Dla katolików punktem odniesienia nie może być np. integralność państwa, lecz jedynie człowiek potrzebujący pomocy, a zwłaszcza jego godność – mówi bp Krzysztof Zadarko.
Wywiad ukazał się w kwartalniku „Więź” nr 4/2015
Zbigniew Nosowski: Co tegoroczne dyskusje wokół kwestii uchodźców powiedziały Księdzu Biskupowi o polskim katolicyzmie?
Bp Krzysztof Zadarko: Problemy ujawniły się dopiero po pewnym czasie. Najpierw byłem mile zaskoczony pozytywnymi odgłosami po, jak się później okazało, niefortunnej akcji Fundacji Estera, która sprowadziła do Polski chrześcijan z Syrii. Włączyli się w to s. Małgorzata Chmielewska, „Tygodnik Powszechny”, parę innych środowisk – i oddźwięk był bardzo pozytywny. Pojawiały się szybko zgłoszenia z parafii i od osób indywidualnych. I to jeszcze zanim nasza Rada Episkopatu ds. Migracji zabrała głos w tej sprawie. Gdy w połowie maja 2015 r. na Kongresie Nowej Ewangelizacji bp Grzegorz Ryś nieoczekiwanie poprosił o zbiórkę na pomoc przybyszom, ofiarność była bardzo wysoka. Przekazaliśmy tę kwotę na fundację s. Chmielewskiej. Czyli pierwszy chronologicznie fakt to spontaniczna gotowość pomocy.
Potem, w miarę, jak narastała sytuacja w Europie Zachodniej, zaczęły się też pojawiać w Polsce głosy krytyczne. Bardzo szybko fora internetowe zaroiły się wypowiedziami drastycznymi do tego stopnia, że niektóre redakcje musiały wyłączyć możliwość pisania komentarzy.
W czerwcu opublikowany został wspomniany komunikat Rady, którą Ksiądz Biskup kieruje, przypominający o „chrześcijańskim obowiązku pomocy uchodźcom ratującym swoje życie z krajów objętych działaniami wojennymi lub prześladowaniami religijnymi”, i to „bez względu na religię i wyznanie”. Czy dziś zmieniłby coś Ksiądz Biskup w tym komunikacie?
– Zasadniczo nie. Główne jego przesłanie jest nawet coraz bardziej aktualne. Streściłbym je tak: po pierwsze, otwartość jako obowiązek moralny. Po drugie, konkretna pomoc. Po trzecie, troska o roztropność, bo znając sytuację krajów zachodnich, wiemy, że przyjmowanie uchodźców na dużą skalę, w sposób niekontrolowany, może powodować napięcia społeczne. Dlatego pomoc musi być przeprowadzana w sposób profesjonalny, przygotowany, nie żywiołowo i spontanicznie.
Jeśli patriotyzm jest skierowany przeciwko innym, to przestaje być tylko miłością Ojczyzny i staje się także nienawiścią
Przez pewien czas można było mieć wrażenie, że wypowiedzi Księdza Biskupa były jedynym głosem ze strony episkopatu, a inni biskupi jakby tego problemu jeszcze nie dostrzegali.
– Miałem poczucie obowiązku, by w tej sprawie zabrać głos, jako przewodniczący Rady ds. Migracji. Może niektórzy czekali na zdanie naszej Rady, bo temat w Polsce jest absolutnie nowy, uczymy się tej tematyki jakby od zera. Nie jest też możliwe, by każdy biskup był zorientowany w każdej dziedzinie w sposób wystarczający, by publicznie zabierać głos. Po to są te rady i komisje, żeby analizowały rzeczywistość. Przede wszystkim jednak treść naszego czerwcowego komunikatu była konsultowana z abp. Stanisławem Gądeckim jako przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski.
Po dwóch miesiącach niektórzy duchowni i świeccy powtarzali już za Księdzem Biskupem, że Chrystus ma dziś twarz uchodźcy, a i sam abp Gądecki zaapelował, by każda parafia szła z pomocą uchodźcom, zanim jeszcze analogiczne hasło sformułował papież Franciszek.
