Co tak naprawdę ważnego zaproponował polskiemu rządowi Łukaszenka, że warto zaryzykować utratę wiarygodności Polski?
– Stacja ta jest nadawana od 10 lat i jej wpływ na rzeczywistość jest skromny – powiedział minister Witold Waszczykowski w wywiadzie dla wPolityce.pl uzasadniając decyzję o zredukowaniu o dwie trzecie dotacji MSZ dla telewizji Biełsat. Tej samej, którą w 2007 roku powołał pierwszy rząd Prawa i Sprawiedliwości, realizując projekt wspierania opozycji demokratycznej i procesów demokratyzacji w państwach postsowieckich. Projekt prezydenta Lecha Kaczyńskiego, na którego „testament polityczny” politycy PiS – z Andrzejem Dudą na czele – nieustannie się powołują.
Wpływ Biełsatu na białoruską rzeczywistość polityczną jest rzeczywiście niewielki, podobnie jak przez lata wpływ Wolnej Europy na codzienne życie w PRL. Niemniej oglądalność Biełsatu stale rośnie, a rozpoznawalność marki sięga na Białorusi 90 proc. Jednym z argumentów ministra miał być fakt, że stacja nadaje w „niszowym” języku, zamiast posługiwać się powszechnie używanym rosyjskim (notabene swego czasu władze w Mińsku zarzucały Biełsatowi, że nie wszystkie dokumenty stacji są w języku białoruskim). Tymczasem od niedawna „zbiałorutenizował” się nawet McDonald’s, którą to firmę trudno posądzać o inwestowanie w „niszowe” projekty czy chęć wspierania białoruskiej opozycji.
Od początku istnienia stacji jej szefową jest Agnieszka Romaszewska-Guzy, od zawsze w swojej publicznej działalności związana z obecnym obozem władzy – nie ma więc powodów, by sądzić, że powodem kuriozalnej decyzji MSZ są kwestie personalnej lojalności. Romaszewską odwołał w 2009 roku pełniący wówczas obowiązki szefa TVP wszechpolak Piotr Farfał. Bezskutecznie, musiał wycofać decyzję po interwencji szefa MSZ z PO.
O co więc chodzi? Częściową odpowiedź przynosi kolejne zdanie z wywiadu ministra Waszczykowskiego: – Alternatywą jest to, co proponują Białorusini, by zezwolić im na transmitowanie TVP Polonia na cały obszar Białorusi.
Białorusini – to znaczy w tym wypadku: prezydent Aleksander Łukaszenka. Tyle że po pierwsze w strefie przygranicznej, gdzie Polonia jest najliczniejsza, można odbierać polską telewizję naziemną. Po drugie zaś należy pamiętać, że podobnej umowy zawartej z Kijowem Łukaszenka nie dotrzymał. W odpowiedzi Ukraina wprowadziła do swoich kablówek telewizję… Biełsat. Co więc tak naprawdę ważnego zaproponował polskiemu rządowi Łukaszenka, że warto z tego powodu zaryzykować utratę wiarygodności Polski nie tylko przecież w oczach białoruskiej opozycji?
Od marca trwa – zainaugurowany wizytą ministra Waszczykowskiego (który do Kijowa pojechał wiele miesięcy później) – festiwal przyjaźni polsko-białoruskiej: w Mińsku był wicepremier Morawiecki i marszałek Karczewski ciepło przyjęty przez Łukaszenkę, w Warszawie z rewizytą gościł szef białoruskiego MSZ. Przyjęto wspólną deklarację i ogłoszono „nowe otwarcie”. Jak na razie rezultaty widać tylko w jednym obszarze: w 2016 roku znacząco wzrósł eksport polskich jabłek, gruszek i pomidorów.
Nie piszę tego z ironią, bo w obliczu rosyjskiego embarga na polskie produkty ma to niebagatelne znaczenie dla rolników. Nie słychać jednak nic o otwarciu małego ruchu granicznego (umowę podpisano i ratyfikowano w 2010 roku, jednak Mińsk jej nie notyfikował), przekazaniu „białoruskiej listy katyńskiej” czy tym bardziej uznaniu przez Łukaszenkę Związku Polaków na Białorusi, którego przewodniczącą została niedawno (po raz drugi) Andżelika Borys, nazywająca decyzję o możliwej likwidacji Biełsatu „katastrofą”. Słychać za to o możliwości rozszerzenia współpracy wojskowej z zależną od Rosji i głęboko zinfiltrowaną przez Moskwę armią białoruską.
Stosunki Warszawy z oficjalnym Mińskiem nigdy nie były proste. Zaczęło się od wizyty ministra Skubiszewskiego w 1990 roku: partnerzy zakwestionowali wówczas przebieg wspólnej granicy i podnieśli kwestię autonomii Białostocczyzny, blokując w ten sposób podpisanie wspólnej deklaracji. Mińsk nigdy, także w czasach Szuszkiewicza, nie zaakceptował polskiej integracji z instytucjami Zachodu, głośno kontestując polskie członkostwo w NATO. Po zwycięstwie Łukaszenki w 1994 roku było już tylko gorzej: kolejne „nowe otwarcia” zazwyczaj kończyły się fiaskiem. Białoruski prezydent szybko nauczył się używać relacji z Polską jako instrumentu w rozgrywkach Moskwą.
Tym razem, jak się wydaje, może chodzić o planowane przez Rosję wielokrotne zwiększenie jej obecności wojskowej na Białorusi w 2017 roku (obecnie na terenie Białorusi stale działa stacja radiolokacyjna w Hancewiczach, punkt naprowadzania okrętów podwodnych w Wilejce i pułk myśliwców SU-27 w Baranowiczach), w tym stałej bazy wojsk lądowych, czemu Łukaszenka się sprzeciwia, broniąc resztek swojej suwerenności. Jego powody są jasne. A na co liczy minister Waszczykowski?
Z Agnieszką Romaszewską dzieli mnie bardzo wiele, mamy odmienne poglądy polityczne. Zawsze jednak w podobny sposób rozumiałyśmy kwestie bezpieczeństwa Polski, jej strategiczne interesy na Wschodzie i instrumentarium ich realizacji. Biełsat jest jednym z tych dobrze działających instrumentów. I nie powinien zostać przehandlowany, nawet za wielokrotny wzrost sprzedaży pomidorów.