Po „Idzie” przyszedł czas na kolejną narodową dyskusję filmową. Tym razem chodzi o „Niewinne”, film francuskiej reżyserki Anne Fontaine.
To historia zakonnic, które tuż po zakończeniu wojny stały się ofiarami zbiorowych gwałtów ze strony żołnierzy Armii Czerwonej.
Dzięki pomocy niewierzącej lekarki dzieci przychodzą w klasztorze na świat. Reakcje na film można było przewidzieć. Ten obraz – jak ostatnio prawie wszystko w Polsce – podzielił odbiorców na zwolenników i przeciwników, zresztą zanim jeszcze wszedł na ekrany kin, co znamienne. Jedni twierdzili, że film doskonale ukazuje dramatyczność sytuacji, w której znalazły się siostry, że to jeden z najwybitniejszych filmów o wierze. Drudzy – przeciwnie, że wpisuje się w antypolską i antykatolicką narrację, a z zakonnic czyni moralne potwory. Aż chce się zapytać, czy jedni i drudzy oglądali ten sam film.
W książce pt. „Funkcje sztuki w teologii” ks. prof. Tadeusz Dzidek z Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II pisze, że aby odczytać poprawnie dzieło sztuki trzeba wziąć pod uwagę trzy czynniki: intencję autora, intencję dzieła oraz intencję odbiorcy. Dzidek przytacza wypowiedź niedawno zmarłego wybitnego literaturoznawcy Umberto Eco: „W klasycznym sporze o interpretację stawiano pytanie, czy celem jest znalezienie w tekście (w dziele) tego, co autor zamierzał powiedzieć, czy też tego, co tekst (dzieło) mówi mocą swej spójności i systemu oznaczenia, który go podbudowuje, czy też znajdujemy to, co znajdujemy mocą swych własnych systemów oczekiwań”. Mówiąc inaczej: istnieje napięcie między tym, co „autor chciał przez to powiedzieć”, co – znając język artystyczny danej dziedziny sztuki – da się wyczytać z samego dzieła, a tym, co widzi w dziele odbiorca, który przecież nie przychodzi jako „tabula rasa” – „czysta tablica”, ale wnosi w odbiór dzieła samego siebie: swoje doświadczenia, sposób widzenia świata, oczekiwanie, jakie ma. Jeśli pytać o hierarchię intencji, to – twierdzi Dzidek – najważniejsza jest jednak intencja dzieła, która ma szansę najskuteczniej bronić się przed błędną interpretacją. I tutaj rolę dominującą powinien odgrywać krytyk filmowy, który potrafi czytać język artystyczny właściwy dla tej sztuki.
Moim zdaniem, o interpretacji dzieła sztuki może więc zasadnie mówić jedynie krytyk z zakresu danej dziedziny, ktoś kto dobrze zna język i warsztat. Odbiorcy mogą mówić jedynie o odbiorze, który w dużej mierze zależy od tego, jaki do dzieła przyłożymy szablon. Ale czy odbiorca nie ma prawa do osobistego odbioru, do wrażeń, do osobistych emocji i skojarzeń, nawet jeśli krytyk będzie wykazywał, że są błędne? Czy można wtedy mówić o racji? O. Jean-Pierre Longeat OSB, przewodniczący Konferencji Zakonników i Zakonnic Francji, który zresztą konsultował film, w wypowiedzi dla Radia Watykańskiego powiedział między innymi: „To, co mnie najbardziej dotknęło, to fakt, że siostry ostatecznie nie pozwalają się zamknąć w swoim dramacie i przez pośrednictwo kogoś, kto także sobie stawia pytania równie istotne, ale w zupełnie inny sposób, razem – i to jest chyba ważne – znajdują wyjście. Siostry, tak bardzo dotknięte przez ten dramat, nie mogły wyjść z niego same. Zostały uratowane przez odwiedziny o charakterze prawie mesjańskim […]. Nie ma nic niestosownego w mówieniu o wizycie mesjańskiej w odniesieniu do tej lekarki. Przecież w Biblii mamy wiele przykładów, choćby w Starym Testamencie, figur Mesjasza reprezentowanych przez osoby, które pochodzą spoza ludu Bożego, np. król Cyrus, który pozwolił wrócić Izraelowi z niewoli […]”.
Jak się okazuje, można na ten film nałożyć szablon biblijny. Ale można polityczny, antykościelny, spiskowy, feministyczny i wszelki inny. Każdy idzie do kina w jakichś okularach. Ja jeszcze filmu nie widziałem. Włożę okulary wiary. I kto mi udowodni, że nie mam racji?
„Przewodnik Katolicki” 12/2016