– Rzeczywiście do dzisiaj właściwie nie słyszę głosów negatywnych, jeśli chodzi o reakcję episkopatu w tej sprawie. Tu wszyscy jesteśmy zgodni, że dziś szczególnie wyraźnie brzmią słowa Jezusa Chrystusa z Ewangelii św. Mateusza: „byłem przybyszem, a (nie) przyjęliście Mnie”.
Był jednak jeszcze jeden polski biskup, którego słowa często przywoływano w dyskusjach na portalach społecznościowych. To kard. Stefan Wyszyński. Furorę w internecie zrobiło jego zdanie z roku 1976, które przedstawiano jako proroczą zapowiedź dzisiejszego problemu z uchodźcami: „Nieszczęściem jest zajmowanie się całym światem kosztem własnej Ojczyzny. Chciejmy pomagać naszym braciom, żywić polskie dzieci, służyć im i tutaj przede wszystkim wypełniać swoje zadanie. Nie oglądajmy się na wszystkie strony. Nie chciejmy żywić całego świata, nie chciejmy ratować wszystkich. Chciejmy patrzeć w ziemię ojczystą, na której wspierając się, patrzymy ku niebu. Chciejmy pomagać naszym braciom, żywić polskie dzieci, służyć im i tutaj przede wszystkim wypełniać swoje zadanie – aby nie ulec pokusie «zbawiania świata» kosztem własnej ojczyzny”.
– Ta myśl kard. Wyszyńskiego stała się katalizatorem wielu dyskusji. Kariera tego cytatu była, moim zdaniem, efektem poszukiwania argumentu, który by uzasadnił własną niechęć do przyjęcia uchodźców. Można było odnieść wrażenie, jakby ludzie nie chcieli słuchać obecnego prymasa Polski, ale za to wciąż cytowali wypowiedź prymasa sprzed 40 lat, powstałą w zupełnie innym kontekście. Odpowiadałem nawet emocjonalnie, że kard. Wyszyński nie jest księgą natchnioną, której prawdy obowiązują nieomylnie, ponadczasowo i wszędzie. Przecież on przedstawiał zasadę ordo caritatis w opozycji do ówczesnego prymatu ordo oeconomicus. Socjalizm rościł sobie pretensje poddawania człowieka pod dyktat praw materialistycznie urządzonego świata. Drenaż polskiej gospodarki na rzecz innych krajów socjalistycznych, w tym przede wszystkim ZSRR, pustoszył nasze życie. Jak to się ma do dzisiejszego spieszenia z pomocą, nawet w naszej biedzie, ludziom uciekającym przed wojną i śmiercią?
Tymczasem refleksje nad specyficznym zastosowaniem zasady ordo caritatis (jak nie pomagać innym, pod pretekstem pomocy swoim) trafiły nawet na trybunę sejmową i do pism kościelnych.
– Całkowicie wyrwane z kontekstu… I bez świadomości współczesnego oficjalnego nauczania Kościoła. A ono jest jednoznaczne. Przytoczę Panu fragment dokumentu „Problem uchodźców, wyzwanie dla solidarności” wydanego w 2013 r. przez dwie Rady Papieskie: „Cor Unum” oraz ds. Duszpasterstwa Migrantów i Podróżnych. Kluczowa myśl tego dokumentu to zasada, że w podejmowaniu problemu uchodźców „najważniejszym punktem odniesienia nie może być interes państwa czy bezpieczeństwo narodowe, lecz jedynie człowiek”. To jest – w kontekście masowego zjawiska uchodźców, nie tylko w Europie, ale na całym świecie – dzisiejsza odpowiedź Kościoła na wyciągnięty dawny cytat z nauczania kard. Wyszyńskiego.
