Jesień 2024, nr 3

Zamów

Bardzo krótka historia egzorcystów i egzorcyzmów

Wyrzucanie złych duchów jest jednym z najczęstszych cudów czynionych przez Jezusa. Jest też jednym z głównych poleceń, które Chrystus wydaje swoim uczniom. Choć nie można tego w żaden sposób zanegować, opisy tych wydarzeń budzą wiele wątpliwości interpretacyjnych. Zagadkowe jest na przykład, dlaczego dokonuje się to tylko na terenie Galilei. Co więcej, opisy egzorcyzmów występują wyłącznie w Ewangeliach synoptycznych i w Dziejach Apostolskich, natomiast nie znajdujemy ich w pismach św. Jana i św. Pawła oraz w tzw. listach katolickich.
W świecie Nowego Testamentu nie istnieje jasne rozróżnienie sfery psychicznej i somatycznej człowieka. Niektórzy z „będących w mocy złego ducha”, których uwalnia Chrystus, w ewidentny sposób są na różne sposoby chorzy, np. na padaczkę (Mk 9,14—29). Z drugiej strony czasami w odniesieniu do chorób somatycznych Jezus zachowuje się, jakby miał przed sobą rzeczywistość duchową, np. „rozkazuje gorączce” (Łk 4,39). W Ewangelii św. Mateusza w opisanym tymi samymi słowami przypadku (Mt 9,32—34 i 12,22—24) Jezus raz „wyrzuca złego ducha” (9,33), a raz „uzdrawia” (12,22). Nie każdy przypadek opisany w Ewangelii jako działanie ducha nieczystego albo raczej „demona” (warto tu dodać, że nie jest to słowo jednoznacznie negatywne; pamiętajmy o „demonie”, czyli sumieniu, Sokratesa) musi też być koniecznie łączony z szatanem. Określenie jakiegoś ducha jako „złego” nie sugeruje od razu zła ontologicznego, ale tylko „złe”, złośliwe zachowanie; z kolei „duchy nieczyste” lub „demony” to niezidentyfikowane siły zewnętrzne, szkodzące człowiekowi i powodujące jego szaleństwo[1].
Z kolei samo słowo exorkidzo, pochodzące od greckiego „przysięga”, jest na polski dobrze tłumaczone jako „zaklinać”. Gdyby je jednak przetłumaczyć dosłownie, okazałoby się, że jedyną osobą, którą — w ewangelicznych opisach — „egzorcyzmowano”, jest sam Jezus: „zaklinany” przez arcykapłana (Mt 26,63) i opętanego (Mk 5,7). Oczywiście szereg scen ewangelicznych, na czele ze słynnym wysłaniem demonów w stado świń (Mk 5,1—20), trudno opisać inaczej niż mianem właśnie egzorcyzmu. Trzeba jednak pamiętać, że w ogóle wszystkie cuda Jezusa przytaczane w Ewangelii mają być przede wszystkim znakami potwierdzającymi prawdziwość Jego misji. Wyrzucanie złych duchów z opętanych jest zapowiedzią prawdziwego zwycięstwa nad szatanem, które dokonuje się na krzyżu. Jednoznacznie ukazuje się w ten sposób władza Jezusa nad złymi duchami i Jego moc uzdrawiania, zarówno fizycznego, jak i duchowego. Silni wiarą w tę moc, uczniowie Jezusa byli gotowi iść naprzeciw swoich przeciwników zarówno widzialnych, jak i niewidzialnych.
 
