Zima 2024, nr 4

Zamów

Roma locuta, causa non finita

Papież Franciszek podczas synodu biskupów o młodzieży w październiku 2018 roku. Fot. Mazur/catholicnews.org.uk

Zaakcentowanie roli sumienia w procesie rozeznawania i w moralności, co czyni Franciszek w adhortacji „Amoris laetitia”, jest oczywiście ryzykowne. Ale nie jest chyba bardziej ryzykowne niż cały sakrament pojednania.

Z adhortacją „Amoris laetitia” jest inaczej niż z typowymi dokumentami papieskimi. Zazwyczaj po ich publikacji pojawiają się w Kościele jedynie komentarze, a nie polemiki – a już na pewno autorami głosów krytycznych nie są biskupi. W przypadku posynodalnego dokumentu o rodzinie wydanego przez papieża Franciszka jest inaczej. Rzym przemówił, ale sprawa bynajmniej nie okazała się zakończona.

Tango Bergoglio

Być może w zrozumieniu kościelnych problemów z „Amoris laetitia” pomocne będzie porównanie z zupełnie innej dziedziny.

Jak wiadomo, Jorge Bergoglio kocha tango argentyńskie. Nie tylko nuci je przy goleniu, ale też lubił je tańczyć. W wywiadzie rzece „Jezuita” ówczesny arcybiskup Buenos Aires mówi: „Tango to coś, co wypływa z mojego wnętrza”. Wspomina, że najbardziej lubił tańczyć milongi, czyli wczesną, ludową wersję tanga – o weselszym nastroju i znacznie szybszym rytmie. „Jorge był wyśmienitym tancerzem, a tango kochał do szaleństwa” – wspomina Anna Colonna, koleżanka Bergoglia z kręgu parafialnego, w biografii papieża „Prorok” pióra Austena Ivereigha.

Postawiłbym hipotezę, że skoro tango „wypływa z wnętrza” obecnego papieża, to przez pryzmat tanga można spojrzeć na jego podejście do życia chrześcijańskiego. A tango jest tańcem szczególnym, bez jednolitego kanonu, podlegającym wielu możliwym interpretacjom.

Tańczenie tanga można uznać za alegorię życia chrześcijańskiego. I w tangu, i w życiu wiarą chodzi o to, żeby trafnie podejmować decyzje w odpowiednich momentach

Zbigniew Nosowski

Udostępnij tekst

Przede wszystkim tańczenie tanga argentyńskiego to nie odtwarzanie choreograficznego układu figur, jak zdarza się w wielu innych tańcach. Dobrzy nauczyciele tanga od pierwszej lekcji starają się wbijać do głów nowym adeptom tej sztuki, że poznawanie kroków i figur tanecznych oraz nieskończonych niemal możliwości ich łączenia jest tu tylko narzędziem, a nie celem samym w sobie. Dojrzałe tańczenie tanga to bowiem improwizacja w rytm muzyki, oparta na dobrej znajomości techniki tanecznej.

Nie ma tanga bez figur – to poziom elementarny, abecadło. Nie ma tanga bez improwizacji – to zadanie, ku któremu instruktorzy prowadzą początkujących tangueros.Tak jak tańczenie tanga jest sztuką, tak też ludzkie życie – również życie wiarą. Dlatego tańczenie tanga można uznać za alegorię życia chrześcijańskiego. I w tangu, i w życiu wiarą chodzi o to, żeby trafnie podejmować decyzje w odpowiednich momentach.

Mądrzy nauczyciele tanga podkreślają, że technika taneczna jest ważna, ale najważniejsza jest możliwość czerpania radości i przyjemności z tańca. A do tego niezbędne jest uważne wsłuchanie się w muzykę i taneczna improwizacja. Dojrzałe podejście do tanga opiera się bowiem na kontakcie między tańczącą parą a muzyką, a przede wszystkim na komunikacji partnerów między sobą. Choć bowiem mężczyzna jest osobą wyraźnie prowadzącą, to jednak nie powinien narzucać kolejnych kroków, a raczej zapraszać do nich partnerkę – zapraszać czytelnie, ale subtelnie. Nie tylko kobieta „słucha” prowadzenia ze strony partnera, również on musi „wsłuchiwać się” w partnerkę i reagować na jej sygnały. Nade wszystko bowiem obydwoje w swoim tańcu interpretują słyszaną muzykę. Jest więc miejsce i na wspólnotę tańczącej pary, i na indywidualność obojga tancerzy.

