Powojenna relacja Samuela Chanesmana zawiera bardzo dokładny, nienasuwający wątpliwości i zgodny ze szczegółami terenowymi opis cierpienia i przetrwania ojca i syna, ale także roli Antoniego Kordowskiego w ich uratowaniu. Chcę tu pokazać, jak rozmaite formy przybierała pomoc Kordowskiego i jak była ona wszechstronna, można by powiedzieć: totalna, gdyby nie negatywne skojarzenia z tym słowem. Kordowski pomagał Chanesmanom i innym Żydom jeszcze przed ich wypędzeniem z Kurowa do obozu zagłady. Byli oni już wtedy poddawani eksploatacji i prześladowaniom przez władzę okupacyjną. Pisze Chanesman: „Kiedy niemieccy bandyci wkroczyli do naszego sztetla, ci dwaj chrześcijanie, a zwłaszcza
Drugim z wymienionych chrześcijan był Stanisław Szeleźniak, w latach 30. Cechmistrz cechu szewców i do 1939 roku wójt kurowski, zmarł nagle bodaj w 1943 roku. Kordowski osobiście rozpoznawał i znajdował dla Chanesmanów kryjówki w Kurowie i w okolicznych wsiach. Czuł się za nich odpowiedzialny, roztoczył nad nimi opiekę i był dla nich dostępny. W krytycznych sytuacjach, a było ich wiele, zwracali się do niego o radę i ją uzyskiwali: „Gdy musieliśmy uciekać z jednego miejsca na drugie, kontaktowaliśmy się z nim i za jego zgodą przenosiliśmy się do innego miejsca, by się ukryć, tak że on zawsze wiedział, gdzie byliśmy. Chanesman pisze, że ukrył się na strychu u Kordowskiego w czasie deportacji Żydów w kwietniu 1942 roku, a córka Kordowskiego pamięta, że będąc dzieckiem, na poddaszu szopy – postawionej od podwórza – odkryła pod sianem „dziwną klitkę” z desek i blachy. Ojciec jej wyjaśnił, że to „taka skrytka, schowek, dla Żydów, oni tutaj byli skryci”. Albo była to kryjówka dla Chanesmanów, albo Kordowski przechowywał również jakichś innych niż Chanesmanowie Żydow. Tak czy inaczej Kordowski robił to w samym środku miasteczka, kilkadziesiąt kroków od posterunku granatowej policji i niemieckiej żandarmerii!
To jest fragment artykułu. Pełny tekst – w kwartalniku „Więź” zima 2015 (dostępnym także jako e-book).