Pogańscy bogowie, czyli demony
 
W pierwszych wiekach ery chrześcijańskiej wiara w działanie złych duchów, a więc i potrzeba egzorcyzmów, była powszechna. Od drugiej połowy II wieku liczne teksty opisują skuteczność takich działań chrześcijan (i to nie tylko duchownych!), także tam, gdzie nie radzili sobie egzorcyści innych religii. Wzmianki o tym pojawiają się niemal wyłącznie w apologiach, czyli tekstach broniących chrześcijaństwa i mających skłonić czytelnika do przyjęcia nowej wiary. Apologeci podkreślali, że skuteczność egzorcyzmów chrześcijańskich bierze się z wezwania imienia Jezusa, w przeciwieństwie do egzorcyzmów pogańskich i żydowskich, które odwołują się do różnych praktyk magicznych. Brakuje jednak w tych tekstach odniesień do konkretnych wydarzeń. Jest to raczej powtarzający się u kolejnych autorów motyw, rozbudowywany tym bardziej w apokryficznych dziejach apostolskich, które jednak w ogóle obfitowały w zupełnie fantastyczne cudowności. Większość późniejszych opisów zjawisk tego typu odnajdujemy w żywotach świętych, czyli dziełach, które, po pierwsze, nie zawsze mają charakter ściśle historyczny, a po drugie, z reguły dość wiernie podążają za schematem ewangelicznym, pokazując świętych jako dokładnych naśladowców Jezusa, czyniących analogiczne do Niego cuda[2].
Dużo mniej informacji o egzorcyzmowaniu opętanych znajdujemy w pismach Ojców Kościoła i w kanonach starożytnych synodów. Gdy wspomina się tam o egzorcystach i egzorcyzmowaniu, najczęściej dzieje się to przy okazji komentowania Ewangelii albo w kontekście przygotowania do sakramentu chrztu. Także dzisiaj kandydat do tego sakramentu lub jego rodzice mają się „wyrzec szatana”. W starożytności przykładano do tego jeszcze większą wagę, wyrzec się należało bowiem przede wszystkim pogańskich bożków. A kim oni byli?
Już w Starym Testamencie znajdujemy liczne refleksje na ten temat. Istniały dwie główne odpowiedzi na to pytanie. Wedle pierwszej: pogańskich bożków po prostu nie ma — w tę stronę zresztą zmierzała refleksja niektórych filozofów greckich, na czele ze słynną teorią Euhemera, mówiącą, że bogowie są ubóstwionymi bohaterami z przeszłości. Druga odpowiedź zakładała, że pogańskie bożki to demony — ta teoria tłumaczyła, w jaki sposób jest możliwe, by w imię bóstw pogańskich miały miejsce wydarzenia, które można uznać za cudowne, choć w istocie są one właśnie wynikiem działania złego ducha.
W pierwszych wiekach chrześcijaństwa zdecydowanie skłaniano się ku tej drugiej interpretacji. Tym większej wagi nabierały w związku z tym obrzędy poprzedzające chrzest, w których wymagano od katechumena wyrzeczenia się „szatana i wszelkich spraw jego”. Pomagano mu jednak w tej decyzji poprzez modlitwy, które miały go wyrwać spod tej władzy złych duchów (popadł w nią poprzez kult bożków) i chronić przed dalszym ich złym wpływem. Ta modlitwa to właśnie egzorcyzm, zachowany do dziś w obrzędach chrztu. Utożsamienie pogańskich bogów z demonami zwiększało też dramatyzm oddawania im czci przez chrześcijan w czasie prześladowań: apostazja stawała się równocześnie poddaniem pod władzę demonów.
Pojawienie się zatem w Kościele jasno wyodrębnionej grupy egzorcystów, poświadczone w połowie III wieku — jak wyliczał papież Korneliusz, w Rzymie było wtedy 7 diakonów, 46 prezbiterów, 52 egzorcystów, lektorów i ostiariuszy[3] — wiąże się więc nie tyle ze szczególnym zapotrzebowaniem na egzorcyzmy, ile ze wzrostem liczby proszących o chrzest i sformalizowaniem przygotowania do tego sakramentu. Przy okazji wyrzucanie złych duchów, którym dotąd zajmowali się wierni i duchowni, mający do tego stosowny charyzmat, także ulegało zinstytucjonalizowaniu i ścisłej kontroli biskupów.
Jak widać ze wspomnianej listy kleru rzymskiego, wyświęceni egzorcyści zajmowali dość niskie miejsce w hierarchii kościelnej. Liczne kanony synodalne późnej starożytności nakazywały im egzorcyzmowanie zarówno katechumenów, jak i „energumenów”, czyli opętanych, nie precyzując, czy byli oni ochrzczeni, czy nie[4]. Egzorcyści mieli również obowiązek opiekowania się opętanymi, którzy znajdowali się przy kościołach, i karmienia ich.
 
