Do konfrontacji pomiędzy – jak to ujął Gombrowicz – najwybitniejszym rodzimym poetą a najlepszym polskim prozaikiem musiało niechybnie dojść. Przy czym akuszerska rola Jerzego Giedroycia, udostępniającego szczodrze łamy założonego prze siebie miesięcznika, wydaje się wprost nie do przecenienia. Dialog – ciągniony na łamach „Kultury”, potem także w listach, a wreszcie kontynuowany podczas prywatnych spotkań w Vence – pozwolił obu twórcom na nowo zaistnieć i się dookreślić. Jak pisze
Miłosz słusznie zawyrokował po latach, że zostali wrobieni w binarność przez okoliczności zewnętrzne. Pierwszy, ma się rozumieć, głos zabrał Gombrowicz. Jego legendarny pamflet-manifest Przeciw poetom, jak na rasowy i gęsty od znaczeń tekst literacko-publicystyczny przystało, do dziś uderza śmiałością skojarzeń i świeżością frazy. Podnoszone przezeń argumenty są znane, ale odczytywane po ponad sześćdziesięciu latach brzmią zadziwiająco katartycznie. Prawie nikt nie lubi wierszy – twierdzi samotnik z Argentyny – i niemal każdy sięga po nie wskutek przymusu środowiskowego. Entuzjastycznym na pozór odbiorem poezji rządzi zatem w istocie snobistyczny fałsz odczuwania. A sami poeci, przebywając w zamkniętym gronie podobnych do siebie osobników, „rozdymają się w sposób apokaliptyczny”.
To jest fragment artykułu. Pełny tekst – w kwartalniku „Więź” zima 2015 (dostępnym także jako e-book).