rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Rzeczy (nie)pospolite Rok wielkiej zmiany

W życiu pokoleń Polaków urodzonych po II wojnie światowej żaden rok nie przyniósł tak wielkich i pozytywnych zmian w sytuacji kraju, jak rok 1989.
Gdy rozpoczynał się tamten pamiętny rok, można było żywić nadzieję, że w końcu dojdzie do rozmów Okrągłego Stołu i mogą one przynieść legalizację „Solidarności”. Sprawa nie była jednak wcale przesądzona. Generał Wojciech Jaruzelski sprawował nadal dyktatorską władzę, chociaż w drugiej połowie lat osiemdziesiątych unikał już stosowania ostrych represji, charakterystycznych dla okresu stanu wojennego. Było oczywiste, że pole manewru ekipy rządzącej w Polsce poszerzyło się znacznie na skutek odwilży w Związku Radzieckim, zainicjowanej przez Michaiła Gorbaczowa.
Trudno było przewidzieć, jak z tych nowych możliwości zamierza skorzystać ekipa Jaruzelskiego. System komunistyczny definitywnie utracił legitymizację po powstaniu „Solidarności” i wprowadzeniu stanu wojennego. „Solidarność” sprawowała rząd dusz większości Polaków, ale jej przywódcy wiedzieli, że nie są w stanie wymusić zmiany władzy. W kraju nie było rewolucyjnej ani powstańczej atmosfery. Społeczeństwo było zmęczone, niewiele pozostało z mobilizacji i uniesienia z lat 1980—1981 — zwanego „karnawałem Solidarności”. Sytuacja gospodarcza była bardzo zła. Zmiany w Związku Radzieckim mogły budzić nadzieję na liberalizację systemu, ale Układ Warszawski trwał w najlepsze, a w NRD i w Czechosłowacji trwały najbardziej zachowawcze komunistyczne reżimy, nie wykazując żadnych oznak liberalizacji. Przywódcy Zachodu z sympatią patrzyli na politykę Gorbaczowa, ale nie przewidywali szybkich i radykalnych zmian w państwach należących do radzieckiej strefy wpływów w Europie. Tak z grubsza prezentowało się położenie sprawy polskiej u progu 1989 roku.
Gdy tamten niezwykły rok dobiegał końca, nie było już PRL, lecz Rzeczpospolita Polska, a z ideologicznych zapisów konstytucji nic nie pozostało. Sejm przestał być instytucją fasadową i wraz z senatem, pochodzącym z wolnych wyborów, był prawdziwą władzą ustawodawczą. Na czele polskiego rządu stał polityk wywodzący się z „Solidarności”, PZPR była w rozsypce, generał Wojciech Jaruzelski był wprawdzie prezydentem, ale niekorzystającym ze swych dużych konstytucyjnych uprawnień, zaś ludzie z obozu „Solidarności” przejmowali odpowiedzialność za coraz większe obszary władzy państwowej. Polska planowała bezprecedensową rynkową reformę gospodarki. Upadł mur berliński, NRD przygotowywała się do demokratycznych wyborów, a w Czechosłowacji prezydentem był Václav Havel, jeszcze niedawno dysydent i więzień polityczny.
Rok 1989 był rokiem odzyskania przez Polskę wolności. Możemy się spierać co do tego, jaki użytek z niej zrobiliśmy, ale przełomowego znaczenia wydarzeń 1989 roku w naszej historii nie sposób kwestionować.
Ponieważ uczestniczyłem w obradach Okrągłego Stołu i byłem ministrem w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, z bliska mogłem obserwować kluczowe wydarzenia tamtego roku. Chciałbym podzielić się z Czytelnikami „Więzi” kilkoma najważniejszymi przemyśleniami dotyczącymi roku 1989.
Nie byłoby Okrągłego Stołu i przełomowych wyborów z 4 czerwca 1989 r., gdyby nie nastąpiła zmiana koniunktury międzynarodowej, a ściślej: gdyby nie było odwilży w Związku Radzieckim. Nie oznacza to, że Polska nie szukałaby dróg do wolności, gdyby tej odwilży nie było. Niemożliwe byłoby jednak jej odzyskanie na drodze układów opozycji z obozem władzy. Z prostego powodu: żadna ekipa wywodząca się z PZPR, nawet najbardziej liberalna, nie odważyłaby się narazić na gniew radzieckich towarzyszy. Lęk przed Związkiem Radzieckim i świadomość, że jest on ostatecznym gwarantem rządów marksistowskiej partii w Polsce, były w kręgach przywódczych PZPR głęboko ugruntowane. Czy fakt, że tak wiele zawdzięczamy polityce Gorbaczowa, który nieświadomie prowadził system radziecki do klęski, nie pomniejsza naszej własnej, polskiej podmiotowej roli w odzyskaniu wolności? Nie sądzę. Nowa koniunktura międzynarodowa stwarzała nam szansę. Naszą, polską zasługą było jej wykorzystanie. Trzeba zresztą pamiętać, że „pierestrojka” i „głasnost” były odpowiedzią na kryzys systemu komunistycznego, który został przecież poważnie osłabiony przez powstanie „Solidarności”.
