Inaczej niż współcześnie, małżeństwo starożytnych w tradycji prawa rzymskiego – choć prywatne, nieformalne i świeckie – zawsze jest związkiem monogamicznym.
W drugiej połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku za charakterystyczną, wręcz legendarną anomalię porządku prawnego Polski Ludowej uchodziło tzw. bykowe — podatek, jaki jeszcze do końca lat siedemdziesiątych mieli płacić kawalerowie.
W istocie dekret z 1945 roku o podatku od wynagrodzeń nie tylko wprowadził w art. 10 „zwyżki rodzinne” płatne po przekroczeniu pewnej kwoty wynagrodzenia: podwyższano podatek o 20 proc. dla osób nieżonatych i niezamężnych starszych niż 21 lat oraz o 10 proc. dla żonatych i zamężnych od przeszło dwóch lat, którzy nie mieli na utrzymaniu dzieci. Dekret, w art. 9, przewidywał również „zniżki rodzinne”, tj. obniżenie podatku: o 25 proc. dla podatnika, który ma na utrzymaniu więcej niż dwoje dzieci, dla podatnika z ponad czwórką dzieci o 50 proc., a całkowite zwolnienie od podatku, „gdy podatnik ma więcej niż sześcioro dzieci na utrzymaniu”.
Rozwiązanie to nie stanowiło bynajmniej narzędzia represji wobec duchowieństwa katolickiego. Uważano je za ekonomicznie uzasadnione, bo odmiennie kształtując obciążenia podatkowe, zmuszano do materialnej solidarności z osobami utrzymującymi dzieci tych, którzy nie zdecydowali się na założenie własnej rodziny. „Jednak uzależnienie stosowania zniżek i zwyżek tylko od posiadania bądź nieposiadania dzieci na utrzymaniu, nadało instytucji zniżek i zwyżek charakter populacyjny”. Uwypukliło go jeszcze wprowadzenie po roku zwolnienia z 20 proc. zwyżki tych niezamężnych kobiet i bezżennych mężczyzn, którzy mieli dzieci na utrzymaniu co najmniej przez 10 lat.
Obowiązek posiadania potomstwa
Dziś z pewnym zaskoczeniem dostrzec można powrót pomysłów na wprowadzenie bykowego — na razie w publicznej debacie na szczeblu lokalnym. Spory budzi jeszcze ewentualny wiek kawalera, średnia wieku osób zawierających małżeństwo jest bowiem obecnie znacznie wyższa niż onegdaj. Brak też pełnej jasności, czy chodzi o bezżennych, czy też o małżeństwa, które nie doczekały się potomstwa. Środowiska homoseksualne już się temu z uwagą i niepokojem przysłuchują.
Kiedyś czy dziś — tzw. bykowe to widoczny przejaw świadomości, że problemy demograficzne mogą rodzić niebezpieczne skutki społeczne, ekonomiczne, a nawet polityczne i że problemom tym należy stawiać czoła także przez regulacje prawne. Nie jest to jednak świadomość powszechna, skoro wykładowcy prawa rzymskiego od lat obserwują uśmiechy politowania w kącikach ust studentek i studentów, którzy słyszą pierwszy raz o małżeńskich regulacjach cesarza Oktawiana Augusta.
Głęboki kryzys republiki dostrzegali wtedy wszyscy, ponieważ od dziesięcioleci kolejne fale wojen domowych pustoszyły nie tylko życie polityczne, ale też gospodarcze i społeczne. Młody princeps w czynniku demograficznym dostrzegł przynajmniej jedną z przyczyn kryzysu. Pod swym ulubionym hasłem przywracania dawnych, najlepszych porządków, obyczajów przodków i republikańskich ideałów postanowił wzmocnić małżeństwo i rodzinę.
Ustawą z 18 roku przed Chrystusem, zwaną od jego imienia lex Iulia de maritandis ordinibus, cesarz nakazywał pozostawanie w małżeństwie: mężczyznom od 25 do 60 roku życia, kobietom od 20 do 50 roku życia. I jedynie te ostatnie mogły zwlekać przez czas jakiś z rozpoczęciem nowego związku. Po śmierci męża wolno im było go opłakiwać w żałobie nawet dwa lata. Po rozwodzie pozwalano nie wychodzić za mąż już tylko przez 18 miesięcy, głównie dla większej pewności co do pochodzenia dzieci.
