Nie można nazwać wierną żadnej interpretacji, która w bezpośredni sposób zaprzecza wyraźnej intencji interpretowanego autora. Sądzę zaś, że tak właśnie jest w przypadku Rodrigo Guerry Lópeza oraz jego interpretacji filozofii Wojtyły i nauczania Jana Pawła II.
Muszę przyznać, że artykuł „Od Karola Wojtyły do Amoris laetitia” mego przyjaciela, prof. Rodrigo Guerry Lópeza, wywołał we mnie mieszane uczucia. Nie mam wątpliwości co do szczerości intencji autora, ale uważam, że jego interpretacja ciągłości między nauczaniem o małżeństwie i rodzinie Karola Wojtyły a adhortacją Amoris laetitia – zaznaczam: mówię o interpretacji Guerry, a nie o nauczaniu papieża Franciszka – nie jest trafna. Wbrew temu, co twierdzi autor, jest to nie tyle „twórcza wierność”, co raczej „twórcza niewierność”.
Trochę historii
Zacznę od małej uwagi historycznej. Swój komentarz do adhortacji Amoris laetitia rozpoczyna Guerra od przypomnienia debaty, która odbyła się w Lublinie po publikacji książki Karola Wojtyły „Osoba i czyn”. W debacie, która następnie została opublikowana w opasłym tomie „Analecta Cracoviensia”, wzięli udział zarówno profesorowie z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, gdzie Wojtyła kierował Katedrą Etyki, jak i filozofowie z innych ośrodków naukowych.
Lektura tej debaty przekonuje, że dzieło Wojtyły stało się okazją do poważnej i bogatej w filozoficzne treści debaty, dotyczącej zarówno możliwości połączenia w spójnej wizji tomizmu z fenomenologią, jak różnych aspektów antropologii rozwijanej przez Wojtyłę. Sądzę, że do dzisiaj lektura tej debaty może dostarczyć intelektualnej satysfakcji z racji jej merytorycznego poziomu.
Jest wiele sposobów czynienia dobra, ale tylko jeden sposób nieczynienia zła: nie czynić go
Dlatego też mój protest wzbudziło twierdzenie Guerry, jakoby profesorowie rozwijający tradycję tomistyczną „byli przyzwyczajeni nie tyle do zajmowania się samymi rzeczami, ile do powtarzania pewnego kanonu ortodoksji filozoficznej”. Zaprawdę, zajmowanie się samymi rzeczami nie jest wyłącznym przywilejem fenomenologów, a przypisywanie tomistom postawy, w której prawda nie jest zgodnością rozumu z rzeczywistością, lecz z systemem św. Tomasza – tak to dosłownie wyraża Guerra – jest nie tylko nietrafne, ale i niesprawiedliwe. Niektórzy z owych filozofów – przypomnę tu tylko nazwiska Mieczysława Alberta Krąpca i Stanisława Kamińskiego – w oryginalny sposób rozwinęli myśl tomistyczną, nadając tomizmowi postać metodologicznie dojrzałego systemy filozoficznego.
Nie ma tu miejsca na wchodzenie w szczegóły, przypomnę tylko, że w swojej własnej propozycji antropologii filozoficznej o wymownym tytule „Ja – człowiek” (czy nie jest to właśnie wyjście od „samej rzeczy”, czyli od doświadczenia przez człowieka własnej podmiotowości?) Krąpiec przejął niektóre z pojęć rozwiniętych przez Wojtyłę, a stosowaną przez niego metodę można by opisać jako próbę przejścia od fenomenu do fundamentu, czyli metodę, o której później mówił Jan Paweł II w swojej encyklice Fides et ratio.
Krąpiec nie odrzucał teorii Wojtyły
Czy zatem można twierdzić – jak to czyni Guerra – że „wszystko u Wojtyły wydawało im [tj. tomistom] się niezadowalające: metoda, język, ujęcie”? Twierdzenie, że dla Krąpca i jego szkoły „prawda jest zgodnością rozumu ze św. Tomaszem” nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Mówi natomiast wiele u uprzedzeniach jego autora.