Nie jest prawdą, że rezultat Okrągłego Stołu jest w równej mierze zasługą obu stron, które przy nim zasiadły. Nie jest prawdą teza powtarzana przez część reprezentantów ówczesnej strony partyjno-rządowej, że świadomie zdecydowali się oni na cywilizowane, wynegocjowane i pokojowe oddanie władzy obozowi solidarnościowemu. Cel ekipy generała Jaruzelskiego był inny: była nim reforma systemu, wprowadzenie opozycji w struktury państwa i podzielenie się z nią odpowiedzialnością za dość opłakany stan kraju. Ekipa rządząca zdecydowała się zapłacić za to cenę w postaci powtórnej legalizacji „Solidarności”, ale zamierzała zachować lwią część władzy i zapewnić jej nową legitymizację.
Również przywódcy obozu solidarnościowego nie przewidzieli dynamiki procesu, który inicjowali. Oczywiście ich perspektywicznym celem była wolna Polska, ale w planie realnej polityki chodziło o przywrócenie legalnego statusu „Solidarności”, liberalizację sytemu i uzyskanie instytucjonalnych przyczółków do dalszego poszerzania obszaru wolności w Polsce. Większość z nich skłonna była patrzeć na wejście przedstawicieli „Solidarności” do sejmu i senatu jako na cenę, którą trzeba zapłacić za powrót „Solidarności”, a nie jako na szansę na przełomową zmianę. W procesie politycznym, który doprowadził do Okrągłego Stołu, ważną rolę pośrednika i świadka odegrali upełnomocnieni przedstawiciele Kościoła, który w tamtym czasie osiągnął chyba apogeum zaufania społecznego.
Okrągły Stół przynosił ważne zmiany w Polsce, nie przyniósł jednak końca systemu. Z perspektywy czasu decydującym ciosem dla systemu okazał się wynik wyborów z 4 czerwca 1989 roku. Przerodziły się one w plebiscyt, dający Polakom pierwszą w powojennej historii okazję do oceny władzy i systemu za pomocą wyborczej kartki. Wynik tego plebiscytu był jednoznaczny: społeczeństwo odrzuciło komunizm.
Tym, co zdumiewa, gdy analizuje się przebieg kampanii wyborczej poprzedzającej 4 czerwca, jest wielka nieporadność obozu władzy i jego postępująca dekompozycja. Potwierdziła się teza sformułowana przez Alexisa de Tocqueville’a w książce Dawny ustrój i rewolucja. Głosi ona, że dla ustroju despotycznego najtrudniejszym momentem jest ten, gdy próbuje się on zreformować.
Przywódcy obozu solidarnościowego nie od razu uświadomili sobie, że nadchodzi czas wzięcia odpowiedzialności za państwo. Początkowo zachowywali ostrożność i chcieli, by „Solidarność” pozostała w opozycji. Także ekipa Jaruzelskiego miała nadzieję na zachowanie władzy. Miał rację Adam Michnik, pisząc artykuł Wasz prezydent, nasz premier i stawiając w nim tezę, że obóz solidarnościowy musi uzyskać znaczący udział we władzy w Polsce. Miał rację Lech Wałęsa, nie tylko podejmując tę koncepcję, ale radykalizując ją, poprzez przeciągnięcie na stronę obozu solidarnościowego dotychczasowych wasali PZPR: Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego i Stronnictwa Demokratycznego (co powierzył projektodawcom tej koncepcji — Jarosławowi i Lechowi Kaczyńskim).
Mieliśmy szczęście, że w 1989 roku obóz solidarnościowy miał przywódców wielkiej miary: Lecha Wałęsę i Tadeusza Mazowieckiego. Pierwszy — zapisywał jedną z najlepszych kart w swej karierze. Był wówczas niekwestionowanym przywódcą głównych nurtów opozycji i to on brał na siebie odpowiedzialność za kluczowe decyzje, chociaż zazwyczaj przedkładane mu przez najbliższych doradców. Na ogół były trafne. Z pewnością do najtrafniejszych decyzji należało wskazanie osoby pierwszego solidarnościowego premiera.
