Trzeba pokazywać, że jesteśmy w opozycji przeciwko spychaniu demokratycznego państwa z niezawisłymi sędziami w niebyt. Nie wolno się bać.
Od ponad roku powtarzam, iż sądy łatwo przekształcić w igraszkę w rękach polityków. To, co dotychczas było zagrożeniem, staje się teraz faktem. Z ust przedstawiciela egzekutywy – ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego – równolegle piastującego mandat poselski usłyszeliśmy zapowiadane lub przewidywane przez nas już dawno słowa: sądy należy „zreformować”. Pozwolę sobie ująć to stwierdzenie ująć w cudzysłów, bo reform w Polsce mamy chyba już wszyscy dosyć. O nich mówi się jako o wartości samej w sobie. A chodzi o zmianę, która żadnej obiektywnej wartości nie przedstawia. Cel, o czym wszyscy doskonale wiemy, jest zupełnie inny niż czyjekolwiek dobro. Wie o tym również pan minister i Prokurator Generalny.
Stawką w grze są resztki niezależności sądownictwa oraz niezawisłość sędziów. Tak, użyłam słowa „resztki” w sposób zupełnie celowy. Bo należy otwarcie powiedzieć, że szacunek dla niezależności sądów w naszym kraju nigdy nie był na zbyt wysokim poziomie. Nigdy nie było niezależności budżetowej sądów powszechnych, niezależności ich kierownictwa, a także gwarancji instytucjonalnych, do jakich – nawet w latach 1926-1939, kiedy demokracji w Polsce po prostu nie było – należało tworzenie i znoszenie sądów mocą ustawy. Wprawdzie wiemy, że dzisiaj uchwalenie takiego aktu prawnego to bagatela, zadanie na jedną noc i pół dnia. Niemniej jednak byłby to przynajmniej jakiś symbol szacunku dla sądów, a w życiu nawet symbole się przecież liczą. Wiele już razy przypominałam ten przykład z nie tak dawnej przeszłości: oto w 2001 r. Sąd Okręgowy w Przemyślu „ręcznie” zamieniono w ośrodek zamiejscowy jedynie po to, aby pozbyć się niewygodnego prezesa. I zważmy, że od tamtego czasu nie zrobiono dosłownie nic, aby ograniczyć wszechwładzę ministra sprawiedliwości nad sądami, więcej nawet – starano się bardzo, aby tę władzę zakonserwować i rozszerzyć.
Niezależności sądów nawet po 1989 r. nie mieliśmy zbyt wiele
Od niezależności sądów, której nawet po 1989 r. nie mieliśmy zbyt wiele, przechodzimy aktualnie do etapu drugiego, znacznie niebezpieczniejszego – rozmontowania niezawisłości sędziowskiej. O co chodzi? Pan minister i prokurator generalny potwierdził w swoim publicznym wystąpieniu wszystko, co było albo znane, albo przeczuwane. Ma powstać w SN autonomiczna – co by to nie znaczyło – Izba Dyscyplinarna – wspólna dla sędziów i prokuratorów. Rzecz sama w sobie ciekawa, bo w SN od lat orzekamy jako sąd dyscyplinarny drugiej instancji, a skoro sędziowie są w przeciwieństwie do prokuratorów niezawiśli, to odpowiedzialności przedstawicieli obu grup nie można mierzyć jedną miarą… Ale przecież wiadomo, że nie w tym rzecz.
Zamysł jest prosty: obecna władza przez fakty dokonane zmienia konstytucyjny ustrój państwa. I za chwilę zyska potężny instrument nacisku na każdego indywidualnego sędziego, a przez to – na każdego obywatela. Do Izby Dyscyplinarnej – jak się zapowiada – wprowadzi się czynnik społeczny, ławników, bo sądy – jak powiedział pewien członek grupy rządzącej – są zbyt ważną sprawą, aby je pozostawić samym sędziom. No więc będziemy mieli sądy ludowe, upolitycznione, bo w razie czego skład mieszany w Izbie Dyscyplinarnej usunie z urzędu każdego, kto się nie zgadza z poddaniem prawa potrzebom bieżącej praktyki i woli politycznej.
Ktoś mógłby powiedzieć, że to jest w gruncie rzeczy abstrakcja, bo przecież partia rządząca nie będzie się interesować każdą sprawą sądową i każdym sędzią. Każdą i każdym może i nie, ale niektórymi – owszem. Jak bardzo to jest prawdopodobne, przekonuje przykład z przedwojnia: zdymisjonowany jednym ruchem pióra ministra Stanisława Cara sędzia i prezes SN Aleksander Mogilnicki już jako adwokat prowadził sprawę karną przeciwko pewnemu oficerowi, którego w jego mieszkaniu zaatakowała grupa piłsudczyków. Ten w obronie własnej jednego z nich postrzelił, za co został skazany; skargę kasacyjną Sąd Najwyższy oddalił bez zająknienia o kontratypie obrony koniecznej. Nie od rzeczy będzie także przypomnieć kazus Stanisława Cywińskiego, docenta wileńskiego Uniwersytetu Stefana Batorego, którego za krytykę nieżyjącego już marszałka Piłsudskiego nie tylko dotkliwie pobito, ale i skazano na podstawie ustawy, którą Sejm śpiesznie uchwalił w toku procesu. Nullum crimen sine lege poenali anteriori? Wolne żarty! Tak właśnie działają sędziowie w państwach autorytarnych, kiedy się ich podda dostatecznie silnej presji.