Wydana znacznie później, bo dopiero w 9 roku po Chrystusie lex Papia Poppea, wprowadziła dodatkowo obowiązek posiadania w małżeństwie potomstwa, czemu czyniło zadość dochowanie się przynajmniej jednego wspólnego dziecka. Ustawodawca przewidywał sankcję głównie w prawie spadkowym — za to bardzo dotkliwą: osoby nie pozostające w małżeństwie nie miały zdolności nabywania niczego w dziedziczeniu testamentowym; bezdzietni mogli otrzymywać tylko połowę.
Cesarz postarał się również o zachętę — tym razem do starania się o większą liczbę potomstwa. Stworzył tzw. prawo trójki dzieci, które pozwalało mężczyźnie zwolnić się z piastowania opieki lub kurateli, a przede wszystkim z pozostawania nadal w związku małżeńskim. Dla kobiet ius trium liberorum wydawało się nawet jeszcze korzystniejsze, ponieważ dzięki niemu nie potrzebowały już opiekuna i nawet testament mogły sporządzać samodzielnie.
Te rozwiązania prawne, służące demograficznemu odnowieniu własnymi siłami społeczeństwa rzymskiego, zostały wzmocnione ograniczeniem dopływu obcego etnicznie żywiołu — ograniczeniem wyzwoleń w ustawie z 2 roku przed Chrystusem, zwanej od imion konsulów, którzy ją zaproponowali lex Fufia Caninia, oraz w lex Aelia Sentia z 4 roku po Chrystusie. W oficjalnej historii własnych rządów Oktawian August chwalił się sukcesem swej polityki prawa, wskazując, że spis ludności z 28 roku przed Chrystusem, a więc przed datą uważaną dziś za początek jego panowania, wykazał tylko 4.066.000 obywateli rzymskich, zaś w roku śmierci cesarza — 14 roku po Chrystusie — aż 4.937.000 obywateli.
Czy można zatem mówić o sukcesie rzymskich regulacji prorodzinnych? Czy działania Oktawiana Augusta to wyraz tego, że doceniono znaczenie silnej rodziny dla zdrowego państwa?
Małżeństwo inne niż dziś
Skoro porządek prawny kontynentalnej Europy wyrasta z prawa rzymskiego, odpowiedź na oba powyższe pytania wydaje się mieć spore znaczenie dla prowadzonych współcześnie debat na temat koncepcji i roli małżeństwa. Własna tradycja prawna — a jest nią dla naszego kręgu kulturowego tradycja prawa rzymskiego — jest na szczęście coraz mocniej doceniana, zwłaszcza w sferze wykładni, czyli interpretacji prawa.
Szukając odpowiedzi, należałoby oczywiście, po pierwsze, przedyskutować, na ile anachroniczna terminologia powyższych pytań jest dopuszczalna w opisie rzymskiej starożytności. Po drugie, trzeba pamiętać, że używane w nauce prawa rzymskiego słowo „małżeństwo” — jako tłumaczenie łacińskich słów matrimonium oraz nuptiae — może być mylące, z uwagi na współczesne rozumienie instytucji małżeństwa, regulowanej przez prawo kanoniczne i przez prawa poszczególnych państw.
Rzymskie małżeństwo było bowiem czymś zupełnie innym niż małżeństwo dziś. Współczesne rozumienie małżeństwa — także w polskim kodeksie rodzinnym i opiekuńczym z 1964 roku — wyrasta z tradycji chrześcijańskiej i prawa kanonicznego. Małżeństwa są zawierane przez strony, po czym ustają przez śmierć małżonka, a w prawie cywilnym także przez prawomocne orzeczenie rozwodu. W wykładzie prawa rzymskiego małżeństwo należy natomiast do tych elementów, które są tak inne, tak obce współczesności, że można je uznawać wręcz za egzotyczne. Rzymski kontekst i rzymska tradycja prawna czynią jednak z rozwiązań przyjętych w Wiecznym Mieście ciekawy punkt odniesienia nawet wtedy, gdy były tak bardzo odmienne. Zainteresowanie prawem rzymskim ma jednak dla nas inny status niż poznawanie rozwiązań islamskich, hinduskich, chińskich czy afrykańskich. Mowa bowiem o własnym kontekście całości porządku prawnego, a więc o systemie odniesień.