Dodam jeszcze, że w swoim najnowszym komentarzu do Amoris laetitia ks. Alfred Wierzbicki odnosi się do włoskiej wersji niniejszego tekstu i stwierdza, iż mylę się, uważając, że Krąpiec „od początku zrozumiał prawdziwe znaczenie antropologii swego przyjaciela”. Zdaniem Wierzbickiego, pierwsza recepcja dzieła Wojtyły ze strony wielkiego polskiego tomisty była negatywna i dopiero później, w wyniku dalszych dyskusji Krąpiec, po początkowym odrzuceniu propozycji Wojtyły, zbliżył się do jego stanowiska. Sięgnąłem raz jeszcze do tekstu Krąpca ze wspomnianej tu dyskusji i jako żywo trudno w nim znaleźć nie tylko odrzucenie, ale nawet krytykę propozycji Wojtyły. Polski tomista uważa jedynie, iż dzieło Wojtyły wymaga uzupełnień, jeśliby miało stanowić pełną wizję człowieka.
Obiektywny osąd naszych czynów może uchronić nas przed popadnięciem w subiektywizm
Oddajmy głos samemu Krąpcowi: „Jeślibyśmy przez antropologię filozoficzną rozumieli taką teorię człowieka, która została skonstruowana przez filozoficzną analizę uniesprzeczniającą byt ludzki w kontekście jego istotnych zasadniczych operacji ludzkich, to trzeba chyba dojść do wniosku negatywnego. Praca Wojtyły nie stanowi takiego typu antropologii, gdyż brak w niej analiz działalności człowieka w istotnych kontekstach życia ludzkiego. Jest jednak antropologią aspektowną, antropologią na użytek etyka, moralisty, a więc antropologią pozwalającą głębiej rozumieć człowieka jako podmiot moralności”. Czy jest to jakieś zasadnicze odrzucenie lub nawet krytyka propozycji Wojtyły? Postawienie problemu w taki sposób, jak czyni to Guerra – tj. otwarty na rzeczywistość Wojtyła i zamknięci w systemie tomiści – mija się właśnie z rzeczywistością, a świadczy raczej o próbie ideologizacji wspominanej debaty przez meksykańskiego filozofa.
Trzeba też dodać, że sam Wojtyła – przyznaje to również ks. Wierzbicki – głęboko cenił metafizykę św. Tomasza. Wojtyłowej filozofii osoby nie można zrozumieć bez odwołania się do pojęć wypracowanych najpierw przez Arystotelesa, a przejętych i wzbogaconych później przez Akwinaty. Również w swojej „teologii ciała” Jan Paweł II w niedwuznacznych słowach wyraża podziw dla filozoficznej i teologicznej syntezy św. Tomasza. Nie oznacza to oczywiście, że nie rozwija i nie wzbogaca tej syntezy, co zresztą uczynili już wcześniej jego filozoficzni przyjaciele z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Niektórzy z nich byli moimi profesorami i dlatego uważam, że powinienem ich bronić przed upraszczającymi osądami kogoś, kto prawdopodobnie nie zadał sobie nawet trudu, aby przeczytać ich teksty.
Jak interpretować Amoris laetitia
Mój komentarz do artykułu Rodrigo Guerry Lópeza nie ogranicza się jednak wyłącznie do historii. Wydaje mi się bowiem, że również jego interpretacja nauczania Karola Wojtyły i później Jana Pawła II nie do końca jest trafna. Guerra słusznie zauważa, że Wojtyła doceniał i analizował „bogaty świat podmiotowości i świadomości”. Jednocześnie jednak Wojtyła podkreślał znaczenie obiektywnego wymiary osoby ludzkiej. Innymi słowy: Istnieje subiektywna prawda każdej osoby ludzkiej, którą tworzy ona w swoich dziejach, ale istnieje również obiektywna prawda o człowieku.
Nie chodzi tu o – jak twierdzi Guerra – „jednostronne akcentowanie pewnych absolutów moralnych”, ale o to, że istnieje obiektywna prawda o człowieku, w ramach której każdy może tworzyć swoją subiektywną prawdę. Ponadto tak zwane absoluty moralne to normy negatywne – normy, które zakazują, a nie nakazują, nie mówią, co należy czynić, lecz czego czynić nie wolno. Wyznaczają one pewną granicę, której człowiek nie powinien przekraczać: nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij.