Demonologia oficjalna i praktyczna
 
Kanony te pozwalają na wyciągnięcie kilku wniosków. Po pierwsze, oczywiste było, że ludzie określani mianem opętanych lub dręczonych przez demony (sporą część z tych osób na pewno uznalibyśmy dzisiaj za chorych psychicznie) znajdowali schronienie na terenie kościelnym, razem z biedakami i „zwykłymi” chorymi. Po drugie — zadaniem egzorcystów była opieka nad nimi: „nakładanie rąk”, ale też troska o ich bardziej przyziemne potrzeby, czyli generalnie opieka podobna do tej, której udzielano chorym. Najwyraźniej przewidywano, że taki stan może być dość długotrwały i raczej nie można liczyć na nagłą poprawę. Opętani byli więc traktowani po prostu tak jak chorzy, wykorzystywano ich zresztą do drobnych posług, np. zamiatania świątyni.
Z kolei na Wschodzie kanon 60 synodu w Trullo z 692 roku potępiał tych, którzy podają się za opętanych i naśladują ich wygląd i zachowania. Synod uważał, że przyczyną takiego postępowania jest grzeszne zepsucie obyczajów (trudno to do końca zrozumieć; czyżby chodziło o unikanie odpowiedzialności karnej za swoje czyny, czy może raczej o szukanie niedozwolonych przeżyć na pograniczu ekstazy?). Synod zalecił, by zachowujących się w ten sposób ukarać, poddając równocześnie tym samym próbom i pokutom, które nakazywane są prawdziwym opętanym, w celu uwolnienia ich spod władzy szatana.
W początkach V wieku papież Innocenty I nakazywał, by „ochrzczonymi, którymi później, za sprawą jakiegoś grzechu lub nałogu, zawładnął szatan” zajmowali się diakoni lub prezbiterzy, lecz by nakładano na nich ręce tylko na rozkaz biskupa[5]. Widać tu już wyraźnie, że to, co nazwane zostanie później „egzorcyzmem większym”, nie leży w gestii „egzorcystów”, lecz wyższych duchownych.
Znany żywot św. Marcina — pióra Sulpicjusza Sewera — opisuje liczne uwolnienia od złych duchów dokonane przez świętego z Tours, ale wszystkie miały miejsce, kiedy był on już biskupem; żaden, gdy pełnił wcześniej funkcję egzorcysty.
Do „egzorcyzmów mniejszych” zaliczano też obrzędy sprawowane w celu oczyszczania od wpływów zła materii używanej w sakramentach i sakramentaliach: wody, soli oraz oleju w Wielki Czwartek, jak również egzorcyzmy „ochronne”, służące do obrony rzeczy i osób przed potencjalnymi atakami Złego. Tego typu egzorcyzmy budziły czasem pewien niepokój teologów, zbyt mocno bowiem wydawały się podkreślać władzę „księcia tego świata”, kosztem wszechmocy Bożej i porządku naturalnego. Nawet starożytne żywoty świętych, pisane w okresie wiary w bardzo duży wpływ demonów na ludzkie życie, nie wiązały nigdy jednoznacznie nieszczęść i katastrof z wpływem złych duchów.