Nie mówię o tym dlatego, żeby kogoś obrazić lub wzbudzić tanią sensację. Nie! Chodzi mi tylko o to, aby każdy na tej sali i poza nią miał świadomość powagi sytuacji. W Polsce skończyła się epoka, kiedy mogliśmy polegać na zadeklarowanej w art. 2 Konstytucji zasadzie demokratycznego państwa prawnego. O prawo, o sposób jego interpretacji, o jego przestrzeganie, o każdy cal sprawiedliwości należy teraz walczyć i obowiązek ten – co tu dużo mówić – spoczywa na sędziach. Powstaje oczywiście pytanie, jak to robić?
Prostych odpowiedzi nie ma. W każdym bądź razie muszę to powiedzieć: nie ma walki bez ofiar, a do nich może być zaliczony każdy z nas tu obecnych. Piastujemy władzę publiczną, a skoro tak, to musimy zawsze liczyć się z konsekwencjami. Proszę więc Państwa Sędziów – wszystkich bez wyjątku – aby przestali myśleć o sobie jako o tych, którzy tylko przychodzą do miejsca pracy wykonać swój obowiązek, a tak poza tym to muszą pracować, spłacać kredyt, wyżywić rodzinę itp. Takie postawy skłaniają do szukania usprawiedliwień, a w ostateczności – do ustępstw.
Walka o prawo, o niezawisłość sędziów musi toczyć się w granicach prawa, ale musi być twarda i jednoznaczna, jak jednoznaczny jest ustrój państwa. Aby zwyciężyć, trzeba się przygotować nawet na sądy dyscyplinarne, na ryzyko usunięcia z urzędu, na wszystko! Trzeba pisać i wygłaszać dobre mowy, trzeba głośno i – daj Boże – mądrze mówić o imponderabiliach. Nie wolno się bać. Trzeba pokazywać, że jesteśmy w opozycji przeciwko spychaniu demokratycznego państwa z niezawisłymi sędziami w niebyt.
Jestem bardziej pewna niż kiedykolwiek dotąd, że Polska dojrzała do zmiany. Środowisko sędziowskie może pokazać klasę, na jaką nie jest stać wielu obywateli, którzy myślą, że demokratycznie wybrana większość może wszystko nawet zmieniać konstytucję bez wymaganej większości przez ustawodawstwo zwykłe. Takie przypadki już z historii znamy i wiadomo, czym się skończyło. Jeżeli mamy bronić prawa, to nie ma lepszego momentu niż teraz. Środowisko nasze musi pokazać, że jest zjednoczone wokół idei państwa prawa, że onegdaj suweren, by użyć dzisiejszej nomenklatury, zadecydował o trójpodziale władz. Musi tłumaczyć, że nie bronimy jakichś mitycznych interesów własnych, bo ich nie mamy, tylko chcemy, aby obywatel przed sądem czuł się bezpiecznie, wierząc że sędzia jest niezawisły. To jest nasza powinność wobec przyszłych pokoleń i misja.
Wystąpienie pierwszego prezesa Sądu Najwyższego na Zebraniu Przedstawicieli Zebrań Sędziów Sądów Apelacyjnych oraz Zgromadzeń Ogólnych Sędziów Okręgów 30 stycznia 2017 r. w Warszawie
chapeau bas, Pani Profesor. Jest nadzieja
Nie będę bronić projektu Ziobry ani jego intencji, ale jakoś nie potrafię w sobie wykrzesać oburzenia by bronić słusznej skądinąd niezawisłości sędziów. Bo służy ona także obronie niskiej jakości sądownictwa, o czym się przekonałem jako menedżer lub działacz organizacji pozarządowej mający do czynienia z kilkudziesięcioma sporami przed sądem, w tym kilkanaście razy aktywnie jako strona, także w tych sprawach, które wygrałem. Nigdy nie słyszałem by autorytety sędziowskie publicznie zajmowały stanowisko mające na celu kształtowanie postaw etycznych środowiska sędziowskiego. W USA jest cała gałąź prawa badająca pomyłki sądowe, a w Polsce to temat tabu jak kiedyś błędy lekarskie. By pisać manifesty w obronie niezawisłości trzeba mieć osobistą, a nie wynikającą z funkcji wiarygodność np. w wyniku pójścia pod prąd swojemu środowisku w jakiejś sprawie. Np. sprawa załatwiania przez kolegę Autorki z pracy H.Pietrzykowskiego “życzliwości” sędziego SN J.Górowskiego przy rozpatrywaniu kasacji w sprawie znajdującą się pod opieką sędziego NSA B.Moraczewskiego. Może Pani koledzy po fachu są niewinni, może to siepacze M.Kamińskiego sprokurowali te rozmowy telefoniczne i SMSy – niech pierwszy prezes Sądu Najwyższego, nim zajmie się niezawisłością swojego środowiska stanie w ich obronie i to powie publicznie albo wszcznie wewnętrzne postepowanie dyscyplinarne, a jeśli przepisy na to nie pozwalają, wystąpi z wnioskiem o odpowiednią nowelizację ustawy. Aaa, rozumiem, dopóki nie ma prawomocnych wyroków … i dalej wszyscy wiedzą, jak leci ta gadka. Czyli jak z pedofilią wśród księży. To ja jako obywatel poczekam z poparciem skądinąd fundamentalnej zasady niezawisłości sędziowskiej na te prawomocne wyroki. Dobrze powiedział S.Sierakowski, że rządy PiS to jest kara za lata bezbrzeżnego zadufania elit III RP, a w tekście za grosz nie ma takiej autorefleksji. Oczywiście, nie wierzę, że po uchwaleniu projektu ustawy coś się zmieni na lepsze. Będzie dalej źle, tylko inaczej. Po co więc tracić czas by jedno zło bronić przed innym złem? Ale może dam się przekonać, bo nie jestem żołnierzem PiSu, proszę próbować.
