnego i kwestionować, oczywiście teoretycznie, zasadę wolności religijnej jako przyrodzonego prawa każdego człowieka”[15].
Nie spotkałem się z odwołaniem tego przekonania po liście Benedykta XVI do biskupów całego Kościoła z 10 marca 2009 r., wyjaśniającym, że „zdjęcie ekskomuniki ma służyć temu samemu, czemu służy kara: jeszcze raz zachęcić biskupów do powrotu”, zaś „problemy, którymi należy się teraz zająć, mają naturę zasadniczo doktrynalną oraz dotyczą przede wszystkim akceptacji Soboru Watykańskiego II oraz posoborowego nauczania papieży”[16].
Kościelni progresiści zazwyczaj reagują na Benedykta XVI alergicznie. Ani nie chcą go bronić, ani nie czuliby się komfortowo w roli obrońcy dawnego prefekta „cenzorskiej” doktrynalnej kongregacji. Najchętniej zatem przedstawiają papieża jako człowieka zapatrzonego w przeszłość i chcącego cofnąć Kościół w czasy przedsoborowe.
Tymczasem – wbrew jednym i drugim – papież ten patrzy nie wstecz, lecz w głąb. Nie jest kontrrewolucjonistą prowadzącym hufce Ludu Bożego na barykady walki w obronie cywilizacji chrześcijańskiej. Chodzi mu o miejsce dla Boga w ludzkim świecie, nie o cywilizację[17]! Nie odwraca się też od współczesnego świata, lecz konsekwentnie stara się na współczesnych agorach – jak to pięknie nazwał, na „dziedzińcu pogan”[18] – ożywiać pytanie o Boga. Chce pomóc współczesnym ludziom odnaleźć Boga, bo widzi, że Bóg jest dziś raczej nieznany niż odrzucany, a jeśli jest odrzucany, to najczęściej dlatego, że jest nieznany,
Nieprzypadkowo papież mówił o „hermeneutyce reformy, odnowy”, nie o hermeneutyce ciągłości
Można się nie zgadzać z Benedyktem XVI – on sam zresztą do tego zachęca, gdy podkreśla, że nie wypowiada się autorytatywnie jako pasterz Kościoła powszechnego, lecz jako teolog. Dobrze byłoby jednak nie wyrządzać mu krzywdy przez karykaturalną prezentację jego stanowiska. Można się nie zgadzać z teologicznymi czy liturgicznymi gustami obecnego papieża, tak jak on nie zawsze zgadzał się ze swoim poprzednikiem. Jan Paweł II widział perspektywę „wiosny Kościoła”, której kard. Ratzinger nie mógł dostrzec. Abp Wojtyła był współtwórcą i entuzjastą konstytucji „Gaudium et spes”; Ratzinger – i jako teolog, i jako kardynał – dystansował się od niektórych jej sformułowań, uznając je za zbyt optymistyczne. Papież-Polak przywiązywał wielką wagę do rachunku sumienia Kościoła; niemiecki kardynał przestrzegał przed nieporozumieniami, jakie mogą z niego wynikać. Jana Pawła II fascynowało to, co łączy różne religie; Benedykt XVI woli zaś podkreślać unikalną specyfikę chrześcijaństwa. Jak pisaliśmy jednak wspólnie z Józefem Majewskim w odniesieniu do dialogu międzyreligijnego, „drzwi zostały otwarte”, a różnice stanowisk obu papieży nie dotyczą tego, czy prowadzić dialog z innymi religiami, lecz jak go prowadzić[19]. Są to zatem – także w innych dziedzinach – różnice, ale nie przeciwieństwa. Otwierają one pole do fascynującej dyskusji, a nie do potępień.