Jednak logiczną podstawą egzorcyzmów rzeczy i katechumenów była wiara, że szatan ma jakąś władzę nad światem materialnym. Systematyczna refleksja teologiczna średniowiecza starała się to wszystko jakoś uporządkować. Zaczęto zastanawiać się, czy egzorcyzmy są w ogóle potrzebne podczas chrztu, skoro jego główną funkcją jest włączenie w społeczność chrześcijańską i wymazanie grzechu pierworodnego. Niektórzy starali się zracjonalizować rolę egzorcyzmów podczas skrutyniów[6], tłumacząc, że nie wypędzają one diabła, ale oznaczają tylko, że jest on wypędzany przez chrzest. Wielki prawnik Burchard z Wormacji podkreślał jednak, że nie można być ochrzczonym, jeśli się nie było przedtem egzorcyzmowanym[7]. Tomasz z Akwinu starał się wyjaśnić rolę egzorcyzmów chrzcielnych jako pomocniczą wobec chrztu, usuwającą nie grzech, lecz „przeszkodę do przyjęcia sakramentu”. Doktor Anielski zaznaczał, że w wypadku konieczności można egzorcyzmy pominąć, ale warto je wtedy odprawić po chrzcie: chrzest jest ważny i bez nich, ale dobrze jest zrobić wszystko, by usunąć każdą przeszkodę na drodze działania płynących z niego łask[8]. Wydaje się jednak, że zwykli wierni mogli być raczej nieprzekonani tymi rozważaniami i żyć w ciągłej obawie przed złymi duchami, czując potrzebę „środków ochronnych”. Z drugiej strony starano się diabła wyśmiać i umniejszyć jego znaczenie.
Zwycięstwo Chrystusa nad szatanem było podstawą nawet najprostszej katechezy i pozwalało na przedstawienie złego ducha jako postaci odrażającej, niegodnej litości, a raczej budzącej pogardę, tak jak np. w pełnych wulgarnych przedstawień Opowieściach kanterberyjskich Geoffreya Chaucera.
Motyw skutecznych egzorcyzmów jest wciąż obecny w żywotach świętych i znajduje liczne wyobrażenia w sztuce, odnoszącej się zarówno do wydarzeń biblijnych, jak i współczesnych — np. na jednej z kwater Drzwi Gnieźnieńskich przedstawiony jest skuteczny egzorcyzm przeprowadzony przez św. Wojciecha w dniu jego konsekracji biskupiej.
Owocem refleksji średniowiecznej i pytania, jak to w ogóle jest możliwe, by szatan zyskiwał władzę nad człowiekiem już ochrzczonym (wydawałoby się zatem, że definitywnie uwolnionym od jego wpływu), jest stosowane do dzisiaj rozróżnienie ataków demonicznych. Odróżnia ono dręczenie (działania z zewnątrz na ciało i duszę) od — najrzadszego przypadku — opętania, czyli zawładnięcia ludzkim ciałem. Zawsze odrzucano możliwość całkowitego zawładnięcia ludzką wolą[9]. Zauważmy, że daleko posunięty sceptycyzm wobec opętań nie musi oznaczać niewiary w działanie szatana, którego głównym celem jest przecież skłanianie nas do grzechu, tymczasem opętani byli w średniowieczu odbierani raczej jako ludzie chorzy, nieodpowiadający za swoje czyny, więc i niegrzeszący — trudno więc nawet takie opętanie traktować jako zwycięstwo szatana.
Widać zatem wyraźnie, jak mało mają do powiedzenia o opętaniach ważniejsze starożytne i średniowieczne źródła teologiczne: kanony synodalne, wypowiedzi papieży, ważne traktaty teologiczne. Praktyczna demonologia opiera się na czymś, co nazwalibyśmy dziś raczej „popularną literaturą teologiczną”, w najlepszym razie na świadectwach samych egzorcystów. Podobnie jest i dzisiaj. Pamiętajmy jednak, że takie „osobiste doświadczenia” nie stoją zbyt wysoko w hierarchii źródeł poznania teologicznego. Mogą być jedynie traktowane jako „głosy w dyskusji”, a nie normatywna nauka.
 