Prawo opisuje rzeczywistość, aby ją następnie regulować, stąd precyzja terminologiczna ma fundamentalne znaczenie. Warto więc we współczesnych dyskusjach, gdzie tak chętnie chce się widzieć uwzględnianie przez prawo zmian społecznych, porównywać postulaty i wyciągane wnioski. Skoro współczesny język prawny i język prawniczy świadomie wyrastają z ustaleń poczynionych już przez starożytnych Rzymian, dobrze sprawdzać, czy w zrozumiały sposób używa się słów — przynajmniej w dyskusjach o zmianach porządku prawnego. Trzeba też czuwać, czy dyskretna zmiana znaczenia słów nie stanowi przejawu ofensywy ideologicznej. Pod hasłem uwzględniania zmian społecznych przez prawo mogą się bowiem kryć próby dokonywania zmian społecznych przy użyciu prawa.
Sugestywny konkubinat
W kontekście dzisiejszych wezwań do prawnego uregulowania konkubinatu, rzymski concubinatus wydaje się świetnym przykładem. Był on w Imperium Romanum z wielu względów wygodny, a w konsekwencji bardzo popularny. Trudno widzieć w postrzeganiu go przez prawo rzymskie wpływ chrześcijaństwa, które siłą rzeczy musiało go tolerować jako fakt. Gdy miało natomiast wiele do powiedzenia, dokładało wszelkich starań, aby zniechęcać do trwania w konkubinacie, a zachęcać do zawierania małżeństwa. Dla wszystkich — pogan i chrześcijan — było wszelako jasne, że konkubinat to trwały związek jednego wolnego mężczyzny z jedną wolną kobietą, którzy go utrzymują jako z założenia niebędący małżeństwem.
Przykład konkubinatu jest o tyle sugestywny, że małżeństwo, o czym będzie za chwilę mowa, też było w Rzymie związkiem faktycznym. Tym większa siła argumentu z prawa rzymskiego, że konkubinat odróżniał od małżeństwa właśnie brak skutków prawnych: nie było praw spadkowych zarówno dla wspólnych dzieci, jak i dla kobiety; potomstwo nie wchodziło pod władzę ojcowską, a konkubina nie cieszyła się pozycją społeczną swego partnera ani godnością, jaką żona miałaby u boku męża. Konkubentów nie dotyczył za to zakaz darowizn, który obowiązywał między małżonkami. Marginalne skutki prawne stworzyła, wydana z inicjatywy Oktawiana Augusta, również w 18 roku przed Chrystusem, lex Iulia de adulteriis coercendis. Ustawa ta zakazywała cudzołóstwa, ale tolerowała konkubinat. Było to jednak wyłączenie z karania, lecz nie nadanie konkubinatowi jakichś pozytywnych skutków prawnych.
Analogicznie — nikt nie karze w prawie polskim za pozostawanie w nieformalnym związku z osobą innej czy tej samej płci. Związki te nie wymagają więc żadnej legalizacji, gdyż nie są nielegalne. Co innego wszelako instytucjonalizacja.
Z tego, co powiedziano o rzymskim konkubinacie, powinno wynikać dla współczesnych debat, że nie ma uzasadnienia dla nazywania słowem „konkubinat” — nie tylko w języku prawnym, ale także w języku prawniczym — jakiegokolwiek związku regulowanego przez prawo. Tradycja prawna wskazuje, że ze swej natury — a przede wszystkim z woli bezpośrednio zainteresowanych — konkubinat jest zawsze utrzymywany jako trwały związek heteroseksualny, który nie rodzi skutków prawnych.
Co dawało małżeństwo
Gdy mowa o małżeństwie, należy po pierwsze zauważyć, że postrzeganie go przez prawo rzymskie było bardzo jednostronne. Wynika to z powszechnej w starożytności tzw. zasady personalności lub osobowości prawa. Zgodnie z nią prawo zarezerwowane było tylko dla obywateli gminy rzymskiej. Nie wypowiadano się więc ani na temat związków niewolników (oni nie decydowali o sobie, nie mogli więc mieć woli bycia w małżeństwie), ani na temat znaczenia trwałych związków, nawet przez całe życie, ludzi wolnych — kobiety i mężczyzny — pozostających poza rzymską, obywatelską wspólnotą prawa. W tych ostatnich związkach dostrzegano tę samą naturę, ale odróżniano małżeństwo prawa narodów od iustum matrimonium, czyli od małżeństwa w prawie rzymskim. Jakie zatem związki uznawano za małżeństwo w Rzymie?