Możliwość napisania pod Pani wystąpieniem słowa DZIĘKUJĘ uważam za zaszczyt dla swojej osoby.Życzę Pani dużo dobra i piękna.
To prawda, że dla wielu środowisk, także dla środowiska sędziowskiego, jest to czas rekolekcji, albo jak ktoś woli, głębokiej refleksji, ale na litość, knut, pałka, kaganiec, nienawiść i podłość, to nie jest reakcja na żadne grzechy, także na grzechy sędziowskie.To jest czas “smuty”, ale i nadzieja na odnowę.
@Rafał Krzysztofczyk
A w którym miejscu tekstu Autorki widzi Pan nadzieję na odnowę? Tu: “nie bronimy jakichś mitycznych interesów własnych, bo ich nie mamy”??? Niezawisłość sędziowska była też nadużywana do obrony niskich standardów. Ale nie chodzi mi o pojedyncze przypadki, bo czarna owca zawsze się znajdzie. O postawę pozostałych sędziów wobec tych owiec – o to chodzi! Nieprzypadkowo przywołałem przykład tuszowania pedofilii w Kościele. Wielu biskupów ma podobną mentalność – “ponieważ Kościół służy szlachetnej sprawie, to i my musimy być szlachetni”. Wypiera się więc sprawy trudne. I powyższy tekst jest przypadkiem takiej biskupiej mentalności (nie uwłaczając wszystkim biskupom). Bo ja od I prezesa Sądu Najwyższego chciałbym usłyszeć takie mniej więcej przemówienie:
“Tak wiele razy okazywaliśmy się za słabi charakterem, by być kapłanami naszych wartości. Zdarzało się nam kłamać, drukować wyroki lub chować się za literą prawa by uchylić się od odniesienia do Prawdy albo milczeć, gdy czynił to jeden z nas. Ale dziś nie za zasługi zostaliśmy wybrani, by bronić tego, co ważne”. I dalej może być jak Autorka napisała z wyjątkiem zdań sprzecznych z zaproponowanym wstępem.
Wiem, że wychodzę na moralistę, no ale osoby bardziej do tego uprawnione nie chcą tak mówić, więc ktoś musi, jeśli nawet tylko w internecie do kilku osób.
I jeszcze jedno. Czy jakości środowiska sędziowskiego nie pokazuje ucieczka członka TK wybranego z rekomendacji SLD Andrzeja Wróbla do Sądu Najwyższego, co zatwierdziła Krajowa Rada Sądownictwa? Jak to, p.Gersdorf mówi, że twierdzą będzie każdy próg, a tymczasem z rzekomo ważnego posterunku przy akceptacji Autorki ucieka sędzia na wygodne miejsce w SN pozwalając złemu PiSowi na wybór swojego sędziego i zmianę proporcji z 7:8 na 8:7 dla siebie w składzie TK? To jest najlepszy dowód na to, że Autorka powinna najpierw zająć się standardami etycznymi wśród sędziów, a potem walczyć o niezawisłość. Inaczej ta walka będzie nieskuteczna, bo ja, jeśli moja sprawa trafi przed SN nie będę mógł mieć pewności, że sędzia A.Wróbel będzie równie zdeterminowany jak w walce w Trybunale o deklarowane wartości. Dezerter! I tacy mają być naszą nadzieją? Biedny Sądzie Najwyższy, co z tobą będzie?!!
No to jeszcze raz coś dopiszę. Na łamach Krytyki Politycznej prof.Ewa Łętowska, której przedstawiać nie trzeba, mówi: “Ja się z dużą częścią diagnoz PiS zgadzam, w wielu miejscach naszego wymiaru sprawiedliwości aż kipiało od niekorygowanych nadużyć i zaniedbań, co powtarzam ku pewnemu niesmakowi części mojego środowiska”. U p.Gersdorf nie widać takiej refleksji.