Dochodzenie do perfekcji w tangu to długi proces. Swoboda w tym tańcu opiera się nie tyle na teoretycznej znajomości figur, ile na umiejętności ich zatańczenia na parkiecie. A tego trzeba się długo uczyć, praktykując – tak jak do wolności trzeba być odpowiednio przygotowanym.

„Być wolnym to móc i chcieć wybierać; to żyć zgodnie ze swym sumieniem” – pisał Jan Paweł II w orędziu na XIV Światowy Dzień Pokoju, 1 stycznia 1981 r. Tango, można by powiedzieć, znakomicie pokazuje, czym jest wolność: człowiek wolny to ten, który może, chce i umie wybierać. Może wybierać – czyli nie jest ograniczany zewnętrznie (ma kawałek przestrzeni na parkiecie). Chce wybierać – czyli świadomie podejmuje wysiłek samodzielności (z tym najtrudniej poradzić sobie początkującym tancerzom; dla nich odtwarzanie wyuczonych układów figur jest po prostu zdecydowanie łatwiejsze). Umie wybierać – czyli zna zasady i potrafi je zastosować w praktyce (co to znaczy w tangu, już pisałem; w życiu chrześcijańskim oznacza to dobrze ukształtowane sumienie).

W podobny sposób można by chrześcijańskie rozumienie wolności porównać z każdą inną umiejętnością wymagającą długiego procesu uczenia się, np. z nauką języka obcego czy gry na instrumencie muzycznym. Fundamentem pełnej swobody jest wyuczona znajomość obowiązujących zasad, np. słówek i reguł gramatycznych. Nie wystarczy jednak znać słowa, trzeba jeszcze mieć coś do powiedzenia. Sztuka porozumiewania się w obcym języku polega zaś na odpowiednim wykorzystaniu wyuczonych słów. Nie da się w miesiąc nauczyć ani tańczenia tanga, ani mówienia w obcym języku. Nie da się też od razu wychować dojrzałych moralnie chrześcijan. Moralność to także sztuka wybierania, której trzeba się uczyć.

W tym porównaniu wiele protestów przeciwko posynodalnej papieskiej adhortacji jawi mi się jako klasyczny przejaw takiego podejścia do tańca, w którym trzeba z miarką przypilnować, czy aby nogi partnerów były odpowiednio ułożone, czy tancerze nie mylili kroków, czy podczas obrotów na jednej stopie na pewno nie podpierali się drugą nogą, czy zastosowane przez nich kombinacje figur zgodne były z ustalonymi normami. „Amoris laetitia” natomiast to płomienne przypomnienie, że tango jest dla człowieka, a nie człowiek dla tanga (por. wywiad z ks. Krzysztofem Grzywoczem „Norma dla człowieka, nie człowiek dla normy”).

Porównanie życia chrześcijańskiego z tangiem może też mieć wymiar społeczny. Tango rodziło się w portowych dzielnicach biedy, można by rzec po Franciszkowemu: na peryferiach. Ludzie z wyższych sfer patrzyli na tango z pogardą. Tańczyć należało przecież dostojnie, zachowując stosowny dystans między partnerami, a nie tak jak w tym zmysłowym tańcu, gdzie kluczowa jest wyraźna bliskość kobiety i mężczyzny, gdzie samo obejmowanie jest sztuką, gdzie dominują emocje i tęsknoty… Z czasem jednak tango stało się tańcem uznawanym za wytworny.

Jak wiadomo, również pierwotny stosunek Kościoła do tanga był mocno krytyczny, a przynajmniej podejrzliwy. Już jednak Pius XI dostrzegł wirtuozerię w sztuce tańczenia tanga. Dziś papież z Argentyny wydaje się mówić współczesnym chrześcijanom, że ta wirtuozeria taneczna jest symbolem duchowej przygody człowieka z Bogiem, do której jesteśmy powołani.

Księża mają z tym kłopot

A co myślą na ten temat polscy „kościelni urzędowi nauczyciele tanga”? Zazwyczaj dyskretnie zachowują milczenie i nie wypowiadają się w kwestiach kontrowersyjnych, śledząc za to z uwagą rozwój wydarzeń w Kościele powszechnym. Wtedy można ani nie wyjść przed szereg, ani zbytnio nie odstawać od innych. Czasem obserwatorzy są jednak w stanie uzyskać pewien wgląd w wewnętrzne dyskusje.

Podczas zebrania Konferencji Episkopatu Polski na początku października 2016 r. jednym z tematów była polska recepcja papieskiej adhortacji o rodzinie. W kuluarach obrad dziennikarze Katolickiej Agencji Informacyjnej zebrali ciekawe i znaczące opinie.