Cytowane watykańskie stwierdzenie jest szokujące dla wielu duchownych i świeckich doradców. Oto Kościół mówi, że w tej sprawie nie może być dla katolików punktem odniesienia np. integralność naszego państwa, lecz jedynie człowiek potrzebujący pomocy, a zwłaszcza jego godność. To bardzo wymagająca zasada, ale jednoznaczna. Również tegoroczne wypowiedzi papieża czy przedstawicieli Stolicy Apostolskiej przy organizacjach międzynarodowych są jednoznaczne moralnie: nie możemy zamykać się na problem, powinniśmy przyjmować uchodźców, także mając świadomość skomplikowanego splotu problemów społecznych, gospodarczych i politycznych, które tu się ujawniają. Przedstawiciele Kościoła po prostu nie mogą mówić inaczej.
Ale na ulice polskich miast wychodziły manifestacje przeciwko przyjęciu uchodźców, niekiedy nawet z krzyżem na czele.
– To wielki problem społeczny, także dla Kościoła. Ludzie mają prawo do zgromadzeń i manifestowania swoich poglądów, zwłaszcza gdy są oburzeni z powodu krzywdy lub grożącego niebezpieczeństwa. Nawet w naszym stutysięcznym Koszalinie na ulice wyszło w takiej manifestacji blisko dwa tysiące osób. Być może radykalne opinie uczestników takich wydarzeń wynikają z niewiedzy, lęków, zbyt powierzchownej oceny sytuacji czy łatwego ulegania stereotypom. Są jednak niestety grupy, które mają kłopot z widzeniem granicy między „narodowym” a „nacjonalistycznym” i świadomie propagują taką ideologię.
To zjawisko może okazać się nieprzewidywalne w skutkach. Pojawiają się przecież w trakcie manifestacji wrogie okrzyki, wywołujące wrażenie rasizmu, nienawiści, ksenofobii. To ekscesy, wybryki. Tłum ma jednak swoją specyficzną psychologię, łatwo o iskrę, która może rozpalić emocje nie do opanowania. Bardziej jednak widziałbym w tych manifestacjach krzyk pod adresem agend i służb państwowych o gwarancje bezpieczeństwa dla wszystkich obywateli naszej Ojczyzny, a nawet Europy. To jakaś forma samoobrony. Problem jednak pozostaje: kto ma obowiązek (i jak ma to zrobić) odróżnić uchodźcę od migranta terrorystycznego?
Pojawiają się też księża wspierający hasło „Polski dla Polaków” i zachęcający do demonstracji antyuchodźczych. Jak ich przekonać, że to nie ich rola?
– Hasło brzmiące patriotycznie – w kontekście innych w tym samym czasie padających haseł, przesyconych niechęcią i pogardą dla obcych grup etnicznych i religii – traci na swojej szlachetności. Jeśli patriotyzm jest skierowany przeciwko innym, to przestaje być tylko miłością Ojczyzny i staje się także nienawiścią. Wiedziałem z internetu, że grupy narodowców zapraszały księży do udziału w Marszu Niepodległości. Próbowałem niektórym księżom wybierającym się na ten marsz tłumaczyć, że nie powinni tam być. Duchowny reprezentuje Kościół i dlatego w momencie święceń musi się pogodzić z samoograniczeniem własnego zaangażowania politycznego. Wolno mu posiadać własne przekonania, ale miejscem do ich manifestowania nie jest ani ambona, ani demonstracje organizowane przez ruchy polityczne.
A co by powiedział Ksiądz Biskup temu młodemu zakonnikowi z Wrocławia, który z Biblią w ręku krzyczał o „wielkiej Polsce katolickiej” na warszawskim Marszu Niepodległości?
– Aby posłuchał swoich przełożonych, a katolików i Polaków formował na ambonie i na lekcjach religii. Na manifestacji jest miejsce dla świeckich katolików, ale czasem księża jakby się obawiali, że świeccy to zrobią gorzej od nich. W tym roku Marsz przebiegł o wiele godniej niż w ubiegłym, lecz nie z powodu obecności księdza. Też mi się marzy katolicka Polska, ale nie moderowana z barykady. Historia Polski uczy, że kiedy trzeba było, księża złożyli ofiarę ze swojego życia za Ojczyznę w czasie powstań, wojny czy w stanie wojennym, jak bł. ks. Jerzy Popiełuszko.