Jak pisał kard. Carlo Caffarra: Jest wiele sposobów czynienia dobra, ale tylko jeden sposób nieczynienia zła – nie czynić go. Encyklikę Veritatis splendor Jan Paweł II poświęcił obronie istnienia takich norm i krytyce tych teorii, które utrzymują, że wszelkie normy moralne dopuszczają wyjątki i że każda osoba i każda sytuacja jest na tyle niepowtarzalna, że nie da się sformułować żadnego moralnego absolutu. W swojej „teologii ciała” Jan Paweł II pozostawił nam natomiast głęboką filozoficzną i teologiczną analizę małżeństwa jako nierozerwalnego związku mężczyzny i kobiety, związku, który jest obrazem wierności Chrystusa wobec Kościoła.
Nie można nazwać wierną – nieważne twórczo czy nietwórczo – żadnej takiej interpretacji, która w bezpośredni sposób zaprzecza wyraźnej intencji interpretowanego autora. Sądzę zaś, że tak właśnie jest w przypadku Guerry i jego interpretacji filozofii Wojtyły i nauczania Jana Pawła II, którą znajdujemy w artykule „Od Karola Wojtyły do Amoris laetitia”.
Nie popaść w subiektywizm
Meksykański filozof pisze: „Twierdzenie w sposób wyraźny lub domniemany, że wszelkie sytuacje »nieregularne« są z definicji grzechem śmiertelnym i pozbawiają łaski uświęcającej osoby żyjące w tych okolicznościach, wydaje się poważnym błędem niezgodnym z Ewangelią, z prawem naturalnym i z autentyczną nauką św. Tomasza z Akwinu”. Nawet jeśli zgodzimy się z tym stwierdzeniem, to możemy również zapytać: A skąd możemy wiedzieć, czy pewna sytuacja obiektywnie „nieregularna” pociąga lub nie pociąga za sobą utraty łaski uświęcającej?
Guerra dobrze zna teologię i wie, że zgodnie z nauką Soboru Trydenckiego nawet w odniesieniu do mojej własnej osoby nie mogę wiedzieć z niepodważalną pewnością, że posiadam łaskę uświęcającą. Podobnie w odniesieniu do innych osób: ostateczny osąd należy nie do nas, lecz do Boga. Znamy natomiast nasze zewnętrzne czyny. Na ich podstawie możemy też dojść do moralnej pewności, że jesteśmy w stanie łaski. Możemy oceniać zewnętrzne czyny i zewnętrzne sytuacje, możemy też stwierdzić, że niektóre z tych czynów i niektóre z tych sytuacji są nie do pogodzenia z komunią Chrystusa z Jego Kościołem, która znajduje swój wyraz w Eucharystii.
Papież nie może zmienić wielokrotnie potwierdzanej nauki Kościoła w jednym, niezbyt jasnym przypisie
Przypomnijmy, co na ten temat mówi Jan Paweł II: „Oceny stanu łaski dokonuje oczywiście on sam [konkretny chrześcijanin], gdyż dotyczy ona sumienia. Jednak w przypadkach zachowania, które na forum zewnętrznym, w sposób poważny, oczywisty i stały jest przeciwne normom moralnym, Kościół, w duszpasterskiej trosce o prawidłowy porządek we wspólnocie oraz o szacunek dla sakramentu, nie może wzbraniać się przed podejmowaniem odpowiednich kroków. W sytuacji jawnego braku dyspozycji moralnej winien stosować normę Kodeksu Prawa Kanonicznego, mówiącą o możliwości niedopuszczenia do Komunii eucharystycznej tych, którzy «trwają z uporem w jawnym grzechu ciężkim»” (Ecclesia de Eucharistia, nr 37).
Nie musimy znać odkryć psychoanalizy, aby wiedzieć, że świadomością – również, a może przede wszystkim własną – łatwo jest manipulować. Dlatego właśnie obiektywny osąd naszych zewnętrznych czynów może nam pomóc w ocenie naszej subiektywnej sytuacji i uchronić nas przed popadnięciem w subiektywizm, uchronić przed fałszywą świadomością.
Ja również, podobnie jak Guerra López, uważam, że „nie ma rozłamu w nauczaniu ostatnich papieży”. Sadzę natomiast, że hermeneutykę rozłamu proponuje właśnie Guerra i podobni mu komentatorzy, nawet jeśli nazywają ją „twórczą wiernością” (my w Polsce wiemy dobrze, że językiem łatwo jest manipulować, w nie tak dawnych czasach nawet dyktaturę nazywano „demokracją ludową”). Jeśli ktoś mówi A, a ktoś inny nie-A, to nie mamy tu do czynienia z ciągłością i twórczą wiernością, ale z nieciągłością i „rozłamem”. Taki rozłam może być uzasadniony lub nie – to inna sprawa, ale nazywanie go twórczą wiernością nie ma żadnego uzasadnienia.