Tadeusz Mazowiecki okazał się mężem stanu: człowiekiem twardych zasad, ale pragmatycznym, niewystawiającym na hazard losu Polski i trafnie odczytującym to, co jest do osiągnięcia na kolejnych etapach jego misji. Wiele lat po roku przełomu w jednym z wywiadów Tadeusz Mazowiecki szczerze przyznawał, że gdy w roku 1989 obejmował urząd, zamierzał rozważnie, ale zdecydowanie zmierzać w kierunku suwerenności i demokracji, zaznaczał jednak, że gdyby zmiany nie nastąpiły w innych krajach bloku radzieckiego, to status Finlandii (czyli: suwerenności ograniczonej) byłby szczytem marzeń.
Sytuacja międzynarodowa wokół Polski wpływała na tempo naszego marszu do wolności, ale Polska również miała wpływ na to, co działo się wokół. Nie tylko poprzez wybory z 4 czerwca i utworzenie rządu z niekomunistycznym premierem. Także poprzez sposób traktowania dawnych władców PRL. Tę kwestię całkowicie ignorują krytycy polityki „grubej kreski”. Przykład Polski dowodził, że komuniści w Pradze, Berlinie i Budapeszcie nie musieli stawać przed alternatywą: stoczenie boju o utrzymanie się przy władzy za wszelką cenę albo egzystencjalna katastrofa. Mogli oddać władzę, ale pozostać w politycznej grze. Sprzyjało to dekompozycji obozu starego systemu — w Polsce i poza Polską. Względy taktyczne nakazywały ostrożność i rozwagę w traktowaniu przez premiera Tadeusza Mazowieckiego ludzi i sił politycznych starego systemu. Obóz solidarnościowy miał przecież w sejmie jedynie 35% miejsc, a aparat państwowy, jaki zastał, w całości wywodził się ze starego systemu. Taki charakter miały resorty siłowe, z których mogły wyjść prowokacje wymierzone w nową władzę. Tego aparatu nie należało konsolidować, ale stopniowo wymieniać i stawiać przed nim nowe zadania.
Jednak nie tylko względy taktyczne wpływały na — wybrany przez Mazowieckiego — sposób przekształcania PRL w demokratyczną Rzeczpospolitą. Rzeczywiście uważał on, że III Rzeczpospolita, będąca przede wszystkim dziełem obozu solidarnościowego, powinna dać szanse równoprawnego udziału w życiu publicznym wszystkim swym obywatelom, także tym, którzy nie utożsamiali się z obozem solidarnościowym i funkcjonowali w oficjalnych strukturach PRL. Chciał skupić wokół programu reform możliwie najszersze spektrum sił politycznych i społecznych. Najważniejsze reformy rządu Mazowieckiego weszły w życie w 1990 roku, ale ich kierunek i metoda zmiany zostały wybrane w 1989 roku.
Rok 1989 przyniósł historyczny przełom w położeniu Polski, chociaż — jak przyznawał sam Mazowiecki — zabrakło wówczas atmosfery narodowego święta i zwycięstwa. Dziś jednak nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy radośnie świętowali wielkie daty tamtego roku, w szczególności 4 czerwca. W naszej historii mieliśmy naprawdę niewiele tak wielkich zwycięstw, odniesionych bez konieczności płacenia daniny z przelanej krwi.
Aleksander Hall

Aleksander Hall — ur. 1953, dr hab., profesor nadzwyczajny w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. W czasach PRL był działaczem opozycji demokratycznej: współzałożycielem Ruchu Młodej Polski, redaktorem „Bratniaka” i „Polityki Polskiej”. Był działaczem podziemnej „Solidarności” i członkiem Prymasowskiej Rady Społecznej. W rządzie Tadeusza Mazowieckiego pełnił funkcję ministra ds. współpracy z organizacjami politycznymi i stowarzyszeniami. Poseł na sejm w latach 1991—1993 i 1997—2001. W roku 2001 zrezygnował z czynnego udziału w polityce, skupiając się na pracy naukowej. Autor kilku książek, m.in. Polskie patriotyzmy, Charles de Gaulle oraz Osobista historia III Rzeczypospolitej. Od 2013 r. felietonista WIĘZI. Mieszka w Sopocie.

 

Podziel się

Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.