Młodzi księża wydają mi się bardziej podatni na nurty nacjonalistyczne niż poprzednie pokolenia duchownych…
– Nowe pokolenie księży odzwierciedla społeczeństwo, a w nim postawy ksenofobiczne narastają, wychodzą z ukrycia. Kłopot w tym, że zbyt szybko – zwłaszcza wśród tzw. mainstreamu – wszystko, co narodowe i patriotyczne, oskarża się o ksenofobię. Nakłada się na to nasze polskie kościelne wyobrażenie o własnej wyjątkowości. Jest takie przekonanie, że u nas sprawy płyną własnym nurtem, nieco odmiennym od Kościoła powszechnego. II Sobór Watykański – owszem, ale przecież w praktyce u nas zawsze było inaczej niż w teorii. Papież Franciszek – w porządku, ale my w Polsce mamy własną, sprawdzoną drogę.
Zajmując się homiletyką, dostrzegam odrodzenie specyficznego gatunku kaznodziejskiego, jakim jest kazanie patriotyczne. Po okresie stanu wojennego i walki o wolność w latach 80. ten nurt w polskim kaznodziejstwie jakby zanikał. Zaczęła dominować homilia nawiązująca do czytań biblijnych. Dziś ponownie pojawia się kaznodziejstwo patriotyczne, zwłaszcza z okazji świąt narodowych i uroczystości patriotycznych.
Nawet w wydaniu wysokich duchownych mówiących o czerwonej zarazie czy o nierozerwalnym związku Kościoła, narodu i państwa…
– Owszem, istnieje taki styl kaznodziejski i trudno odmówić im prawa do aktualizacji słowa Bożego w rzeczywistości społecznej tu i teraz. Kazanie patriotyczne ma swoją retorykę i poetykę. Mamy w tym długą, polską tradycję. Dziś ten nurt się wyraźnie nasila. Dlaczego? Może trochę jest to reakcja na odejście od klasycznego rozumienia patriotyzmu, z czym mieliśmy do czynienia w ostatnich latach. Upraszczając – w reakcji na orła z czekolady pojawiają się wątki narodowe także w kaznodziejstwie.
To także owoc pluralizmu. W końcu od tego jest prorok, aby reagował na niesprawiedliwe, skrajnie lewicowe poglądy i działania w kulturze, polityce czy edukacji, gdy godzą one w chrześcijańskie fundamenty rozumienia życia, osoby, małżeństwa, prawa wszystkich ludzi. Nie jest problemem, jeśli kaznodzieje mówią o kulturze polskiej czy bohaterach narodowych. Jeśli jednak pojawiają się komentarze do bieżącej sytuacji politycznej, to mamy do czynienia z nadużyciem ambony. W potocznym doświadczeniu polityką jest wszystko, co wiąże się ze sprawowaniem władzy i do tego podszyte jest przekazem medialnym. Szybko lądujemy tym samym w środku wrzawy i politykierstwa, a wówczas nawet najmądrzejszy głos kaznodziei tonie w epitetach ludzi władzy.
Pojawia się też problem definicji narodu i polskości – czy będzie ona wąska i etniczna, czy też szersza, bo kulturowa? Tu zawsze cytuję zdanie Jana Pawła II z książki „Pamięć i tożsamość”, że „polskość to w gruncie rzeczy wielość i pluralizm, a nie ciasnota i zamknięcie”.
– Jan Paweł II mówił również o otwarciu na uchodźców, bardzo prosto i bardzo jednoznacznie. Tylko mam wrażenie, że (uwaga, ironia!) Jan Paweł II mówił do całego świata, ale my jesteśmy trochę innym światem. Polski katolicyzm za bardzo wierzy we własną drogę do eklezjalnej nowoczesności, odmienną od oficjalnego nauczania Kościoła. Bo Kościół powszechny coś mówi, ale to nie pasuje do naszego modelu, jakim jest umacnianie tożsamości narodu polskiego, obrona status quo.
