Gdybyż ten szeroki w barach, pewnie stąpający na długich nogach, szczupły w pasie, o kruczych, kędzierzawych włosach i śniadej cerze olbrzym wiedział! Ale nie wiedział, bo przecież ani goryl z Abu Dhabi, ani Kapuścinski, który go w swoim „Lapidarium”opisał, nie objawili się jeszcze publiczności, gdy tymczasem olbrzym był już oficerem na polskim transatlantyku „Polonia”, dowodzonym przez słynnego Znaczy Kapitana, czyli Mamerta Stankiewicza. Gdyby znał tę historię, nie używałby pewnie z takim zapałem w listach do Kasi, czyli ślicznej Marii Frontczakówny, pseudonimu: „goryl-galernik”.
Zgoda, mógł rościć sobie prawo do niego, bo przecież mieszkał w nim ogromny apetyt na skoki i żarty: „Jestem sobą – pisał do Kasi z pokładu «Polonii» 16 listopada 1932 r. – gdy ku uciesze kolegów skaczę na czworakach, rycząc, podrzucam ich do góry, jak małe dzieci, z chęcią rozszarpania na ćwierci”. Z jego wzrostem i siłą mógł konkurować chyba tylko apetyt na specjały z kuchni wszelkich azymutów: był w stanie pochłonąć za jednym zamachem dwie kopy kołdunów, nie przepuścił beczułce kiszonych ogórków podczas wożenia balastu z afterpiku, wodoszczelnej komory zderzeniowej na rufie „Lwowa” – żaglowca należącego do Szkoły Morskiej w Tczewie. Normą było pół miedniczki smażonych ryb, ryżu czy kaszy odpalanej po sutym obiedzie przez okrętowego kucharza jako stabilizujący trawienie dodatek: „Na wszelkie mięso – zwierzał się Karol Olgierd Borchardt Kasi, dawnej pasażerce rejsu do norweskich fiordów – gdy jestem sam, rzucam się z pomrukiem, rozszarpując palcami, gryząc z kośćmi”.
Ale mieszkał w nim również inny apetyt – godny King Konga apetyt na rozmowę z kobietami.
To jest fragment artykułu. Pełny tekst – w kwartalniku „Więź” jesień 2015 (dostępnym także jako e-book).