O potrzebie rozszerzenia duszpasterstwa związków niesakramentalnych mówił do biskupów ks. dr Przemysław Drąg, dyrektor Krajowego Ośrodka Duszpasterstwa Rodzin. Chodzi o to, „by w parafiach nie mówiło się o rozwodnikach, aby ich w ten sposób nie deprecjonować”, lecz starać się „pomagać im wejść do Kościoła, towarzyszyć, integrować” – tłumaczył w rozmowie z KAI. Omawiając sytuację w polskich diecezjach, ks. Drąg przyznał, że wśród księży widać niepokój „wywołany wrażeniem, iż pewne sformułowania papieża z «Amoris laetitia» wydają się zbyt nowatorskie”. Dyrektor KODR ocenił, że „księża boją się utracić to, co już mają, otwierając się na coś, czego jeszcze nie znają” – i dodał, że takie stwierdzenie zawarł także w wystąpieniu do biskupów.

Tego samego dnia przewodniczący Rady KEP ds. Rodziny bp Jan Wątroba przyznał dziennikarzowi KAI, „że rozdział VIII adhortacji «Amoris laetitia», mówiący o osobach rozwiedzionych żyjących w nowych związkach, stwarza duszpasterzom pewne trudności interpretacyjne. Chodzi zwłaszcza o kwestię przyjmowania sakramentu komunii św. przez takie osoby”. Według bp. Wątroby, w adhortacji słowem kluczem jest rozeznawanie. „Chodzi o bardzo indywidualne potraktowanie osób przychodzących z tym problemem, i to zarówno w konfesjonale, jak i w kierownictwie duchowym”.

Problem z adhortacją polega na tym, że duszpasterze oczekują gotowych ogólnych schematów, podczas gdy papież wskazuje bardziej wymagającą drogę rozeznawania w poszczególnych sytuacjach

Zbigniew Nosowski

Udostępnij tekst

Takie podejście oznacza, że nie można myśleć schematami – tłumaczył ordynariusz rzeszowski. „Nie można tu stosować jakichś sztywnych reguł czy zasad, ale każdy przypadek traktować indywidualnie, pomóc rozeznać, w którym miejscu stoi człowiek wobec Chrystusa, Jego nauki i Jego przykazań”. Bp Wątroba – który w 2015 r. był uczestnikiem Synodu Biskupów – podkreślił również, że „najważniejsze jest rozeznanie przez takie osoby swojej sytuacji, zrozumienie jej oraz rozeznanie drogi, która może prowadzić do pełnego zjednoczenia, także na płaszczyźnie sakramentalnej”. Zapowiedział również opracowanie vademecum dla duszpasterzy dotyczącego par niesakramentalnych. 

W myśl tej wypowiedzi przewodniczącego Rady KEP ds. Rodziny problem z adhortacją polega na tym, że duszpasterze oczekują gotowych ogólnych schematów, podczas gdy papież wskazuje bardziej wymagającą drogę rozeznawania w poszczególnych sytuacjach. Bardziej wymagającą właśnie od samych duszpasterzy!

Półtora miesiąca później ten sam bp Wątroba zabrał jednak głos w nieco innym duchu. „Szkoda, że nie ma powszechnej wykładni i jasnego przesłania samego dokumentu i trzeba do adhortacji dodawać interpretacje. Osobiście – może z przyzwyczajenia, ale też z głębokiego przekonania – wolę przekaz chociażby taki, jaki miał św. Jan Paweł II, gdzie niepotrzebne były komentarze czy interpretacje do nauczania Piotrowego” – powiedział KAI bp Wątroba.

Działo się to w innym miejscu (podczas sympozjum o „Amoris laetitia” na Wydziale Prawa Kanonicznego Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie), ale też w innym czasie – tuż po opublikowaniu listu czterech konserwatywnych kardynałów do papieża, w którym domagają się od niego jednoznacznych odpowiedzi „tak/nie” na swoje merytoryczne wątpliwości co do rozumienia adhortacji. Amerykanin Raymond Burke, Niemcy – Walter Brandmüller i Joachim Meisner oraz Włoch Carlo Caffarra apelują w nim do Franciszka o „rozwiązanie węzłów w «Amoris laetitia»”. Dość obcesowa treść listu w połączeniu z nietypową formą publikacji (w religijnym dodatku „Chiesa”, o linii redakcyjnej zdecydowanie krytycznej wobec Franciszka, publikowanym przez dość antyklerykalne włoskie pismo „l’Espresso”) sprawiły, że sam list przez jednych uznany został za niestosowny, tym bardziej – jego publikacja. Inni natomiast prezentują kardynałów jako bohaterów walki o ortodoksję, rzekomo podważaną przez papieża.