Interpretacja nazbyt twórcza
Czytając adhortację papieża Franciszka, nie znalazłem w niej twierdzenia, że osoby żyjące w tzw. związkach „nieregularnych” – zakładam, że mówiąc o nich, Guerra ma na myśli osoby rozwiedzione, który zawarły nowy związek małżeński – mogą być dopuszczone do Eucharystii na innych warunkach niż te, o których mówiła już adhortacja Familiaris consortio Jana Pawła II. Papież mówi, że osoby takie nie są wykluczone ze wspólnoty Kościoła, mówi, że należy im towarzyszyć; w przypisie 351 mówi również, że nie powinno im zabraknąć również pomocy sakramentalnej, a następnie wymienia sakrament pokuty i Eucharystii.
Stwierdzenie to nie jest jasne i bywa różnie interpretowane. Sądzę, że właśnie w tym miejscu należy się odwołać do hermeneutyki ciągłości. Nie wydaje mi się, aby uzasadnione było twierdzenie, że odwieczną, wielokrotnie potwierdzaną naukę Kościoła obecny papież zmienia w jednym, niezbyt jasnym przypisie, a jak dotąd nie mamy żadnej innej oficjalnej wypowiedzi ani Franciszka, ani Kongregacji Nauki Wiary na ten temat (nie wiem, jakie są rzeczywiste intencje papieża, ale dopóki nie zostały one wyrażone jasno, musimy się trzymać tego, co jest napisane: uznawanie za naukę Kościoła interpretacji profesorów filozofii i teologii nie jest jest dobrym pomysłem).
Jan Paweł II mawiał, że współczesna sytuacja wymaga nie wyjścia poza Ewangelię, lecz powrotu do niej
Dlatego czytanie Amoris laetitia zgodnie z hermeneutyką ciągłości oznacza jej interpretację w świetle jasnych i wyraźnych wypowiedzi Magisterium Kościoła na ten temat. Z nowszych dokumentów przypomnijmy tylko: Familiaris consortio, Reconcilliatio et paenitentia i Veritatis splendor Jana Pawła II oraz Sacramentum caritatis Benedykta XVI. Familiaris consortio proponuje osobom żyjącym w powtórnych cywilnych związkach małżeńskich drogę pokuty, która daje im możliwość dostępu do Eucharystii bez podważania nierozerwalności małżeństwa (ta droga pokuty polega na rezygnacji z aktów seksualnych, które są wyrazem sakramentalnej komunii małżeńskiej). W swojej adhortacji papież Franciszek nigdzie nie stwierdza, że pragnie zmienić to nauczanie. Sugerowanie – jak to czyni Rodrigo Guerra López – że tak właśnie jest, to interpretacja zaprawdę nazbyt twórcza.
Oczywiście, wizja rodziny, którą zostawił nam Jan Paweł II, nie przeważa w głównym nurcie kultury zachodniej. Idąc pod prąd kulturowemu „mainstreamowi” polski papież naśladuje jednak przykład samego Jezusa Chrystusa. Kiedy Jezus rozpoczął głoszenie swojej Ewangelii małżeństwa i rodziny, to z pewnością nie była ona zgodną z praktyką rozpowszechnioną w ówczesnej kulturze (ani żydowskiej, ani rzymskiej). Przeciwnie, gdy Jezus mówi o nierozerwalności małżeństwa, faryzeusze powołują się na autorytet Mojżesza, który pozwolił na wystawienie małżonce listu rozwodowego (por. Mt 19, 3). Najwyraźniej jednak Chrystus nie uważał utartych praktyk za ostateczne i decydujące kryterium oceny tego, czym powinno być małżeństwo, a swoich uczniów wzywał do powrotu do początku, tj. pierwotnego zamysłu Boga w stosunku do człowieka, małżeństwa i rodziny (wielka „teologia ciała” Jana Pawła II czerpie swoją inspirację z tego właśnie wezwania).