Diabły z Loudun i nie tylko
 
Pierwszy oficjalny, obowiązujący w całym Kościele Rytuał egzorcyzmów wydał papież Paweł V w roku 1614. Był to jeden z ostatnich etapów potrydenckiego „porządkowania” życia Kościoła. Zastąpił go dopiero rytuał wydany przez Jana Pawła II w 1999 roku, jako ostatnia odnowiona po II Soborze Watykańskim księga liturgiczna.
Nowy rytuał wzbudził zresztą dość głośne kontrowersje, niektórzy egzorcyści krytykowali go za odejście od formy bezpośrednio rozkazującej szatanowi na rzecz modlitwy, która „tylko” prosi Boga o to, by to On nakazał coś złemu duchowi. Wcześniej, w 1972 roku, wraz z innymi święceniami niższymi zostały zniesione święcenia egzorcysty. Oczywiście już od dawna „prawdziwymi” egzorcystami, dokonującymi egzorcyzmów większych nad opętanymi, byli wyłącznie biskupi i wyznaczeni przez nich kapłani (choć formalnie sprecyzował to dopiero kodeks prawa kanonicznego z 1917 roku).
Franciszkanin z Bolonii, Girolamo Menghi — najbardziej znany egzorcysta XVI wieku — rozwinął w swoim dziele Flagellum daemonum (Bicz na demony) teorię wiążącą niektóre przypadki opętania z czarami i oddaniem się diabłu. Zachował w tym jednak ostrożność. Oficjalne nauczanie Kościoła katolickiego było zresztą wobec oskarżeń o czary i konszachty z szatanem bardzo sceptyczne. Słynny podręcznik Młot na czarownice został dość szybko potępiony przez papieża, a inkwizycja hiszpańska uznawała wymuszane na torturach zeznania „czarownic” za absurdalne i zakazywała wszczynania na ich podstawie procesów.
Najbardziej znanym przypadkiem opętania w czasach nowożytnych były wydarzenia w klasztorze urszulanek w Loudun we Francji w latach 1632—1635, gdzie ostatecznie opętaniu miał ulec również sam egzorcysta, wysoce uduchowiony i inteligentny, ale nie w pełni emocjonalnie zrównoważony jezuita — Jean Joseph Surin. Wydarzenia te stały się podstawą m.in. do powieści Aldousa Huxleya Diabły z Loudun i opartej na niej opery Krzysztofa Pendereckiego, jak również opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza Matka Joanna od Aniołów i zrealizowanego na jego kanwie filmu Jerzego Kawalerowicza.
Wydarzenia z Loudun były na bieżąco szeroko komentowane. Niektórzy zwracali uwagę, że zbiorowe opętania tego typu miały miejsce głównie w zakonach żeńskich (rzeczywiście, odnotowano je w tym czasie tylko kilka razy w zakonach męskich). Tłumaczono to szczególnymi warunkami życia w zamkniętych klasztorach, mogącymi czasem powodować różne zaburzenia psychiczne, także na tle seksualnym. Ten ostatni element był w zdarzeniach w Loudun dość ważny, ponieważ tamtejsze mniszki oskarżały miejscowego księdza Urbaina Grandiera — skądinąd znanego przeciwnika celibatu, zarówno w teorii, jak i w praktyce — o spowodowanie ich opętania.
Z drugiej strony warto jednak pamiętać, że zły duch wyraźnie działa tam, gdzie czyni się starania o szczególne oddawanie czci Panu Bogu. Oczywiście, łatwo to wyjaśnić na gruncie teologicznym: szatan nie chce zawładnąć tymi, którzy i tak są w jego mocy, stara się wyrwać Bogu tych, którzy wydają się być Mu najbliżsi. Szatan nie wahał się przecież kusić samego Jezusa, a duchy nieczyste z upodobaniem wracają do „wymiecionego i przyozdobionego” domu, skąd wyszły (Mt 12,43—45). Już wcześniej uważano więc, że demony celowo atakują szczególnie zakonników i zakonnice, jako najdoskonalej naśladujących Chrystusa. Niektórzy dominikanie i franciszkanie — m.in. św. Bernardyn ze Sieny — publicznie deklarowali, że to właśnie ich zakony są przedmiotem szczególnej złości szatana.
Jeśli jednak przyznamy, że opętania często trudno odróżnić od zaburzeń psychicznych, to naturalną konsekwencją jest to, że zdarzenia tego typu będą się pojawiać u ludzi, a tym bardziej u wspólnot w specyficzny sposób całkowicie skoncentrowanych na sprawach duchowych i przez to narażonych na brak równowagi psychofizycznej (o którą tak dbali wielcy mistrzowie życia duchowego, jak św. Benedykt, św. Ignacy z Loyoli i św. Teresa z Ávila). W XVII wieku były to katolickie mniszki, ale w XIX i XX wieku najbardziej w „walce ze złym duchem” wyróżniały się nowe wspólnoty protestanckie, zwłaszcza zielonoświątkowe. Wynika to z dwóch czynników: bardzo mocnego (fundamentalistycznego i literalnego) odwoływania się do podstaw biblijnych, ale też z oparcia pobożności na emocjach, ciągłego oczekiwania niezwykłości i cudownych wydarzeń (skoro powrócił dar języków, proroctwa i uzdrawiania, to powraca też uwalnianie od złych duchów). To ewangelikalne podejście stało się popularne w Kościele katolickim po II Soborze Watykańskim, opiera się na nim wiele ruchów, z Odnową w Duchu Świętym na czele.
Mówi się dziś sporo o znaczeniu ruchów satanistycznych i okultystycznych, z którymi związek faktycznie może prowadzić do prawdziwego opętania. Warto się też jednak zastanowić, czy część poczucia zagrożenia złymi duchami nie płynie dziś z nadmiernego rozbudzenia religijności zbyt emocjonalnej, subiektywnej, oczekującej ciągłych widocznych przejawów działania Ducha Świętego, przy niedostatecznym nacisku na obiektywne znaki Jego działania: sakramenty, w tym chrzest i pokutę.
 