Spór dotyczy stosunku Kościoła do tych, którzy nie są w stanie (jeszcze? na razie? w ogóle?) żyć pełnią ideału chrześcijańskiej moralności i którzy niosą w życiu konsekwencje swoich własnych grzechów z przeszłości, ale starają się – na ile to możliwe – żyć w przyjaźni z Bogiem i innymi ludźmi

Zbigniew Nosowski

Udostępnij tekst

Bp Wątroba uznał, że upublicznienie listu czterech kardynałów do papieża Franciszka nie jest rzeczą naganną, a raczej wyrazem determinacji i zatroskania o właściwe rozumienie nauczania Piotrowego. „Bardzo czekam na odpowiedź, na doprecyzowanie, tym bardziej że sam jestem podobnymi pytaniami zarzucany, podobnie jak i inni księża biskupi czy duszpasterze” – mówił w rozmowie z KAI przewodniczący Rady KEP ds. Rodziny. Zapowiedział, że – choć „jest duża presja i oczekiwanie, żeby jak najszybciej przedstawić księżom taki rodzaj podręcznika dotyczącego tzw. sytuacji nieregularnych” – prace KEP nie będą toczyły się szybko. „Tutaj pośpiech nie jest rzeczą dobrą”. Propozycja zostanie więc przedstawiona najprawdopodobniej na marcowych obradach Konferencji Episkopatu Polski.

Wyraźnie zatem pojawił się tu nowy element diagnozy sytuacji: problem leży nie tylko po stronie schematycznie nastawionych duszpasterzy, lecz także po stronie papieża, który wydał niejasny dokument. Warto dostrzec dwa powody, na które wskazał w tej wypowiedzi ordynariusz rzeszowski, uzasadniając własne wątpliwości co do rozumienia papieskiej adhortacji: „przyzwyczajenie” do jednoznacznych wskazówek przychodzących z Watykanu i „głębokie przekonanie”, że dokumenty papieskie powinny posiadać wykładnię powszechną, a nie wymagać lokalnych interpretacji.

Przyzwyczajenia da się, choć z trudem, zmieniać. Trudniej jednak zmienić głębokie przekonania. A w istocie, jak wskazał bp Wątroba w poprzedniej cytowanej wypowiedzi, Franciszek – apelując o nawrócenie pastoralne Kościoła – dąży do przebudowy i przyzwyczajeń, i niektórych utartych głębokich przekonań. Papież przedstawia w całym swoim pontyfikacie nowy schemat myślenia o życiu chrześcijańskim; w „Amoris laetitia”– zwłaszcza o moralności. Nowy – to nie znaczy sprzeczny z dotychczasowym, choć od niego częściowo odmienny. Nowy – bo korygujący jednostronności poprzedniego, ale też wyraźnie powiązany z Tradycją. Nowy – w takim sensie, w jakim nowością było nauczanie Jezusa: nie zmienić ani joty w Prawie, ale zarazem głęboko zmienić (nawrócić, odnowić) ducha, w jakim ludzie w praktyce żyją Bożymi przykazaniami; sprawić, aby Jego uczniowie cechowali się sprawiedliwością „większą niż uczonych w Piśmie i faryzeuszów” (por. Mt 5,17-20).

To nowe podejście – jak trafnie wskazuje cytowany ks. Drąg – wydaje się dla wielu „zbyt nowatorskie”. Księża (a jak widać, także biskupi) „boją się utracić to, co już mają, otwierając się na coś, czego jeszcze nie znają”. Czy jest czego się bać? I co można zyskać, otworzywszy się na nowe?

Co napisał papież?

Rzecz jasna, absolutna większość treści wyrażonych przez Franciszka w „Amoris laetitia” to kwestie niekontrowersyjne. Trudno przecież spierać się z głęboką wizją duchowości małżeństwa i rodziny, jaką znajdujemy w adhortacji (papież pisze wręcz o drodze rozwoju mistycznego, jaka czeka na małżonków wewnątrz ich doświadczenia wspólnego życia). Nikt nie ma specjalnej ochoty polemizować z pozytywną wizją małżeństwa i rodziny (stąd tytułowa „radość miłości” – amoris laetitia).Nawet osoby skłonne do ciągłego narzekania na zły świat nie kwestionują wszak potrzeby języka pozytywnego.