Nie ma wątpliwości, że trwały związek mężczyzny i kobiety, zamierzony przez nich jako małżeństwo, mógł wywierać skutki w prawie rzymskim. Pierwszym i najważniejszym było, że zrodzenie w nim stanowi podstawowy sposób wejścia pod władzę ojcowską (patria potestas), a więc zyskania przez człowieka środowiska i środków do życia oraz rozwoju. Przynależność do rodziny — na której czele stał ojciec jako piastun władzy nad jej członkami, nawet władzy życia i śmierci — decydowała o sytuacji prawnej w rzymskim społeczeństwie, a w szczególności o szansach na beztestamentowe dziedziczenie po własnym ojcu.
Charakterystyczny dla przekonań Rzymian i ciekawy dla współczesnego obserwatora jest fakt, że małżeństwo nie miało dla współmałżonków znaczenia w porządku beztestamentowym. W testamencie wypadało żonie zwrócić posag, a dopiero jeśli się ją wysoko ceniło, dokonać na jej rzecz również innych rozrządzeń.
Można jednak wskazywać wiele innych majątkowych i niemajątkowych skutków małżeństwa. Powstaje przez nie więź zwana powinowactwem, która powodowała w Rzymie brak zdolności do małżeństwa w najbliższym kręgu: ojczym-pasierbica, macocha-pasierb, teść-synowa, zięć-teściowa. Natomiast małżeński reżim majątkowy zależał od tego, czy żona weszła do rodziny męża. Nawet jednak gdy nie wchodziła, majątkowe skutki małżeństwa widać w kwestiach związanych z posagiem. Ustanawiany przez jej krewnych lub nią samą służył trwałości związku. Stawał się własnością męża, aby ulżyć mu w wypełnianiu obowiązku ponoszenia materialnych ciężarów małżeństwa — utrzymania całej rodziny. Swą wartością zniechęcał wszelako do podejmowania pochopnych decyzji o rozwodzie. W razie rozwodu, posag zapewniał oddalonej żonie środki do życia.
Czy to małżeństwo?
Wracając do najważniejszej prawnej konsekwencji małżeństwa — wejścia pod patria potestas na skutek zrodzenia w iustum matrimonium — trzeba stwierdzić, że z perspektywy mężczyzny sprawa ta miała zasadnicze znaczenie, chodzi bowiem o rodzinę, nad którą sprawował władzę ojcowską. Z perspektywy dziecka: jeśli matka nie miała męża, nie ma ono ojca. Stąd w całej historii prawa bierze początek dyskryminacja dzieci pozamałżeńskich.
Skąd jednak wiadomo, czy rodzice byli małżeństwem? Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest łatwa, gdyż w Rzymie małżeństwa nie można uznać za instytucję prawną. Było ono jedynie związkiem faktycznym, a prawnicy epoki pryncypatu nie traktowali go nawet w pełni jako instytucję społeczną. Postrzegali raczej małżeństwo jako instytucję zwyczajową, która pozwala wytłumaczyć określone skutki prawne. Małżeństwo miało charakter świecki, prywatny i nieformalny. Nie wymagano żadnych obrzędów, żadnych uroczystości, żadnej rejestracji.
O istnieniu małżeństwa decydowało spełnienie trzech przesłanek. Pierwsza dotyczyła zewnętrznego, obiektywnego faktu. Kobieta musiała mieć ukończone 12 lat. Od mężczyzny zaś, oprócz ukończenia 14 lat, niektórzy prawnicy wymagali jeszcze rzeczywistej fizycznej dojrzałości. Dopiero po licznych dyskusjach przyjęto dla obojga płci sztywną granicę wieku.
Druga przesłanka miała charakter prawny: wymagano conubium, co dziś nazwalibyśmy prawną zdolnością do małżeństwa. Nie mieli jej nigdy krewni ani powinowaci. Patrycjusze z plebejuszami nie mieli conubium aż do lex Canuleia z 445 roku przed Chrystusem. Wspominana już lex Iulia de maritandis ordinibus z 18 roku przed Chrystusem zakazywała małżeństw z kobietami o złej reputacji, jak prostytutki, stręczycielki czy aktorki. Senatorom i ich męskim potomkom nie wolno się było żenić z wyzwolenicami. Do powszechnego nadania obywatelstwa przez Karakallę w 212 roku po Chrystusie wolnym ludziom, żyjącym w imperium, a więc Latynom i peregrynom, pozwalano na małżeństwa z Rzymianami zupełnie wyjątkowo. Prawo cesarskie zakazywało natomiast ożenku urzędnikom prowincjonalnym tam, gdzie pełnili urząd, a żołnierzom podczas trwania służby. W cesarstwie chrześcijańskim zakazywano małżeństw między chrześcijanami a Żydami, rodzicami chrzestnymi a osobami podawanymi do chrztu ze względu na tzw. pokrewieństwo duchowe; zaś kapłanom, diakonom i subdiakonom grożono w razie ożenku utratą godności duchownej.