W Polsce konserwatyzm katolików, przyzwyczajenie do sprawdzonych metod, powoduje jakiś dystans wobec ludzi poszukujących. Bardziej wychodzi nam utwierdzanie w wierze niż poszukiwanie zagubionej owcy
Tymczasem świat się bardzo szybko zmienia i my w odpowiedzi na te zmiany powinniśmy tworzyć nową propozycję, nową wizję (wciąż tego samego) Kościoła. Myślę, że Kościół w Polsce będzie właściwie odczytywał te znaki czasu. Na poziomie episkopatu odbywa się na ten temat refleksja. W sprawie uchodźców to abp Gądecki nalegał, by w stanowisku naszej Rady wyraźnie zaznaczono, że należy ich przyjmować niezależnie od religii i wyznania, nie zapominając o pomocy w Syrii. Pewnie to odczytywanie znaków czasu toczy się zbyt wolno. Świat dzisiejszych mediów oczekuje od episkopatu błyskawicznej reakcji. Biskupi nie mogą jednak stale zabierać głosu pod presją mediów i pod ich dyktando, bo różne sprawy są zazwyczaj bardziej skomplikowane niż w relacjach prasowych, a zwłaszcza telewizyjnych.
Wydaje mi się, że – mówiąc o tworzeniu nowej wizji Kościoła – mówi Ksiądz Biskup innymi słowami o potrzebie nawrócenia pastoralnego, którą głosi papież Franciszek?
– To prorocza intuicja, zwłaszcza dla Kościoła w kraju o silnej kulturze katolickiej, gdzie wydaje się, że jest lepiej niż gdzie indziej. W nowoczesnym duszpasterstwie trzeba wiele otwartości na drugiego człowieka. A ten nasz konserwatyzm, przyzwyczajenie do sprawdzonych metod, powoduje jakiś dystans wobec ludzi poszukujących. Bardziej wychodzi nam utwierdzanie w wierze niż poszukiwanie zagubionej owcy. Nawet nowa ewangelizacja z trudem się przebija w Kościele. A nie jestem pewien, czy to utwierdzanie w wierze jest twórcze, czy otwiera nas na nowe wyzwania i na nowych ludzi. Przyszłość Kościoła to otwartość na człowieka, który przychodzi z różnych kultur, często ukształtowany przez globalne media i internet, po drodze zgubiwszy swoją wrażliwość na Boga i religię.
Wielu nie lubi jednak słowa „otwartość”.
– Ale cóż poradzimy na to, że człowiek i dialog to dwie formuły istnienia Kościoła w świecie współczesnym, które nam wskazał II Sobór Watykański jako drogi głoszenia Ewangelii. Mamy być nastawieni na człowieka: każdego bez wyjątku, niezależnie od pochodzenia i od religii. Bo człowiek jest drogą Kościoła. Naszą metodą ma być nie tylko propaganda fidei, lecz i dialog ze wszystkimi, również z innymi religiami. Migracje to największe zjawisko na świecie, który stał się małą miejscowością, gdzie wszyscy chcą wiedzieć o wszystkich, również o ich wierzeniach.
Jeżeli odrzucimy zasady godności człowieka i dialogu, to będziemy ciągle odwoływać się do dawnych historycznych marzeń: jak to kiedyś Kościół był skuteczny (w cudzysłowie lub bez), jak odnosił wielkie sukcesy. Sobór uznał jednak, że przeminęła koncepcja christianitas, świata, którego superkonstrukcją jest chrześcijaństwo. To nie było złe. Ale to była propozycja na inne czasy. A dziś są czasy pluralizmu i trzeba inaczej myśleć o czynieniu świata lepszym. Nie można popełniać błędu ahistoryzmu.
Przed nami zapewne kolejne fale uchodźców. Czy będzie Ksiądz powtarzał te same wezwania co w tym roku?