Szerokie uznanie budzi (poza wąskimi kręgami dyżurnych malkontentów) wprowadzenie przez papieża do adhortacji potocznego języka i przykładów wziętych prosto z życia. Dzięki temu „nawróceniu języka” niektóre części tego dokumentu mogą – w przeciwieństwie do wielu innych papieskich wypowiedzi – bezpośrednio służyć jako pomoc w rozważaniach duchowych, czy to osobistych, czy wspólnotowych. Te fragmenty bez wątpienia nie wymagają interpretacji czy dodatkowych wyjaśnień.

Zbyt łatwe byłoby jednak powiedzenie, że spór dotyczy wyłącznie kwestii możliwości udzielania w pewnych sytuacjach komunii osobom rozwiedzionym, które żyją w powtórnych związkach małżeńskich. Co prawda, w sensie ścisłym właściwie tylko ta kwestia pojawia się w polemikach po publikacji adhortacji – jednak można powiedzieć, że w sensie szerokim dotyczy ona stosunku Kościoła do tych, którzy nie są w stanie (jeszcze? na razie? w ogóle?) żyć pełnią ideału chrześcijańskiej moralności i którzy niosą w życiu konsekwencje swoich własnych grzechów z przeszłości, ale starają się – na ile to możliwe – żyć w przyjaźni z Bogiem i innymi ludźmi. A niekiedy spór może wręcz dotyczyć – jak w przykładzie z tangiem – ogólnej wizji moralności chrześcijańskiej.

Zgodnie ze swoją wizją decentralizacji Kościoła, Franciszek nie chce rozstrzygać wszystkich problemów w skali Kościoła powszechnego

Zbigniew Nosowski

Udostępnij tekst

Na łamach kwartalnika „Więź” treść adhortacji „Amoris laetitia” przedstawiali i komentowali już: Antonio Spadaro SJ, James Martin SJ, ks. Damian Wąsek i Rodrigo Guerra López. Ponadto w internetowym serwisie publicystycznym Laboratorium „Więzi” w dyskusję włączali się także ks. Alfred Marek Wierzbicki i Jarosław Merecki SDS. Przypomnę więc już tylko te punkty adhortacji, których znaczenie jest obecnie gorąco dyskutowane w Kościele.

W części dotyczącej rozeznania tak zwanych sytuacji „nieregularnych” papież najpierw przywołuje relację końcową Synodu Biskupów z roku 2015: „osoby ochrzczone, które się rozwiodły i zawarły ponowny związek cywilny, powinny być bardziej włączane we wspólnoty chrześcijańskie na różne możliwe sposoby, unikając wszelkich okazji do zgorszenia. Kluczem duszpasterskiego towarzyszenia im jest logika integracji, aby nie tylko wiedziały, że należą do Ciała Chrystusa, którym jest Kościół, lecz aby mogły mieć tego radosne i owocne doświadczenie. […] trzeba zatem rozeznać, które z różnych form wykluczenia obecnie praktykowanych w dziedzinie liturgicznej, duszpasterskiej, edukacyjnej oraz instytucjonalnej można przezwyciężyć” (AL 299).

 W kolejnym punkcie Franciszek wyjaśnia, dlaczego nie ustanawia żadnych uniwersalnych norm prawnych. „Biorąc pod uwagę niezliczoną różnorodność poszczególnych sytuacji, […] można zrozumieć, że nie należy oczekiwać od Synodu ani też od tej adhortacji nowych norm ogólnych typu kanonicznego, które można by stosować do wszystkich przypadków. Możliwa jest tylko nowa zachęta do odpowiedzialnego rozeznania osobistego i duszpasterskiego indywidualnych przypadków, które powinno uznać, że ponieważ stopień odpowiedzialności nie jest równy w każdym przypadku, to konsekwencje lub skutki danej normy niekoniecznie muszą być takie same” (AL 300).

Ostatnie z cytowanych wyżej zdań opatrzone jest w adhortacji przypisem 336 o treści: „Nawet gdy chodzi o dyscyplinę sakramentalną, ponieważ po rozeznaniu można uznać, że w danej sytuacji nie ma poważnej winy”. Tu papież przywołuje swoją adhortację „Evangelii gaudium” z 2013 r., w której pisał, że konfesjonał nie może być salą tortur, zaś „Eucharystia, chociaż stanowi pełnię życia sakramentalnego, nie jest nagrodą dla doskonałych, lecz szlachetnym lekarstwem i pokarmem dla słabych” (EG 47). Przypis 336 stał się „bohaterem” powiedzenia często powtarzanego przez oponentów „Amoris laetitia”:„nie można zmienić kościelnej doktryny w jednym przypisie!”.