Całe szczęście, zdarzają się i głosy rozsądku, jak choćby wybitnego czeskiego teologa, ks. Tomáša Halíka. Podczas debaty w „Gazecie Wyborczej” mówił on: „Miałem pewne obawy, gdy kardynał Ratzinger został wybrany na papieża, bo wydawało mi się, że jako kardynał był hamulcowym Kościoła posoborowego. Ale może to było trochę jego zadanie – każdy samochód musi mieć nie tylko gaz, ale i hamulec. Jan Paweł II dodawał gazu, Ratzinger hamował. Trochę się bałem, czy kardynał jako papież będzie potrafił dostrzec różnicę między gazem i hamulcem. Dziś myślę, że podstawowe myśli Soboru są kontynuowane”[20].
Benedykt XVI (nawet wbrew swoim nadgorliwym niekiedy współpracownikom) nie wydaje mi się zwolennikiem szybkiego wprowadzania instytucjonalnej „reformy reformy” liturgicznej. Z pewnością papież próbuje znaleźć jakieś recepty na desakralizację liturgii w świecie zachodnim. Nie chodzi mu jednak o napięcie stare-nowe, lecz duchowe-nijakie. Nijakość nie jest zaś przypisana do mszału – w praktyce Mszy trydenckiej można ją było znaleźć równie łatwo, co w tej „nowej”. Benedykt ma świadomość, że liturgia nie jest jego własnością, a jej niezbędny rozwój nie może odbywać się skokowo. Gdyby ten, tak ortodoksyjny papież jednoosobowo, zgodnie z własnym tylko rozumieniem, zadecydował o istotnych zmianach w liturgii będącej „szczytem i źródłem życia Kościoła”, mogłoby to grozić powtarzaniem się takiej sytuacji za następnych pontyfikatów i pogrążeniem Kościoła w chaosie. Z pewnością światowy episkopat miałby też powody do narzekania, że gwałcona jest zasada kolegialności. Dlatego Benedykt stawia na stopniową ewolucję. Póki co, nie wydaje dekretów zmieniających liturgię, lecz stara się oddziaływać własnym przykładem i autorytetem.
Jest też inne niebezpieczeństwo. Jak sądzę, papież zdaje sobie sprawę, iż jego pochopne i zbyt szybkie działania mogłyby skutkować nawet powstawaniem nowych frakcji w Kościele – chociażby bractw nawiązujących w swoich nazwach do świętych papieży Jana XXIII czy Jana Pawła II (jako odpowiedniki bractw tradycjonalistycznych na drugim skrzydle). Tego zaś obecny papież za wszelką cenę chce uniknąć, jako strażnik jedności Kościoła i zarazem jej znak. I tak już w imię jedności zezwala właśnie na powstawanie autonomicznych struktur wewnątrz Kościoła dla tradycjonalistycznych anglikanów i tych zwolenników abp. Lefebvre’a, którzy powracają do jedności z Rzymem.
Ale przecież komunia kościelna w rozumieniu Ratzingera-Benedykta nie polega na federacyjności autonomicznych jednostek! Nie chodzi o zachowywanie jedności za cenę mnożenia bractw. Potencjalne powstanie bractwa noszącego imię któregoś z poprzednich papieży uważanych za bardziej „liberalnych” (w którym na przykład wbrew tendencjom płynącym obecnie z Watykanu, Komunia święta byłaby udzielana na rękę, i które zajęłoby się dialogiem międzyreligijnym, a nie tylko międzykulturowym) stałoby się wielką klęską Benedykta XVI i ogromnym nieszczęściem dla całego Kościoła[21]. Przecież to Pawła VI i Jana Pawła II obecny papież nazwał niedawno „mądrymi sternikami Nawy Piotrowej”, którzy „z jednej strony bronili nowości Soboru, z drugiej zaś jednocześnie jedyności i ciągłości Kościoła”[22].
Za dwa lata przypadnie pięćdziesiąta rocznica rozpoczęcia obrad II Soboru Watykańskiego. Jak wówczas będziemy patrzyli na to wydarzenie? Benedykt XVI mówi dziś, że „z wdzięcznością […] Jeśli go odczytujemy i przyjmujemy w świetle prawidłowej hermeneutyki, może on być i coraz bardziej stawać się wielką mocą służącą zawsze potrzebnej odnowie Kościoła[23]”. A co z posoborowym kryzysem? Niech odpowie kard. Ratzinger: „sobór zwykle prowadzi do kryzysu, który, oczywiście, ma być kryzysem ozdrowieńczym”[24].