Czy jest rzeczą realistyczną głoszenie takiej wizji małżeństwa i rodziny dzisiaj, gdy tak wiele małżeństw nie potrafi przetrwać próby czasu? W odpowiedzi można zwrócić uwagę na dwie rzeczy. Po pierwsze, Kościół nie jest naszym przedsięwzięciem, lecz „fundacją”, która jest związana wolą swego Założyciela. Dlatego zresztą odróżnienie Kościoła-źródła i Kościoła-odbicia, o którym wspomina ks. Wierzbicki na zakończenie swojego artykułu, jest mylące: Kościół nigdy nie będzie prawdziwym źródłem, jeśli najpierw nie będzie odzwierciedlał woli Pana.
Po drugie, prawdziwe uwspółcześnienie (aggiornamento), o którym mówi II Sobór Watykański, nie polega na przyswojeniu sobie mentalności, która przeważa we współczesnej kulturze, lecz na głoszeniu z odnowioną siłą przesłania Ewangelii z całym jej radykalizmem. Jan Paweł II mawiał, że współczesna sytuacja wymaga nie wyjścia poza Ewangelię, lecz powrotu do niej. Dlatego możemy przypuszczać, że papież rodziny powtórzyłby dzisiaj te same słowa, którymi rozpoczął swój pontyfikat: „Nie bójcie się”. Nie bójcie się głosić Ewangelii rodziny wraz ze wszystkimi jej wymaganiami w przekonaniu, że ostatecznie tylko ona odpowiada na najgłębsze pragnienia ludzkiego serca.
Rozszerzona wersja tekstu, który ukazał się po włosku 4 sierpnia 2016 r. w portalu chiesa.espressonline.it.
Nie jestem kompetentny by oceniać spójność filozoficznego rozumowania autora. Natomiast konkluzja jest niezbyt trafiona. Franciszek wprost wskazał kardynała Schonborna jako osobę, którą należy konsultować w sprawie interpretacji adhortacji, i tenże jak najbardziej wskazuje, że furtka do komunii rozwodników jest otwarta. To samo zresztą głośno mówi od dawna świeżo upieczony kardynał Cupich.
Prywatnie mam zresztą wrażenie, że to detal, bo nauka Kościoła w tym zakresie i tak stanowi pewien wyidealizowany model a życie wiernych go weryfikuje w różny sposób. Celem Kościoła nie jest dbanie o czystość doktryny, ale głoszenie Ewangelii żywym ludziom. Akcentowanie subiektywnej oceny penitenta jest do jakiegoś stopnia nieuniknioną konsekwencją postrzegania drugiej osoby jako samodzielnego podmiotu moralnego. Katechizm mówi, że odpowiedzialność za grzech jest przecież zmniejszona poprzez czynniki subiektywne. Ale oczywiście ich ocena nigdy nie będzie pełna, ani ze strony spowiednika, ani nawet ze strony penitenta. Ludzie okłamują samych siebie i często sami w te kłamstwa zaczynają wierzyć (co z kolei otwiera drogę do dyskusji na temat tożsamości człowieka w czasie). Inni z kolei biorą na siebie ciężary nie do udźwignięcia i czują odpowiedzialność za czyny którym nie są winni.
Jestem głęboko przekonany, że działania Franciszka nie mają na celu liberalizacji doktryny tak jak to widzą konserwatyści, ale przeniesienia całej dyskusji dotyczącej winy, pokuty i nawrócenia na inny poziom. Myślenia w kategoriach niekończących się procesów w życiu ludzi i niejako akceptacji nieuniknionej grzeszności naszej natury.
Dziękuję za rzeczowy komentarz – w dzisiejszych czasach to naprawdę cenne.
Mały komentarz do komentarza: To fakt, Papież odsyłał do kard. Schönborna w którymś z wywiadów. Odpowiem cytując prof. Roberta Spaemanna, który w swoim komentarzu do AL zastanawia się, czy Papież zmienia dotychczasową naukę o małżeństwie:
„One should only speak of a breach when a Pope clearly and explicitly teaches something by formally invoking his apostolic authority – so not casually in a footnote – that contradicts the aforementioned doctrinal tradition. The case is not given here because Pope Francis does not love unambiguousness.”
Jak napisałem w tekście, nie powinniśmy być w tym wypadku wydani na pastwę opinii teologów, nawet jeśli poleca ich Papież.