Od pierwszych wieków chrześcijaństwa warunkami uzyskania rozgrzeszenia jest: wyrażenie skruchy, wyznanie grzechów i wypełnienie pokuty. Przez wieki zmieniała się kolejność tych aktów, różnie też rozkładano związane z nimi akcenty. Dzisiaj pokuta jest z reguły symboliczna, księża rzadko „zadają” modlitwy, które zajmowałyby więcej niż kwadrans. Łatwość, z jaką przyjmujemy taki stan rzeczy, świadczyć może o zbanalizowaniu poczucia grzechu, choć na pewno nie jest to problem nowy – dowcipy o zdradach małżeńskich wartych dziesiątkę różańca każda mają naprawdę długą brodę. Można powiedzieć, że historia Kościoła to historia zmniejszania pokuty: starożytne synody i wczesnochrześcijańskie penitencjały wymagały całych lat pokutowania, z upływem wieków czas ten stopniowo się skracał, aż doszliśmy do formy dzisiejszej. Relatywna znikomość pokuty ma też jednak drugą stronę – przypomina o tym, że jest to „zadośćuczynienie” wyłącznie w wymiarze symbolicznym, bowiem żaden człowiek nie jest w stanie wynagrodzić Bogu za swoje grzechy. Możemy jednak, a nawet musimy, starać się wynagrodzić krzywdy wyrządzone naszymi grzechami tu, na ziemi. O tym aspekcie dość rzadko się dziś wspomina, choć nie zawsze tak było. Pamiętam lekturę przedwojennego włoskiego podręcznika dla spowiedników, w którym sporą część rozdziału dotyczącego siódmego przykazania stanowił skrót ówczesnego włoskiego kodeksu cywilnego (żeby było wiadomo, co komu trzeba oddać).
Problemom z zadośćuczynieniem, zarówno Panu Bogu, jak i bliźnim, jest w dużej mierze poświęcona powieść przygodowa Williama E. Barretta Na grzbiecie żółwia (sfilmowano ją w 1955 roku, z Humphreyem Bogartem w roli głównej), osadzona w realiach Chin po II wojnie światowej. Główny bohater, Jim Carmody, jest amerykańskim lotnikiem, który uciekając przed chińskim watażką, któremu w ostatnim czasie służył, „zabiera” tożsamość katolickiemu księdzu zabitemu w drodze na misję.
To jest fragment artykułu. Pełny tekst – w kwartalniku „Więź” zima 2017 (dostępnym także jako e-book).