Wrażenie chaosu, jakie dominuje obecnie, to w wizji Franciszka pewien nieuchronny etap procesu synodalnego

Zbigniew Nosowski

Udostępnij tekst

Zgodnie ze swoją wizją decentralizacji Kościoła, Franciszek nie chce rozstrzygać wszystkich problemów w skali Kościoła powszechnego. Na początku „Amoris laetitia” jasno deklaruje: „nie wszystkie dyskusje doktrynalne, moralne czy duszpasterskie powinny być rozstrzygnięte interwencjami Magisterium. Oczywiście, w Kościele konieczna jest jedność doktryny i działania, ale to nie przeszkadza, by istniały różne sposoby interpretowania pewnych aspektów nauczania lub niektórych wynikających z niego konsekwencji. Będzie się tak działo, aż Duch nie doprowadzi nas do całej prawdy” (AL 3).

Konsekwencją takiego podejścia jest przekazanie kompetencji formułowania szczegółowych wytycznych w kwestiach sakramentalnych lokalnym biskupom. Papież daje jednak duchownym zarówno ogólne zachęty, jak i bardzo konkretne wskazania. Zachęcając do „procesu towarzyszenia i rozeznania”, „Amoris laetitia”przedstawia choćby przykładowe zagadnienia do rachunku sumienia: „Osoby rozwiedzione, które zawarły ponowny związek, powinny zadać sobie pytanie, w jaki sposób zachowywały się wobec swoich dzieci, gdy związek małżeński przeżywał kryzys; czy były próby pojednania; jak wygląda sytuacja opuszczonego małżonka; jakie konsekwencje ma nowa relacja dla pozostałej rodziny i wspólnoty wiernych; jaki przykład daje ona ludziom młodym, którzy przygotowują się do małżeństwa. […] Rozmowa z księdzem, na forum wewnętrznym, przyczynia się do tworzenia prawidłowej oceny tego, co utrudnia możliwość pełniejszego uczestnictwa w życiu Kościoła […] rozeznanie nigdy nie może nie brać pod uwagę wymagań ewangelicznej prawdy i miłości proponowanej przez Kościół” (AL 300).

Pojawiają się też w adhortacji przestrogi, „aby uniknąć poważnego ryzyka przesłań błędnych, jak idea, że jakiś kapłan może szybko zgodzić się na «wyjątki», lub że są ludzie, którzy mogą uzyskać przywileje sakramentalne w zamian za przysługi”. Papież wyraźnie zatem troszczy się, aby ewentualne dopuszczenie wyjątków od normy nie zostało uznane za porzucenie radykalizmu samej normy ewangelicznej, obniżenie wymagań czy kościelną hipokryzję w imię popierania podwójnej moralności.

Co się zmieniło?

W najbardziej drażliwej kwestii adhortacja „Amoris laetitia” idzie więc za opinią hierarchów zgromadzonych jesienią 2015 r. na Synodzie Biskupów. Wymaganą większością głosów, głosując punkt po punkcie, przyjęto wtedy relację końcową z obrad synodu. W punkcie 86, stosunkiem głosów 190:64, ojcowie synodalni zaakceptowali sformułowanie: „Proces towarzyszenia i rozeznania kieruje tych wiernych do uświadomienia sobie swojej sytuacji przed Bogiem. Rozmowa z księdzem, na forum wewnętrznym, przyczynia się do tworzenia prawidłowej oceny tego, co utrudnia możliwość pełniejszego uczestnictwa w życiu Kościoła oraz kroków mogących jemu sprzyjać i je rozwijać. Biorąc pod uwagę, że w samym prawie nie ma stopniowalności (por. «Familiaris consortio», 34), to rozeznanie nigdy nie może obyć się bez wymagań ewangelicznej prawdy i miłości proponowanej przez Kościół”.

Za odwołaniem do „forum wewnętrznego” głosowało zatem ¾ biskupów. Znaczna była jednak także grupa oponentów. Nic dziwnego, że po publikacji adhortacji szybko zaczęły się pojawiać poważne zarzuty pod adresem tego dokumentu – a to oznacza: pod adresem papieża. Niezgoda pojawia się nawet na poziomie faktów (co papież stwierdził), a także intencji (co chciał przez to powiedzieć), interpretacji (co te słowa oznaczają), zakresu zmiany (tylko duszpasterstwo czy także doktryna), a nawet rangi doktrynalnej adhortacji (czy to dokument Magisterium). Najczęściej mamy do czynienia z autentyczną różnicą poglądów teologicznych, niekiedy są one jednak podlane silnie franciszkosceptycznym sosem.