Z krzykiem czy w białych rękawiczkach?
 
W całej historii Kościoła widać więc wyraźnie napięcie pomiędzy oficjalnym nauczaniem Kościoła, w którym tematy związane z opętaniem były traktowane dość marginalnie, a pobożnością ludową, przywiązującą do „ochrony przed złem” ogromną wagę. Nauczanie Kościoła z jednej strony przypominało o mocy sakramentów, z chrztem na czele, z drugiej strony pozwalało na liczne modlitwy, błogosławieństwa i inne sakramentalia, które miały dać ludziom to upragnione poczucie bezpieczeństwa, odwołując się zresztą w swojej formie i treści do sakramentów — najlepszym przykładem jest używanie wody święconej, która przecież jest mocno związana z chrztem.
Obserwując współczesną popularność „mszy o uzdrowienie” i „modlitw o uwolnienie”, można by stwierdzić, że historia zatoczyła koło. Ludzie modlą się o „uzdrowienie cielesne i duchowe”, słusznie zauważając związek między jedną sferą a drugą, stąd jednak już tylko krok do widzenia w każdej dolegliwości działania złego ducha. Zaciera się przy tym tak zawsze podkreślana przez Kościół różnica między egzorcyzmem większym, potrzebnym w zupełnie wyjątkowych sytuacjach, a innymi modlitwami.
Podobnie jak w pierwszych wiekach, biskupi starają się zapanować nad utrzymaniem urzędowego, a nie charyzmatycznego charakteru posługi egzorcystów. W dość ostrych słowach przypominał o tym podpisany w 1985 roku przez kard. Josepha Ratzingera list Kongregacji Nauki Wiary Inde ab aliquot annis, przypominający o niektórych normach dotyczących egzorcyzmów, który m.in. zabraniał odmawiania i przez świeckich, i przez kapłanów nie­egzorcystów modlitw z rytuału egzorcyzmu, w tym dłuższej modlitwy Leona XIII do Michała Archanioła (nie należy jej mylić z odmawianą często także dziś na koniec mszy krótszą modlitwą). Kolejna instrukcja, Ardens felicitatis desiderium, wydana w 2000 roku, dotyczyła modlitw o uzdrowienie. Warto zacytować jeden z jej punktów: „Poza tym jest rzeczą konieczną, by prowadzący zapobiegali w ich trakcie wybuchom histerii i dbali o to, by forma ich modlitw nie wywoływała sensacji, nie była sztuczna i teatralna” (art. 5, par. 3)[10].
Trudno powiedzieć, na ile te próby zapanowania nad spontaniczną religijnością są i będą udane, czy też będziemy raczej mieli do czynienia z dalszą „pentekostalizacją” katolicyzmu. Trzeba być bowiem świadomym, że zwłaszcza co bardziej widowiskowe modlitwy o uzdrowienie i uwolnienie (a to z nimi często wiąże się potrzebę dalszych egzorcyzmów) mają więcej wspólnego z młodymi wspólnotami zielonoświątkowymi niż z tradycją Kościoła.
Warto tu zauważyć, jak odmiennie podchodzą do kwestii działania demona i egzorcyzmów ruchy, które są bardziej osadzone w pobożności obiektywnej, sakramentalnej, a zwłaszcza odwołujące się do inicjacji chrześcijańskiej. Tak więc dużo o szatanie mówi się na Drodze Neokatechumenalnej, gdzie modlitwę egzorcyzmu odmawia się podczas kolejnych skrutyniów, tak jak czyniono to w starożytności nad katechumenami — akcent jest tu jednak położony zdecydowanie na działanie demona poprzez kuszenie do grzechu. Podobnie jest też w Ruchu Światło-Życie. Co prawda, pod koniec lat siedemdziesiątych XX wieku ks. Franciszek Blachnicki bardzo otworzył się na doświadczenie Odnowy w Duchu Świętym i od tego momentu pobożność „oazowa” stała się dużo bardziej charyzmatyczna, z wszystkimi tego konsekwencjami. Temat egzorcyzmów pojawia się jednak w oficjalnych materiałach oaz rekolekcyjnych tylko przy okazji powtarzania skrutyniów zaczerpniętych z Obrzędów chrześcijańskiego wtajemniczenia dorosłych. Natomiast fragment biblijny mówiący o złych duchach, które można wyrzucać tylko postem i modlitwą (Mk 9,29), stał się dla ks. Blachnickiego jedną z głównych podstaw idei abstynencji służącej do zwalczania „demona alkoholizmu”. Jak widać, jesteśmy tu jednak na antypodach nadgorliwego dopatrywania się opętań i potrzeby egzorcyzmów.
Jest rzeczą oczywistą, że na popularność tematyki egzorcyzmów i opętań ma dziś ogromny wpływ kultura masowa, z filmami typu Egzorcysta na czele. Zakończmy więc odwołaniem do, moim zdaniem, najstraszliwszej filmowej sceny działania szatana. Pod koniec pierwszej części Ojca chrzestnego Michael Corleone trzyma do chrztu dziecko swojej siostry i odpowiada na pytania księdza: „Czy wyrzekasz się szatana i wszystkich spraw jego?”. Pomiędzy jego twierdzącymi odpowiedziami widzimy kolejne morderstwa dokonywane w tym momencie na jego polecenie.
Reżyserowi udało się w tej scenie uchwycić to, czego Kościół uczył od zawsze: ani Bóg, ani szatan nie mogą człowieka do niczego zmusić. Człowiek może jednak świadomie ulec pokusie i wybrać zło — a to jest faktycznie coś strasznego, co cieszy szatana, nas powinno zaś napełniać lękiem i obawą. Tym większą, im bardziej zło nie przejawia się w spektakularnym krzyku, lecz działa w białych rękawiczkach.
 
