Niestety strach jest narzędziem duszpasterskim stosowanym przez wieki. Na początku straszono piekłem, dziś – porażką w życiu doczesnym: „Nie myśl, że jesteś bezpieczny. Zło na ciebie czyha”. Straszenie z ambony potraktowałbym jako wyraz lęku przed przemianami w świecie i pewnej bezradności wobec rosnącej obojętności religijnej. „Nie ciekawi cię Pan Bóg, to przynajmniej bój się zła”. Jednym z przykładów takiej pedagogiki strachu jest zwyczaj wożenia na Msze z modlitwą o uwolnienie – w trakcie których mogą mieć miejsce sceny, jak z horrorów – pełnych autokarów gimnazjalistów, żeby (kolokwialnie mówiąc) ich utemperować. Kościół we wprowadzeniu do księgi „Egzorcyzmy i inne modlitwy błagalne” mówi, że tajemnica miłosierdzia Bożego jest mniej zrozumiała, kiedy mamy do czynienia z opętaniem. O opętaniach powinniśmy rozmawiać w wąskim gronie. Z ludźmi mocnymi w wierze.
Wiara, która bazuje na lęku, a nie na ufności do Pana Boga, nie ma fundamentu. Jestem przeciwnikiem takiego rodzaju zastraszania młodych ludzi. Straszenie może skutkować zapędzeniem kogoś do praktyk religijnych, np. do spowiedzi, ale nie będzie to miało nic wspólnego z realnym nawróceniem, z odkryciem Bożej miłości.
To jest fragment artykułu. Pełny tekst – w kwartalniku „Więź” jesień 2015 (dostępnym także jako e-book).