Nie ma zatem soboru bez kryzysu – zazwyczaj zarówno przed jego obradami, jak i w konsekwencji jego uchwał. W przypadku II Soboru Watykańskiego o kryzys po obradach było szczególnie łatwo, ze względu na jego reformatorski charakter. Nowość nauczania Vaticanum II łatwo bowiem podlegała (i nadal podlega) zbyt radykalnym interpretacjom, czy to odrzucającym zmiany, czy nadmiernie je eksponującym.
Benedykt XVI troszczy się o właściwe zrozumienie nowości ostatniego soboru: chce ją ukazywać jako reformę w ramach ciągłości życia Kościoła, a nie jako zerwanie z przeszłością. Papież krytykuje (słusznie) tych, którym „duch soboru” pomylił się z duchem czasów. Wie jednak, że prawdziwy duch tego soboru – duch odnowy – to dzieło Ducha Świętego, odnawiającego Kościół. Za tym Duchem trzeba iść. A co to oznacza w praktyce – często będzie przedmiotem dyskusji i sporów. Chodzi przecież o sprawy naprawdę ważne, o które warto się spierać.
[1] Raztinger stał się później jednym z następców Ottavianiego. Ten ostatni był bowiem sekretarzem Świętego Oficjum (prefektem był sam papież), które po reformach zostało przekształcone w Kongregację Nauki Wiary. Kard. Ratzinger przewodniczył tej kongregacji od roku 1981 do wyboru na papieża.
[2] Kard. A. Dulles SJ, Od Ratzingera do Benedykta, tłum. A. Szczepanik, „First Things. Edycja polska”, zima 2007, s. 84.
[3] Cyt. za: Raport o stanie wiary. Z Ks. Kardynałem Josephem Ratzingerem rozmawia Vittorio Messori, tłum. Z. Oryszyn, Kraków – Warszawa-Struga 1986, s. 23.
[4] Tamże, s. 25, 26, 29. Podkreślenia w oryginale.
[5] Tamże, s. 31-33.
[6] Tamże, s. 29.
[7] Dulles, art. cyt., s. 85.
[8] Tekst dostępny: www.b16.pl/dokumenty/16,kardynalowie.html.
[9] Kard. Dulles pisze, że podczas obrad Soboru ks. Ratzinger – w przeciwieństwie do abp. Wojtyły – „był nieufny wobec maksymalizmu maryjnego i najwyraźniej niechętny przyznawaniu Maryi nowych tytułów w rodzaju <Matki Kościoła>”, art. cyt., s. 87 (ostatecznie Maryję jako Matkę Kościoła ogłosił nie cały sobór, lecz papież Paweł VI).
[10] Tekst polski w „L’Osservatore Romano” wersja polska, 2006 nr 2, a także tutaj. Wszystkie nieoznaczone inaczej cytaty pochodzą z tego przemówienia.
[11] Benedykt XVI uznaje pojęcie „epoka nowożytna” za trafniejsze od ogólnikowego określenia „świat współczesny” przyjętego podczas Vaticanum II.
[12] Papież używa określenia „otwarcie się na świat”, choć jednocześnie określa go jako „dość nieprecyzyjne”.
[13] Cytuję za oficjalną watykańską stroną internetową: http://www.vatican.va/holy_father/benedict_xvi/speeches/2006/march/documents/hf_ben-xvi_spe_20060302_roman-clergy_it.html.
[14] Ks. H. Seweryniak, Nieświęta świętość Kościoła. Teologia Josepha Ratzingera, WIĘŹ 2005 nr 7.
[15] P. Lisicki, Co chciał pokazać papież, „Rzeczpospolita” 31.01.2009.