Ks. Stanisław Adamiak
 
Stanisław Adamiak — ur. 1980. Duchowny diecezji toruńskiej, doktor historii Kościoła, pracownik Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego, współpracownik „Więzi”.

 


[1] M. Wojciechowski, Uzdrowienie czy egzorcyzmy? Złe duchy jako bezosobowe moce w Ewangeliach, „Biblica et Patristica Thoruniensia” 7 (4/2014), s. 65—76, zwłaszcza s. 67.
[2] Zob. szerzej: R. Wiśniewski, Szatan i jego słudzy. Rola diabła i demonów w łacińskiej literaturze hagiograficznej IV—V w., Kraków 2003.
[3] Euzebiusz z Cezarei, Historia kościelna, VI, 43, 11.
[4] Tradycja Apostolska z początku III wieku, przedstawiając warunki przyjęcia do chrztu, mówiła, „że jeśli ktoś ma demona, nie może słuchać Słowa Nauczyciela [tj. Jezusa], dopóki nie zostanie oczyszczony” (15,8).
[5] Innocenty I, List 25, 6.
[6] Nazwa „skrutynium” pochodzi od łacińskiego słowa scrutare (badać, wnikliwie poznawać, mieć wgląd w to, co niewidoczne). W starożytności skrutynia polegały na badaniu sumienia i moralności kandydata do chrztu w celu stwierdzenia jego gotowości do dalszego etapu wtajemniczania. Dokonywał ich biskup w obecności wiernych, którzy dawali świadectwo o kandydatach. Obecnie skrutynia stanowią kolejne etapy przygotowania do chrztu według Obrzędów chrześcijańskiego wtajemniczenia dorosłych.
[7] Burchard z Wormacji, Decretum 4, 10.
[8] Tomasz z Akwinu, Summa theologica, III, q. 71, a. 3, ad 3.
 
[9] Tomasz z Akwinu, Super Sententiis, II, d. 8, q. 1, a. 5, ad 6.

[10] Zob. http://www.vatican.va/roman_curia/congregations/cfaith/documents/rc_con_cfaith_doc_20001123_istruzione_pl.html. 

Podziel się

Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.