Przez lata Wilkowyje ewoluowały: jego mieszkańcy przestali być zbiorem wyobcowanych jednostek, a stali się społecznością o silnych i efektywnych więziach.
Popkultura jest po to, by do szerokiego grona osób dotrzeć z dobrą informacją: że świat może być piękny, ludzie są zdolni do tego, by się nawzajem wspierać, a każdy człowiek, chociaż grzeszny, stworzony został na Boży obraz i podobieństwo. Plotę androny? Przecież wiadomo, że popkultura ogłupia i służy do tego, by na prymitywnych odruchach odbiorcy ktoś grubo zarobił. Niewątpliwie tak bywa, może nawet najczęściej. Dobre owoce, jakie może przynieść ujęcie ważnych treści w lekkiej, przystępnej formie, wydaje się jednak nie do przecenienia. Z tego powodu od lat kibicuję twórcom serialu „Ranczo”, którego dziesiąta i, jak się zdaje, ostatnia seria dobiegła niedawno końca (wszystkie odcinki można obejrzeć tutaj).
Jego widzom nie trzeba chyba dowodzić, że nominowanie „Rancza” do nagrody Totus przyznawanej przez Fundację Dzieło Nowego Tysiąclecia nie było pozbawione podstaw. Uzasadnienie brzmiało: „za promowanie w popularnej, komediowej formule ważnych wartości duchowych”. I rzeczywiście kolejne odcinki obfitowały w dowcipnie podane, ale też dające do myślenia obserwacje na tematy społeczne, obyczajowe czy związane z życiem Kościoła.
Wyjątkowo dobrze wpisał się w czas emisji wątek zakładania domu samotnej matki, o którym mieszkańcy serialowej plebanii zaczęli rozmawiać mniej więcej w tym czasie, kiedy przez nasz realny świat przetaczała się dyskusja na temat aborcji. Apel skierowany do biskupa przez Michałową, jego gospodynię, poparłoby, mam nadzieję, wiele osób, które tak jak ta postać nie przemawiają bynajmniej jako wrogowie Kościoła, ale wołają z jego wnętrza. Przytaczam tutaj tę rozmowę, w której ze strony księży padają dobrze znane argumenty:
Michałowa: Bo prawda jest taka, że Kościół każdego życia poczętego tak samo broni, ale już urodzonego to nie każdego tak samo, zwłaszcza jak nieślubne.
Biskup: No wie Michałowa. A mało to Kościół prowadzi takich domów dla samotnych matek? W każdej diecezji jest jeden.
Proboszcz: Caritas takie domy prowadzi. Siostra Chmielewska.
Michałowa: Siostra Chmielewska to święta osoba, niech się ksiądz nią nie zasłania. A w naszym powiecie takiego domu nie ma, a potrzeby aż krzyczą.
Biskup: Nie ma, owszem, nie ma. Ale Kościół we wszystkim państwa nie może wyręczać.
Michałowa: Ale to nie państwo antykoncepcji zabrania.
Biskup: Michałowo!
Michałowa: No co? Ksiądz biskup lepiej ode mnie wie, bo spowiada, że ludzie słabi są i pokusom ulegają. Zawsze tak było i tak będzie.
Biskup: To według Michałowej to ja jestem winien tym nieślubnym dzieciom, a może ksiądz Robert, tak?
Michałowa: A ja nie mówię, kto winien. Ale jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B. I tym biednym dziewczynom, co z życiem poczętym sobie rady dać nie mogą, pomóc.
Osobom nieznającym kontekstu ta wymiana zdań może się wydać typowym przykładem taniego antyklerykalizmu. Cały urok „Rancza” jednak w tym, że zbudowane w nim postaci nie są jednowymiarowe i do takich nie należą także serialowi księża. Kilka odcinków wcześniej to właśnie biskup Kozioł wstawia się za odrzuconą przez rodziców i wyśmiewaną przez sąsiadów dziewczyną, która niebawem ma urodzić nieślubne dziecko. To także on we wcześniejszej serii kieruje do księży na plebanii płomienne słowa: „Chowamy takich katolików, co to przykładnie klęczą w kościele, proboszcza w rękę całują, pieśni śpiewają, a po wyjściu z kościoła ludzi nienawidzą. To mają być katolicy? Otóż powiadam wam: dość. Albo my te dzieci prawdziwej miłości Boga i bliźniego nauczymy, albo grzech nasz będzie niewybaczalny. [Ale jak? – pyta proboszcz] Prosto. Obowiązkiem i przykładem. Tu taką listę zrobiłem tych, którzy w parafii potrzebują pomocy, bo albo niepełnosprawni, albo samotne matki z dziećmi. Trochę mi głupio, bo nie jestem pewien, czy to wszyscy”.