Początkowo część biskupów usiłowała bagatelizować znaczenie nowego otwarcia w kwestii „dyscypliny sakramentalnej” – wyraźnie obecnego w adhortacji – twierdząc na przykład, że dotyczy to sakramentu namaszczenia chorych. Szybko jednak takie głosy ucichły wobec świadomości, że zmiana po prostu jest. Rychło zatem dyskusje skupiły się na tym, jak interpretować adhortację. Głosy układały się w szerokie spektrum, którego nie sposób tu przedstawić.

Kolejną okazją do prezentacji różnych interpretacji stał się, właściwie dopiero rozpoczęty, etap tworzenia przez lokalnych biskupów wskazówek duszpasterskich przeznaczonych dla duchownych i wiernych w ich diecezjach. Do tworzenia takich opracowań zachęcał w adhortacji sam Franciszek: „Zadaniem kapłanów jest towarzyszenie osobom zainteresowanym na drodze rozeznania, zgodnie z nauczaniem Kościoła i wytycznymi biskupa” (AL 300).

Dotychczas opublikowane wytyczne dość mocno różnią się między sobą w kwestii dyscypliny sakramentalnej wobec osób rozwiedzionych. Wszyscy biskupi, w ślad za adhortacją, podkreślają konieczność indywidualnego duszpasterskiego rozeznawania sytuacji, w jakich znajdują się ludzie. Jedni wyciągają jednak z tego wniosek, że w niektórych przypadkach osoby żyjące w powtórnych związkach będą mogły przyjmować komunię świętą – podczas gdy inni wyraźnie wytyczają nieprzekraczalną granicę obiektywnej sytuacji grzechu, jaką jest współżycie seksualne w nowym małżeństwie cywilnym, co nie może być odpuszczone w sakramencie pokuty.

Ci pierwsi stanowczo twierdzą, że Franciszek zmienia nie doktrynę Kościoła, lecz dyscyplinę sakramentalną – dlatego przedstawia zalecenia wobec konkretnych osób, a nie nowe normy. Ci drudzy najczęściej deklarują zaś, że również widzą konieczność większego włączenia osób pozostających w „sytuacjach nieregularnych” w życie Kościoła, nie widzą jednak (i nie znajdują w adhortacji) podstaw do tego, by zmienić praktykę duszpasterską bez naruszenia doktryny.

Burza przed ciszą

Co będzie dalej? Sądzę, że wrażenie chaosu, jakie dominuje obecnie, to w wizji Franciszka pewien nieuchronny etap procesu synodalnego. Moim zdaniem, papież zakłada, że – zachowując teraz spokój i pozwalając na wypowiadanie pod swoim adresem uwag krytycznych, a nawet podejrzeń o porzucenie ortodoksji – uda mu się doprowadzić do etapu, w którym z tego zamieszania wyłoni się klarowna wizja, jaka zostanie, przynajmniej teoretycznie, szeroko zaakceptowana. Chaos byłby zatem czymś w rodzaju burzy przed ciszą – bo zdecydowanie gorzej, gdyby teraz była cisza, a później wybuchła jakaś schizma…

Wydaje się, że w „obronie” papieża warto przywołać jeszcze dwa mniej używane argumenty. Po pierwsze, odwołanie do „forum wewnętrznego”, czyli rozmowy duchowej z duszpasterzem, zostało zaproponowane podczas obrad Synodu Biskupów przez niemieckojęzyczną grupę roboczą. Ważne jednak, że biskupi języka niemieckiego przyjęli to sformułowanie jednomyślnie – czyli uznał je za odpowiednie także kard. Gerhard Ludwig Müller, przewodniczący Kongregacji Nauki Wiary, który wielokrotnie bronił niezmienności kościelnej doktryny. Skoro tak, to można mieć pewność, że rozwiązanie takie jest zgodne z kościelną Tradycją (która rzeczywiście zawsze uwzględniała „miejsce dla sumienia”, tyle że bardziej w teorii niż w praktyce).

Ważne jest również, że – jak wskazywaliśmy w innych publikacjach „Więzi” na ten temat – bardziej rewolucyjny charakter od „Amoris laetitia” miała adhortacja Jana Pawła II. To papież z Polski dokonał przełomu w kościelnej praktyce, umożliwiając przyjmowanie komunii świętej przez wybraną grupę osób rozwiedzionych: tych, którzy żyjąc w ponownych związkach małżeńskich, powstrzymają się w nich od współżycia seksualnego. Papież z Argentyny jedynie nieco szerzej otwiera drzwi uchylone przez poprzednika, któremu bywa obecnie niesłusznie przeciwstawiany. Swoją drogą, rewolucyjny charakter zmiany wprowadzonej w tej kwestii przez Jana Pawła II najlepiej wyraża fakt, że w jego ojczyźnie dopiero 35 lat po opublikowaniu „Familiaris consortio” biskupi zaczynają rozmawiać o ustanowieniu oficjalnych duszpasterzy związków niesakramentalnych (dotychczas wszystkie tego typu inicjatywy miały charakter oddolny).