[16] Tekst polski w „L’Osservatore Romano” wersja polska, 2009 nr 5, a także: http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/benedykt_xvi/listy/bpi_lefebvre_10032009.html.
[17] Zob. obok artykuł ks. Andrzeja Draguły.
[18] Zob. obok artykuł Marka Zająca.
[19] Zob. Józef Majewski, Zbigniew Nosowski, Drzwi zostały otwarte. Jan Paweł II i Benedykt XVI o innych religiach, Analizy Laboratorium „Więzi” nr 1, tekst dostępny w całości tutaj.
[20] Głos w dyskusji Hamulcowy B16?, „Gazeta Wyborcza”, 04.10.2008.
[21] Piszę o tym niebezpieczeństwie, gdyż czytając gorące amerykańskie czy niemieckie dyskusje o obecnym pontyfikacie (zwłaszcza w związku z przygotowanym wprowadzeniem poprawionego angielskiego przekładu liturgii Mszy świętej), nie zdziwiłbym się, gdyby za jakiś czas któraś z grup liberalnych wystąpiła z takimi radykalnymi postulatami
[22] Rozważanie podczas audiencji środowej, 10 marca 2010 r., cyt. za serwisem Katolickiej Agencji Informacyjnej.
[23] Przemówienie do Kurii Rzymskiej, 22 grudnia 2005 r., art. cyt.
[24] Sól ziemi. Z kard. Josephem Ratzingerem rozmawia Peter Seewald, przeł. G. Sowiński, Kraków 1997, s. 217.
Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 4/2010
Nie jest prawda że kryzys w Kościele Katolickim zaczoł się po Soborze Watykańskim II.
Co na ten temat mówi wybitny znawca tematu ks.Bernard Peyrous:
„Już w XVIII wieku można dostrzec początek kryzysu w świecie zachodnim, który
przecież jako pierwszy został schrystianizowany. Pewne pęknięcie dotkneło także
Nowy i Trzeci Świat, a polegało głównie na przekonaniu ze człowiek jest bytem
autonomicznym, zdolnym osiągnąć szczeście i spełnienie poza Bogiem.
Ten – rozumowano – jeśli w ogóle istnieje – jest władcą, który uciska ludzi,
swoich poddanych. W takiej sytuacji mistrzynią i przewodniczka ludzkości stała się
nauka. Owo przeświadczenie ewakułowało konkretne skutki: oddalenie się człowieka od
Boga, niezrozumienie a nawet strach przed Nim, czemu trudno się dziwić, biorąc pod
uwagę propagowany wówczas obraz Stwórcy. Nieodłącznym wiec atrybutem religii miał
być lęk, który zaburzał postrzeganie Bożego działania w życiu człowieka za
pośrednictwem Chrystusa i Kościoła przedłużającego Jego dzieło. Chrystusa
traktowano jako mit, Kościół zaś – jako szkodliwą strukturę. Wiarę utożsamiano
zatem z ideą, myślowym tworem”
Finet Deux
e-mail: Finet.Deux@vp.pl
Jak wielką Apokalipsą musiała być 2WW, że tacy niezdecydowani antybohaterowie Kościoła i społeczeństwa,, kompil…komplikujący swoje i nasze życie (również wieczne 🙁 byli dopuszczani do prezbiterium lat 40 i 50ych?
Mój dziadek był zawodowym przedwojennym strażakiem wywiezionym do 'gaszenia” Bremy i Hamburga ’43/44. Ratzinger i Wojtyła takich rzezi wprawdzie nie doświadczyli naocznie, ale swoje słyszeli i…wąchali z oddali.
Panie przebacz Im i nam. Rześmy tak długo nie dostrzegali Ich perspektywy…
https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Operacja_Gomora
https://youtu.be/7pM7mhcxn4A
Czekamy „nowej normalności” 6/10/21 by nas wyzwoliła od resentymentów „czarnej śmierci i czerwonej zarazy”.
Marana tha + adveniat Regnum…