Żart, dystans i wzruszenie chronią „Ranczo” przed zarzutem o niestrawne moralizowanie
Można by postawić zarzut, że chrześcijaństwo ograniczone jest w „Ranczu” do kwestii powinności społecznych. Po pierwsze jednak, choć to nie działalność charytatywna jest istotą wiary, tylko spotkanie z Chrystusem, to właśnie m.in. pomoc okazywana innym jest wyraźnym, namacalnym owocem tego spotkania. Ta prawda w dobie pontyfikatu papieża Franciszka wybrzmiewa wyjątkowo donośnie, a „Ranczo” świetnie wpisuje się w jego myśl (starczy wspomnieć o scenie, w której wikary i biskup, nie bacząc na powagę swego urzędu, wybierają się do ubogiej kobiety, by pomóc w rąbaniu drewna).
Po drugie zaś pojawiają się w „Ranczu” rozmowy na tematy teologiczne, wyrastające wysoko ponad stereotyp serialu jako zabawy przyjemnej, a niepożytecznej. Miłośnicy tanich trunków podczas rozmów na ławeczce przed sklepem zastanawiają się, co to znaczy, że człowiek jest stworzony na Boży obraz i podobieństwo. Z kolei jedna z mieszkanek wsi, Solejukowa, rozpoznawalna po chuścinie na głowie, klapkach zakładanych na skarpetki i gwarowym zaciąganiu, studiuje filozofię, co wnosi do serialu liczne wymagające pogłębionego namysłu kwestie. Kiedy czytając św. Tomasza, napotyka na wątpliwy dla siebie fragment, udaje się do wikarego, ponadprzeciętnie wykształconego ks. Macieja, spytać, czy to grzech nie zgadzać się ze świętym: „Mnie ta ontyczna struktura bytu spokoju nie daje”.
Ta dwójka bohaterów jest doskonałym przykładem tego, że w „Ranczu” starania twórców oddaliły się od obecnej w pierwszych odcinkach próby realistycznego oddania przeciętnej polskiej rzeczywistości. Stopniowo zaczęliśmy otrzymywać raczej obraz zachęcający nas różnymi pozytywnymi przykładami do tego, by nie bać się w swoim życiu iść w kierunku wyznaczonego celu. Nie zawaham się nawet powiedzieć, używając ośmieszonego dziś słowa: w kierunku ideału. W wypadku „Rancza” nie ma to bowiem nic wspólnego z niestrawnym, odrzucającym moralizowaniem. Chronią przed nim – tak częste w tym serialu – żart, dystans i wzruszenie.
Przez te lata, kiedy serial nam towarzyszył, Wilkowyje ewoluowały. Ze wsi pełnej swarów, podejrzeń, nieprzychylności zamieniły się w miejsce, w którym wprawdzie problemów nie brakuje, ale udaje się je wspólnymi siłami rozwiązywać. Mieszkańcy przestali być zbiorem wyobcowanych jednostek, a stali się społecznością o silnych, efektywnych więziach. Za przykład niech posłużą dwie sytuacje z ostatniej serii: błyskawicznie zorganizowane poszukiwania zaginionego psa oraz wspieranie jednego z bohaterów, Kusego, któremu grozi powrót do nałogu alkoholowego. Krystalicznych postaci nie ma, jest za to umiejętność przebaczania, jednoczenia się i brania na siebie cudzych ciężarów. To, co jest i w naszym życiu możliwe i co ze wszystkich sił starał się w Roku Miłosierdzia wyeksponować papież Franciszek.