Jesień 2024, nr 3

Zamów

Donald Trump, ciąg dalszy nastąpi

Donald Trump w sierpniu w Phoenix w Arizonie. Fot. Gage Skidmore

Czy „zwykli” Amerykanie odzyskają poczucie podmiotowości?

Po zwycięstwie Donalda Trumpa tytuły największych amerykańskich i światowych mediów dowodzą niezbicie, że elity nadal nie traktują prawa Murphy’ego poważnie. A przecież sprawdza się niemal zawsze. „Jeśli coś może się zepsuć (pójść źle), to się zepsuje (pójdzie źle)” – powiedział prawie siedemdziesiąt lat temu sfrustrowany kolejnym nieudanym (z winy kolejnego członka zespołu) sfrustrowany amerykański inżynier Paul Murphy.

Sygnały były wyraźne – Amerykanie, od Manhattanu po Alaskę czuli się oszukani przez waszyngtońskie elity i głośno żądali ich wymiany. Od lat. George Bush Junior w odwecie za 11 września prowadził ich na kolejne wojny, a w kraju narastał kryzys napędzany przez kreatywną księgowość, księżycowe kredyty i międzybankową fikcję handlu nimi. Pokonana (symbolicznie poprzez zabójstwo Bin Ladena) Al Kaida wypączkowała w samozwańcze Państwo Islamskie, a upadek banku Lehmann Brothers w 2008 roku zapoczątkował trwający do dziś światowy kryzys ekonomiczny. Demokraci w poprzednich wyborach zachowali się przytomnie, stawiając na człowieka spoza waszyngtońskiego establishmentu – błyskotliwego czarnoskórego prawnika z Illinois. Barack Obama miał zmienić oblicze Ameryki.

Ale Obama nie wprowadził regulacji ograniczających finansowy woluntaryzm, nie zrobił nic, aby zahamować nielegalną migrację i wciąż żywy, zwłaszcza w południowych stanach rasizm, a program powszechnych ubezpieczeń zdrowotnych okazał się zbyt drogi i nieefektywny. Po ośmiu latach jego rządów Stany Zjednoczone co prawda powoli wychodzą z kryzysu, ale nie zmienia to faktu, że biedni są coraz biedniejsi, a klasa średnia nadal się kurczy. I że – częściowo ze względu, na widoczną zwłaszcza w pierwszej kadencji naiwność polityczną, częściowo zaś na brak zdecydowania i konsekwencji Obamy – słabnie pozycja USA na arenie międzynarodowej. Choć to akurat najmniej obchodzi przeciętnych Amerykanów.  Bardziej – poczucie braku bezpieczeństwa i narastającego chaosu.

Rosnące w zawrotnym tempie poparcie dla Donalda Trumpa, politycznego ignoranta i showmana otwarcie atakującego polityczną poprawność  i – z drugiej strony – popularność „socjalisty” Berniego Sandersa wśród młodych demokratycznych wyborców dobitnie wskazywały na radykalizację nastrojów społecznych. Przesłanie było jasne – establishmentowi już dziękujemy. Nadaje się każdy, byle nie jego przedstawiciel.

Hillary Clinton jest ikoną odchodzącej epoki

Wesprzyj Więź

Trudno o postać bardziej kojarzącą się z waszyngtońską elitą niż Hillary Rodham Clinton. Ona nie mogła wygrać tych wyborów, mimo że jest sto razy bardziej kompetentna i przygotowana niż Donald Trump. Przegrała nie dlatego, że jest kobietą i że wysyłała służbowe maile z prywatnego komputera (już bardziej zaszkodziły jej mało przejrzyste reguły finansowania fundacji Clintonów). Przegrała, ponieważ jest ikoną odchodzącej epoki; kończącego się na naszych oczach modelu praktykowania liberalnej demokracji, w której obywatele czują się wykluczeni z procesu podejmowania decyzji przez elity władzy. Nie widzą możliwości jakiegokolwiek wpływu na rzeczywistość, której coraz bardziej nie rozumieją i która coraz bardziej ich przeraża.

Trump potrafił im tę rzeczywistość wytłumaczyć i zaproponować proste rozwiązania, posługując się dosadnym, zrozumiałym językiem. Potrafił przekonać, że nie należy do żadnej elity. Co zresztą wcale nie znaczy, że dzięki niemu „zwykli” Amerykanie odzyskają poczucie podmiotowości, może się nawet okazać, że wręcz przeciwnie. Jednak wybierając Trumpa – nawet wbrew republikańskim elitom – zmienili reguły gry i pokazali, że mają bezpośredni wpływ na rzeczywistość.

Koszt tego „obywatelskiego” zwycięstwa będzie wysoki. Dla Ameryki – jeśli Trump zdecyduje się na realizację planów uzdrowienia gospodarki i ekonomiczną wojnę z Chinami. Jeszcze większy dla świata – jeśli rzeczywiście zerwie porozumienie z Iranem i wycofa się z gwarancji bezpieczeństwa dla Europy. Ale przecież amerykańskie wybory to tylko (prawda, że najważniejszy) element całego procesu zmian, któremu podlega zachodnia cywilizacja. Jeśli europejskie elity nie wyciągną wniosków z amerykańskiej lekcji, Brexit potraktują wyłącznie w kategoriach ekonomiczno-urzędniczych, a casus Polski i Węgier jako defekt wschodnioeuropejski, wówczas ciąg dalszy nastąpi, i to szybko. Prawo Murphy’ego należy traktować poważnie.

Podziel się

Wiadomość

Amerykanie są bardzo pragmatyczni: jeśli D. Trump poradził sobie w prowadzeniu biznesu to prawdopodobnie poradzi sobie równie dobrze w zarządzaniu państwem. A elity… Elity oddaliły się od rzeczywistości. Głośno jest o korupcji, nepotyzmie. Również uważam, że H. Clinton najbardziej zaszkodziły mało przejrzyste zasady finansowania fundacji. Co do ekonomicznej wojny z Chinami mam raczej mieszane uczucia. USA ma potężne długi u Chińczyków. Czy D.Trump podejmie takie ryzyko?