W wielu wskazanych wyżej przypadkach istnieją i dziś przeszkody małżeńskie. Trzeba wszelako pamiętać, że koncepcję przeszkód małżeńskich wypracowało dopiero prawo kanoniczne (impedimenta matrimonii). Dotyczą one już to osoby, już to zgody małżeńskiej lub formy zawarcia związku. Kanoniści, inaczej niż rzymscy juryści, stawiali pytanie nie tyle, komu prawo pozwala pozostawać w małżeństwie, lecz między kim i z jakich powodów będzie ono nieważne.
Trzecia przesłanka to fakt subiektywny, wewnętrzny: trwała wola każdej ze stron pozostawania w małżeństwie. Nazywano ją affectio maritalis i to ona decydowała o specyfice rzymskiego małżeństwa. Nie oczekiwano szczególnych przejawów woli, choć oczywiście moment połączenia woli obojga był bardzo ważny. Kompilatorzy justyniańscy w pierwszej połowie VI wieku po Chrystusie umieścili pośród reguł dawnego prawa stwierdzenie, że nuptias non concubitus, sed consensus facit — „małżeństwo tworzy porozumienie, a nie faktyczne pożycie” (D.50,17,30). Wskazuje to z jednej strony na decyzję jako taką, stąd związek może się rozpocząć nawet bez obecności obu stron, na przykład przez przedstawiciela. Z drugiej strony samo złączenie nie wystarczy: non enim coitus matrimonium facit, sed maritalis affectio — „bowiem nie stosunek płciowy czyni małżeństwo, lecz wola pożycia małżeńskiego” (D.23,1,32,13).
Na prawo rzymskie powołuje się do dziś prawo kanoniczne, które widzi właśnie w zgodzie dwojga osób (consensus) podstawę dla uznania, że doszło do zawarcia małżeństwa. A wszystko pewnie dla odróżnienia, ponieważ u Germanów podstawowe znaczenie miało zaistnienie pożycia. Współczesne kanoniczne wymagania dla zawarcia małżeństwa — obejmujące zarówno zgodę stron, jak i następujące po jej wyrażeniu dopełnienie — nazywane są modelem rzymsko-germańskim.
Brakuje jednak wystarczających podstaw w źródłach prawa rzymskiego, aby twierdzić, że odróżniano moment zaistnienia woli od jej podtrzymywania — jakościowego odróżnienia consensus od affectio. Wola pozostawania w małżeństwie miała natomiast ten sam charakter w chwili, gdy ono zaistniało i w każdym innym czasie trwania związku. Stąd wydaje się, że należy ostrożnie unikać nawet wyrażenia „zawarcie małżeństwa” w stosunku do sytuacji panującej w Rzymie.
Rozwód jako oczywistość
Skoro małżeństwo tworzyła zgodna, stale podtrzymywana wola obu stron, każda z nich musiała z zasady mieć możliwość rezygnacji w dowolnym momencie. Wiele zależało tu jednak od przynależności rodzinnej małżonków: podstawowe znaczenie — nie dla powstania, ale dla trwania i zakończenia małżeństwa — miała zgoda ojca, a dokładniej zwierzchnika agnacyjnego (pater familias) każdego z małżonków. Gdyby już żadne z nich nie miało go nad sobą, każde mogło oddalić drugie, bo związek się kończył w razie utraty affectio przez choćby jedną ze stron.
Wynika z tego, że rozwód był wpisany w samą koncepcję małżeństwa rzymskiego. Toteż wszelkie próby ograniczania w korzystaniu z możliwości zakończenia związku musiały być uważane za nieważne z mocy prawa. Nie znaczy to, że rozwody w Rzymie były częste. Tak działo się rzeczywiście w czasach największego kryzysu społecznego I wieku przed Chrystusem, a potem już w kolejnych wiekach.