– A dlaczego miałbym coś zmieniać? Nie jesteśmy wyspą, która ocali się przed migracją. Dokumenty papieskie wychodzą od tej jednoznacznej konstatacji, że migracja jest największym problemem społecznym. Nawet już nie bieda, lecz migracja. Mamy też do czynienia z procesem redefinicji państwa narodowego. W Europie Zachodniej ono właściwie już zanika. Niemcy wiedzą, że nie będą państwem jednorodnym etnicznie, państwem narodu niemieckiego. Będą państwem niemieckim o strukturze wieloetnicznej. Francja podobnie, Anglia tym bardziej. To powoli dociera do nas, jako propozycja, także projekt inżynierów społecznych. Trzeba będzie więc na nowo określić, czym jest miłość do narodu i Ojczyzny (to jest społeczne zadanie Kościoła). Jak tę miłość budować, unikając pułapek nacjonalizmu, ale też spłycenia i banalizacji patriotyzmu? To zadanie dla nas na przyszłość.
Całe szczęście, możemy się odwoływać do tradycji jagiellońskiej. Definiując polskość kulturowo, a nie tylko etnicznie, może ona być odpowiedzią na nowe wyzwania niesione przez nowe fale uchodźców.
– Takie fale uchodźców i migrantów do Polski dotrą, i to duże. Być może nawet sami będziemy ich szukać i zapraszać. Demografia wskazuje, że za kilkanaście lat nasze państwo będzie zapewne potrzebowało kilku milionów ludzi do pracy. Trzeba się do tego przygotowywać, pisać programy, kształcić ludzi, także duszpasterzy. Żebyśmy nie mówili w przyszłości, że jesteśmy zaskoczeni.
Jak się przygotowywać? Fundamentalne zadanie to szkolić ludzi, którzy będą mogli z uchodźcami znaleźć wspólny język – w znaczeniu dosłownym i przenośnym. Gdy odwiedzałem prowadzone przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż obozy pierwszego kontaktu w Niemczech czy Szwajcarii, to we wszystkich rozmowach jako problem numer jeden w procesie integracji przedstawiano: język, język, język. Trzeba poznać języki uchodźców, żeby potem umieć ich nauczyć naszego. Podobnie jest z kulturą. To jest podstawa! Inaczej będą sami zamykać się w gettach. W podparyskich gettach dawni i nowi emigranci mówią po francusku, ale nie znają języka i świata bogatego paryżanina. Ten model integracji okazał się niedokończony.
Znowu sięgnę do watykańskiego dokumentu z roku 2013. On zawiera bardzo praktyczne wskazówki. Czytamy tam: „Być gościnnym znaczy dokonywać szybkich przemyśleń i zmiany swoich priorytetów”. To bardzo ciekawa i bardzo konkretna definicja gościnności. Żeby być gościnnym, trzeba przemodelować swoje myślenie, zmienić priorytety. W dokumencie podany jest ciekawy przykład, wzorujący się na organizacji Lekarze bez Granic. „Pierwszą próbą udoskonalenia koordynacji Kościoła, w odpowiedzi Afryki na kryzys związany z uchodźcami, był projekt zatytułowany Duszpasterze bez granic. Jego celem było uformowanie zespołu wykwalifikowanych duszpasterzy gotowych do pomocy, oferujących swoje kompetencje, kiedy zaistnieje taka potrzeba”. Czyli powinno to być wykonane dużo wcześniej, zanim kolejni uchodźcy zapukają nam do drzwi.
Nie jesteśmy wyspą także w sensie radykalizacji nastrojów, jaka następuje w Europie. Za Odrą mamy Pegidę i ruchy ewidentnie neofaszystowskie. We Francji rośnie w siłę Marine Le Pen. Aktywiści tych ruchów nawzajem niekiedy uczestniczą w swoich manifestacjach.
Taka międzynarodówka nacjonalistów?
– Coś w tym rodzaju. Po prostu żyjemy w globalnym świecie. Akcenty antyimigranckie są coraz silniejsze na naszym kontynencie. To chyba odpowiedź na nieudany model multi-kulti, to wołanie o szacunek dla słowa „naród”. Myślę też, że stosunek do muzułmanów będzie istotnym czynnikiem politycznym w Europie.
W Polsce władza państwowa znajduje się obecnie w rękach partii, która podczas kampanii wyborczej wykorzystywała politycznie lęk przed uchodźcami. Oczywiście nie wiadomo, jak ci politycy zachowają się, sprawując władzę, ale spytam teoretycznie – jeśli trzeba będzie, to sądzi Ksiądz Biskup, że nie zabraknie episkopatowi proroczej odwagi, żeby krytykować także tę ekipę?