Franciszek jedynie nieco szerzej otwiera drzwi uchylone przez Jana Pawła II, któremu bywa obecnie niesłusznie przeciwstawiany

Zbigniew Nosowski

Udostępnij tekst

Zaakcentowanie roli sumienia w procesie rozeznawania i w moralności, co czyni Franciszek w tej adhortacji, jest oczywiście ryzykowne. Ale nie jest chyba bardziej ryzykowne niż cały sakrament pojednania, opierający się przecież na założeniu szczerości wyznania penitenta. A przecież oszukać księdza w konfesjonale jest bardzo łatwo. Bez trudu można znaleźć w internecie na przykład porady dla osób przygotowujących się do spowiedzi przedmałżeńskiej, co i jak mówić księdzu, żeby się zbytnio nie czepiał. Spowiednik nie dysponuje miarą umożliwiającą sprawdzenie doskonałości żalu penitenta, głębi jego postanowienia poprawy i siły woli zerwania z grzechem. Mimo to oficjalnie zachęca się księży, by w konfesjonale kierowali się raczej nadmiarem miłosierdzia niż zbytnią surowością. Lęk przed możliwymi nadużyciami jest zrozumiały. Nie może on jednak paraliżować duszpasterskich działań kierownika duchowego czy spowiednika.

Przede wszystkim zaś trzeba do znudzenia powtarzać, że Franciszek nie proponuje żadnego subiektywizmu czy etyki sytuacyjnej. Gdy papież przypomina o lekceważonej subiektywnej stronie moralności, chodzi mu, jak pisał ks. Alfred Wierzbicki, „nie o zastąpienie obiektywnej etyki normatywnej przez subiektywną etykę narracyjną, lecz o dostrzeżenie ich komplementarności”. Przecież, jak zauważył Rodrigo Guerra López, „obiektywne uznanie subiektywności nie jest subiektywizmem”. Jeszcze innymi słowy (to z kolei napisał Rocco Buttiglione), „chodzi tu nie o subiektywizm, lecz o właściwe uwzględnienie ludzkiej podmiotowości”. Znamienne zresztą, że wszyscy trzej cytowani przed chwilą autorzy są ekspertami od myśli Karola Wojtyły-Jana Pawła II i widzą wyraźną ciągłość, a nie zerwanie między „Familiaris consortio” a „Amoris laetitia” (rzecz jasna, zdania ekspertów są podzielone; inni uważają, że Franciszek zdradził Jana Pawła II).

Wracając do metafory tanga – w „Amoris laetitia” jest zupełnie oczywiste, że trzeba tańczyć właśnie tango z jego wyraźnymi regułami. Improwizacja dokonuje się w określonych ramach, nie jest dowolnością. Bez przestrzegania ustalonych norm taniec stałby się karykaturą tanga. Ale tak samo karykaturą tanga byłoby uczenie się figur na pamięć i odtwarzanie ich wedle schematu („duch” tanga to samodzielność, nie kopiowanie innych). Nie stoimy zatem przed koniecznością wyboru: albo taneczne figury, albo spontaniczność; albo moralny obiektywizm, albo subiektywne sumienie – możemy realizować i jedno, i drugie.

Franciszek pisze: „Rozumiem tych, którzy wolą duszpasterstwo bardziej rygorystyczne, niepozostawiające miejsca na żadne zamieszanie. Szczerze jednak wierzę, że Jezus Chrystus pragnie Kościoła zwracającego uwagę na dobro, jakie Duch Święty szerzy pośród słabości: Matki, która wyrażając jednocześnie jasno obiektywną naukę, «nie rezygnuje z możliwego dobra, lecz podejmuje ryzyko pobrudzenia się ulicznym błotem» [EG 45]. Pasterze proponujący wiernym pełny ideał Ewangelii i nauczanie Kościoła muszą im także pomagać w przyjęciu logiki współczucia dla słabych i unikania prześladowania lub osądów zbyt surowych czy niecierpliwych” (AL 308).

Wesprzyj Więź

Stwierdzenie to – Bogu dzięki! – jest nie „osobistą refleksją papieża” (jak raczył nazwać „Amoris laetitia” kard. Raymond Burke), lecz częścią katolickiej ortodoksji.

Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” nr 4/2016

Przeczytaj też: Franciszkowa sztuka kochania

Podziel się

Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.