Ponieważ małżeństwo nie było związkiem formalnym, również rozwód żadnej formy nie wymagał. W istocie też dla dokonania go prawo nie określało żadnej formy. Wysyłano po prostu do żony posłańca z wiadomością o zakończeniu małżeństwa lub odbierano jej klucze. Listy rozwodowe rozpowszechniły się dopiero pod wpływem wzorów wschodnich. Skoro małżeństwo, zgodnie z decyzją i postępowaniem obu stron, ulegało rozpadowi faktycznemu, prawnicy nie widzieli powodu, aby uważać rozwód za czynność prawną. Postrzegali go wręcz jako rozciągnięty w czasie proces, uznając na przykład, że pojednanie małżonków anuluje wcześniejsze rozstania.
Warto uświadomić sobie, iż w Rzymie nie zakazywano bigamii, gdyż była po prostu niemożliwa. Nowe małżeństwo najdobitniej świadczyło o końcu poprzedniego. Kary za bigamię wprowadził dopiero cesarz Dioklecjan, ale przede wszystkim w celu przeciwdziałania przenikaniu do Rzymu wschodnich zwyczajów poligamicznych. Rozwód z woli obu stron był właściwie zawsze możliwy, nawet w cesarstwie chrześcijańskim. Prawo tej epoki skupiało się raczej na ograniczaniu jednostronnego oddalenia przez wskazywanie katalogu dopuszczalnych powodów, jak cudzołóstwo, zabójstwo i trucicielstwo, zdrada państwa, krzywoprzysięstwo, fałszerstwo, świętokradztwo, bandytyzm lub przechowywanie bandytów, kradzież bydła, porywanie wolnych ludzi, ale także znieważenie swego domu przez obcowanie w obecności żony z kobietami lekkich obyczajów czy próby pozbawienia jej życia; doprowadzenie przez żonę do aborcji, erotyczne kąpiele z innym mężczyzną lub poszukiwanie męża, gdy pozostaje się jeszcze w małżeństwie13.
Trwały związek mężczyzny i kobiety
Choć rozwód był wpisany w samą koncepcję rzymskiego małżeństwa, było ono związkiem trwałym. Nie oznacza to oczywiście nierozerwalności, wskazuje jednak na pożądaną stabilność związku, który według najstarszej rzymskiej tradycji i praktyki trwał do śmierci jednego ze współmałżonków. Dlatego więc już w Rzymie można mówić o małżeńskim przymierzu.
Na zakres związku wskazujący zaangażowanie uczestników (objęcie nim całej osoby każdego z małżonków) wskazują późnorzymskie definicje małżeństwa. Pierwsza została wynotowana z pism prawnika Modestyna: nuptiae sunt coniunctio maris et feminae et consortium omnis vitae divini et humani iuris — „małżeństwo jest złączeniem męża i żony i, na podstawie boskiego oraz ludzkiego prawa, wspólnotą całego życia” (D.23,2,1). Druga jest zawarta w podręczniku do prawa z VI wieku po Chrystusie, Instytucjach justyniańskich: nuptiae autem sive matrimonium est viri et mulieris coniunctio, individuam consuetudinem vitae continens — „nuptiae (czy inaczej matrimonium) jest związkiem mężczyzny i kobiety, zawierającym w sobie nierozłączny sposób życia” (I.1,9,1). Wciąż więc mowa o faktach: rzeczywiście utrzymywanej trwałej wspólnocie całego życia, przez trwałość woli i trwałe złączenie.
Inaczej niż współcześnie, małżeństwo starożytnych w tradycji prawa rzymskiego — choć prywatne, nieformalne i świeckie — zawsze jest związkiem monogamicznym. Widać nawet taką tendencję w związkach utrzymywanych jako niebędące małżeństwem: konkubinat był zazwyczaj jedynym związkiem obojga partnerów, choć uznano go za niedopuszczalny podczas trwania małżeństwa dopiero w 326 roku (C.5.25.1).
Przede wszystkim jednak małżeństwo w Rzymie zawsze było związkiem heteroseksualnym, a więc przymierzem jednego mężczyzny z jedną kobietą. Wobec całej egzotyki rzymskich rozwiązań widać, że nie ma uzasadnienia, aby używać słowa „małżeństwo” na określenie w prawie innego związku niż trwały monogamiczny związek kobiety i mężczyzny. Prócz samej tradycji, uzasadnieniem tego jest prokreacyjna funkcja małżeństwa — w pełni uznawana w społeczeństwie rzymskim. O nabraniu przez nią charakteru prawnego świadczy ustawodawstwo małżeńskie cesarza Oktawiana Augusta.
Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” 2009 nr 11-12 jako część raportu „Małżeństwo: reaktywacja”.