– Nie wiem, czy naszym zadaniem jest krytykowanie jakiejkolwiek ekipy politycznej, ale na pewno mamy prezentować stanowisko zgodne z nauczaniem Kościoła i odnosić się krytycznie do popełnianych błędów w realizacji dobra wspólnego. To powinien być dla biskupów i kapłanów w ich nauczaniu jedyny punkt odniesienia. My nie możemy zmieniać zdania tylko dlatego, że rząd jest bardziej konserwatywny. Mamy oceniać rzeczywistość zgodnie z nauczaniem Kościoła.
Gdy jeżdżę po Europie, wciąż spotykam się z pytaniem, dlaczego Polska nie chce przyjąć uchodźców. Dlaczego Węgry i Czechy nie chcą przyjąć? Mówią mi znajomi Niemcy i Szwajcarzy: my przyjęliśmy w 1956 roku dużą falę uciekinierów z Węgier, w 1968 roku przyjęliśmy potężną falę Czechów, w stanie wojennym pomagaliśmy Polakom, a wy dzisiaj nie chcecie przyjąć ludzi spoza Europy? Co odpowiedzieć w sytuacji, gdy wrażliwość na biedę uchodźców i polityka rządów, nie tylko Polski, splotły się ze sobą? Nie wolno milczeć.
Nie podoba nam się przecież, gdy Brytyjczycy odmawiają Polakom imigrantom pełni praw na Wyspach.
– I uznajemy te ataki za skandaliczną nienawiść wobec naszego narodu.
Można się pocieszać tym, że jest obecnie w Polsce około pół miliona Ukraińców, w ubiegłym roku otrzymali oni ponad milion wiz do Polski. To prawda, tylko ja się zastanawiam, jak my tych Ukraińców traktujemy? Czy zawsze godnie w warunkach pracy i wynagrodzeniu?
A jest jeszcze inny wymiar tego zjawiska: Polska jest krajem migrantów wewnętrznych. Mamy gigantyczną falę migracji ze wsi do miast. Też sobie z tym nie umiemy radzić. Są nowe dzielnice domków pod Warszawą i innymi dużymi miastami. Także u nas w Koszalinie wszyscy mówią o nowych ludziach, którzy mieszkają w nowych osiedlach. Mamy więc do czynienia z wielką falą migracyjną wewnątrz Polski, na którą nie ma właściwie żadnej odpowiedzi ze strony Kościoła. To jest potężne pole do działania parafii: jak trafić do tych nowych i jak powiedzieć tym starym, żeby przyjmowali nowych. Czy jedni i drudzy chcą ze sobą w ogóle się spotkać, uwierzyć, że dzięki Kościołowi są braćmi i siostrami? Parafia ma z definicji niezwykły potencjał do integracji ludzi, budowania wspólnoty.
Taka „polityka migracyjna” Kościoła jest zadaniem do wykonania. Gdybyśmy więcej mówili o tej migracji wewnętrznej i szukali sposobów integrowania dużych podmiejskich osiedli z tradycyjną lokalną społecznością, to lepiej byśmy byli przygotowani także do dyskusji o wielkiej migracji między kontynentami. Bo i tu, i tam występuje napięcie nowi–starzy, swoi–obcy. I łatwiej byłoby zrozumieć, że problemy tego „obcego” to także nasza sprawa.
Bp Krzysztof Zadarko – ur. 1960 w Słupsku. Doktor teologii w zakresie homiletyki, od 2009 r. biskup pomocniczy diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej. W ramach Konferencji Episkopatu Polski: delegat ds. imigracji, przewodniczący Rady ds. Migracji, Turystyki i Pielgrzymek.
Świetna rozmowa! Dziękuję za ten artykuł, bo wiele wątpliwości i ważnych kwestii zostało wyjaśnionych i poruszonych. Oby przeczytało to wiele osób zwłaszcza skrajnie myślących.