Na próżno krzyczeć: „Co wy robicie? Nie wiecie chyba, co was czeka!”. Na próżno odwoływać się do doświadczenia pewnego mistrza, który twierdził, że „nigdy nie należy zdrowiu w poezji zbytnio dowierzać ani krzepy kmiotków brać zbyt poważnie, bo zwykle kryją się tam okropne neurozy”. A jednak mylił się opat św. Wandrille’a, wyrokując co do skromnej liczby natur wybierających cysterską regułę, bo rodzina Löb, którą w tym odcinku Liter na piasku przywołuję, ofiarowała zakonowi św. Bernarda z Clairvaux aż sześciu swoich członków – były to dzieci Lutza Löba i Jansje van Gelder. Ich trzy córy: Jadwiga,
Myliłem się i ja, biorąc rodzinę Löb za mistycznych marzycieli, konwertytów–gorliwców i nieco bezradnych inteligentów, skrywających się za fasadą zakonnego uniformu. Dowiadywałem się i okazało się, że wszyscy reprezentowali duchowość wysokiej próby, kochając świadomie przeżywaną liturgię, żywiąc się lekturą mistyków chrześcijańskich i szukając pomocy u spowiedników oraz duchowych kierowników w osobach jezuity Henriego Ermanna i wikarego Antona van Dijka, co niektórym nawet i dziś może zdawać się niedostępnym luksusem lub, o zgrozo, fanaberią. Obaj ważni w historii Löbów. Pierwszy z wymienionych księży mądrze towarzyszył młodemu Lutzowi, studentowi inżynierii górniczej i jego sympatii Jensje – dwojgu holenderskim Żydom – w drodze do sakramentu chrztu świętego, który przyjęli 2 października 1907 w Delft, mieście Jana Vermeera, rozsławionym u nas przez Zbigniewa Herberta.
To jest fragment artykułu. Pełny tekst – w kwartalniku „Więź” zima 2016 (dostępnym także jako e-book).